Kitabı oku: «Stracone złudzenia», sayfa 20

Yazı tipi:

– Mój Boże! Przyjaciele, du Bruel, Natan, Blondet, ratujcie mnie! – wykrzyknął Finot. – Trzeba mi pięciu kolumn.

– Wypełnię dwie moją recenzją – rzekł Lucjan.

– Ja z mego tematu wycisnę jedną – rzekł Lousteau.

– No więc, Natan, Vernou, du Bruel, zróbcie mi koncepty na zamknięcie numeru. Poczciwy Blondet mógłby mi wygodzić dwiema kolumienkami na pierwszą stronicę. Pędzę do drukarni. Na szczęście Tulia ma powóz.

– Tak, ale siedzi w nim książę z ambasadorem niemieckim – rzekła.

– Zaprośmy księcia i ambasadora – rzekł Natan.

– Brawo! Niemiec tęgo pije, nabożnie słucha, nagadamy mu tyle bezeceństw, że będzie miał gotowy raport dla swojego dworu – wykrzyknął Blondet.

– Któż jest z nas wszystkich dość poważną osobistością, aby zejść z nimi gadać? – rzekł Finot. – Ty, du Bruel, ty jesteś biurokrata, sprowadź księcia de Rhétoré, ambasadora i podaj ramię Tulii. Mój Boże, ależ ta Tulia piękna dziś wieczór!…

– Będzie nas trzynaścioro! – rzekł Matifat, blednąc.

– Nie, czternaścioro – rzekła Florentyna, wchodząc – przychodzę pilnować milorda Cardot („melort Kerdet”).

– Zresztą – rzekł Lousteau – Blondet przyszedł z Klaudiuszem Vignon.

– Przywiodłem go, iżby pił – odparł Blondet, biorąc kałamarz. – No, wy tam chłopcy, ruszcie dowcipem za te pięćdziesiąt sześć butelek wina, które wypijemy – rzekł do Natana i do Vernou. – Zwłaszcza baczność na du Bruela, to urodzony kawalarz, podgrzejcie go tylko, a wyciśniecie zeń parę soczystych konceptów.

Lucjan, pobudzony chęcią zdania egzaminu wobec tak wybitnych osobistości, napisał swój pierwszy artykuł na okrągłym buduarowym stoliku Floryny, przy blasku różowych świec zapalonych przez Matifata.

PANORAMA-DRAMATIQUE

Pierwsze przedstawienie „Alkada w opałach”, imbroglio w 3 aktach. – Debiut panny Floryny. – Panna Koralia. – Bouffé. Wchodzą, wychodzą, rozmawiają, przechadzają się, szukają czegoś, a nie znajdują nic, ciągły gwar, zamęt… Alkad zgubił córkę, a odnajduje czapkę: czapka coś nie na jego miarę, ani chybi, to czapka złodzieja. Gdzie złodziej? Znów wchodzą, wychodzą, mówią, przechadzają się, szukają w najlepsze. Wreszcie alkad znajduje jakiegoś mężczyznę bez swej córki i córkę bez mężczyzny, ku zadowoleniu tego godnego urzędnika, ale nie publiczności. Spokój wraca, alkad chce badać więźnia. Stary sędzia zasiada w wielkim sędziowskim fotelu, odwijając sędziowskie rękawy. Hiszpania jest jedynym krajem, gdzie widzi się alkadów nurzających się w owych wielkich rękawach, gdzie widzi się na szyjach alkadów owe krezy, które w teatrach paryskich stanowią połowę ich funkcji. Ten alkad, który tyle się nadreptał kroczkiem astmatycznego starca, to Bouffé, Bouffé, następca Potiera, młody człowiek, który tak dobrze odtwarza staruszków, że najstarsi z publiczności odmłodnieli od śmiechu. Jest przyszłość stu starców w tym obnażonym czole, w tym trzęsącym się głosie, w tych piszczelach uginających się pod ciałem Geronta542. Ten młody aktor jest tak stary, że przeraża: widz czuje lęk, aby ta starość nie udzieliła się jak zaraźliwa choroba. Cóż za cudowny alkad! Cóż za paradny uśmiech niepokoju! Cóż za ważna głupota! Cóż za ośla godność, cóż za niepewność prawoznawcza! Jak ten człowiek wie dobrze, że wszystko na przemian może być fałszem i prawdą! Jakiż on godny zostać ministrem konstytucyjnego króla! Każde pytanie alkada nieznajomy odbija pytaniem; Bouffé odpowiada w ten sposób, iż pytany odpowiedziami alkad wyjaśnia wszystko za pomocą pytań. Ta scena wysokiego komizmu, w której wieje jakby dech Moliera, wprawiła salę w szał radości. Wszyscy na scenie zdawali się zadowoleni; ale, co do mnie, nie jestem zdolny powiedzieć, o ile sprawa jest jasna lub ciemna: była przy śledztwie córka alkada, wcielona przez prawdziwą córę Andaluzji, Hiszpankę o hiszpańskich oczach, hiszpańskiej cerze, hiszpańskiej kibici, hiszpańskim chodzie, Hiszpankę od stóp do głowy, ze sztyletem za podwiązką, miłością w sercu, krzyżykiem na piersiach. Z końcem aktu ktoś mnie zagadnął, jak idzie sztuka, odparłem: „Ma czerwone pończochy z zieloną strzałką, stópkę ot tycią, w lakierowanych pantofelkach, i najpiękniejszą nogę w Andaluzji”. Ach, ta córka alkada! Kiedy się na nią patrzy, miłość przychodzi do ust, rodzi straszliwe pragnienia, ma się ochotę skoczyć na scenę i ofiarować jej swą chatkę i serce albo trzydzieści tysięcy liwrów renty i swoje pióro. Ta córka Andaluzji jest najpiękniejszą aktorką w Paryżu. Koralia – trzebaż ją nazwać po imieniu – potrafiłaby być hrabiną lub gryzetką. Nie wiadomo, pod jaką postacią podobałaby się więcej. Będzie, czym zechce, urodzona jest do wszystkiego; czyż to nie najwyższa pochwała dla bulwarowej aktorki?

