Kitabı oku: «Facino Cane», sayfa 5
Oszołomiony tym zwierzeniem, które w mojej wyobraźni przybierało rozmiary poematu, na widok tej siwej głowy, w obliczu czarnej wody w fosach Bastylii – wody śpiącej jak w kanałach Wenecji – nie odpowiedziałem. Facino Cane uznał zapewne, że osądziłem go tak jak inni, ze wzgardliwą litością; uczynił gest, który wyraził całą filozofię rozpaczy. To opowiadanie przeniosło go może w szczęsne44 dni, do Wenecji; chwycił klarnet i zagrał melancholijnie piosnkę wenecką, barkarolę, w której odnalazł swój dawny talent, talent zakochanego patrycjusza. To było coś jak Super flumina Babylonis45. Oczy moje napełniły się łzami. Jeżeli jakiś zapóźniony przechodzień mijał bulwar Bourdon, bez wątpienia zatrzymał się, by posłuchać tej ostatniej modlitwy wygnańca, ostatniego żalu straconego nazwiska, z którym łączyło się wspomnienie Bianki. Ale złoto wzięło niebawem górę i złowroga namiętność zgasiła ten błysk młodości.
– Ten skarbiec – rzekł – widzę ciągle, na jawie i we śnie; krążę w nim, diamenty błyszczą, nie jestem tak ślepy, jak pan sądzi: złoto i diamenty rozświetlają moją noc, noc ostatniego Facino Cane, bo mój tytuł przechodzi na Memmich. Mój Boże! Kara mordercy zaczęła się bardzo wcześnie! Ave Maria46…
Odmówił kilka modlitw, których nie słyszałem.
– Pojedziemy do Wenecji! – zawołałem, kiedy wstał.
– Znalazłem więc człowieka! – wykrzyknął z płonącą twarzą.
Odprowadziłem go pod ramię; uścisnął mi rękę u bramy przytułku, w chwili gdy kilka osób z wesela wracało, śpiewając na całe gardło.
– Jedziemy jutro? – rzekł starzec.
– Skoro tylko będziemy mieli trochę pieniędzy.
– Ależ możemy iść pieszo, będę żebrał jałmużny… Jestem silny, a człowiek jest młody, kiedy widzi złoto przed sobą.
Facino Cane umarł owej zimy, przechorowawszy dwa miesiące. Biedny człowiek miał katar płuc.
Paryż, marzec 1836