Kitabı oku: «Małe niedole pożycia małżeńskiego», sayfa 5

Yazı tipi:

Pewnik

Grzech, Dworak, Nieszczęście i Miłość znają tylko dzień dzisiejszy.

Po upływie czasu trudnego do oznaczenia Karolina spogląda po obiedzie w lustro i spostrzega rubiny kwitnące na policzkach i na skrzydłach nosa, przedtem tak nieskalanych. W teatrze jest w złym humorze, ty zaś nie wiesz, o co jej chodzi, ty, Adolf, rozparty z twarzą tak wspaniale odbijającą na tle białego krawata, z piersią dumnie wypiętą i miną tak zadowoloną z siebie.

W kilka dni później zjawia się krawcowa, przymierza suknię, wytęża wszystkie siły, na próżno! Nie może dopiąć… Wzywa na pomoc pannę służącą. Przyciągają obie z siłą dwóch koni, wykonują prawdziwą trzynastą pracę Herkulesa98, daremnie, brakuje około dwóch cali. Nieubłagana krawcowa nie może ukryć Karolinie, że kibić jej stała się pełniejszą. Karolinie, powiewnej Karolinie, grozi niebezpieczeństwo, że może się stać podobną do pani Deschars. Mówiąc narzeczem pospolitym, po prostu tyje. Karolina jest w rozpaczy.

„Jak to! Ja miałabym mieć, jak ta tłusta pani Deschars, owe kaskady ciała z obrazów Rubensa? To jasne… – mówi w duchu – Adolf jest wyrafinowanym zbrodniarzem. Rozumiem jego grę; chce ze mnie zrobić tłustą jejmość, chce mnie pozbawić mojego uroku, abym nie mogła się nikomu podobać!”

Odtąd Karolina pozwala się prowadzić na włoską operę, przyjmuje loże do teatru, ale uważa za rzecz wysoce dystyngowaną mało jadać i odrzuca propozycje wykwintnych obiadków.

– Mój drogi – powiada – kobieta z towarzystwa nie może tak często pokazywać się w tych lokalach. Idzie się raz lub dwa, ot tak, dla żartu, ale paradować tam stale… Cóż znowu!

Borrel i Véry, te znakomitości patelni, tracą codziennie tysiąc franków obrotu przez to, że nie mają specjalnego wjazdu dla powozów. Gdyby powóz mógł wślizgnąć się do jednej bramy, a wyjechać drugą, rzucając kobietę na schody wykwintnego przedsionka, ileż klientek przyprowadzałoby im dobrych, tłustych, bogatych klientów!

Pewnik

Kokieteria zabija smakoszostwo.

Wkrótce Karolina ma dosyć teatru i chyba sam szatan zdoła odgadnąć przyczyny tego wstrętu. Wybaczcież Adolfowi! Mąż nie jest szatanem.

Co najmniej jedna trzecia paryżanek nudzi się po prostu w teatrze, o ile nie zdarza się szczególna gratka ukąszenia owocu jakiejś wyjątkowej nieprzyzwoitości, przeżycia wzruszeń jakiegoś grubego melodramatu, podziwiania dekoracji itd. Większość spomiędzy nich ma uszy przesycone muzyką i chodzi do włoskiej opery jedynie dla śpiewaków lub, jeżeli wolicie, dla stwierdzenia różnic w wykonaniu. Teatry podtrzymuje co innego: oto to, że kobiety przed i po przedstawieniu same stanowią widowisko. Próżność jedynie opłaca tę wygórowaną sumę czterdziestu franków za trzy godziny wątpliwej przyjemności używanej w dusznym powietrzu i tak znacznym kosztem, nie licząc katarów jakich nabywa się przy wyjściu. Ale pokazać się publicznie, kazać się podziwiać, zbierać spojrzenia pięciuset mężczyzn!… To mi dopiero smakołyk! – jakby powiedział Rabelais.

Aby móc zbierać to szacowne żniwo, skrzętnie chowane do spichrza przez miłość własną, trzeba zwrócić na siebie uwagę. Otóż kobieta, która jest ze swoim mężem, ściąga na siebie mało spojrzeń. Karolina widzi z boleścią, że sala zajmuje się zawsze kobietami, które zjawiają się bez mężów, kobietami… powiedzmy ekscentrycznymi. Ponieważ więc słabe odsetki, jakie pobiera od swoich wysiłków, swoich tualet i póz, nie równoważą się w jej oczach z umęczeniem, wydatkiem i nudą, wkrótce dzieje się z teatrem to samo, co z dobrą kuchnią: Karolina z dobrej kuchni przytyła, z teatru pożółkła.

W tym wypadku Adolf (lub każdy inny mężczyzna na jego miejscu) przypomina owego chłopa z Languedoc, który wielce cierpiał na odciski. Otóż ten kmiotek zanurzał na dwa cale swoją nogę w najostrzejsze kamyki na gościńcu, mówiąc do swego nagniotka: „Szelmo jedna! Ty mi dokuczasz, potrafię i ja tobie dokuczyć”.