W drugim akcie zjawia się Hiszpanka z Paryża, z twarzyczką kamei543 i morderczymi oczami. Zapytałem znowuż, skąd przybywa; powiedziano mi, że zza kulis i że nazywa się Floryna; ale, na honor, nie mogłem w to uwierzyć, tyle miała ognia w ruchach, tyle szału w swej miłości. Ta rywalka córki alkada jest żoną magnata wykrojonego z płaszcza Almavivy544, którego materia starczy na stu magnatów z bulwarów. Floryna nie miała wprawdzie ani czerwonych pończoch z zieloną strzałką, ani lakierowanych trzewiczków, ale miała mantylę, welon, którym posługiwała się bajecznie; urodzona dama! Pokazała w sposób wprost cudowny, że tygrysica może się stać kotką. Po ciętych słówkach, jakie obie Hiszpanki wymieniły z sobą, zrozumiałem, że musi tu być jakiś dramat zazdrości w powietrzu. Potem, kiedy wszystko miało się ułożyć, głupota alkada poplątała rzecz na nowo. Cały ten świat pochodni, bogaczy, lokajów, Figarów, magnatów, alkadów, dziewczyn i kobiet zaczął na nowo szukać, chodzić, wracać, krążyć. Intryga zawikłała się, a ja pozwoliłem się jej wikłać; te dwie kobiety, zazdrosna Floryna i szczęśliwa Koralia, zamotały mnie do reszty w fałdy swoich spódniczek i mantylek i zaprószyły mi oko swymi maleńkimi nóżkami.

Zdołałem dotrwać do trzeciego aktu jako tako spokojnie, nie ściągnąwszy interwencji komisarza policji ani nie zgorszywszy sali; od tej chwili wierzę w potęgę publicznej i religijnej moralności, którymi tak bardzo zajmują się izby poselskie, iż można by mniemać, że w ogóle już nie ma moralności we Francji. Zdołałem zrozumieć, że chodzi o mężczyznę, który kocha dwie kobiety, nie będąc kochany, lub też jest kochany, nie kochając, który nie kocha alkadów i którego alkadowie nie kochają, ale który, to pewne, jest dzielnym człowiekiem kochającym kogoś, samego siebie lub, w braku lepszego przedmiotu, Boga, zostaje bowiem mnichem. Jeżeli chcecie wiedzieć więcej, pędźcie do Panorama-Dramatique. Już was uprzedziłem należycie, że trzeba iść pierwszy raz, aby się oswoić z triumfalnymi czerwonymi pończoszkami, z nóżką pełną obietnic, z oczami, przez które sączy się promień słońca, z finezjami kobiety-paryżanki przebranej za córę Andaluzji i córy Andaluzji przebranej za paryżankę; następny raz, aby się ucieszyć sztuką, która ubawi was do łez rolą starca, a wzruszy do łez postacią zakochanego magnata. Sztuka powiodła się w dwojakim sposobie. Autor, który, jak powiadają, miał za współpracownika jednego z naszych wielkich poetów, palnął w samo sedno sukcesu z dwururki, nabiwszy każdą lufę rozkoszną dziewuszką, toteż omal nie ubił na śmierć widowni, oszalałej z rozkoszy. Nogi tych dwóch dziewczyn kryły swoim wdziękiem cały dowcip autora. Mimo to, kiedy obie rywalki zeszły ze sceny, spostrzegało się, że dialog jest zręczny, że dosyć triumfalnie dowodzi wartości sztuki. Autora wymieniono wśród oklasków, które przyprawiły o niepokój architekta; ale autor, oswojony z wybrykami pijanego Wezuwiusza kipiącego pod żyrandolem545, nie zadrżał: jest nim pan de Cursy. Co się tyczy dwóch aktorek, odtańczyły słynne bolero sewilskie, które znalazło niegdyś łaskę przed ojcami głośnego soboru, a które cenzura przepuściła mimo niebezpiecznej wymowy póz. To bolero wystarczy, aby ściągnąć wszystkich starców, którzy nie wiedzą, co począć ze swą resztką zasobów miłosnych; jestem na tyle litościwy, iż uprzedzam ich, aby doskonale przetarli lornetki.

