Kitabı oku: «Stracone złudzenia», sayfa 39
– A zatem – rzekła Luiza półgłosem, podnosząc się z kanapy o pierwszej po północy – do pojutrza, a proszę, bądź pan punktualny.
Pożegnała Lucjana lekkim, ale nader przyjacielskim skinieniem i poszła szepnąć parę słów Sykstusowi, który szukał kapelusza.
– Jeżeli to, co mi moja małżonka powiedziała przed chwilą, jest prawdą, drogi Lucjanie, licz na mnie – rzekł prefekt, puszczając się w pościg za żoną, która zabierała się do odejścia, nie oglądając się nań, jak w Paryżu. – Od dziś wieczora szwagier twój może być pewny swego bezpieczeństwa.
– Należało mi się to od pana hrabiego – rzekł Lucjan z uśmiechem.
– Wszystko spaliło tedy na panewce!… – rzekł Cointet do ucha Petit-Claudowi, który, jak on, był świadkiem tego pożegnania.
Petit-Claud, oszołomiony powodzeniem Lucjana, zdumiony fajerwerkami jego dowcipu i jego urokiem, spoglądał na Franciszkę de la Haye, której fizjonomia, pełna podziwu dla Lucjana, zdawała się mówić oblubieńcowi: „Bądź taki jak twój przyjaciel”.
Błysk radości przemknął po twarzy Petit-Clauda.
– Obiad u prefekta dopiero pojutrze, mamy jeszcze dzień, ręczę za wszystko.
– A zatem, mój drogi – rzekł Lucjan do Petit-Clauda, wracając o drugiej pieszo – przybyłem, ujrzałem, zwyciężyłem! Za kilka godzin Dawid będzie bardzo szczęśliwy.
„Oto wszystko, co chciałem wiedzieć” – pomyślał Petit-Claud. – Uważałem cię tylko za poetę, ale ty jesteś i Lauzunem924, to znaczy dwakroć poetą – odparł, żegnając go uściskiem dłoni, który miał być ostatni.
– Droga Ewo – rzekł Lucjan, budząc siostrę – dobra nowina! Za miesiąc Dawid nie będzie miał już długów!…
– Jakim cudem?
– Otóż w spódniczce pani du Châtelet kryje się dawna Luiza; kocha mnie więcej niż kiedykolwiek, postara się za pośrednictwem męża przesłać raport o naszym odkryciu ministrowi spraw wewnętrznych!… Tak więc mamy przed sobą już tylko miesiąc cierpień, tyle, ile mi trzeba, aby się zemścić na prefekcie i uczynić go najszczęśliwszym z mężów.
Ewa, słuchając brata, miała uczucie, że śni.
– Kiedym oglądał ten popielaty salonik, gdzie przed dwoma laty drżałem jak dziecko, kiedym patrzał na te meble, malowidła i postacie, miałem wrażenie, że łuska spada mi z oczu! Jak Paryż odmienia człowieka!
– Czy to szczęście?… – rzekła Ewa, zrozumiawszy wreszcie brata.
– No, kładź się, ty już usypiasz; pogadamy jutro – rzekł Lucjan.