– Doprawdy – powiada Adolf, głęboko zniechęcony, w dniu, w którym żona wyszczególnia mu obszernie przyczyny swojej odmowy. – chciałbym wreszcie wiedzieć, czym ciebie można by zadowolić…

Karolina spogląda na swego męża z wyżyn swojej wielkości i powiada po pauzie godnej wielkiej aktorki:

– Nie jestem ani gęsią strasburską, ani taką…

– Ostatecznie masz słuszność; można lepiej zużyć cztery tysiące franków miesięcznie – odpowiada Adolf.

To zdanie jest grobem miłości! Toteż Karolina jest nim dotknięta bardzo niemile. Następują wyjaśnienia. To należy już do tysiąca anegdot następnego rozdziału, którego tytuł pobudzi do uśmiechu zarówno kochanków, jak małżeństwa. Jeżeli istnieją żółte promienie, czemuż by nie miało być dni tego koloru, tak bardzo małżeńskiego?

XII. Żółty śmiech

Wpłynąwszy na te wody, możesz rozkoszować się tymi małymi scenkami, które w wielkiej operze małżeństwa, przedstawiają rodzaj intermède, a oto ich model.

Pewnego wieczoru, po obiedzie, siedzicie oboje sami, tyle zaś razy znaleźliście się już sami, że przychodzi ci ochota uprzyjemnić tę samotność za pomocą drobnych, ożywiających rozmowę spostrzeżeń, jak na przykład:

– Uważaj na siebie Karolino – powiada Adolf, który czuje w sercu gorycz tylu daremnych wysiłków – zdaje mi się, że twój nos ma tę bezczelność, iż czerwienieje w domu zupełnie tak samo jak w restauracji.

– Nie jesteś dziś w twoim najmilszym usposobieniu!…

Reguła ogólna

Żaden człowiek nie odkrył jeszcze sposobu udzielenia przyjacielskiej przestrogi jakiejkolwiek kobiecie, nawet własnej żonie.

– Cóż chcesz, moja droga, może za silnie ściągnęłaś sznurówkę, to bardzo niezdrowo.

Zaledwie mężczyzna wypowie tę uwagę do jakiejkolwiek kobiety, natychmiast kobieta ta chwyta za dolny koniec brykli99 (wiadomo, że brykle są elastyczne) i podnosi go mówiąc, jak w tej chwili Karolina:

– Patrz, można rękę włożyć! Nigdy się nie ściskam.

– Zatem to musi być z żołądka.

– Cóż ma żołądek wspólnego z nosem?

– Żołądek jest centrum, które komunikuje z wszystkimi organami.

– Zatem nos jest organem!

– Oczywiście.

– W takim razie twój organ bardzo źle funkcjonuje w tej chwili… – (Podnosi oczy i wzrusza ramionami). – Co ja ci właściwie zrobiłam, Adolfie?

– Ależ nic, żartuję po prostu i nie mam szczęścia znaleźć łaski w twoich oczach – odpowiada Adolf, uśmiechając się.

– Moje całe nieszczęście, to to, że jestem twoją żoną. Och! Czemuż nie jestem żoną kogo innego!

– Zgadzamy się najzupełniej!

– Gdybym, nosząc czyje inne nazwisko, miała tę naiwność, by powiedzieć, jak te kokietki, które chcą się przekonać o stopniu uczuć mężczyzny: „Mój nos zaczyna być niepokojąco czerwony”, mizdrząc się przy tym w lustrze z małpimi grymasami, odpowiedziałbyś mi natychmiast: „Och! Obmawia się pani! Po pierwsze wcale tego nie widzę, a potem to właśnie harmonizuje z tonem pani cery… Zresztą każdy tak wygląda po obiedzie!” i dalejże, zacząłbyś mi mówić komplementy… Czy ja ci mówię kiedy, że tyjesz, że nabierasz cery murarza, że lubię mężczyzn bladych i szczupłych?

Mówią w Londynie: „Nie dotykać siekiery!”. We Francji powinno by się mówić: „Nie dotykać nosa kobiety”…

– I to wszystko dla odrobiny naturalnego cynobru100! – wykrzykuje Adolf. – Miej pretensje do Pana Boga, który zabarwia silniej jedną okolicę ciała niż drugą, a nie do mnie… za to, że cię kocham… że chciałbym cię widzieć doskonałą i że ci mówię: strzeż się!

– Widocznie zanadto mnie kochasz, gdyż od pewnego czasu wysilasz się, aby mi mówić rzeczy nieprzyjemne, wyszukujesz we mnie wszystko najgorsze pod pozorem udoskonalania mnie… Byłam dla ciebie dość doskonałą pięć lat temu…

– Ależ jesteś dla mnie więcej niż doskonałą, jesteś czarującą!…

– Z odrobiną cynobru?