Gdy Lucjan pisał te stronice, które sprawiły rewolucję w dziennikarstwie, odsłaniając nowy i oryginalny sposób ujęcia przedmiotu, Lousteau gryzmolił artykulik, rzekomo obyczajowy, pod tytułem Ekspiękniś, który zaczynał się tak:

Piękniś z czasów Cesarstwa jest to człowiek zawsze długi i szczupły, dobrze zakonserwowany, który nosi sznurówkę i krzyż Legii. Nazywa się coś w rodzaju Potelet546; aby zaś być dobrze widzianym na dworze, baron Cesarstwa przyozdobił się maleńkim „du”: jest baronem du Potelet z gotowością wrócenia do dawnego Poteleta na wypadek rewolucji. Człowiek dwulicowy, zresztą jak jego imię, nadskakuje diuszesom547 w salonach Saint-Germain, odznaczywszy się wprzód jako chlubny, pożyteczny i przyjemny nosiogonek siostry człowieka, którego wstyd zabrania mi nazwać. Jeżeli du Potelet zapiera się swych usług przy Jej Cesarskiej Wysokości, wyśpiewuje jeszcze romanse swej poufnej dobrodziejki…

Artykuł był stekiem osobistych aluzji dość płaskich, jak to w owej epoce, rodzaj ten bowiem później wydoskonalono znakomicie, zwłaszcza w „Figarze”548. Lousteau przeprowadzał naszpikowaną błazeństwami paralelę między panią de Bargeton, do której baron du Châtelet się zaleca, a ościstą rybą; koncept wyzyskano z werwą zdolną zabawić nawet tych, którzy nie znali osób. Châtelet porównany był do czapli. Amory czapli, która nie mogła przełknąć ościstej ryby, opisane były z nieprzepartym komizmem. Żart ten, rozprowadzony na kilka artykułów, miał, jak wiadomo, ogromny rozgłos w Dzielnicy Saint-Germain i był jedną z tysiąca przyczyn obostrzeń wprowadzonych w prasie. W godzinę potem Blondet, Lousteau, Lucjan wrócili do salonu, gdzie rozmawiali biesiadnicy, książę, ambasador i cztery kobiety, trzej kupcy, dyrektor teatru i Finot. Chłopiec z drukarni, strojny w sakramentalną papierową czapkę, przyszedł już nacierać o skrypt.

– Zecerzy odejdą, jeśli im nic nie przyniosę.

– Masz, daj im dziesięć franków i niech czekają – odparł Finot.

– Jeśli im dam tych dziesięć franków, proszę pana, urżną się i dobranoc z numerem.

– Zdrowy rozsądek tego pacholęcia przeraża mnie – rzekł Finot.

Właśnie w chwili gdy ambasador przepowiadał świetną przyszłość temu urwisowi, weszli trzej autorowie. Blondet przeczytał nader dowcipny artykuł przeciw romantykom. Koncept Stefana Lousteau przyjęto śmiechem. Aby nie wywoływać zbytniego oburzenia w Dzielnicy Saint-Germain, książę de Rhétoré poradził wsunąć mimochodem jakiś komplement dla pani d’Espard.

– No, a pan, młody człowieku, przeczytaj nam, co napisałeś – rzekł Finot.

Kiedy Lucjan, który drżał ze strachu, skończył, salon rozebrzmiał od oklasków, aktorki ściskały neofitę, trzej kupcy dusili go w objęciu, du Bruel podał mu rękę i miał łzy w oczach, dyrektor wreszcie zapraszał go na obiad.

– Nie ma już dzieci – rzekł Blondet. – Ponieważ pan de Chateaubriand549 zużył już epitet „boskiego dziecięcia” dla Wiktora Hugo, muszę powiedzieć panu po prostu, że jesteś człowiekiem z sercem, głową i stylem.

– Pan de Rubempré należy do dziennika – rzekł Finot, dziękując Stefanowi i rzucając mu przebiegłe spojrzenie handlarza żywym towarem.

– Jakie dowcipy sfabrykowaliście? – rzekł Lousteau do Blondeta i du Bruela.

– Oto płody du Bruela – rzekł Natan.

…Widząc, jak bardzo wicehrabia d’A…550 zaprząta sobą publiczność, wicehrabia Demostenes551 powiedział wczoraj: „Może zostawią mnie w spokoju”.

…Pewna dama powiedziała do pewnego rojalisty, który ganił metodę pana Pasquier552 jako wznawiającą system Decazes’a553: „Tak, ale ma łydki na wskroś monarchiczne”.

– Po takim początku nie pytam już o dalsze, wszystko będzie doskonałe – rzekł Finot. – Biegnij, zanieś im to – rzekł do chłopca. – Dziennik trochę spóźniony, ale to nasz najlepszy numer – rzekł, zwracając się do pisarzy, którzy już spoglądali na Lucjana z odcieniem niechęci.

– Ma głowę ten chłopak – rzekł Blondet.

– Artykuł bardzo tęgi – rzekł Klaudiusz Vignon.

– Do stołu! – wołał Matifat.

Książę podał ramię Florynie, Koralia pociągnęła Lucjana, tancerka miała z jednej strony Blondeta, z drugiej niemieckiego ambasadora.

– Nie rozumiem, czemu wy napadacie na panią de Bargeton i na barona du Châtelet, którego, jak słyszę, mianowano prefektem Charenty i referendarzem stanu.

– Pani de Bargeton potraktowała Lucjana jak chłystka – rzekł Lousteau.

– Takiego pięknego młodego człowieka! – zdziwił się ambasador.

Kolacja, podana na nowym srebrze, sewrskiej porcelanie, cieniutkim i lśniącym obrusie, tchnęła solidnym przepychem. Chevet przygotował menu, wina wybrał najsłynniejszy specjalista, przyjaciel kupieckiej trójcy. Lucjan, który po raz pierwszy oglądał z bliska zbytek paryski, stąpał z jednej niespodzianki w drugą, ale ukrywał swe zdumienie, jako „człowiek z głową, sercem i stylem”, na którego pasował go Blondet.

Mijając salon, Koralia szepnęła do ucha Florynie:

– Zrób to dla mnie i upij Camusota tak, aby musiał tu nocować.