Plan Cérizeta odznaczał się nadzwyczajną prostotą. Mimo iż należał on do rzędu podstępów, jakimi posługują się prowincjonalni komornicy, aby pochwycić dłużników, podstępów, których powodzenie jest wielce wątpliwe, miał się on powieść, opierał się bowiem zarówno na znajomości charakterów Lucjana i Dawida, jak i na ich nadziejach. Wśród robotnic, których Cérizet (chwilowo odkomenderowany przez Cointetów do poruczeń szczególnych) był Don Juanem925 i nad którymi panował, wygrywając jedne przeciw drugim, wyróżniał w tej chwili jedną z prasowaczek Brygidy Clerget, dziewczynę prawie równie piękną jak pani Séchard, nazwiskiem Henryka Signol, której rodzice posiadali winniczkę o dwie mile od Angoulême, na drodze do Saintes. Signolowie, jak wszyscy wieśniacy, uważali, iż nie mają na tyle, aby chować jedyne dziecko przy sobie, i przeznaczyli ją do „obowiązku”, to znaczy na pokojową w jakim zamożnym domu. Na prowincji panna służąca musi umieć prać i prasować wykwintną bieliznę. Zakład pani Prieur, której Brygida była następczynią, miał tak świetną reputację, że Signolowie oddali tam córkę na naukę, płacąc za mieszkanie i życie. Pani Prieur należała do tej rasy prowincjonalnych pryncypałów starej daty, którzy poczuwają się do zastępowania rodziców. Żyła z uczennicami jak w rodzinie; prowadziła je do kościoła i dozorowała je sumiennie. Henryka, ładna, bujnie rozwinięta brunetka o śmiałym oku, gęstych, długich włosach, była biała, jak są białe dziewczęta Południa, białością magnolii. Toteż Cérizet wziął natychmiast piękną dziewczynę na oko, ale ponieważ należała do rodziny uczciwych rolników, ustąpiła jedynie pokonana zazdrością, złym przykładem i tym kuszącym słowem: „Ożenię się z tobą!”, które szepnął jej Cérizet, skoro został młodszym korektorem u Cointetów. Dowiedziawszy się, iż Signolowie posiadają winnicę wartości jakich dziesięciu do dwunastu tysięcy i dość przyzwoity domek, paryżanin postarał się o to, aby Henryce uniemożliwić inne małżeństwo. Taki był stan amorów pięknej Henryki i sprytnego Cérizeta, kiedy Petit-Claud ukazał chłopakowi nadzieje na drukarnię Sécharda, przy subwencji dwudziestu tysięcy franków, która miała dlań być niby wędzidłem. Ta przyszłość olśniła korektora, w głowie mu się zawróciło, panna Signol wydała mu się zaporą dla jego ambicji, zaczął zaniedbywać biedną dziewczynę. Henryka, w rozpaczy, przywiązała się do korektorzyny tym więcej, im mniej on okazywał jej względów. Odkrywszy, że Dawid ukrywa się u panny Clerget, paryżanin zmienił poglądy co do Henryki, nie zmieniając wszelako postępowania; postanowił zużyć do swych celów jej rozpaczliwe położenie i jej miłość. W dniu, w którym Lucjan miał odzyskać swą Luizę, Cérizet zwierzył rankiem Henryce tajemnicę Brygidy i dał do poznania, że los ich i małżeństwo zależą od wytropienia kryjówki Dawida. Raz wprowadzona na trop, Henryka odgadła bez trudności, że drukarz może się znajdować jedynie w alkierzyku panny Clerget. Dziewczyna, wydając tę tajemnicę, nie sądziła, aby popełniała coś złego; ale ta pierwsza zdrada wciągnęła ją w sidła Cérizeta.
Lucjan spał jeszcze, kiedy Cérizet przyszedł dowiedzieć się o rezultacie wieczoru, słuchał w gabinecie Petit-Clauda opisu wielkich, mimo że małych, wydarzeń, które miały niebawem poruszyć całe Angoulême.
– Czy Lucjan napisał do pana słówko od swego powrotu? – spytał paryżanin, potrząsnąwszy głową na znak zadowolenia, skoro Petit-Claud skończył.
– Oto wszystko, co mam od niego – odparł adwokat, podając list, gdzie Lucjan skreślił parę wierszy na papierze listowym, którym posługiwała się siostra.
– A zatem – rzekł Cérizet – dziesięć minut przed zachodem słońca niech Doublon zasadzi się przy bramie Palet, niech ukryje żandarmów i rozstawi ludzi, będziemy mieli ptaszka.
– Jesteś pewny swojej sprawy? – rzekł Petit-Claud, mierząc spojrzeniem Cérizeta.
– Zdaję się na los – rzekł eksurwis paryski – ale los to skończony hultaj, nie lubi uczciwych łudzi.
– Trzeba, aby się powiodło – rzekł adwokat sucho.
– Powiedzie się – odparł Cérizet. – To pan pchnąłeś mnie w błoto, możesz mi tedy dać tych parę banknotów, żebym się miał czym obetrzeć… Ale, drogi panie – rzekł paryżanin, pochwyciwszy na twarzy adwokata wyraz, który mu się nie podobał – jeżeli mnie pan zwiódł, jeśli nie kupisz mi drukarni w ciągu tygodnia… przygotuj się, że zostawisz młodą wdowę – rzekł cicho ulicznik paryski, sącząc śmierć w spojrzeniu.
– Jeśli uwięzimy Dawida o szóstej, bądź o dziewiątej u pana Ganneraca; załatwimy twój interes – odparł rozkazująco adwokat.
– Zrozumiano; gość będzie obsłużony! – rzekł Cérizet.
