Kitabı oku: «Małe niedole pożycia małżeńskiego», sayfa 11
XXVII. Stracone zachody miłości
Postawcie się w położeniu biednej kobiety wątpliwej urody – która okrągłości swego posagu zawdzięcza długo oczekiwanego męża – która zadaje sobie nieskończenie wiele trudu i wyrzuca dużo pieniędzy, aby wyglądać jak może najlepiej i ubierać się według najświeższej mody – która czyni wszystkie możliwe wysiłki, aby suto a oszczędnie prowadzić dom dość ciężki do opędzenia – która z cnoty, a może i konieczności kocha tylko swego męża – która nie ma innej troski, jak tylko szczęście owego cennego męża – która łączy dla niego, aby wszystko wyrazić, uczucie macierzyńskie z poczuciem swoich obowiązków. To podkreślone opisanie jest określeniem słowa miłość w języku dewotek.
Pojmujecie całą sytuację? Otóż ten nazbyt ukochany mąż powiedział raz przypadkiem, wracając z obiadu u swojego przyjaciela pana de Fischtaminel, że lubi grzybki przyprawiane po włosku.
Jeżeli obserwowaliście choć trochę naturę kobiecą w tym, co w niej jest dobrego, pięknego, wielkiego, wiecie, że nie ma dla kochającej kobiety większej uciechy, jak przyglądać się ukochanemu mężczyźnie, gdy zajada ze smakiem swoje ulubione potrawy. Zjawisko to łączy się z podstawową ideą, na której wspiera się istota przywiązania u kobiety: być źródłem wszystkich rozkoszy ukochanego człowieka, tak dużych, jak i małych. Miłość umie we wszystko tchnąć życie, zaś miłość małżeńska ma w szczególności prawo zstępowania do najbardziej codziennych drobiazgów.
Karolina ma zajęcia na dwa czy trzy dni, zanim zdobędzie wiadomość, w jaki sposób Włosi przyrządzają swoje grzybki. Wynajduje jakiegoś starego księdza z Korsyki, który ją poucza, że u Biffi'ego przy ul. Richelieu nie tylko dowie się, jak się przyrządza grzyby po włosku, lecz nawet znajdzie u niego prawdziwe grzybki mediolańskie. Nasza pobożna Karolina dziękuje księdzu Serpolini i postanawia sobie odwdzięczyć mu się pięknym brewiarzem245.
Kucharz Karoliny idzie do Biffi'ego, wraca od Biffi'ego, pokazuje pani hrabinie grzyby rozłożyste jak uszy stangreta246.
– Doskonale! A czy wytłumaczył wam, jak się je przyrządza?
– Już my się na tym rozumiemy! – odpowiada kucharz.
Z reguły każdy kucharz rozumie wszystko, co się tyczy kuchni, z wyjątkiem tego, w jaki sposób kucharza można podejrzewać o kradzież.
Wieczorem, przy drugim daniu, wszystkie nerwy Karoliny drżą z rozkoszy, gdy widzi, jak służący wnosi pewną małą rynienkę…
Czekała po prostu tego obiadu z takim upragnieniem, z jakim oczekiwała swego męża.
Ale pomiędzy oczekiwaniem z niepewnością, a oczekiwaniem pewnej przyjemności, istnieje dla dusz wybranych (a wszyscy fizjologowie zaliczają do dusz wybranych kobietę, która ubóstwia swego męża), otóż pomiędzy tymi dwoma światami oczekiwania istnieje różnica taka, jak między piękną nocą a pięknym dniem.
Podają kociołek najdroższemu Adolfowi, zanurza z roztargnieniem łyżkę i, nie widząc niezwykłego wzruszenia Karoliny, nabiera na talerz kilka tych plasterków, tłustych, pulchniutkich, których turyści przybywający do Mediolanu długo nie umieją rozpoznać i które biorą za jakieś mięczaki.
– I cóż, Adolfie?
– Co, moja droga?
– Nie poznajesz?
– Czego?
– Twoich grzybków po włosku.
– To, grzybki? Ja myślałem… A prawda, daję słowo, to grzyby…
– Po włosku!
– To? To są stare grzyby z konserw, przyrządzone à la millanaise247… nie znoszę ich.
– A jakież ty lubisz?
– No! Fungi trifolati248.