– Wzięło cię? – spytała Floryna, posługując się gwarą kulis.

– Nie, moja droga, kocham! – odparła Koralia z cudownym ściągnięciem ramion.

Słowa te zabrzmiały w uchu Lucjana całą gamą pokus. Koralia była wyśmienicie ubrana, toaleta uwydatniała umiejętnie jej uroki, każda bowiem kobieta posiada sobie właściwe doskonałości. Suknia jej, jak i suknia Floryny, zrobiona była z cudownej materii, dotąd nieznanej, nazwanej jedwabnym muślinem; ten przywilej „nowalii” należał na kilka dni do Camusota, potężnego odbiorcy fabryk liońskich, jako szefa firmy „Pod Złotym Kokonem”. Tak więc miłość i strój, owa barwiczka i zapach kobiety, podnosiły urok szczęśliwej Koralii. Rozkosz oczekiwana i która się nie wymknie, wywiera potężny czar na młodych ludzi. Być może pewność jest w ich oczach całym urokiem podejrzanych lokali, może jest ona tajemnicą długotrwałych wierności? Miłość czysta, szczera, słowem, pierwsza miłość, połączona z jednym z owych kapryśnych zachceń, jakim podlegają te biedne istoty, a także z podziwem wywołanym niezwykłą pięknością Lucjana, tchnęła inteligencję w serce Koralii.

– Kochałabym cię, choćbyś był brzydki i chory! – szepnęła mu do ucha, siadając do stołu.

Cóż za słowo dla poety! Camusot rozwiał się w mgłę; Lucjan nie widział go już, patrząc na Koralię. Zali554 człowiek będący samym użyciem i samą wrażliwością, znudzony szarzyzną prowincji, przyciągany otchłaniami Paryża, znużony nędzą, szarpany przymusową wstrzemięźliwością, zmęczony klasztornym życiem ulicy de Cluny, pracami bez rezultatu, mógł się wyrwać z tej świetnej uczty? Lucjan tkwił jedną nogą w łóżku Koralii, a drugą w lepie dziennikarstwa, za którym tyle się nagonił, nie mogąc go dosięgnąć. Po tylu daremnych czatach przy ulicy du Sentier znajdował dziennik przy stole, pijący na umór, wesoły, dobroduszny. Kosztował zemsty za wszystkie swe cierpienia w artykule mającym nazajutrz przeszyć dwa serca, w które dawno, ale na próżno, pragnął przelać wściekłość i ból, jakimi go napojono. Patrząc na Stefana, powiadał sobie: „Oto przyjaciel!”, nie podejrzewając, że już Lousteau obawia się go jako niebezpiecznego rywala. Lucjan popełnił ten błąd, iż pokazał cały talent: artykuł mierny byłby dlań o wiele korzystniejszy. Blondet przeciwważył zawiść pożerającą Stefana, mówiąc Finotowi, że trzeba kapitulować przed talentem, skoro jest tej miary. Ten wyrok rozstrzygnął o postępowaniu Stefana, który postanowił zostać przyjacielem Lucjana i porozumieć się z Finotem, aby wyzyskać nowego przybysza, utrzymując go w niedostatku. Postanowienie to, powzięte szybko i zrozumiane przez tych dwóch ludzi w całej rozciągłości, wyraziło się w paru zdaniach na ucho:

– Ma talent.

– Będzie wymagający!

– Och!

– Dobrze!

– Ilekroć wieczerzam w towarzystwie francuskich dziennikarzy, zawsze doświadczam uczucia pewnego niepokoju – rzekł dyplomata niemiecki ze spokojną i godną dobrodusznością, zwracając się do Blondeta, którego spotkał już u hrabiny de Montcornet. – Jest jedno powiedzenie Blüchera555, które panom dane jest urzeczywistnić.

– Jakie? – spytał Natan.

– Kiedy Blücher przybył na wzgórze Montmartre, wraz z Saakenem556, w tysiąc osiemset czternastym – darujcie mi, panowie, że przenoszę was myślą w ten dzień tak dla was fatalny – Saaken, który był brutalem, rzekł: „Zatem puścimy z dymem Paryż!” – „Niechże Bóg broni, Francja umrze tylko z tego!” – odparł Blucher, ukazując ten wielki wrzód, który rozciągał się u ich stóp, rozżarzony i dymiący, w dolinie Sekwany. Błogosławię Boga, że nie ma dzienników w moim kraju – ciągnął po pauzie ambasador. – Jeszcze nie opamiętałem się z przerażenia, o jakie mnie przyprawił ten mały człowieczek ubrany w czapkę z papieru, który w dziesiątym roku posiada rozum starego dyplomaty. Toteż dziś wieczór mam uczucie, jakbym wieczerzał w towarzystwie lwów i panter, które czynią mi ten zaszczyt, że chowają swoje pazury.

– Nie ulega wątpliwości – rzekł Blondet – że moglibyśmy powiedzieć i udowodnić Europie, że Wasza Ekscelencja zwymiotował dzisiejszego wieczoru węża, że omal go nie zaszczepił pannie Tulii, najpiękniejszej z naszych tancerek. Na ten temat moglibyśmy snuć komentarze o Ewie, Biblii, pierwszym i ostatnim grzechu. Ale proszę się uspokoić, Ekscelencja jest naszym gościem.

– To byłby dobry kawał – rzekł Finot.

– Wydrukowalibyśmy szereg rozpraw naukowych o wszelakiego rodzaju wężach znalezionych w sercu i ciele człowieka, aby wreszcie dojść do ciała dyplomatycznego – rzekł Lousteau.