Cérizet znał już sztukę, która polega na wywabianiu pisma i która dziś poważnie podkopuje interesy skarbu. Wywabił więc kilka wierszy skreślonych przez Lucjana i zastąpił je innymi, naśladując pismo z doskonałością złowróżbną dla przyszłości korektora.
Mój drogi Dawidzie, możesz przyjść bez obawy do prefekta, sprawa Twoja załatwiona; zresztą o tej porze możesz już wyjść; idę naprzeciw Ciebie, aby Ci wytłumaczyć, jak się masz zachować u prefekta
Twój brat Lucjan
W południe Lucjan napisał list do Dawida, donosząc mu o powodzeniu wieczoru i zapewniając o poparciu prefekta, który, jak mówił, tegoż samego dnia ma złożyć ministrowi raport o odkryciu, do którego bardzo się zapalił. W chwili gdy Maryna przyniosła ten list Brygidzie, pod pozorem oddania jej koszul Lucjana do prania, Cérizet, pouczony przez Petit-Clauda o możliwości tego listu, wyciągnął z domu pannę Signol i chodził z nią długo nad brzegiem Charenty. Musiała toczyć się walka, w której honor Henryki bronił się długo, przechadzka bowiem trwała dwie godziny. Nie tylko wchodził w grę interes dziecka, ale także całe przyszłe szczęście, los; a to, o co prosił Cérizet, to był drobiazg – uwodziciel bowiem nie odsłonił dziewczynie konsekwencji swego żądania. Jednakże nieproporcjonalna cena tej drobnostki przerażała Henrykę. Mimo to Cérizet uzyskał wreszcie od kochanki, iż zgodziła się wziąć udział w intrydze. O piątej Henryka miała wyjść i wrócić, oznajmiając pannie Clerget, iż pani Séchard prosi ją o natychmiastowe przybycie. Następnie, w kwadrans po wyjściu Brygidy, wejdzie, zapuka do alkierza i odda Dawidowi fałszywy list Lucjana. Po czym Cérizet zdał się ze wszystkim na los.
Pierwszy raz od roku blisko Ewa uczuła, iż się rozluźnia żelazna obręcz, jaką ściskała ją konieczność. Wreszcie zaczęła mieć nadzieję. I ona także zapragnęła ucieszyć się bratem, pokazać się pod ramię z człowiekiem wielbionym przez rodzinne miasto, ubóstwianym przez kobiety, kochanym przez dumną hrabinę du Châtelet. Ubrała się odświętnie i po obiedzie zamierzyła przejść się po Beaulieu pod ramię z Lucjanem. O tej godzinie, we wrześniu, całe Angoulême zażywa świeżego powietrza.
– Ho, ho! To piękna pani Séchard – rzekło kilka głosów na widok Ewy.
– Nigdy nie myślałabym tego o niej – rzekła jakaś kobieta.
– Mąż się chowa, żona wystawia się na pokaz – rzekła pani Postel dość głośno, aby biedna kobieta mogła usłyszeć.
– Och, wracajmy, źle uczyniłam – rzekła Ewa do brata.
Na kilka minut przed zachodem słońca, na drodze, która spada w zakrętach ku Houmeau, dał się słyszeć gwar jakiegoś zbiegowiska. Lucjan i Ewa, zdjęci ciekawością, skierowali się w tamtą stronę, z kilku słów bowiem, jakie padły dokoła nich, można było sądzić, jakoby popełniono tam jakąś zbrodnię.
– Zdaje się, że przytrzymano złodzieja… Blady jest jak śmierć – rzekł przechodzień do nich, widząc, iż biegną w stronę rosnącej ciżby.
Ani Lucjan, ani Ewa nie doznawali najmniejszego lęku. Ujrzeli sporą gromadkę dzieci, starych kobiet, robotników wracających z roboty; gromadka ta poprzedzała żandarmów, których galony błyszczały w głównej grupie. Grupa ta ciągnęła za sobą setkę innych osób, posuwała się naprzód jak chmura niosąca burzę.
– Ach – rzekła Ewa – to mój mąż!
– Dawid! – krzyknął Lucjan.
– To jego żona! – krzyknął tłum, rozstępując się.
– Kto zdołał cię wywabić z domu? – spytał Lucjan.
– Twój list – odparł Dawid, blady i wzruszony.
– Byłam tego pewna – rzekła Ewa, padając jak martwa.