Adolf, który widzi, iż twarz jego żony zapowiada nadciąganie burzy, zbliża się i siada na krześle tuż przy niej. Karolina, nie mając dostatecznego pretekstu, aby odejść, usuwa na bok swoją suknię uderzeniem nogi, jak gdyby chciała w ten sposób zaznaczyć separację. Niektóre kobiety umieją temu ruchowi nadać coś z wyzywającej impertynencji; jednakże może on mieć dwojakie znaczenie: mówiąc terminem wistowym101, jest to albo inwit102 pod króla albo renons103. W tej chwili Karolina markuje104 renons.

– Co ci jest? – pyta Adolf.

– Czy chcesz może szklankę wody z cukrem? – pyta Karolina tonem dbałości o twoje zdrowie i obejmując (z ironiczną przesadą) rolę pokornej służącej.

– Dlaczego?

– Bo nie masz zbyt przyjemnych momentów trawienia, musisz bardzo cierpieć w tej chwili. Może chcesz do wody z cukrem parę kropel araku105. Doktor mówił, że to jest wyborny środek.

– Jak ty się interesujesz moim żołądkiem!

– Przecież to centrum, które komunikuje ze wszystkimi organami, może oddziała na twoje serce, a stamtąd może i na język.

Adolf wstaje z krzesła i przechadza się, nie mówiąc ani słowa, ale myśli o tym, jak nieustannie rozwija się inteligencja jego żony; jak z każdym dniem nabywa większej siły i cierpkości, jak stopniowo Karolina staje się geniuszem w drażnieniu i potęgą wojenną w dysputach, przywodzącą mu na pamięć Karola XII i Rosjan.

Równocześnie Karolina oddaje się niepokojącej mimice: przybiera pozory osoby, której się robi słabo.

– Czy ci jest niedobrze? – mówi Adolf, trafiony w strunę, którą kobiety zawsze umieją w nas poruszyć: szlachetność.

– Słabo się robi doprawdy, gdy zaraz po obiedzie musi się patrzeć na kogoś, jak chodzi tam i z powrotem na kształt wahadła zegara. Ale u was tak zawsze: musicie wyładować waszą energię… Jacyście wy komiczni… Wszyscy mężczyźni mają trochę źle w głowie…

Adolf siada w rogu kominka, po przeciwległej stronie tej, jaką zajmuje jego żona i pogrąża się w zamyśleniu: małżeństwo przedstawia mu się nagle jako niezmierzony step zarośnięty pokrzywami.

– I cóż? Jeszcze się dąsasz?… – powiada Karolina po kilku minutach poświęconych obserwowaniu mężowskiego oblicza.

– Nie, studia robię – odpowiada Adolf.

– Doprawdy, jaki ty masz niegodziwy charakter!… – mówi Karolina, wzruszając ramionami. – Czy może chodzi ci o to, co mówiłam o twojej tuszy, twoim żołądku i trawieniu? Czy nie rozumiesz, że chciałam ci odpłacić za twój cynober106? Widać z tego, że mężczyźni w skłonności do kokieterii nie ustępują bynajmniej kobietom. – (Adolf siedzi niewzruszony). – Wiesz, że to bardzo uprzejmie z waszej strony tak przejmować wszystkie nasze słabostki. – (Głębokie milczenie). – Ja żartuję, a ty się gniewasz… – (patrzy na Adolfa) – Bo ty się gniewasz… Ja nie jestem taka jak ty: ja nie mogę znieść tej myśli, że ci zrobiłam choćby najmniejszą przykrość! A przecież to jest delikatność, do jakiej mężczyzna nigdy by nie był zdolny, że ja twój brak uprzejmości wolę przypisywać jakimś przeszkodom w trawieniu. To nie mój Doleczek! To jego brzuszek, który urósł i zaczyna mówić… Nie wiedziałam, że jesteś brzuchomówcą, oto wszystko…

Karolina spogląda na Adolfa z uśmiechem; Adolf siedzi jak nakrochmalony.

– Nie, nie roześmieje się… I wy to nazywacie w waszym żargonie: mieć charakter… Och, o ileż my jesteśmy lepsze!

Wdrapuje się na kolana Adolfa, który nie może się powstrzymać od uśmiechu. Na ten uśmiech, wyciśnięty za pomocą prasy hydraulicznej, czyhała Karolina, aby uczynić z niego broń dla siebie.

– No, mój drogi, przyznaj się do winy! – powiada. – Po co się dąsać? Przecie ja cię kocham właśnie takim, jak jesteś! Widzę cię równie szczupłym jak w dniu ślubu… Może jeszcze szczuplejszym.

– Karolino, z chwilą gdy się zaczyna przechodzić do porządku nad tymi drobnostkami…. Gdy się ustępuje zbyt łatwo i nie trwa w zawziętości i gniewie… Czy ty wiesz, co to znaczy?

– No, cóż? – pyta Karolina, zaniepokojona dramatyczną pozą Adolfa.

– Że się mniej kocha.

– O ty potworze! Rozumiem cię: więc ty się dąsasz, aby mnie przekonać o tym, że mnie kochasz!

Niestety! Wyznajmy otwarcie! Adolf mówi prawdę w jedyny sposób, w jaki można ją mówić: w formie żartu.

– I po co ty mi zrobiłeś taką przykrość? – pyta Karolina. – Czy może ja w czym zawiniłam? Czy nie mogłeś wytłumaczyć wszystkiego miło, uprzejmie, zamiast mi mówić tak po prostu, niegrzecznie – (udanym, grubym głosem) – „Nos ci czerwienieje!”. Nie, tak się nie robi! Żeby ci się przypodobać, powiem ci tak, jak mówi twoja piękna Fischtaminelka: „To nie po gentlemańsku”.

Adolf śmieje się i ponosi koszta pojednania; ale zamiast odkryć, co może sprawić przyjemność Karolinie i co może ją do niego przywiązać, przekonuje się, czym ona go przywiązuje do siebie.

XIII. Historia kliniczna willi za miastem

Czy to należy do przyjemności, nie wiedzieć, czego sobie życzy własna żona, gdy się jest żonatym?… Bywają kobiety (to zdarza się jeszcze na prowincji) dość naiwne, aby po prostu i prędko powiedzieć, co im sprawia przyjemność, albo na co mają ochotę. Ale w Paryżu, prawie wszystkie kobiety doznają pewnej rozkoszy, patrząc jak mężczyzna nadsłuchuje poruszeń ich serc, ich kaprysów, ich pragnień (trzy określenia jednej i tej samej rzeczy!), kręci się, krąży, obchodzi w koło, miota się, rozpacza niby pies szukający pana.

Nazywają to wówczas być kochaną, nieszczęsne istoty!… I niejedna z nich powiada sobie w duchu, jak Karolina: „Jak też on sobie da radę?”.

Adolf jest w tym położeniu. Zdarzyło się, że godny i zacny p. Deschars, ten ideał dobrego męża-mieszczucha, zaprosił państwa Adolfów, aby uczcić nabycie prześlicznego domku na wsi. Kupno to, to wyjątkowa sposobność, którą państwo Deschars umieli w lot pochwycić; szaleństwo artysty, rozkoszna willa, w której poeta utopił sto tysięcy franków, aby wkrótce ją sprzedać pod przymusem licytacji za jedenaście tysięcy. Karolina ma właśnie do spróbowania jakąś nową letnią tualetę107, kapelusz z piórami na kształt wierzby płaczącej: ślicznie wygląda taki strój w zgrabnym powoziku. Zostawia się małego Karolka u babki. Służbę uwalnia się na cały dzień. Wyjeżdżacie z domu wśród uśmiechów błękitnego nieba, tu i ówdzie przyprószonego chmurkami, jakby dla podniesienia efektu barw i światła. Oddycha się pysznym powietrzem, pruje się je ostrym kłusem dużego normandzkiego konia, na którego wiosna zdaje się także wywierać wpływ ożywczy. Wreszcie docieracie do Marnes108, powyżej Ville-d'Avray109, gdzie państwo Deschars rozpierają się w willi skopiowanej z którejś z willi florenckich i otoczonej prawdziwie szwajcarskimi łąkami bez wszystkich alpejskich niedogodności.

– Mój Boże! Cóż za rozkosz taki domek na wsi! – wykrzykuje Karolina, przechadzając się po wspaniałych lasach, okalających Marnes i Ville-d'Avray. – Używa się oczami tak, jakby w nich miało się serce!

Karolina, mając do rozporządzenia tylko Adolfa, zagarnia Adolfa, który staje się na nowo jej Adolfem. I ugania po lesie jak łania i znowu staje się tą ładną, naiwną, małą, czarującą pensjonarką, jaką była niegdyś!… Włosy rozplątują się w warkocze spadające na plecy! Zdejmuje kapelusz, wiesza go na wstążce na ręku. Nabiera jakiejś nowej młodości, jest biała i różowa. Oczy jej śmieją się, usta przybierają postać granatu kryjącego w sobie skarby wrażliwości – wrażliwości tchnącej jakimś nowym urokiem.

– Więc podobałoby ci się, kochanku, mieszkać w swoim domku na wsi?… – powiada Adolf, obejmując kibić Karoliny i czując, jak się oń110 opiera, jak gdyby dla okazania swej gibkości.

– Och, byłbyś naprawdę tak kochanym, żeby mi kupić coś takiego!… Ale nie, nie rób szaleństw!… Poczekaj, aż się znajdzie sposobność podobna jak panu Deschars.

– Starać ci się przypodobać, odgadywać, co może ci zrobić przyjemność, oto cel życia twojego Adolfa.

Są zupełnie sami, mogą sobie nawzajem szeptać serdeczne słówka, odmawiać cały różaniec poufnej pieszczoty.

– Więc naprawdę chciałbyś zrobić przyjemność swojej małej dziewczynce?… – powiada Karolina, kładąc głowę na ramieniu Adolfa, który całuje ją w czoło, mówiąc sobie w duchu: „Chwała Bogu, nareszcie trzymam ją w ręku!”.

Pewnik

Skoro mąż i żona trzymają się nawzajem, sam diabeł wie, kto kogo trzyma naprawdę.

Młoda para jest zachwycająca i pulchna pani Deschars pozwala sobie na uwagę dość swobodną jak na nią, tak surową, tak cnotliwą, tak bogobojną.

– Wiejskie powietrze ma tę własność, iż mężowie stają się w nim nader uprzejmi.

Pan Deschars poddaje nastręczającą się sposobność. Jest na sprzedaż domek w Ville-d'Avray, oczywiście za bezcen. Otóż posiadłość na wsi jest chorobą właściwą każdemu mieszkańcowi Paryża. Choroba ta ma swój przebieg i swoje wyzdrowienie. Adolf jest tylko mężem, nie jest lekarzem. Kupuje ów domek na wsi i wprowadza się do niego wraz z Karoliną, która na nowo staje się jego Karoliną, jego Linką, koteczkiem, aniołkiem, dziewczynką itd.

I oto jakie niepokojące symptomy wychodzą na jaw z przerażającą szybkością: płaci się za szklankę mleka dwadzieścia pięć centymów, jeżeli jest ochrzczone, pięćdziesiąt centymów, jeżeli jest bezwodne, jak mówią chemicy. Mięso jest tańsze w Paryżu niż w Sèvres111, nie mówiąc już o jakości. Owoce są wprost bez ceny. Ładna gruszka kosztuje więcej zerwana wprost na wsi niż w ogródku kwitnącym za szybą wystawy Cheveta.

Zanim będziecie mogli zbierać owoce w waszym ogrodzie (dwa morgi szwajcarskiej łąki otoczone kilkunastoma drzewami, które wyglądają jak pożyczone z dekoracji jakiegoś wodewilu112), największe powagi wiejskie orzekły, iż trzeba będzie włożyć dużo pieniędzy i – czekać pięć lat!… Jarzyny rosnące u hodowców znikają natychmiast, aby przenieść się wprost do Hal113. Pani Deschars, która cieszy się posiadaniem stróża będącego zarazem ogrodnikiem, przyznaje, że jarzyny urodzone na jej gruncie, w jej inspektach, przy pomocy sztucznych nawozów, kosztują ją dwa razy drożej, niż gdyby były kupione w Paryżu u owocarki, która ma sklep, która opłaca koncesję i której mąż jest wyborcą. Pomimo wysiłków i obietnic stróża-ogrodnika nowalie pojawiają się w Paryżu zawsze o miesiąc wcześniej niż na wsi.

Począwszy od ósmej do jedenastej wieczór, małżonkowie nie wiedzą, co robić z czasem wobec ograniczenia umysłowego sąsiadów, ich małostek i drażliwości miłości własnych podnoszonych przy lada drobiazgu.

Pan Deschars stwierdza z głęboką ścisłością rachunkową, która cechuje dawnego notariusza, że koszta jego podróży do Paryża zsumowane z procentami ceny kupna, z podatkami, naprawami, płacą ogrodnika i jego żony itd. stanowią czynsz tysiąca talarów114 rocznie! Nie pojmuje, w jaki sposób on, dawny notariusz, dał się na to złapać!… Bo przecież nieraz robił kontrakty wynajmu zamków z parkami i folwarkami za tysiąc talarów czynszu.

Z rozmów toczących się w salonach pani Deschars wynika, że mieszkanie na wsi, zamiast być przyjemnością, jest jedną krwawiącą raną.

– Nie pojmuję, w jaki sposób mogą sprzedawać w Halach za pięć centymów główkę kapusty, którą trzeba podlewać codziennie od samego początku aż do dnia wycięcia – mówi Karolina.

– Toteż – odpowiada były sklepikarz wycofany z interesów – jedynym sposobem, aby dać sobie radę na wsi, to zostać w niej na stałe, zamieszkać, zrobić się wieśniakiem, a wtedy wszystko idzie inaczej…

Wracając, powiada Karolina do swego nieszczęśliwego Adolfa:

– Coś ty miał za pomysł doprawdy, aby się ubierać w ten dom na wsi? Wieś ma tylko jedno możliwe zastosowanie, to jest wówczas, kiedy się ją ogląda w czasie odwiedzin u drugich…

Adolfowi staje w myśli przysłowie angielskie, które powiada: „Nie miej nigdy gazety, kochanki ani wsi; zawsze znajdą się głupcy, którzy się postarają, aby je mieć za ciebie”…

– Ba! – odpowiada Adolf, któremu Bąk małżeński dokładnie rozjaśnił w głowie na punkcie logiki kobiet – masz słuszność; ale cóż chcesz? Dziecku wieś służy znakomicie.

Jakkolwiek Adolf nauczył się być bardzo ostrożnym, odpowiedź ta budzi podejrzliwość Karoliny. Matka chce sama wyłącznie myśleć o dziecku, ale nie lubi, aby ktoś więcej dbał o dziecko niż o nią samą. Pani zagryza wargi; nazajutrz cały dzień nudzi się śmiertelnie. Adolf wyjechał do miasta w swoich interesach; czeka na niego od piątej do siódmej godziny i idzie sama z małym Karolkiem naprzeciw powozu. Mówi przez trzy kwadranse o swoim niepokoju. Przeszła tysiące strachów, idąc z domu do stacji pocztowej. Czy to wypada, aby młoda kobieta przebywała bezustannie na takim odludziu, sama? Nie zniesie dłużej tej egzystencji.

Wówczas willa stwarza w waszym pożyciu fazę dość szczególną, i która wymaga osobnego rozdziału.

XIV. Niedola w niedoli

Pewnik

Niedola miewa swoje nawiasy.

Przykład

Mówiono na różne sposoby, a zawsze źle, o wrażeniach, jakie sprawia kłucie w boku; ale wszystko to jest niczym w porównaniu do ukłuć, o jakich będziemy mówili w tym rozdziale, a które rozkosze sielanki małżeńskiej powtarzają co chwilę z dokładnością młotka uderzającego o struny fortepianu. Mamy tu do czynienia z niedolą iglastą, która zjawia się na horyzoncie małżeńskim dopiero wówczas, gdy trwożliwość młodej małżonki ustąpi miejsca owej fatalnej równości praw podgryzającej korzenie zarówno małżeństwa, jak Francji. Każdy okres ma swoje niedole!…

Karolina po upływie tygodnia, w ciągu którego prowadziła protokół nieobecności swego małżonka, spostrzega się, iż tenże spędza siedem godzin dziennie z dala od domowego ogniska. Pewnego dnia Adolf, który powraca wesoły jak aktor mający powodzenie, spostrzega, iż twarz Karoliny obleczona jest wyrazem niezwykłego chłodu. Upewniwszy się, że oziębłość jej oblicza została zauważona, Karolina przybiera ów ton fałszywie przyjacielski, którego brzmienie, dobrze znane, ma dar przyprawiania mężczyzny o wewnętrzne wybuchy wściekłości i mówi: – Czy dużo interesów miałeś dziś, mój drogi?

– Tak, dużo.

– Musiałeś brać powóz?

– Za całe siedem franków…

– Zastałeś wszystkich w domu?

– Tak, tych, którym naznaczyłem spotkania…

– Kiedyż zdążyłeś do nich napisać? Atrament w twoim kałamarzu jest zupełnie wyschnięty, formalna skrzepła skorupa, chciałam coś napisać i strawiłam dobrą godzinę, zanim zdołałam z niego sporządzić rodzaj mazi, którą można by co najwyżej znaczyć paczki przeznaczone do Indii.

W tym miejscu każdy mąż obrzuca żonę spod oka nieufnym spojrzeniem.

– Widocznie musiałem napisać do nich w Paryżu…

– Cóż to za sprawy, Adolfie?…

– Czyż nie wiesz?… Mam ci opowiadać?… Przede wszystkim sprawa z panem Chaumontel…

– Myślałam, że pan Chaumontel jest w Szwajcarii.

– Ale czyż nie ma swoich pełnomocników, swego adwokata?…

– Czyś tylko to robił w Paryżu?… – pyta nagle Karolina, przerywając Adolfowi. Tu zwraca na męża spojrzenie jasne i badawcze i zatapia je nagle w jego oczach, niby szpadę, która przeszywa serce na wylot.

– Cóż miałem robić?… Fałszywe pieniądze, długi, ręczne robótki?…

– Ależ nie wiem. Skądże ja mogę to odgadnąć? Za głupia jestem, sto razy mi to powiedziałeś.

– Dobraś! Teraz bierzesz w złym znaczeniu to, co jest z mojej strony pieszczotą, żartem. To jest czysto kobiece.

– Załatwiłeś ostatecznie jaką115 sprawę? – powiada, okazując nagle niezwykłe zajęcie116 twymi interesami.

– Nie, żadnej jeszcze…

– Ileż osób widziałeś?

– Jedenaście, nie licząc tych, które przechadzały się po bulwarze.

– Jak ty mi odpowiadasz!

– Ale bo też ty mnie wypytujesz, jak gdybyś dziesięć lat pełniła urząd sędziego śledczego…

– Więc dobrze! Opowiedz mi twój dzień, to mnie rozerwie. Powinieneś chyba starać się, aby mi tutaj czas nieco uprzyjemnić. Dosyć się już nudzę, gdy mnie zostawiasz tu samą na całe dni.

– Chcesz, abym cię rozrywał, opowiadając ci o interesach?…

– Dawniej mówiłeś mi wszystko…

Ta mała przyjacielska wymówka kryje w sobie chęć zyskania pewności co do owych ważnych spraw wypełniających, rzekomo, dni Adolfa. Adolf, rad nie rad, przystępuje do opowiadania. Karolina słucha go z roztargnieniem dość dobrze odegranym, aby można było mniemać, iż nie zwraca na jego słowa zbyt bacznej uwagi.