– Moglibyśmy pokazać jakiegokolwiek węża w tej oto flaszy po nalewce wiśniowej – dorzucił Vernou.

– Ekscelencja gotów by w końcu uwierzyć – rzekł Vignon do dyplomaty.

– Panowie, nie budźcie pazurów, które śpią! – wykrzyknął książę de Rhétoré.

– Wpływ, potęga dziennika są dopiero w zaraniu – rzekł Finot – dziennikarstwo przechodzi okres dziecięctwa, rośnie. Wszystko za dziesięć lat podda się królestwu prasy. Myśl rozświeci wszystko, myśl…

– Splugawi wszystko – rzekł Blondet, wpadając w słowo.

– Koncept! – rzekł Klaudiusz Vignon.

– Będzie tworzyła królów – rzekł Lousteau.

– A burzyła monarchie – rzekł dyplomata.

– Toteż – rzekł Blondet – gdyby prasa nie istniała, lepiej byłoby jej nie wynajdować, ale istnieje, żyjemy nią.

– Umrzecie na nią – rzekł dyplomata. – Czy nie widzicie, że podniesienie mas (przyjmijmy, że je oświecacie) utrudni wielkość jednostki; że siejąc w sercu niższych klas krytykę, będziecie zbierali bunt i będziecie jego pierwszymi ofiarami? Co rozbijają w Paryżu, kiedy przychodzi do rozruchów?

– Latarnie – rzekł Natan – ale jesteśmy zbyt skromni, aby się obawiać; wybiją nam tylko szyby.

– Jesteście narodem zbyt inteligentnym, aby dać się rozwinąć jakiemukolwiek rządowi – rzekł ambasador. – Inaczej rozpoczęlibyście piórem podbój Europy, której oręż wasz nie umiał utrzymać.

– Dzienniki są złem – rzekł Klaudiusz Vignon. – Można było spożytkować to zło, ale rząd chce je zwalczać. Przyjdzie do starcia. Kto ulegnie? Oto pytanie.

– Rząd! – rzekł Blondet. – Toż krzyczę to do upadłego. We Francji dowcip silniejszy jest niż wszystko, dzienniki zaś, oprócz dowcipu wszystkich inteligentnych ludzi razem, mają i hipokryzję Tartufe’a557.

– Blondet, Blondet – rzekł Finot – idziesz za daleko! Są tutaj abonenci.

– Ty jesteś właścicielem jednego z handlów trucizny, bądźże tedy w strachu, ale ja sobie kpię ze wszystkich waszych kramów, mimo że z nich żyję!

– Blondet ma słuszność – rzekł Klaudiusz Vignon. – Dziennik, miast być kapłaństwem, stał się orężem partii; z oręża stał się handlem i jak każdy handel, wyzuł się ze czci i wiary. Wszelki dziennik jest, jak powiada Blondet, kramem, gdzie sprzedaje się publiczności frazes dowolnej barwy. Gdyby istniał dziennik garbatych, udowadniałby rano i wieczór piękność, dobroć, potrzebę garbu. Dziennik ma za zadanie już nie oświecać, ale schlebiać mniemaniom. Toteż wszystkie dzienniki staną się z czasem nikczemne, obłudne, bezwstydne, kłamliwe, mordercze; będą zabijać myśli, systemy, ludzi i przez to właśnie będą kwitły. Będą miały przywilej wszystkich abstrakcji: będzie zło, nie będzie winnego. My, to jest ja, Vignon, ty, Lousteau, ty, Blondet, ty, Finot, będziemy Arystydesami, Platonami, Katonami, mężami na miarę Plutarcha558; będziemy wszyscy niewinni, będziemy mogli umyć ręce od wszelkiego bezeceństwa. Napoleon wytłumaczył to zjawisko moralne czy niemoralne, jak wolicie, wspaniałym określeniem, które podyktowały mu jego studia nad Konwentem: „Zbrodnia zbiorowa nie obciąża nikogo”. Dziennik może sobie pozwolić na rzeczy najhaniebniejsze, nikt nie uważa, aby był osobiście zbrukany.

– Ale władza stworzy ustawy karne – rzekł du Bruel – już je gotuje.

– Ba – rzekł Natan – co może prawo przeciw francuskiemu dowcipowi, najlotniejszemu ze wszystkich rozkładających środków?

– Myśl można zobojętnić tylko myślą – podjął Vignon. – Terror, despotyzm mogą jedynie zdławić francuskiego ducha, którego język nadaje się cudownie do aluzji, do dwuwykładności. Im dalej prawo pójdzie w represji, tym bardziej myśl wybuchnie, jak para w machinie z klapą bezpieczeństwa. I tak: król robi wszystko dobrze; jeżeli dziennik będzie przeciw niemu, wówczas wszystko składa się na ministra, i na odwrót. Jeżeli dziennik wymyśli bezwstydną potwarz, ktoś mu ją powiedział. Z jednostką, która czuje się pokrzywdzona, skwituje się, przepraszając ją z całą lojalnością. Jeśli zawloką dziennik przed kratki sądowe, skarży się, że nie zażądano sprostowania, ale zażądajcie go, odmówi, śmiejąc się, bagatelizując swą zbrodnię. Wreszcie oplwa swą ofiarę, kiedy triumf jej stanie się jasny. Jeżeli go ukarzą, jeżeli go dotkną zbyt ciężką grzywną, postawi skarżącego pod pręgierz, jako wroga swobód, kraju i oświaty. Powie, że taki a taki pan jest złodziejem, dowodząc, że jest najuczciwszym człowiekiem pod słońcem. Zatem zbrodnie dziennika – bagatele! Jego napastnicy – potwory! Temu, kto go czyta co dzień, dziennik może w określonym czasie wmówić, co zechce. Dalej wszystko, co mu się nie podoba, będzie niepatriotyczne, on zaś nie myli się nigdy. Posłuży się religią przeciw religii, konstytucją przeciw królowi; sponiewiera władzę, jeśli władza nie pójdzie mu na rękę, pochwali ją, gdy będzie służyła namiętnościom pospólstwa. Aby zdobyć abonentów, będzie wymyślał najbardziej wzruszające baśnie albo też błaznował. Dziennik podałby własnego ojca na surowo, przyprawionego solą konceptów, raczej niżby miał nie zająć lub nie zabawić czytelników; stanie się aktorem, wkładającym popioły syna do urny, aby płakać naturalnymi łzami, kochanką poświęcającą wszystko dla ukochanego.