Lucjan podniósł siostrę; dwie osoby pomogły ją przenieść do domu, gdzie Maryna ułożyła ją do łóżka. Kolb pobiegł po lekarza. Kiedy zjawił się doktor, Ewa nie odzyskała jeszcze przytomności. Lucjan musiał wyznać matce, iż stał się przyczyną aresztowania Dawida, nie mógł bowiem mieć najmniejszego pojęcia o qui pro quo926 z fałszywym listem, Lucjan, spiorunowany spojrzeniem matki, która zawarła w nim przekleństwo, pobiegł do swego pokoju i zamknął się.
Czytając ten list, pisany w nocy i przerywany raz po raz, każdy odgadnie, ze zdań rzuconych w pośpiechu, wzruszenia, jakie przechodził Lucjan:
Ukochana siostro, widzieliśmy się przed chwilą ostatni raz. Postanowienie moje jest nieodwołalne. Oto dlaczego. W wielu rodzinach zdarza się nieszczęsna jednostka, która dla swoich bliskich jest jakby chorobą. Ja jestem taką jednostką dla Was. Spostrzeżenie to nie jest moje, ale człowieka znającego dobrze świat. Wieczerzaliśmy jednego dnia w kółku przyjaciół, w Rocher de Cancale. Wśród tysiąca żarcików, jakie padały, ów dyplomata powiedział, że pewna młoda osoba, która, ku powszechnemu zdziwieniu, nie wychodzi za mąż, jest „chora na swego ojca”. Za czym rozwinął swą teorię chorób rodzinnych. Wytłumaczył nam, czemu, gdyby nie matka, któryś dom żyłby szczęśliwie; w jaki sposób któryś syn zrujnował ojca, jak ów ojciec zniszczył przyszłość i stanowisko dzieci. Mimo iż bronił swej tezy wpół żartem, poparł ją w ciągu dziesięciu minut tyloma przykładami, że mnie to uderzyło. Ta prawda opłacała wszystkie niedorzeczne, ale dowcipne paradoksy, jakimi dziennikarze bawią się między sobą, kiedy nie ma dla kogo grać komedii. Otóż ja jestem klątwą naszej rodziny. Z sercem przepełnionym czułością, działam jak wróg. Wszystkie Wasze poświęcenia odpłaciłem złem. Mimo iż mimowolny, ten ostatni cios najokrutniejszy jest ze wszystkich. Gdy ja wiodłem w Paryżu życie niegodne, pełne uciech i nędz, biorąc kamaraderię927 za przyjaźń, opuszczając prawdziwych przyjaciół dla ludzi, którzy chcieli i umieli mnie wyzyskać, zapominając o Was lub przypominając sobie tylko po to, aby Wam czynić źle – Wy szliście skromną ścieżką pracy, idąc mozolnie, ale pewnie ku fortunie, którą ja chciałem tak obłędnie pochwycić. Gdy Wy stawaliście się lepsi, ja brnąłem coraz dalej na drodze zguby. Tak, mam nieokiełznane ambicje, które nie pozwalają mi pogodzić się ze skromnym i prostym życiem. Mam upodobania, nałogi, a wspomnienie ich zatruwa szczęście, które mi jest dostępne i które niegdyś byłoby mnie zadowoliło. O, droga Ewo, sądzę się sam surowiej niż ktokolwiek w świecie, potępiam się bezwarunkowo i nieubłaganie. Walka w Paryżu wymaga ciągłego napięcia, a moja wola działa jedynie wybuchami, a mózg nierównomiernie. Przyszłość przeraża mnie tak, że nie chcę przyszłości, a teraźniejszość jest mi nie do zniesienia. Chciałem Was ujrzeć; lepiej bym uczynił, opuszczając kraj na zawsze. Ale ekspatriacja928 bez środków do życia byłaby szaleństwem, a szaleństw mam już dosyć… Śmierć zdaje mi się znośniejsza niż niezupełne życie; w jakiejkolwiek zaś roli się znajdę, próżność popchnie mnie do czynienia głupstw. Niektóre istoty są jak zera: trzeba im cyfry, która by je poprzedzała, wówczas nicość ich nabiera dziesięciokrotnej wartości. Ja mogę nabrać wartości jedynie przez skojarzenie się z silną, nieubłaganą wolą. Pani de Bargeton to była żona dla mnie, przegrałem życie przez to, iż nie opuściłem dla