Zauważymy tutaj, na hańbę epoki, która klasyfikuje wszystko, która przechowuje w słoju model każdego żyjącego stworzenia, która liczy obecnie sto pięćdziesiąt tysięcy rodzajów owadów i daje im nazwy na „s”, że dotąd brak nam jest nomenklatury249 dla chemii kuchennej, która pozwoliłaby wszystkim kucharzom świata przyrządzać dokładnie swoje potrawy. Powinno by się przyjąć na drodze dyplomatycznej, że język francuski będzie językiem kuchni, tak jak uczeni przyjęli łacinę dla botaniki i zoologii, chyba że ktoś by chciał koniecznie ich naśladować i stworzyć prawdziwą kuchenną łacinę.
– Tak, moja droga – dodaje Adolf, widząc, jak twarz bogobojnej małżonki żółknie i wyciąga się – we Francji nazywamy tę potrawę: grzybki po włosku, po prowansalsku, à la bordelaise250. Kraje się grzyby drobno i smaży w oliwie z jakimiś przyprawami, których na razie sobie nie przypominam. Zdaje mi się, że dodaje się odrobinę czosnku…
Mówi się o zgryzotach, o małych niedolach!… Takie przejście, pojmujecie, jest dla serca kobiety tym, czym jest ból wyrwania zęba dla ośmioletniego dziecka. Ab uno disce omnes251, co znaczy, że z jednego możecie ocenić wszystkie; innych poszukajcie we własnych wspomnieniach; gdyż wzięliśmy tutaj ten epizod kulinarny jako prototyp wszystkich tych, które pogrążają w rozpaczy kobiety kochające, a nie dość kochane.
XXVIII. Dym bez ognia
Kobieta pełna wiary w tego, którego kocha, jest fantazją powieściopisarza. Ta żeńska osobistość nie istnieje, tak samo, jak nie istnieją wspaniałe posagi. Narzeczona została; ale posag rozpłynął się we mgle… Ufność kobiety błyszczy może przez kilka chwil w samym zaraniu252 miłości i gaśnie niebawem na kształt spadającej gwiazdy.
Dla każdej kobiety, która nie jest ani Holenderką, ani Angielką, ani Belgijką, ani nie pochodzi w ogóle z żadnego z tych bagnistych krajów, miłość jest pretekstem do cierpienia, zużyciem nadmiaru sił jej wyobraźni i nerwów.
Toteż drugą myślą, jaka opanowuje kobietę szczęśliwą, kobietę kochaną, to obawa utracenia swego szczęścia; gdyż trzeba oddać jej tę sprawiedliwość, iż pierwszą myślą jest jego użycie. Każdy, kto posiada skarb, obawia się złodziei; lecz nie każdy jak kobieta przypisuje posiadanie skrzydeł i nóg sztukom złota, które ma w swej skarbonce.
Mały kwiatek doskonałego szczęścia nie jest tak pospolitym, aby ten błogosławiony człowiek, który go ma w rękach, był dość głupim, by go z nich wypuścić.
Pewnik
Żadna kobieta nie jest opuszczona bez przyczyny.
Pewnik ten zapisany jest w sercu wszystkich kobiet, i stąd pochodzi wściekłość opuszczonej kobiety.
Nie mieszajmy tutaj jednak drobnych niedoli miłości; żyjemy w epoce wyrachowania, w której mało kto opuszcza swoją żonę, cokolwiek by uczyniła, gdyż, ze wszystkich kobiet, prawowita małżonka jest (bez kalamburu) najmniej drogą. Otóż każda kochana kobieta przeszła przez niedolę podejrzeń. Podejrzenia te, prawdziwe czy fałszywe, rodzą mnóstwo utrapień domowych, a oto największe ze wszystkich.
Pewnego dnia Karolina spostrzega się wreszcie, że jej ukochany Adolf opuszcza ją nieco zbyt często dla jakichś interesów, jakiejś wiecznej sprawy Chaumontel, która nie kończy się nigdy.
Pewnik
Każde małżeństwo ma swoją sprawę Chaumontel. (Patrz rozdział Niedola w niedoli).
Przede wszystkim, kobiety nie wierzą z zasady w żadne interesy, tak jak dyrektorzy teatrów i księgarze nie wierzą w choroby aktorek i autorów.
Z chwilą, gdy kochany mężczyzna spędza czas poza domem, każda kobieta, choćby nawet uczyniła go aż do zbytku szczęśliwym, wyobraża sobie, że on biegnie szukać jakiegoś innego szczęścia.
Pod tym względem kobiety przypisują mężczyznom zdolności wprost nadludzkie. Strach powiększa wszystko, rozszerza oczy, serce; czyni kobietę niepoczytalną.
– Gdzie on idzie? – Co on robi? – Czemu wychodzi? – Czemu nie bierze mnie z sobą?
Te cztery pytania są czterema głównymi punktami wytycznymi róży podejrzeń i one to panują nad zwichrzonym morzem samotnych monologów i rozmyślań. Z tych straszliwych burz, jakie miotają sercem kobiet, wyłania się postanowienie, niskie, niegodne, które każda kobieta, zarówno księżna, jak mieszczanka, żona barona czy giełdziarza, anioł czy megiera253, obojętna czy zakochana, wykonuje natychmiast. Wszystkie one idą za przykładem rządu: zaczynają szpiegować. To, co Rozum Stanu wprowadza w interesie ogółu, one uważają za dozwolone, uprawnione i legalne w interesie swojej miłości. Ta nieszczęsna ciekawość kobiety stawia ją w konieczność posiadania swoich agentów, zaś agentem każdej kobiety, która szanuje jeszcze samą siebie w tym położeniu, w którym zazdrość nie pozwala jej uszanować nic:
Ani twoich kasetek254 – ani ubrań – ani neseserów podróżnych, ani tualetki255 (kobieta odkrywa w ten sposób, że jej mąż farbował wąsy wówczas, kiedy był kawalerem, że przechowuje listy dawnej kochanki, nadzwyczaj niebezpiecznej, że zatem jeszcze o niej pamięta itd. itd.) – ani twoich opasek elastycznych;
Otóż, jej agentem, jedynym, w którym kobieta pokłada zaufanie, jest jej panna służąca, albowiem panna służąca postępowanie jej rozumie, usprawiedliwia i uznaje.
W paroksyzmie256 ciekawości, namiętności, zazdrości doprowadzonej do ostatecznego rozdrażnienia, kobieta nic nie oblicza, nic nie widzi, chce wiedzieć wszystko.
Justysia jest zachwycona; patrzy z rozkoszą, jak jej pani kompromituje się wspólnie z nią razem, przejmuje się namiętnością Karoliny, wchodzi w jej obawy, grozy i podejrzenia z zastraszającą solidarnością. Justysia i Karolina odbywają wspólne narady, tajemne konszachty. Każde szpiegowanie doprowadza do tego spoufalenia. W tym położeniu pokojówka staje się panią losu dwojga małżonków. Przykładem lord Byron.
– Proszę pani – powiada pewnego dnia Justysia – w istocie nasz pan wychodzi z domu, aby spotykać się z jedną kobietą…
Karolina robi się blada.
– Ale niech pani się uspokoi, ona już jest stara…
– Ach, Justysiu, bywają mężczyźni, dla których nie ma starych kobiet; mężczyźni są nie do pojęcia.
– Ale, proszę pani, to nie jest żadna dama, to taka sobie prosta kobieta.
– Moja Justysiu, lord Byron żył w Wenecji z jakąś rybaczką; pani de Fischtaminel mi to opowiadała.
I Karolina zalewa się łzami.
– Wybadałam Benedykta.
– I cóż, co myśli Benedykt?…
– Benedykt myśli, że ta kobieta jest pośredniczką, bo pan ukrywa się przed wszystkimi, nawet przed Benedyktem.
Karolina przez osiem dni przechodzi prawdziwe piekło, wszystkie jej oszczędności idą na opłacanie szpiegów, na kupowanie donosów.
Wreszcie Justysia odnajduje tę kobietę, która nosi nazwisko pani Mahuchet, przekupuje ją, dowiaduje się na koniec, że panu z czasów jego burzliwej młodości pozostał owoc, rozkoszny chłopaczek podobny do niego jak dwie krople wody, że ta kobieta jest jego niańką, opiekunką, która czuwa nad małym Fryderykiem, płaci za niego pensję w kolegium257; przez jej ręce przechodzą te tysiąc dwieście lub dwa tysiące franków, które pan corocznie rzekomo przegrywa w karty.
– A matka? – wykrzykuje Karolina.