– Jednym słowem: to lud in folio559 – rzekł Blondet, przerywając.

– Lud pełen hipokryzji i bez szlachetności – mówił dalej Vignon – wygna ze swego łona talent, jak Ateny wygnały Arystydesa560. Ujrzymy, jak dzienniki, prowadzone zrazu przez ludzi wybitnych, podpadną później pod władzę najmierniejszych, którzy będą mieli ciągłość i podatność gumelastyki561, zbywającą geniuszom, lub pod władzę kramarzy, których stać będzie na to, aby kupować sobie pióra. Widzimy już dziś takie rzeczy! Ale za dziesięć lat lada świeżo upieczony student będzie się uważał za wielkiego człowieka, wstąpi na kolumnę dziennika, aby policzkować swoich poprzedników, będzie ich wlókł za nogi, aby zająć ich miejsce. Napoleon miał wielką słuszność, nakładając kaganiec prasie. Założyłbym się, że gdyby dzienniki opozycyjne zdołały stworzyć rząd, atakowałyby z całą zajadłością tymi samymi artykułami i argumentami, jakimi dziś mierzą w rząd królewski, ten własny rząd, gdyby im czego odmówił. Im więcej będzie się czyniło ustępstw dziennikarzom, tym bardziej dzienniki staną się wymagające. Miejsce dziennikarzy, którzy się dorobili, zajmą dziennikarze zgłodniali i biedni. Rana jest nieuleczalna, stanie się z każdym dniem złośliwsza, zuchwalsza; im większe będzie zło, tym bardziej będzie bezkarne, aż do dnia, w którym powstanie zamęt między dziennikarzami dla ich mnogości, jak przy wieży Babel. Wiemy wszyscy, ilu nas tu jest, że dzienniki pójdą w niewdzięczności dalej niż sami królowie; w spekulacji i rachunkach dalej niż najbrutalniejszy przemysł; że pożrą nasze inteligencje, sprzedając co rano swój tani bazar intelektualny; ale będziemy pisywać w nich wszyscy, jak ludzie, którzy pracują w kopalni rtęci, wiedząc, że w niej umrą. Tam, obok Koralii, siedzi młody człowiek… Jak się nazywa? Lucjan! Jest piękny, jest poetą i, co więcej dlań warte, człowiekiem z głową; otóż przejdzie przez parę tych zamtuzów myśli zwanych dziennikami, rzuci tam najpiękniejsze myśli, wysuszy mózg, skazi duszę, popełni bezimienne podłości, które w walce haseł zastąpiły chytrość, łupiestwo, pożogi, trucicielstwo kondotierów. Kiedy wreszcie, jak tysiąc innych, roztrwoni swój piękny talent na korzyść akcjonariuszy, ci handlarze trucizny pozwolą mu umrzeć z głodu, jeśli będzie miał pragnienie, a z pragnienia, jeśli będzie cierpiał głód.

– Dziękuję – rzekł Finot.

– Ech, Boże – rzekł Klaudiusz Vignon – wiedziałem o tym, jestem w tej kaźni i przybycie nowego skazańca sprawia mi przyjemność. Blondet i ja jesteśmy więcej warci od jegomościów, którzy spekulują naszym talentem, a mimo to zawsze będziemy ich łupem. Mamy obok inteligencji serce, brak nam pazurów wyzyskiwacza. Jesteśmy leniwi, marzyciele, lubimy myśleć, dociekać; wypiją nasz mózg i potępią nas za niemoralność!

– Myślałam, że będziecie zabawniejsi – wykrzyknęła Floryna.

– Floryna ma słuszność – rzekł Blondet – kurację chorób społecznych zostawmy szarlatanom zwanym mężami stanu. Jak mówi Charlet562: „Nie plujmy do zupy, którą musimy jeść!”

– Wiecie, jakie wrażenie robi na mnie Vignon? – rzekł Lousteau, wskazując Lucjana. – Jednej z owych grubych damulek z pewnych domów, co to mówią do studenta: „Mój mały, za młody jesteś, aby przychodzić tutaj…”

Koncept ten, przyjęty ogólnym śmiechem, spodobał się Koralii. Trójka kupców jadła i piła, przysłuchując się.

– Cóż za naród, w którym spotyka się tyle dobrego i złego! – rzekł ambasador do księcia. – Panowie, jesteście rozrzutnicy, którzy nie mogą się zrujnować.