niej Koralii. Dawid i Ty mogliście być dla mnie wybornymi sternikami, ale nie jesteście dość silni, aby ujarzmić mą słabość, która na pozór wymyka się panowaniu. Lubię życie łatwe, bez trosk; aby się wymigać przeciwnościom, jestem zdolny do rzeczy, które mogą mnie zawieść bardzo daleko. Jestem urodzonym księciem. Mam inteligencji więcej niż trzeba, aby wypłynąć, ale mam ją jedynie przez chwilę, nagroda zaś w szrankach, w których staje do biegu tyle ambicji, przypada temu, kto rozwija tylko tyle siły, ile jest konieczne, i znajduje jeszcze jej zapas u schyłku dnia. Potrafiłbym robić źle, jak tu narobiłem, z intencjami najlepszymi w świecie. Są ludzie-dęby, ja jestem może tylko wdzięcznym bluszczem, a mam pretensję być cedrem. Oto mój bilans. Ten rozdźwięk między środkami a pragnieniami, ten brak równowagi będzie zawsze udaremniał me wysiłki. Istnieje w sferze literackiej wiele takich charakterów, a to z przyczyny nieustannych dysproporcji między umysłem a charakterem, między pragnieniem a wolą. Jaki byłby mój los? Mogę to z góry odgadnąć, przypominając sobie kilka dawnych sław paryskich, dziś zupełnie zapomnianych. Znajdę się u progu starości, przedwcześnie zużyty, bez majątku, bez szacunku u ludzi. Cała moja obecna istota wzdryga się przed podobną starością: nie chcę być łachmanem. Droga, ubóstwiana siostro, którą uwielbiam zarówno dla okazanej mi ostatnio surowości, jak za miłość z dawnych dni, jeśli zbyt drogo opłaciliśmy przyjemność, jaką znalazłem w tym, aby ujrzeć Ciebie i Dawida, pomyślicie może kiedyś, iż żadna cena nie była zbyt wysoka, by opłacić ostatnie szczęście biednej istoty, która Was kochała!… Nie dowiadujcie się o mnie ani o mój los; na to mi się choć zda inteligencja, aby doprowadzić do skutku mój zamiar. Rezygnacja, mój aniele, jest codziennym samobójstwem; co do mnie, mam zapas rezygnacji tylko na jeden dzień, skorzystam z niej dzisiaj…
Godzina druga w nocy
Tak, już postanowiłem. Żegnaj więc na zawsze, droga Ewo! Doświadczam pewnej słodyczy na myśl, że już będę żył tylko w Waszych sercach. Tam będzie mój grób… nie chcę innego. Jeszcze raz, żegnajcie!… To ostatnie słowo brata Twego
Lucjana
Napisawszy ten list, Lucjan zeszedł bez hałasu, położył go na kolebce małego Lucusia, złożył na czole uśpionej siostry ostatni, zwilżony łzami pocałunek i wyszedł. Zgasił świecę w szarzejącym blasku, spojrzawszy ostatni raz na stary dom, otworzył po cichu drzwi do sieni; ale mimo tych ostrożności obudził Kolba, który spał na materacu rozciągniętym na ziemi w hali.
– Gdo icie?… – zakrzyknął Kolb.
– To ja – rzekł Lucjan – idę stąd, Kolb.
– Lebi pyź ban sropił, szepyź nikty nie bżychocził – rzekł Kolb do siebie, ale dość głośno, aby Lucjan usłyszał.
– Lepiej byłbym zrobił, żebym nie przychodził na świat – odparł Lucjan. – Bądź zdrów, Kolb, nie mam ci za złe myśli, którą podzielam. Powiesz Dawidowi, że moim ostatnim westchnieniem był żal, że go nie mogę uściskać.
Skoro Alzatczyk wstał i ubrał się, Lucjan zamknął drzwi i puścił się ku Charencie przez aleję Beaulieu, ale tak jak gdyby szedł na zabawę, oblekł bowiem niby całun swe paryskie suknie, cały wykwintny rynsztunek dandysa. Uderzony akcentem ostatnich jego słów, Kolb chciał się dowiedzieć, czy pani Ewa wie o wyjeździe brata i czy się z nią pożegnał; ale znajdując dom pogrążony w głębokim milczeniu, pomyślał, że wyjazd był zapewne ułożony z góry, i położył się z powrotem.
W stosunku do wagi przedmiotu, bardzo mało pisano o samobójstwie, nie obserwowano go. Może choroba ta umyka się obserwacji. Samobójstwo jest wynikiem uczucia, które nazwalibyśmy, jeżeli chcecie, szacunkiem dla samego siebie, aby go nie mieszać ze słowem „honor”. W dniu, w którym człowiek sobą gardzi lub czuje się wzgardzony, w chwili gdy rzeczywistość jest w rozdźwięku z jego nadziejami, zabija się, składając w ten sposób hołd społeczeństwu, wobec którego nie chce pozostać odarty ze swych cnót lub z blasku. Co bądź by kto mówił, wśród ateuszów (u chrześcijanina trzeba uważać samobójstwo za niemożliwe) tchórze tylko przyjmują życie w hańbie. Samobójstwo bywa trojakie: raz, samobójstwo będące tylko ostatnim napadem długiej choroby i należące niewątpliwie do patologii; dalej, samobójstwo z rozpaczy; wreszcie – z wyrozumowania. Lucjan chciał się zabić z rozpaczy i z wyrozumowania; są to dwa rodzaje samobójstwa, z których można się cofnąć; nieodwołalne jest tylko samobójstwo patologiczne; często jednakże wszystkie trzy przyczyny się jednoczą, jak u Jana Jakuba Rousseau929.
Lucjan, raz powziąwszy postanowienie, zamyślił się nad wyborem środków: jako poeta, chciał skończyć poetycznie. Myślał zrazu po prostu rzucić się do Charenty; ale schodząc ostatni raz zakosami do Beaulieu, usłyszał wyobraźnią hałas, jaki wywoła jego samobójstwo, ujrzał ohydne widowisko, własne ciało wydobyte z wody, zniekształcone, będące przedmiotem dochodzeń sądowych; uczuł, jak bywa u samobójców, przypływ pośmiertnej próżności. W ciągu dnia spędzonego w młynie przechadzał się nad rzeką i zauważył niedaleko od młyna okrągłe jeziorko, takie jak zdarza się w biegu małych rzeczek, a którego spokojna powierzchnia zdradzała głębię. Woda nie jest wówczas ani zielona, ani niebieska, ani przejrzysta, ani żółta; jest jak gdyby zwierciadło polerowanej stali. Na brzegach tej czary nie widać było ani mieczyków, ani niezapominajek, ani szerokich liści nenufaru; trawa na stoku była krótka i gęsta, dokoła płaczące wierzby rosnące wcale malowniczo. Łatwo było odgadnąć przepaść pełną wody. Ktoś, kto by się zdobył na odwagę napełnienia kieszeni kamykami, mógłby znaleźć tam nieuniknioną śmierć, bez obawy, że go odnajdą kiedyś.
– Ha – rzekł poeta, podziwiając ładny zakątek – to miejsce dla topielców wymarzone!
Obraz ten stanął mu w pamięci w chwili, gdy dochodził do Houmeau. Szedł tedy ku Marsac, zdany na pastwę ostatnich i grobowych myśli, z niezłomnym postanowieniem, aby w ten sposób pochować na wieki sekret swojej śmierci, uniknąć śledztwa, pogrzebu, nie pokazać się oczom ludzi w ohydnym stanie niesionego przez wodę topielca. Dotarł niebawem do pagórków, których tyle spotyka się po drodze we Francji, zwłaszcza między Angoulême a Poitiers. Dyliżans z Bordeaux do Paryża nadjeżdżał z całą chyżością; można było przypuszczać, iż podróżni zechcą wysiąść, aby się piąć na długie zbocze piechotą. Lucjan, który nie chciał, aby go widziano, rzucił się w zapadłą dróżkę i zaczął rwać kwiatki w jakiejś winnicy. Kiedy wrócił na gościniec, trzymając w ręku bukiet pleniącego się w kamienistych winnicach żółtego kwiecia, wpadł prosto na podróżnego, ubranego zupełnie czarno, o pudrowanych włosach, obutego w trzewiki ze srebrnymi klamrami. Płeć930 miał ciemną i pokrytą bliznami, jak gdyby w dzieciństwie wpadł w ogień. Podróżny ten, wyglądający na osobę duchowną, szedł z wolna i palił cygaro. Słysząc Lucjana, który skoczył z winnicy na drogę, nieznajomy odwrócił się; melancholijna piękność poety, jego symboliczny bukiet i wykwintny strój uderzyły go wyraźnie. Podróżny podobny był w tej chwili do myśliwca, który znajduje długo i bezskutecznie szukaną ofiarę. Wyczekał, aż Lucjan się zbliży, i przyglądał mu się z dala, jak gdyby błądząc oczyma po zboczu. Lucjan, który czynił ten sam ruch, ujrzał małą kolaskę931, zaprzężoną w dwa konie, oraz pocztyliona pieszo.