Wreszcie, zręczna Justysia, opatrzność swojej pani, przynosi jej wiadomość, że panna Zuzia Beauminet, dawna gryzetka258, która z biegiem czasu zmieniła się w panią Sainte Suzanne, zmarła w szpitalu Salpêtrière259 lub uskładała sobie posag i wyszła za mąż na prowincji lub też spadła na tak niski szczebel drabiny społecznej, że nie ma żadnej obawy, aby pani się z nią mogła spotkać w życiu.
Karolina oddycha; ma uczucie, że wydobyto jej sztylet z serca, jest szczęśliwa; lecz i tak zostaje coś na dnie: ma tylko same córki, pragnie mieć syna. Ten mały dramat niesłusznego podejrzenia, komedia wszelakich przypuszczeń, których mama Mahuchet stała się przyczyną, te fazy zazdrości idącej za fałszywym tropem, przedstawiliśmy tutaj jako typ sytuacji, której odmiany idą w nieskończoność, podobnie jak charaktery, jak szczeble społeczne, jak rodzaje żyjących stworzeń.
To źródło szeregu małych niedoli wskazaliśmy dlatego, aby wszystkie kobiety mogły, niby usadowione na brzegu strumienia, przyglądać się biegowi spraw małżeńskich, wyprzedzać go lub zawracać wstecz, aby mogły odnaleźć wszystkie swoje tajemne przygody, troskliwie ukrywane strapienia, igraszki trafu, który stał się przyczyną ich omyłki i szczególne zbiegi okoliczności, będące źródłem ich chwili rozdrażnienia, niepotrzebnej rozpaczy, cierpień, których mogły sobie były oszczędzić, tak szczęśliwe wszystkie ze swojej omyłki!…
Ta mała niedola ma jako uzupełnienie następną, o wiele groźniejszą i nieraz bez ratunku, zwłaszcza, jeżeli ma swoje źródło w błędach innego rodzaju, i które nie obchodzą nas tutaj, gdyż w tym dziele przyjęliśmy jako zasadę, iż kobieta, o której mowa jest kobietą cnotliwą… aż do zakończenia książki.
XXIX. Tyran domowy
– Moja droga Karolino – mówi pewnego dnia Adolf do swojej żony – czy ty jesteś zadowolona z Justysi?
– Ależ najzupełniej.
– Czy nie uważasz, że ona odnosi się czasem do ciebie w sposób niewłaściwy?
– Czy ja zajmuję się studiami nad moją pokojówką? Zdaje się, że ty ją pilnie obserwujesz?
– Co znowu?… – pyta Adolf tonem najwyższego zgorszenia, który zawsze sprawia przyjemność kobiecie.
W istocie Justysia przedstawia skończony typ pokojówki, służącej u aktorki; dziewczyna trzydziestoletnia, pocętkowana przez ospę tysiącem dołeczków, ciemna jak Cyganka, długie nogi a mało ciała, oczy wiecznie chorowite, zresztą dość zgrabna.
Miała ochotę wydać się za Benedykta, ma uskładanych dziesięć tysięcy franków, ale na ten niespodziewany atak Benedykt podziękował za służbę. Taki jest portret tyrana domowego posadzonego na tronie przez zazdrość Karoliny.
Justysia pije co rano swoją kawę w łóżku i umie się o to postarać, aby dostawała równie dobrą, jeżeli nie lepszą od samej pani. Justysia wychodzi niekiedy na miasto, nie prosząc o pozwolenie, a wychodzi wystrojona jak żona drugorzędnego bankiera. Ma różowy kapelusik, dawną suknię pani, przerobioną, piękny szal, buciki z brązowej skóry i imitacje drogich kamieni.
Justysia miewa swoje złe humory i daje uczuć swej pani, że jest równie kobietą jak ona, jakkolwiek nie jest mężatką. Ma swoje czarne momenty, swoje kaprysy, swoje melancholie. Wreszcie ośmiela się mieć swoje nerwy!… Odpowiada szorstko, jest nieznośna dla reszty służby; mimo to wszystko gaża260 jej uległa znacznej podwyżce.
– Moja droga, ta dziewczyna robi się z każdym dniem niemożliwsza – mówi pewnego dnia Adolf do swojej żony, spostrzegłszy, że Justysia podsłuchuje pod drzwiami – i jeżeli ty się jej nie pozbędziesz, ja sam gotów jestem ją odprawić.