Tak więc, błogosławieństwem przypadku, żadnej nauki nie brakło Lucjanowi na kraju przepaści, w którą miał się stoczyć. D’Arthez naprowadził poetę na szlachetną drogę pracy, budząc w nim hart, dla którego nie istnieją przeszkody. Lousteau z samolubnych pobudek starał się go zrazić, malując mu dziennikarstwo i literaturę w prawdziwym świetle. Lucjan nie chciał wierzyć w tyle ukrytego zepsucia; oto słyszał wreszcie dziennikarzy obnażających z krzykiem swe niedole, widział ich przy robocie, targających trzewia swej żywicielki w jasnowidzeniu przyszłości. Zajrzał tego wieczoru w samą głąb rzeczy. Miast zadrżeć od grozy na widok serca paryskiego zepsucia, które tak dobrze osądził Blücher, on rozkoszował się i upajał lotnym dowcipem tej szajki. Ci ludzie, tak imponujący pod damasceńską563 zbroją swych nałogów i pod błyszczącym szyszakiem564 zimnej analizy, wydali mu się wyżsi od poważnych i zrównoważonych druhów z Biesiady. Przy tym Lucjan smakował pierwszych rozkoszy bogactwa, był pod urokiem zbytku, przepychów stołu; wybredne jego instynkty budziły się; pił pierwszy raz szacowne wina, smakował przednie potrawy wykwintnej kuchni; widział ambasadora, księcia, tancerkę, jak w towarzystwie dziennikarzy podziwiają ich okrutną władzę; czuł straszliwą żądzę zapanowania nad tym światem królów, czuł w sobie siłę, aby ich zwyciężyć. Wreszcie, siedziała przy nim Koralia, której dał oto kosztować triumfu za pomocą kilku frazesów, patrzał na nią w blasku jarzących świec, przez opar półmisków i mgłę pijaństwa, zdawała mu się boską, miłość czyniła ją tak piękną! Ta dziewczyna była zresztą najładniejszą, najbardziej uroczą aktorką w Paryżu. Biesiada, owo niebo szlachetnej inteligencji, musiała ulec wobec tej pełni pokus. Sąd znawców połaskotał autorską próżność Lucjana: zakosztował pochwały przyszłych rywali! Powodzenie artykułu i zdobycie Koralii to były dwa triumfy zdolne zawrócić i nie tak młodą głowę.

Podczas tej rozmowy całe zgromadzenie jadło wyśmienicie i piło potężnie. Lousteau, sąsiad Camusota, wlał mu niepostrzeżenie parę razy kirszu565 do wina i podniecił jego ambicję wypicia duszkiem. Manewr przeprowadzony był tak zręcznie, że kupiec nie poznał się na nim: uważał się w swoim rodzaju za równie sprytnego, jak dziennikarze. Ostre koncepty zaczęły krążyć, kiedy podano deser i ciężkie wina. Dyplomata, człowiek wielkiego taktu, z chwilą, gdy spostrzegł, iż „kwiat inteligencji” chyli się ku rozpasaniu, jakim zwykle kończą się te orgie, dał znak księciu i tancerce i wszyscy troje znikli. Z chwilą gdy Camusot stracił przytomność, Koralia i Lucjan, którzy przez całą wieczerzę zachowywali się jak zakochana para piętnastolatków, zbiegli czym prędzej po schodach i wskoczyli do dorożki. Ponieważ Camusot leżał pod stołem, Matifat sądził, że znikł w towarzystwie aktorki; zostawił swoich gości, palących, pijących, śmiejących się, dysputujących, i wymknął się za Floryną, która udała się na spoczynek. Dzień zaskoczył walczących lub raczej Blondeta, nieustraszonego pogromcę flaszek, jedynego, który mógł mówić i który zagrzewał śpiących do wypicia toastu na cześć różanopalcej Aurory566.

Lucjan nie był zahartowany w orgiach paryskich; był jeszcze przytomny na schodach, ale powietrze dopełniło miary jego pijaństwa, które objawiło się ohydnie. Koralia i jej pokojówka musiały wnieść poetę na pierwsze piętro ładnego domu przy ulicy du Vendôme, gdzie mieszkała aktorka. Na schodach Lucjan omal nie zemdlał i pochorował się gruntownie.

– Prędko, Berenice – wykrzyknęła Koralia – herbaty! Zrób herbaty!

– To nic, to powietrze – mówił Lucjan – i… ja nigdy tyle nie piłem.

– Biedne dziecko! Niewinne to jak jagniątko – rzekła Berenice, tęga Normandka, której brzydota dorównywała piękności Koralii.

Wreszcie bez jego wiedzy położono Lucjana do łóżka Koralii. Z pomocą Berenice aktorka rozebrała z macierzyńską troskliwością poetę, który powtarzał:

– To nic, to powietrze. Dziękuję, mamusiu.

– Jak on ślicznie mówi: mamusiu! – wykrzyknęła Koralia, całując go we włosy.

– Co to za rozkosz kochać takiego aniołka, proszę pani! Gdzie go pani wyłowiła? Nie myślałam, aby mógł istnieć chłopiec tak ładny jak pani sama – rzekła Berenice.

Lucjan chciał spać, nie wiedział, gdzie jest, nie widział nic; Koralia dała mu przełknąć parę filiżanek herbaty, następnie zostawiła go śpiącego.