– Ależ mówiłeś mi przed chwilą – wykrzykuje w chwili, w której nasz Adolf poczyna się wikłać, że wziąłeś powóz na godziny, a teraz mówisz mi o dorożce? Więc jakże to było właściwie? Czy w dorożce jeździłeś za swoimi interesami? – powiada tonikiem117 ironicznym.

– Dlaczegóż dorożki miałyby mi być wzbronione? – pyta Adolf, rozpoczynając na nowo swoje opowiadanie.

– Nie zaszedłeś do pani de Fischtaminel? – wtrąca nagle w środku jakiegoś wyjaśnienia nadzwyczaj zawikłanego, które ci przerywa w połowie bez najmniejszej ceremonii.

– Po cóż miałbym tam zachodzić?…

– Byłbyś mi tym zrobił przyjemność; chciałabym wiedzieć, czy jej salon już jest ukończony…

– Owszem, już.

– A, więc byłeś tam?…

– Nie, tapicer mi mówił.

– Znasz jej tapicera?…

– Znam.

– Któryż to jest?

– Braschon.

– Więc go spotkałeś, tego tapicera?

– Tak.

– A przecież mówiłeś mi, że jeździłeś tylko powozem.

– Ależ, moje dziecko, żeby wynająć powóz, trzeba go najpierw znaleźć…

– A, więc go zapewne spotkałeś w dorożce…

– Kogo?

– Oczywiście salon. Albo Braschona! Jedno i drugie jest równie prawdopodobne.

– Ależ bo nie chcesz mnie wysłuchać! – wykrzykuje Adolf, myśląc, iż długim opowiadaniem zdoła uśpić posądzenia Karoliny.

– Słuchałam cię aż nadto długo. Wiem już, że od godziny kłamiesz mi wszystko jak z nut.

– Już nic nie powiem.

– Wiem dosyć, wiem wszystko, co chciałam wiedzieć. Tak, ty mi opowiadasz, że widziałeś się z adwokatami, notariuszami, bankierami: nie widziałeś się z nikim podobnym. Gdybym jutro zaszła z wizytą do pani de Fischtaminel, czy wiesz, co by mi powiedziała?

Tu Karolina obrzuca Adolfa badawczym spojrzeniem, ale Adolf udaje łudzący spokój, wśród którego Karolina zarzuca wędkę, aby wyłowić jakąś wskazówkę.

– Powiedziałaby mi z pewnością, że miała przyjemność cię oglądać… Mój Boże! Doprawdy, jakie my jesteśmy nieszczęśliwe! Nie możemy nigdy wiedzieć, co wy właściwie robicie… Siedzimy przykute do naszego gospodarstwa, podczas kiedy wy załatwiacie wasze interesy. Ładne interesy!… Na twoim miejscu umiałabym przynajmniej wymyślić historie lepiej skomponowane, niż twoje!… O, wy nas uczycie ładnych rzeczy!… Mówią, że kobiety są przewrotne… Ale kto je uczy przewrotności?…

W tym miejscu Adolf usiłuje, wlepiając w Karolinę nieruchome spojrzenie, wstrzymać ten potop słów. Ale Karolina, podobna do konia podciętego batem, zaczyna na nowo i to z ożywieniem cody118 w muzyce Rossiniego:

– Nie ma co mówić! To ładna kombinacja! Uwięzić żonę na wsi, aby móc swobodnie spędzać dni w Paryżu, stosownie do swoich upodobań. Oto przyczyna, dla której tak nagle rozpaliłeś się do mieszkania na wsi. A ja, naiwne stworzenie, dałam się złapać w tę pułapkę!… Masz zupełną rację: to bardzo wygodna rzecz domek na wsi! Ale kij ma dwa końce! Pani może urządzić się równie dobrze jak pan. Ty masz Paryż i swoje dorożki, ja mam cieniste laski i gęstwiny!… Masz rację Adolfie, to doskonała kombinacja… Jestem zupełnie zadowolona, nie gniewajmy się już…

Adolf znosi cierpliwie przez godzinę ten wylew sarkazmów.

– Czy skończyłaś już, moje dziecko?… – pyta, korzystając z chwili, w której ona potrząsa głową w czasie pauzy artystycznej, następującej po jakimś zapytaniu.

Wówczas Karolina kończy, wykrzykując:

– Mam już dość tej wsi, jednego dnia dłużej tu nie zostanę!… Ale wiem, co teraz będzie: ty ją zatrzymasz z pewnością, a mnie zostawisz w Paryżu. Więc dobrze! Przynajmniej w Paryżu będę się mogła zabawiać do woli w czasie, kiedy ty będziesz wodził po lasach panią de Fischtaminel. Miła rzecz taka willa Adolfini, gdzie się człowiekowi niedobrze robi, skoro się przejdzie w kółko sześć razy po łączce! Gdzie zasadzono w ziemię nogi od krzeseł i kije od miotły, które mają dostarczyć cienia! Siedzi się tu jak w piecu: mury są grube na sześć cali! A pan mąż spędza poza domem siedem godzin na dwanaście, jakie Pan Bóg w dniu stworzył! To cały sens moralny tej willi!

– Słuchaj, Karolciu!

– Gdybyś choć przynajmniej chciał mi się przyznać, co robiłeś dzisiaj? Słuchaj, ty mnie nie znasz: ja będę poczciwa, powiedz tylko!… Z góry ci daję rozgrzeszenie ze wszystkiego, coś nabroił.

Adolf miewał stosuneczki przed ślubem; zbyt dobrze zna następstwa wyznania, aby miał się narażać na nie wobec swojej żony, odpowiada zatem:

– Powiem ci wszystko…

– Więc mów! To bardzo ładnie z twojej strony… Będę cię kochała za to jeszcze więcej!…

– Siedziałem trzy godziny…

– Byłam tego pewna… u pani de Fischtaminel?…

– Nie, u notariusza, który ma dla mnie nabywcę; ale nie mogliśmy się porozumieć: chciał kupić ten dom z całym urządzeniem, więc wracając wstąpiłem do Braschona, aby się dowiedzieć, ile mu jesteśmy winni…

– Wymyśliłeś całą tę historię w czasie, kiedy mówiłam do ciebie!… Adolfie, patrz mi w oczy!… Pójdę jutro do Braschona.

Adolf nie może powstrzymać nerwowego skurczu twarzy.

– Nie możesz wstrzymać się od śmiechu, widzisz, ty niegodziwcze!

– Śmieję się z twojego uporu.

– Pójdę jutro do pani de Fischtaminel.

– Ech! Idź, gdzie ci się podoba!…

– Co za brutalność! – powiada Karolina, wstając i odchodząc z chusteczką przy oczach.

Domek na wsi, tak gorąco upragniony przez Karolinę, zmienił się w piekielny wynalazek Adolfa, w pułapkę, w którą ta nieboga dała się pochwycić.

Od czasu, jak Adolf przekonał się, że niepodobieństwem jest dysputować z Karoliną, pozwala jej mówić wszystko, co jej się podoba.

W dwa miesiące później sprzedaje za siedem tysięcy franków willę, która go kosztowała dwadzieścia dwa tysiące! Ale zyskał na tym tyle, że przekonał się, iż domek na wsi nie jest jeszcze tym, czego pragnie Karolina.

Kwestia staje się poważną: pycha, łakomstwo, dwa już z grzechów głównych zawiodły. Natura ze swymi lasami, górami, dolinami, Szwajcaria okolic Paryża, sztuczne strumienie, zdołały zająć Karolinę zaledwie na przeciąg pół roku. Adolfa bierze pokusa, aby dać za wygraną i zamienić się z Karoliną na rolę.

98.trzynasta praca Herkulesa – w mit. gr. dwanaście prac Herkulesa: kara nałożona przez wyrocznię delficką na Heraklesa (a. Herkulesa) za wymordowanie swojej rodziny; prace miały przewyższać możliwości jednego człowieka; tu: autor wzmacnia wielkość wykonywanego wysiłku poprzez użycie kontekstu kulturowego. [przypis edytorski]
99.brykla (daw.) – stalowa lub fiszbinowa listewka w gorsecie. [przypis edytorski]
100.cynober – kolor czerwony z odcieniem brunatnym. [przypis edytorski]
101.wist – gra pełną talią kart, w której uczestniczą dwie pary osób, grające przeciw sobie; tu: forma przym.: wistowy. [przypis edytorski]
102.inwit – w brydżu, wiście: odzywka do partnera zachęcająca do licytowania gry premiowanej. [przypis edytorski]
103.renons – w brydżu, wiście: brak kart w danym kolorze u grającego. [przypis edytorski]
104.markować – pozorować czynność lub stan; w brydżu, wiście: sygnalizować partnerowi wartość własnych kart przy pomocy wyjść lub zrzutek. [przypis edytorski]
105.arak (z ar.) – aromatyczny napój alkoholowy o smaku anyżowym. [przypis edytorski]
106.cynober – kolor czerwony z odcieniem brunatnym. [przypis edytorski]
107.tualeta – tu: elegancki ubiór, kreacja. [przypis edytorski]
108.Marnes – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Poitou-Charentes, departament Deux-Sèvres. [przypis edytorski]
109.Ville-d'Avray – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Île-de-France, departament Hauts-de-Seine. [przypis edytorski]
110. (daw.) – skr.: o niego. [przypis edytorski]
111.Sèvres – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Île-de-France, departament Hauts-de-Seine. [przypis edytorski]
112.wodewil – komediowe lub farsowe widowisko sceniczne, przeplatane piosenkami i wstawkami baletowymi. [przypis edytorski]
113.Hale – tu: hale targowe w Paryżu; od nich również pochodzi nazwa dzielnicy miasta. [przypis edytorski]
114.talar – duża moneta srebrna, bita w Europie od XV w. [przypis edytorski]
115.jaką – dziś popr.: jakąś. [przypis edytorski]
116.zajęcie – tu: zainteresowanie. [przypis edytorski]
117.tonik – tu zdr. od: ton. [przypis edytorski]
118.coda – końcowa część utworu. [przypis edytorski]