Karolina przerażona, zmuszona jest w czasie nieobecności pana powiedzieć Justysi kazanie.
– Justysiu, ty nadużywasz mojej dobroci dla ciebie: masz tu doskonałą pensję, masz ładne obrywki261, podarki; staraj więc się utrzymać, bo pan chce cię oddalić.
Panna służąca upokarza się, płacze; tak jest przywiązana do pani! O, w ogień by za panią poszła, dałaby się posiekać; do wszystkiego byłaby gotowa dla niej.
– Gdyby pani miała co do ukrycia, wszystko wzięłabym na siebie.
– Dobrze, Justysiu, dobrze, moje dziecko – mówi Karolina przestraszona – nie chodzi o to; staraj się tylko, aby zachowanie twoje było na swoim miejscu.
„Tak – mówi sobie Justysia – to pan chce mnie oddalić… Czekaj, stary pajacu, potrafię ja ci życie umilić!”
W tydzień później, przy czesaniu pani, Justysia zerka w lustro, aby przekonać się, czy pani może widzieć wszystkie grymasy, jakie nadaje kolejno swojej twarzy; toteż Karolina zapytuje jej niebawem:
– Co ci jest Justysiu?
– Co mi jest? Pani powiedziałabym chętnie, ale pani jest tak miękka wobec pana…
– No, cóż takiego, mówże?…
– Już wiem, proszę pani, dlaczego pan tak koniecznie chce mnie oddalić: pan ufa tylko Benedyktowi, a Benedykt kryje się przede mną…
– Więc cóż? Cóż takiego? Czyś co zauważyła?
– Jestem pewna, że oni we dwóch coś knują przeciwko pani – odpowiada panna służąca tonem stanowczym.
Karolina, którą Justysia obserwuje w lustrze, robi się blada; wszystkie tortury małej niedoli poprzedniego rozdziału wracają i Justysia staje się tak niezbędną, jak niezbędni są szpiedzy dla rządu wówczas, gdy natrafią na ślad sprzysiężenia. Mimo to przyjaciółki Karoliny nie umieją sobie wytłumaczyć, dlaczego ona trzyma dziewczynę tak nieznośną, która bawi się w damę, nosi kapelusze, odpowiada niegrzecznym tonem…
Mówią o tym niezrozumiałym opanowaniu u pani Deschars, u pani de Fischtaminel i żartują sobie z niego. Niektóre kobiety dopatrują się pobudek najpotworniejszych, i które podają w wątpliwość uczciwość Karoliny.
Słowem, wykonuje się Aria della Calumnia262 tak pięknie, jak gdyby ją śpiewał sam don Basilio263.
Osądzono, że Karolina nie może odprawić swojej panny służącej.
Świat upiera się, aby znaleźć tajemnicę tej zagadki. Pani de Fischtaminel podrwiwa sobie z Adolfa, Adolf wraca do domu wściekły, robi scenę Karolinie i odprawia Justysię.
To wywiera na Justysi takie wrażenie, że rozchorowuje się i kładzie do łóżka. Karolina robi uwagę swemu mężowi, że trudno jest wypędzić na ulicę dziewczynę w stanie, w jakim znajduje się Justysia, dziewczynę, która zresztą jest do nich bardzo przywiązana, i która jest w domu od dnia ich ślubu.
– Jak tylko będzie się czuła lepiej, niech się zabiera – powiada Adolf.
Karolina, uspokojona na punkcie Adolfa, a bezczelnie skubana przez Justysię, doszła do tego, iż chciałaby sama się jej pozbyć; przykłada więc na tę ranę gwałtowny środek i decyduje się przejść przez upokorzenie innej małej niedoli, którą zaraz opiszemy:
XXX. Wyznania
Pewnego poranku Adolf zatopiony jest po prostu w nadmiarze słodyczy. Do zbytku szczęśliwy mąż szuka przyczyn tej zdwojonej czułości i słyszy z ust Karoliny te słowa wymówione najpieszczotliwszym głosem:
– Adolfie?
– Co? – odpowiada przerażony utajonym drżeniem, jakie wyczuwa w głosie Karoliny.
– Przyrzeknij mi, że nie będziesz się gniewał?
– Dobrze.
– Że nigdy nie będziesz miał do mnie żalu.
– Nigdy. Mówże…
– Że mi przebaczysz i że nigdy nie będziesz mi o tym wspominał.
– Ależ, mówże już!…
– Zresztą, ty sam jesteś wszystkiemu winien.
– Albo powiedz nareszcie, albo odchodzę…
– Tylko ty jesteś w stanie wybawić mnie z kłopotu, w jaki się wpakowałam… i to tylko przez ciebie!…
– Ależ chcę wiedzieć…
– Chodzi o…
– No?…
– O Justysię.
– Nie mów mi już o niej, oddaliłem ją, nie chcę jej widzieć na oczy, jej zachowanie naraża twoją reputację…
– I cóż mogą mówić? Co mówią o mnie?
Scena zmienia się, następują uboczne objaśnienia, które wywołują rumieniec na twarzy Karoliny, z chwilą gdy obejmuje doniosłość domysłów jej najlepszych przyjaciółek, zachwyconych, że mogą znaleźć tak osobliwe pobudki dla wytłumaczenia jej cnoty.
– Widzisz Adolfie, to wszystko twoja wina! Czemu mi nic nie powiedziałeś o Fryderyku?…
– Jakim? Wielkim? Królu pruskim?
– Oto są mężczyźni!… Obłudniku, czy chcesz wmówić we mnie, żeś o nim zapomniał tak naraz, o twoim synu, synu panny Zuzanny Beaminet?
– Jak to? Wiesz…
– Wszystko!… I o starej Mahuchet i o twoich wyprawach, aby zabrać małego na obiad wówczas, gdy ma wolną niedzielę.
Niekiedy sprawa Chaumontel jest naturalnym dzieckiem; to jeszcze najniewinniejszy rodzaj spraw Chaumontel.
– Jakimi krecimi drogami umiecie wy chodzić, wy wszystkie pobożnisie! – wykrzykuje Adolf przerażony.
– To Justysia odkryła wszystko.
– A, rozumiem teraz przyczynę jej zuchwalstwa!…
– Och, mój najdroższy, twoja Karolina była bardzo nieszczęśliwa i to szpiegowanie, którego przyczyną jest moja bezrozumna miłość dla ciebie, bo ja cię kocham… Do szaleństwa… Nie, gdybyś ty mnie zdradził, uciekłabym na koniec świata… Teraz rozumiesz… Ta fałszywa zazdrość wydała mnie na łaskę Justysi… Więc, mój złoty, musisz wydobyć mnie z tego!
– Niechże cię to nauczy, mój aniołku, żebyś nigdy nie posługiwała się twoimi ludźmi, jeżeli chcesz, by ci służyli istotnie. To najniższa z wszystkich tyranii być wydanym na ich łaskę.
Adolf korzysta ze sposobności, aby przerazić Karolinę, bo myśli o swoich przyszłych sprawach Chaumontel i chciałby raz na zawsze uwolnić się od szpiegowania.
Wzywa się Justysię, Adolf odprawia ją natychmiast, nie chcąc słuchać jej tłumaczeń. Karolina mniema, iż jej mała niedola jest zakończona. Przyjmuje inną pannę służącą.
Justysia, na którą jej dwanaście czy piętnaście tysięcy franków ściągnęły uwagę jakiegoś sklepikarza, zostaje panią Chavagnac i otwiera handel z owocami. W dziesięć miesięcy później Karolina, w nieobecności Adolfa, otrzymuje przez posłańca list na papierze wydartym ze szkolnego zeszytu, pisany kulfonami264, którym by się przydało trzy miesiące ortopedii265 i tak zredagowany:
Donosze pani, że pam paniom ztradza chaniepnie s pańo Fiżtaminelle, chodźitam co wieczoró a pańi jest jag ten ślepy stószni się pani trapiło bardzo się ciesze mam honur się kłańać.
Karolina rzuca się jak lwica ukąszona przez bąka; znowu rozciąga się sama na ruszcie podejrzeń, zaczyna na nowo swoją walkę z nieznanym.
Skoro przekonała się o bezzasadności swoich posądzeń, nadchodzi nowy list, który proponuje jej dostarczenie objaśnień co do sprawy Chaumontel, którą Justysia zwietrzyła.
Mała niedola Wyznań, pamiętajcie o tym moje panie, jest nieraz groźniejsza od tej, która następuje.