542.Geront (z gr. geron: starzec) – w sztukach Moliera (Szelmostwa Skapena, Lekarz mimo woli) typ łatwowiernego starca. [przypis edytorski]
543.kamea (z wł.) – ozdoba z kamienia szlachetnego lub półszlachetnego z płaskorzeźbą, często portretową. [przypis edytorski]
544.Almaviva – hiszpański hrabia z komedii Pierre’a Beaumarchais’go: Cyrulik sewilski (1775) oraz Wesele Figara (1792); od jego imienia obszerny kolisty płaszcz męski bez rękawów nazywano almawiwą. [przypis edytorski]
545.wybryki pijanego Wezuwiusza kipiącego pod żyrandolem – mowa o żywiołowo reagującej publiczności zajmującej miejsca na najwyższym piętrze, pod świecznikami, od których buchało gorąco. [przypis edytorski]
546.potelet (fr.) – słupek, pachołek. [przypis edytorski]
547.diuszesa (z fr. duchesse) – księżna. [przypis edytorski]
548.„Le Figaro” – francuska gazeta wydawana w Paryżu; powstała w 1826 jako tygodnik satyryczny; obecnie jeden z największych i najstarszy z dzienników francuskich. [przypis edytorski]
549.Chateaubriand, François-René de (1768–1848) – francuski pisarz i polityk, inicjator romantyzmu w literaturze francuskiej. [przypis edytorski]
550.wicehrabia d’A… – d’Arlincourt. [przypis edytorski]
551.wicehrabia Demostenes – Louis François Sosthènes de La Rochefoucauld (1785–1864), francuski polityk, ultrarojalista; 5 grudnia 1815 ośmieszył się publicznie, kiedy po jego mowie w parlamencie hrabia d’Artois, późniejszy król Karol X, skomplementował go, iż przemawia jak Demostenes (znakomity ateński mówca, słynny z żarliwych mów w obronie demokracji przeciwko królowi Macedonii Filipowi). La Rochefoucauld odpowiedział wówczas: „Sire, nawet jeśli nie mam elokwencji Demostenesa, to przynajmniej mam jego miłość do króla”. Za panowania Karola X La Rochefoucauld został Dyrektorem Generalnym Sztuk Pięknych (1824–1830); zyskał wówczas rozgłos, wydając zarządzenie regulujące długość sukni tancerek w Operze oraz nakazując umieszczenie listków figowych na posągach w Luwrze. [przypis edytorski]
552.Pasquier, Etienne Denis (1767–1862) – francuski polityk, umiarkowany rojalista; w l. 1819–1821 minister spraw zagranicznych. [przypis edytorski]
553.Decazes, Élie de (1780–1860) – francuski polityk, umiarkowany monarchista, premier w l. 1819–1820; zmuszony do ustąpienia po zabójstwie księcia de Berry, gdyż ultrarojaliści zarzucali mu, że zbyt liberalną polityką umożliwił zamach. [przypis edytorski]
554.zali (daw.) – czy, czyż. [przypis edytorski]
555.Blücher, Gebhard Leberecht von (1742–1819) – feldmarszałek, dowódca armii pruskiej w czasie wojen napoleońskich, m.in. pod Lipskiem i Waterloo. [przypis edytorski]
556.Osten-Saaken, Fabian Gottlieb von (1752–1837) – rosyjski książę, feldmarszałek; podczas kampanii sprzymierzonych w l. 1814–1815 współpracował z Blücherem; 19 marca 1814 został wyznaczony gubernatorem wojskowym Paryża. [przypis edytorski]
557.Tartufe – główny bohater komedii Moliera Świętoszek. [przypis edytorski]
558.Plutarch z Cheronei (ok. 50–ok. 125) – grecki filozof, historyk, moralista; autor popularnego zbioru zestawionych parami życiorysów sławnych Greków i Rzymian (Żywoty równoległe). [przypis edytorski]
559.in folio (łac.) – o książce: w formacie złożonego na pół arkusza drukarskiego; ogólnie: wielkich rozmiarów. [przypis edytorski]
560.Arystydes (ok. 530–ok. 467 p.n.e.) – ateński polityk i wódz, nazywany Sprawiedliwym; uczestnik bitwy pod Maratonem (490); był zwolennikiem walki z Persją na lądzie i sprzeciwiał się polityce Temistoklesa, który dążył do budowy wielkiej floty obronnej. Kiedy Temistokles przeforsował swój plan, doprowadził do wygnania Arystydesa z Aten przez ostracyzm (ok. 483). Wobec inwazji perskiej Arystydes został wezwany do powrotu i wybrany na jednego z wodzów, walczył pod Salaminą (480) i Platejami (479); odegrał ważną rolę podczas tworzenia Ateńskiego Związku Morskiego. [przypis edytorski]
561.gumelastyka (daw.) – kauczuk, guma. [przypis edytorski]
562.Charlet, Nicolas Toussaint (1792–1845) – francuski malarz i grafik. [przypis edytorski]
563.damasceński – wykonany z bardzo cenionej, twardej stali produkowanej w okolicach Damaszku w Syrii; powierzchnię stali damasceńskiej pokrywały powstałe w procesie produkcji charakterystyczne wstęgowate wzory. [przypis edytorski]
564.szyszak – rodzaj stożkowatego hełmu bez przyłbicy. [przypis edytorski]
565.kirsz (z niem. Kirschwasser) – bezbarwny, wysokoprocentowy alkohol destylowany z czereśni lub wiśni. [przypis edytorski]
566.Aurora (mit. rzym.) – bogini zorzy porannej, Jutrzenka, odpowiednik Eos w mit. gr., określanej przez Homera jako „różanopalca”. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
01 temmuz 2020
Hacim:
900 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi: