Kitabı oku: «Małe niedole pożycia małżeńskiego», sayfa 13
Pewnik
Dąs zduszony wewnątrz jest śmiertelną trucizną.
Aby uchronić się przed tym samobójstwem miłości, nasza pomysłowa Francja wprowadziła buduary289. W systemie naszych nowożytnych mieszkań kobiety nie mogły mieć wierzb Wirgiliusza290. Z zanikiem kapliczek domowych te małe schronienia stały się świątyniami dąsów291.
Ten dramat małżeński ma trzy akty. Akt prologu: właśnie się rozegrał. Następuje akt fałszywej kokieterii: jeden z tych, w których Francuzki doprowadziły najwyżej swoją sztukę.
Adolf krąży po pokoju, rozbierając się; dla mężczyzny zaś rozebrać się, znaczy stać się nadzwyczaj słabym.
Każdy mężczyzna, który doszedł do lat czterdziestu, uzna głęboką słuszność zawartą w następującym pewniku:
Pewnik
Poglądy mężczyzny, który nie ma na sobie butów ani szelek, są zupełnie różne od myśli mężczyzny, który dźwiga jeszcze na sobie jarzmo tych dwóch tyranów naszego umysłu.
Uważcie292, że zdanie to jest pewnikiem jedynie w ramach życia małżeńskiego. Jest to zatem to, co zwykliśmy nazywać twierdzeniem względnym.
Karolina oblicza jak dżokej na terenie wyścigowym chwilę, w której będzie mogła zdystansować swego przeciwnika. Rozwija wszelkie środki, aby podziałać na Adolfa na kształt nieodpartej pokusy.
Kobiety posiadają całą mimikę wstydliwości, umiejętność operowania swymi wdziękami, sekrety spłoszonej gołąbki, specjalną skalę głosu dla śpiewania, jak Izabela w czwartym akcie Roberta Diabła293: „Łaski dla ciebie! Łaski dla mnie!”. Słowem mnóstwo sposobów, z którymi nie mogą się równać najwprawniejsi ujeżdżacze cyrkowi. Jak zawsze diabeł zostaje pobity. Cóż chcecie! To wiekuista historia, wielkie katolickie misterium zdeptanego węża, oswobodzonej kobiety, która staje się wielką siłą społeczną, jak twierdzi szkoła Fourriera294. W tym leży główna różnica pomiędzy wschodnią niewolnicą a małżonką zachodniego świata.
Drugi akt kończy się na poduszce małżeńskiej onomatopeją295 o charakterze na wskroś pokojowym. Adolf, tak samo jak dzieci, którym pokażą ciasteczko, przyrzekł wszystko, czego żądała Karolina.
Akt trzeci – (W chwili podniesienia kurtyny, scena przedstawia pokój sypialny pogrążony w wielkim nieładzie. Adolf, już ubrany w szlafrok, próbuje się wyślizgnąć i wychodzi po cichu, nie budząc Karoliny, która pogrążona jest w głębokim śnie).
Karolina, nad wyraz szczęśliwa, wstaje, przegląda się w lustrze i niepokoi się o śniadanie. W godzinę potem, gdy już jest gotowa, oznajmiają jej, iż śniadanie już jest na stole.
– Dajcie znać panu.
– Proszę pani, pan jest w saloniku.
– Jakiś ty milusi, ti ti, mój chlopaćku – mówi, idąc ku Adolfowi i przybierając język dziecinny, spieszczony, język pierwszych czasów miodowego miesiąca.
– No, cóż takiego?
– No, zie poźwoliłem, zieby twoja Linka jeździla na kucyku…
(Uwaga. W czasie miodowego miesiąca niektóre pary małżonków, bardzo młodych, przybierają rozmaite narzecza, które już w starożytności Arystoteles podzielił i ugrupował. (Patrz jego Pedagogia). Tak więc, mówi się w narzeczu lala, w narzeczu ziazia itd., podobnie jak matki i piastunki mówią do dzieci. Oto jedna z tajemnych przyczyn, roztrząsanych i ustalonych w wielkich dziełach in quarto296 przez Niemców, które skłoniły Kabirów297, twórców mitologii greckiej, by przedstawić Miłość jako dziecko. Są i inne przyczyny wiadome kobietom, z których najważniejszą jest ta, iż według nich miłość mężczyzny jest zawsze zbyt wątła).
– Skądże ty to wzięłaś, duszko? Śniło ci się może?
– Jak to?…
Karolina stanęła jak wryta; otwiera oczy szeroko od zdumienia. Wewnątrz miotana epilepsją298, nie wydaje z siebie ani jednego słowa: patrzy na Adolfa. Pod szatańskim ogniem tego spojrzenia Adolf wykonuje ćwierć obrotu ku sali jadalnej; jednakże zadaje sobie w duchu pytanie, czy nie trzeba będzie pozwolić Karolinie na jedną lekcję, polecając masztalerzowi, aby zniechęcił ją do jazdy konnej, czyniąc jej naukę jak najbardziej przykrą i uciążliwą.
Nic straszliwszego jak aktorka, która liczy na pewne powodzenie, a która zrobi klapę.
W żargonie kulisów zrobić klapę, znaczy mieć pustą salę lub nie dostać ani jednego brawa, znaczy wiele wysiłków zmarnowanych na próżno, znaczy niepowodzenie w swojej najdoskonalszej postaci.
Ta mała (bardzo mała nawet) niedola powtarza się na tysiąc sposobów w małżeńskim pożyciu, gdy miodowy miesiąc już przeminął i gdy kobieta nie posiada swego osobistego majątku.
Mimo niechęci autora do wtrącania opowiadań w dzieło na wskroś aforystyczne, którego budowa znosi jedynie spostrzeżenia mniej lub więcej subtelne i bardzo delikatne, przynajmniej samym swoim tematem, nie może się on oprzeć pokusie ozdobienia tej stronicy zdarzeniem, które zresztą doszło do wiadomości autora z ust jednego z naszych najznakomitszych lekarzy. To powtórzenie tematu zawiera reguły postępowania na użytek lekarzy paryskich.
Pewien mąż znajdował się w położeniu naszego Adolfa. Jego Karolina, zrobiwszy klapę za pierwszym atakiem, uparła się, że postawi na swoim, gdyż często Karolinie zdarza się postawić na swoim! Ta, o której mowa, zabawiła się w komedyjkę choroby nerwowej. (Patrz Fizjologia małżeństwa299, Rozmyślanie XXVI, paragraf O newrozach). Od dwóch miesięcy nie ruszała się ze swej kanapki, wstając z łóżka w południe, wyrzekając się wszystkich rozkoszy Paryża. Żadnych teatrów… Och! To straszne powietrze, te światła! Światła przede wszystkim!… Hałas, wychodzenie, wchodzenie, muzyka… To są rzeczy wprost straszne! Drażniące nerwy w najwyższym stopniu!
Żadnych przejażdżek na wieś! Och, to byłoby jej marzeniem, ale tylko swoim własnym powozem, swoimi własnymi końmi (desiderata300)… Mąż nie chciał kupić jej powozu. Jechać na spacer w wynajętej dorożce?… Sama myśl o tym przyprawiała ją o nudności.
Żadnego posiłku… Sam zapach potraw sprawia pani ściskanie w dołku. Pani obstawia się mnóstwem leków, jednakże pokojówka nie widziała nigdy, aby je kiedykolwiek zażywała.
Słowem, nadzwyczajne bogactwo efektów, cichych cierpień, póz, blanszu301, nadającego cerze śmiertelną bladość, dekoracji, zupełnie jak wówczas, gdy administracja teatru rozpuszcza wiadomość o przygotowaniach do jakiejś nowej sztuki ze wspaniałą wystawą.
Pozostała pewna nadzieja, że może wyjazd do wód, do Ems, Homburga, Karlsbadu mógłby uleczyć panią z jej choroby; jednakże ona nie chce słyszeć nic o żadnym wyjeździe, chyba – we własnym powozie. Ciągle własny powóz!
Jednakże ów Adolf trzymał się ostro i nie ustępował.
Nasza Karolina, jako osoba nadzwyczaj sprytna, przyznawała słuszność mężowi.
– Adolf ma rację – mówiła do swoich przyjaciółek – to ja jestem szalona; nie może, nie powinien sprawiać jeszcze powozu; mężczyźni wiedzą przecie lepiej od nas, jak stoją ich interesy.
Bywały chwile, w których Adolf dochodził wprost do szaleństwa! Kobiety mają swoje sposoby, które czerpią chyba wprost z samego piekła. Wreszcie, w trzecim miesiącu tego diabelskiego tańca, spotyka gdzieś jednego ze swoich dawnych kolegów, ledwie że podoficera w korpusie armii lekarskiej, naiwnego jak każdy młody doktor, który nosi epolety302 dopiero od wczoraj, a ma prawo komenderować: ognia!
„Na młodą kobietę młody lekarz” – pomyślał sobie Adolf. I proponuje przyszłemu Bianchonowi303, aby odwiedził Karolinę i powiedział mu szczerze, co myśli o jej stanie.
– Moja droga, już ostatni czas304, aby cię zobaczył jaki305 lekarz – powiada wieczorem Adolf do swojej żony – i oto przyprowadziłem ci najodpowiedniejszego dla ładnej kobiety.
Nowicjusz bada sumiennie, zadaje pani pytania, opukuje nieznacznie, wypytuje się o najdrobniejsze objawy i wreszcie, wśród rozmowy, mimo woli poczyna mu na ustach, zarówno jak i w oczach, błądzić jakiś uśmieszek, jakiś lekki grymas pełen powątpiewania, że nie chcemy powiedzieć ironiczny. Przepisuje jakieś obojętne lekarstwo, kładąc nacisk na jego ważność i przyrzeka powrócić, aby stwierdzić jego działanie. W przedpokoju, myśląc że jest sam ze swoim szkolnym przyjacielem, wzrusza wymownie ramionami:
– Twojej żonie nic nie brakuje – powiada – kpi sobie z ciebie i ze mnie.
– Byłem tego pewny…
– Ale jeżeli będzie się bawić dłużej w chorobę, gotowa jest się w końcu naprawdę rozchorować: jestem zanadto twoim przyjacielem, aby spekulować na to, gdyż będąc lekarzem, pragnę pozostać uczciwym człowiekiem.
– Moja żona chce mieć powóz.
Podobnie jak w Marszu pogrzebowym, i ta Karolina słuchała pod drzwiami.
Do dziś dnia jeszcze ów młody lekarz zmuszony jest bronić się w swojej karierze od potwarzy306, jakie szerzy o nim ta czarująca kobieta; i chcąc zdobyć sobie spokój, zmuszony był przyznać się do tego młodzieńczego błędu, wymieniając po nazwisku swoją nieprzyjaciółkę, aby ją zmusić do milczenia.
XXXV. Kasztany z ognia
Trudno określić, ile odcieni może posiadać nieszczęście; zależy to od charakterów, od siły wyobraźni, od wytrzymałości nerwów. O ile niemożliwym jest pochwycić wszystkie te tak różnorodne odcienie, o tyle można przynajmniej wskazać kolory najbardziej zasadnicze, najgłówniejsze wydarzenia. Autor zachował więc sobie na zakończenie tę małą niedolę, gdyż jest to jedyna, która w swoim nieszczęściu jest komiczną.
Autor pochlebia sobie, iż wyczerpał wszystkie najważniejsze. Toteż kobiety, które dopłynęły do portu, do szczęśliwego wieku lat czterdziestu, epoki, w której usuwają się spod obmowy, potwarzy307, podejrzeń, w której zaczyna się ich wolność, te kobiety oddadzą autorowi sprawiedliwość, przyznając, że w dziełku tym przedstawił lub przynajmniej zaznaczył wszystkie krytyczne sytuacje małżeństwa.
Karolina ma swoją sprawę Chaumontel. Nauczyła się rozmaitych sposobów, aby się pozbyć w porę swojego męża z domu, porozumiała się nawet wreszcie z panią de Fischtaminel.
W każdym małżeństwie przychodzi czas, w którym panie de Fischtaminel stają się opatrznością Karoliny.
Karolina pielęgnuje przyjaźń pani de Fischtaminel z taką troskliwością, z jaką armia afrykańska oszczędza Abd El-Kadera308, obchodzi się z nią z takimi względami, jakie wkłada lekarz w to, aby nie wyleczyć bogacza chorego z urojenia. We dwie, Karolina i pani de Fischtaminel, wynajdują zatrudnienia dla kochanego Adolfa wówczas, gdy ani pani de Fischtaminel ani Karolina nie życzą sobie na razie gościć tego półboga w swoich penatach309. Pani de Fischtaminel i Karolina, które dzięki staraniom pani Foullepointe stały się najserdeczniejszymi przyjaciółkami, doszły wreszcie do tego, iż zgłębiły do dna i wprowadziły w życie ów system wolnomularstwa310 kobiecego, którego obrzędów nie da się nauczyć przez żadną inicjację.
Jeżeli Karolina napisze w wilię311 którego dnia do pani de Fischtaminel taki bilecik:
„Moja złota, jutro zapewne będziesz miała u siebie Adolfa, nie zatrzymuj go zbyt długo, gdyż mam z nim jechać do lasku około czwartej, ale jeżeli masz ochotę sama z nim się przejechać, w takim razie mogłybyśmy się tam spotkać. Powinnaś mnie nauczyć twojego sekretu zabawienia i zajęcia ludzi najbardziej znudzonych”.
Pani de Fischtaminel powie sobie:
„Dobraś! Będę miała na karku tego dryblasa od śniadania do piątej popołudniu”.
Pewnik
Mężczyźni nie zawsze się dorozumiewają312, co znaczy u kobiety jasno wyrażone życzenie, ale druga kobieta nie myli się nigdy: zawsze robi rzecz przeciwną.
Te małe stworzonka, a zwłaszcza paryżanki, są to najładniejsze klejnociki, jakie zdołał wyprodukować nasz ustrój społeczny; doprawdy, musi brakować jakiegoś zmysłu temu, kto nie doznaje nieustannej rozkoszy, patrząc na nie, jak układają swoje intryżki, podobnie jak układają pukle swoich włosów, tworząc swój odrębny język, budując swymi drobnymi paluszkami owe machiny piekielne, w których pękają najwspanialsze majątki.
Pewnego dnia Karolina rozwinęła najdalej idące ostrożności, napisała w wilię do pani Foullepointe z prośbą, aby pojechała z Adolfem do Saint-Maur obejrzeć jakąś posiadłość do sprzedania, zapowiedziała Adolfa do niej już na śniadanie. Ubiera Adolfa, prześladuje go starannością, z jaką sporządza swoją tualetę313 i rzuca mu niedyskretne zapytania co do pani Foullepointe.
– Milutka jest i wydaje mi się dobrze znudzona swoim Karolem: uda ci się ją pewno wpisać do swego katalogu, ty stary Don Juanie314; ale tym razem nie będziesz potrzebował już urządzać nowej sprawy Chaumontel; nie jestem już zazdrosna, daję ci paszport, wolisz to, niż gdybym cię uwielbiała?… Widzisz, potworze, jaka jestem poczciwa…
Zaledwie pan wyszedł z domu, Karolina, która jeszcze wczoraj nie omieszkała napisać do Ferdynanda, aby przyszedł do niej na śniadanie, robi tualetę, jaką w owym czarującym XVIII wieku, tak oczernianym przez republikanów, społeczników i głupców, kobiety z towarzystwa nazywały swoim rynsztunkiem bojowym.
Karolina przewidziała wszystko. Miłość jest pierwszym pokojowcem w świecie: toteż stół – zastawiony jest z szatańską kokieterią. Obrus najcieńszy i najbielszy, mały, niebieski serwis, srebro, kryształy, wszędzie pełno kwiatów!
Jeżeli rzecz się ma w zimie, Karolina wynalazła gdzieś winogrona, przewróciła całą piwnicę, aby w niej znaleźć parę butelek doskonałego, starego wina. Bułeczki pochodzą od najsławniejszego piekarza. Najsmakowitsze potrawy, pasztet z gęsich wątróbek, cała wykwintna zastawa, zdolna przyprawić o rżenie315 Grimoda de la Reynière316, wywołać błogi uśmiech na wargi317 lichwiarza i objaśnić profesora ze starej gwardii Uniwersytetu, co się tutaj święci.
Wszystko jest gotowe; Karolina, co do niej, gotowa jest już od wczoraj, przygląda się swemu dziełu. Justysia wzdycha, ustawiając krzesełka w pokoju. Karolina zdejmuje parę pożółkłych listków z kwiatów w żardinierkach318. Kobieta pokrywa wówczas drżenie własnego serca owymi bezmyślnymi zajęciami, wśród których palce nabywają siły kleszczów, różowe paznokietki zdają się palić, a w gardle zastyga ten niemy okrzyk: „Jeszcze go nie ma!”.
Jakiż sztylet w serce to słowo Justysi:
– Proszę pani, jest list.
List zamiast Ferdynanda! Jak go otworzyć, ile wieków życia upływa w chwili rozrywania koperty! Kobiety to rozumieją! Co do mężczyzn, ci w chwilach podobnej wściekłości drą w strzępy żaboty swego ubrania.
– Justysiu, pan Ferdynand jest chory!… – woła Karolina – prędko biegnij po dorożkę.
W chwili gdy Justysia zbiega po schodach, Adolf właśnie kroczy na górę.
„Biedna pani! – myśli Justysia – już pewno dorożka nie będzie potrzebna”.
– Ty! Skądże ty się bierzesz? – wykrzykuje Karolina, widząc Adolfa stojącego w zachwyceniu przed tym rozkosznie zastawionym stołem.
Adolf, któremu żona już od dawna nie przyrządza tak kokieteryjnych balików, nie odpowiada nic. Odgaduje wszystko, widząc niejako wypisane na obrusie owe czarujące wykrzykniki, które czy to pani de Fischtaminel, czy też syndyk319 sprawy Chaumontel rysowali mu nieraz na innych nie mniej wykwintnych stolikach.
– Kogóż ty się spodziewasz? – mówi Adolf, zadając z kolei pytanie.
– Kogóżby? Ferdynanda oczywiście – odpowiada Karolina.
– I tak każe na siebie czekać?
– Chory jest, biedny chłopiec.
Szelmowska320 myśl przemyka przez głowę Adolfa i odpowiada, mrużąc znacząco jedno oko:
– Przed chwilą go widziałem.
– Gdzie?
– Na bulwarze, z przyjaciółmi…
– Ale czemu ty wracasz? – pyta Karolina, która chce pokryć swą morderczą wściekłość.
– Pani Foullepointe, o której twierdziłaś, że jest znudzona Karolem, bawi z nim od wczoraj rana w Ville-d'Avray.
– A pan Foullepointe?
– Odbywa maleńką rozkoszną podróż w swojej nowej sprawie Chaumontel, zdarzyła mu się mała milutka… komplikacja; ale wybrnie z niej z pewnością.
Adolf siada, mówiąc:
– Doskonale się złożyło; głodny jestem jak całe stado wilków.
Karolina zajmuje miejsce, patrząc ukradkiem na Adolfa; wewnątrz płacze z wściekłości, ale nie może się pokonać, aby nie spytać głosem, któremu stara się nadać brzmienie obojętne:
– Z kimże widziałeś Ferdynanda?
– Z jakimiś figurami, które go wciągają w liche towarzystwo. Psuje się ten młody człowiek: bywa u pani Schontz, u loretek, powinna byś napisać do swojego wuja. Z pewnością chodziło o jakieś śniadanie z powodu zakładu zrobionego u panny Malaga…
Adolf patrzy spod oka na Karolinę, która opuszcza głowę, aby ukryć łzy.
– Jaka ty się zrobiłaś ładna dziś rano! – powiada. – Doprawdy, stanowisz godną dekorację tego wspaniałego śniadania. Ferdynand nie będzie pewno jadł dziś tak smacznych rzeczy jak ja… itd.
Adolf operuje swymi żarcikami tak zręcznie, że w Karolinie budzi się myśl ukarania Ferdynanda. Adolf, który twierdził, iż ma wprost wilczy apetyt, doprowadza Karolinę do tego, iż zapomina o dorożce czekającej przed domem.
Stróżka321 Ferdynanda przybywa około drugiej, w chwili gdy Adolf śpi wyciągnięty na kanapie. Ta Iris322 kawalerów przybywa, aby powiedzieć Karolinie, że pan Ferdynand potrzebuje jakiejś opieki.
– Upił się? – pyta Karolina z wściekłością.
– Miał pojedynek, proszę pani.
Karolina pada zemdlona, zrywa się i pędzi do Ferdynanda, oddając w duchu Adolfa wszystkim mocom piekielnym.
Gdy kobietom zdarzy się paść ofiarą tych drobnych kombinacji, równie sprytnych, jak ich własne, wówczas wołają:
– Mężczyźni to są istne potwory!
XXXVI. Rozwiązanie
Oto nasze ostatnie spostrzeżenie. Obawiam się bowiem, kochany czytelniku, że to dzieło zaczyna ci się wydawać nieco męczące, podobnie jak i sam temat, o ile jesteś żonaty.
Ta książka, która, zdaniem autora, jest dla Fizjologii małżeństwa323 tym, czym historia jest dla filozofii, czym jest przykład dla teorii, miała swoją logikę, tak samo, jak ją ma i życie brane w swoich wielkich liniach.
I oto, jaką jest ta logika: logika fatalna, straszliwa. W chwili, gdy zamykała się pierwsza część tej książki, której każdy żart kryje w sobie tyle głębi, Adolf, musieliście to zauważyć, doszedł do zupełnej obojętności w kwestiach matrymonialnych.
Musiał czytywać powieści, w których autorowie radzą niedogodnym mężom to, aby się wynieśli na tamten świat, to znów, aby żyli w przykładnej zgodzie z ojcami swoich dzieci, kochali ich i pielęgnowali; bowiem, jeżeli literaturę mamy uważać za odbicie obyczajów, trzeba by przypuścić, iż obyczaje uznają niedostatki wykazane przez Fizjologię małżeństwa w tej podstawowej instytucji. Niejeden świetny talent wymierzył straszliwe ciosy w tę podwalinę społeczną, nie mogąc jej naruszyć.
Adolf przede wszystkim o wiele zanadto przewertował swoją żonę i pokrywa swą obojętność głębokim słowem: wyrozumiałość. Jest wyrozumiały dla Karoliny, widzi w niej tylko matkę swoich dzieci, dobrego kolegę, pewnego przyjaciela, brata.
W chwili gdy dobiegają tutaj do końca małe niedole kobiety, Karolina, o wiele sprytniejsza, nauczyła się korzystać z tej wygodnej wyrozumiałości; jednakże nie wyrzeka się przez to swego kochanego Adolfa. Leży w naturze kobiet nic nie ustępować ze swoich praw. Bóg i moje prawo… małżeńskie! – jest, jak wiadomo, dewizą Anglii, zwłaszcza dzisiaj. Kobiety mają tak wielką namiętność panowania, że moglibyśmy na ten temat opowiedzieć anegdotę, która nie ma jeszcze dziesięciu lat. Jak na anegdotę jest przeto bardzo świeża.
Jeden z wysokich dygnitarzy Izby Parów324 miał swoją Karolinę, lekką jak prawie wszystkie Karoliny. To imię przynosi kobietom szczęście. Dygnitarz ten, wówczas już bardzo stary, siedział po jednej stronie kominka, Karolina po drugiej. Karolina doszła do tego okresu, w którym kobiety już nie mówią o swoich latach. Pewien przyjaciel przyszedł oznajmić im o małżeństwie jenerała325, który był niegdyś przyjacielem w ich domu.
Karolina wpada w rozpacz, zalewa się łzami, wydaje głośne krzyki, rozbija głowę sędziwemu dygnitarzowi tak bardzo, że ten próbuje ją pocieszyć. Wśród różnych frazesów, wreszcie wymyka się hrabiemu następujące zdanie:
– Ostatecznie, czego ty chcesz, moja droga! Nie mógł się przecież z tobą ożenić!
A był to jeden z największych dostojników państwa, lecz był zarazem przyjacielem Ludwika XVIII, a tym samym nieco w stylu Pompadour326.
Cała różnica sytuacji Adolfa i Karoliny polega na tym: że o ile pan nie troszczy się już o panią, pani zachowuje prawo troszczenia się o pana.
A teraz posłuchajmy tego, co się zowie opinią świata, a jest przedmiotem zakończenia tego dzieła.
XXXVII. Komentarz, który objaśnia słowo „felichitta327” finałów operowych
Któż nie słyszał kiedy w życiu jakiejkolwiek opery włoskiej… Musieliście zatem zauważyć muzyczne nadużywanie słowa felichittà328, tak obficie rzucanego przez poetę i przez chóry, wówczas gdy cała publiczność opuszcza czym prędzej swoje loże i krzesła.
Straszliwy obraz życia. Opuszcza się je w chwili, gdy dochodzi się do felichittà.
Czy rozmyślaliście kiedy nad głęboką prawdą, jaka unosi się nad tym finale329, w chwili gdy muzyk rzuca w powietrze swą ostatnią nutę, zaś autor swój ostatni wiersz, gdy orkiestra daje swoje ostatnie pociągnięcia smyczka, ostatni dech, gdy śpiewacy mówią do siebie: „chodźmy na kolację!”, gdy chórzyści wykrzykują „co za szczęście, deszcz przestał padać!”… Tak i w życiu! We wszystkich sytuacjach życia dochodzi się do momentu, w którym żart się kończy, sztuka jest odegrana, gdzie wszystko jakoś się układa i każdy zaczyna śpiewać felichittà na swoją rękę. Przebywszy wszystkie duety, sola, stretty330, cody331, ensemble332, duettini333, nokturny334, wszystkie fazy, które naznaczyliśmy wam w tych kilku scenkach zaczerpniętych z oceanu życia małżeńskiego i które są tematem o wariacjach równie zrozumiałych dla człowieka rozumnego, jak dla głupca (gdzie chodzi o cierpienie, tam wszyscy jesteśmy równi!), większość małżeństw paryskich dochodzi w danym momencie do następującego chóralnego finału:
Żona
do kobiety, która znajduje się w lecie św. Marcina335 małżeńskim.
– Moja droga, jestem najszczęśliwszą żoną pod słońcem. Adolf jest wzorem mężów, dobry, niedokuczliwy, uprzejmy. Prawda Ferdynandzie?
(Karolina zwraca się do kuzyna Adolfa, młodego człowieka w ładnym krawacie, z lśniącymi włosami, w lakierowanych bucikach, fraku skrojonym według najostatniejszej mody, szapoklaku336, rękawiczkach, umiejętnie dobranej kamizelce, pysznym wąsiku, faworytach, małej bródce à la Mazarin, i który jest przepełniony niemym, głębokim, pełnym skupienia uwielbieniem dla Karoliny.)
Ferdynand
– Adolf jest tak szczęśliwy, że ma taką żonę jak pani. Cóż mu brakuje? Nic.
Żona
– W początkach sprzeczaliśmy się bez ustanku, ale teraz zgadzamy się doskonale. Adolf robi, co mu się podoba, nie krępuje się; nie pytam się go ani dokąd idzie, ani skąd wraca. Wyrozumiałość, moja droga, to cała tajemnica szczęścia. Wy jeszcze jesteście w okresie sprzeczek, fałszywych zazdrości, szpileczek, kłótni. Na co to wszystko? Życie jest tak krótkie dla nas kobiet! Cóż my mamy? Dziesięć pięknych lat! Po cóż je wypełniać nudą i przykrościami? I ja byłam taka jak ty; ale pewnego pięknego dnia, poznałam panią Foullepointe, przemiłą kobietę, która rozjaśniła mi w głowie i nauczyła mnie, co trzeba robić, aby uczynić mężczyznę szczęśliwym… Od tego czasu Adolf zmienił się do niepoznania: zrobił się wprost rozkoszny. Jeśli np. kiedy mam iść do teatru, a o godzinie siódmej jeszcze jesteśmy sami, pierwszy mówi mi z niepokojem, przestrachem nawet: „Ferdynand ma przecież przyjść po ciebie, prawda?”. Prawda, Ferdynandzie?
Ferdynand
– Tak, żyjemy z sobą jak najlepsi kuzyni w świecie.
Strapiona młoda kobieta
– Czyżbym i ja miała dojść do tego?
Ferdynand
– Jest pani tak ładna, że przyjdzie to pani bez najmniejszej trudności.
Żona
zirytowana
– Do widzenia zatem, moja mała. (Strapiona młoda kobieta wychodzi). Zapłacisz mi za te słowa, Ferdynandzie.
Mąż,
na bulwarze
– Mój drogi – (przytrzymuje pana de Fischtaminel za guzik od paltota337) – ty sobie jeszcze wyobrażasz, że małżeństwo opiera się na miłości. Kobiety mogą ostatecznie kochać jednego mężczyznę, ale my!… Mój Boże, społeczeństwo nie może pokonać natury. Ot, widzisz, co jest najlepsze w małżeństwie, to żeby jedna strona miała dla drugiej absolutną wyrozumiałość, pod warunkiem oczywiście zachowania pozorów. Ja jestem mężem najszczęśliwszym w świecie. Karolina jest mi najbardziej oddaną przyjaciółką, poświęciłaby dla mnie wszystko, nawet mego kuzyna Ferdynanda, gdyby było tego trzeba… Tak, śmiej się, a ja ci mówię, że ona jest gotowa wszystko zrobić dla mnie. Ty jeszcze się szamoczesz w komicznych pojęciach o godności, honorze, cnocie, porządku społecznym. Życia nie powtarza się dwa razy, trzeba więc je wypchać rozkoszą, ile się zmieści. Oto mija dwa lata, jak między mną a Karoliną nie padło ani jedno cierpkie słowo. Mam w Karolinie towarzyszkę, której się mogę ze wszystkiego zwierzać i która umiałaby mnie pocieszyć w krytycznej sytuacji. Nie ma pomiędzy nami żadnego oszukaństwa i wiemy, co mamy sądzić o sobie nawzajem. Nasze zbliżenia są chwilami zemsty, rozumiesz mnie? Zmieniliśmy w ten sposób obowiązek na przyjemność. Ona powiada mi nieraz: „Jestem wściekła dzisiaj, zostaw mnie, idź sobie”. Burza spada na mego kuzyna. Karolina nie przybiera już swoich min ofiary, wyraża się o mnie przed wszystkimi jak najlepiej. Cieszy się moimi przyjemnościami. A że to jest bardzo uczciwa kobieta, okazuje największą delikatność we wszystkich naszych sprawach majątkowych. Dom prowadzony jest u mnie wzorowo. Żona moja pozwala mi rozporządzać moją rezerwą bez najmniejszej kontroli. Oto masz. My zapuszczamy oliwą koła naszego wozu, ty, mój drogi, wkładasz pod nie kamienie. Trzeba się zdecydować, albo tak, albo tak; albo nóż weneckiego Murzyna338, albo dłutko poczciwego Józefa339. Kostium Otella, mój drogi, jest bardzo niewygodny, wygląda dziś zanadto karnawałowo; ja, jako dobry katolik, wolę być skromnym cieślą.
Chór
w salonie, podczas balu
– Pani Karolina jest osobą czarującą.
Dama w turbanie
– Tak, pełna godności, poczucia form.
Żona, która ma siedmioro dzieci
– Ach, tak, ta sobie umiała dać radę z mężem.
Przyjaciel Ferdynanda
– Ależ ona bardzo kocha swego męża. Adolf jest zresztą człowiekiem bardzo miłym, znającym świat.
Przyjaciółka pani de Fischtaminel
– Ubóstwia swoją żonę. U nich w domu, cóż za swoboda, bawią się wszyscy doskonale.
Pan Foullepointe
– Tak, to dom bardzo miły.
Kobieta, o której mówią dużo złego
– Karolina jest dobra, przychylna, o nikim źle nie mówi.
Dama tańcząca
która wraca na swoje miejsce
– Czy pamiętacie jeszcze, jaka ona była nudna wówczas, kiedy bywała jeszcze u państwa Deschars?
Pani de Fischtaminel
– Ach, u tych! Ona i jej mąż, istne dwie wiązki ostu… ustawiczne kłótnie (pani de Fischtaminel odchodzi).
Artysta
– Ale bo też pan Deschars puszcza się na dobre, bywa za kulisami; zdaje się, że żona sprzedawała mu w końcu swoją cnotę zbyt drogo.
Dama z miasta
przestraszona, ze względu na swoją córkę, obrotem, jaki przybiera rozmowa
– Pani de Fischtaminel wygląda dziś zachwycająco.
Dama czterdziestoletnia
z rodzaju nieużytków
– Pan Adolf wydaje się równie szczęśliwy jak jego żona.
Młoda osoba
– Jaki on przystojny, ten pan Ferdynand. (Matka trąca ją nieznacznie nogą). Czego chcesz, mamo?
Matka
spogląda na córkę znacząco
– Tak mówi się, moja droga, tylko o swoim narzeczonym; pan Ferdynand nie jest do wzięcia.
Dama
wydekoltowana do drugiej nie mniej wydekoltowanej
– Czy wiesz, moja droga, jaki z tego morał? Oto, że jedynie szczęśliwe są małżeństwa we czworo.
Przyjaciel
do którego autor lekkomyślnie zwrócił się o zdanie.
– To wierutny fałsz.
Autor
– A, tak pan sądzi?
Przyjaciel
który świeżo się ożenił
– Zużywasz cały twój atrament, aby w naszych oczach zohydzić podstawy życia społecznego i to pod pretekstem oświecenia nas!… Ech, mój drogi, bywają małżeństwa sto razy, tysiąc razy szczęśliwsze niż te zachwalane przez ciebie małżeństwa we czworo.
Autor
– Więc jakże? Trzeba zatem oszukiwać ludzi mających się dopiero żenić? Mamy wykreślić to słowo?
Przyjaciel
– Nie, może ono zostać jako dowcip karnawałowy.
Autor
– Także sposób, aby nie mijać się z prawdą.
Przyjaciel
który nie chce dać za wygraną
– Tak, prawdą, która przemija.
Autor
chcąc mieć ostatnie słowo
– Cóż nie przemija? Gdy twoja żona będzie miała o dwadzieścia lat więcej, dokończymy naszej rozmowy naszą rozmowę. Być może, że wówczas będziecie szczęśliwi już tylko we troje.
Przyjaciel
– Mścisz się krwawo za to, że nie możesz napisać historii małżeństw szczęśliwych.