– Odjechał pana dyliżans, młody panie, stracisz miejsce, chyba że zechcesz wsiąść do mej kolaski, aby go doścignąć; poczta idzie szybciej niż publiczny wehikuł – rzekł podróżny do Lucjana, wymawiając te słowa z wybitnym akcentem hiszpańskim i dając swej propozycji cechy najwykwintniejszej grzeczności.
Nie czekając na odpowiedź, Hiszpan dobył z kieszeni puzderko cygar i otwarłszy, podał je z uprzejmym gestem Lucjanowi.
– Nie jestem podróżnym – odparł Lucjan – i jestem zbyt blisko kresu drogi, aby się bawić w przyjemność palenia…
– Jest pan bardzo surowy dla samego siebie – odparł Hiszpan. – Mimo iż jestem kanonikiem w Toledo, pozwalam sobie od czasu do czasu na cygarko. Bóg zesłał nam tytoń, aby usypiać nasze bóle i namiętności… Zdajesz się pan mieć zmartwienie, przynajmniej masz jego godło w ręku, jak smutny bóg Hymenu932. Ot, weź pan… wszystkie zmartwienia twoje ulecą z tym dymem…
I ksiądz ponownie wysunął kuszącym ruchem słomiane puzderko, obrzucając Lucjana pełnym współczucia spojrzeniem.
– Daruj, ojcze – odparł sucho Lucjan – nie ma cygara, które by mogło rozproszyć me zgryzoty…
Przy tych słowach oczy Lucjana zwilżyły się łzami.
– Och, młodzieńcze, czyż więc Opatrzność wzbudziła we mnie chęć przechadzki (podróżni zwykli w ten sposób rozpraszać ogarniającą ich nad ranem senność), iżbym mógł, niosąc ci pociechę, dopełnić mojej misji na ziemi?… I jakież tak wielkie zgryzoty możesz mieć w swoim wieku?
– Twoje pociechy, ojcze, byłyby bezużyteczne; pan jesteś Hiszpan, ja Francuz; pan wierzysz w nakazy Kościoła, ja jestem ateusz…
– Santa Virgen del Pilar!933 Ateusz! – wykrzyknął ksiądz, ujmując Lucjana pod ramię z macierzyńską pieczołowitością. – Ba! oto jedna z osobliwości, które przyrzekałem sobie studiować w Paryżu. My, Hiszpanie, nie wierzymy w ateuszów… W jednej tylko Francji można, mając dziewiętnaście lat, wyznawać podobne zasady.
– Och, jestem ateuszem do szpiku kości; nie wierzę ani w Boga, ani w społeczeństwo, ani w szczęście. Przypatrz mi się dobrze, ojcze, za kilka godzin bowiem już mnie nie będzie… Oto moje ostatnie słońce!… – rzekł Lucjan z pewną emfazą, wskazując na niebo.
– Ejże! Cóżeś takiego uczynił, aby umierać? Kto cię skazał na śmierć?
– Najwyższy trybunał, ja sam!
– Dziecko! – wykrzyknął ksiądz. – Czy zabiłeś człowieka? Czy czeka cię rusztowanie? Mówmyż na rozum. Skoro chcesz wstąpić, wedle siebie, w nicość, wszystko ci jest obojętne na ziemi?
Lucjan skinął głową.
– A zatem możesz mi opowiedzieć swoje strapienia?… Chodzi zapewne o jakąś miłostkę, która nie idzie po myśli?…
Lucjan uczynił gest bardzo wymowny.
– Chcesz się zabić, aby uniknąć hańby lub dlatego, żeś zwątpił o życiu? Więc dobrze, zabijesz się równie dobrze w Poitiers, jak w Angoulême, w Tours równie dobrze, jak w Poitiers. Ruchome piaski Loary nie zwracają łupu…
– Nie, ojcze – odparł Lucjan – znalazłem, co mi trzeba. Przed trzema tygodniami spostrzegłem najbardziej uroczą przystań, przez jaką może się dostać na tamten świat człowiek zmierżony życiem…
– Na tamten świat? Nie jesteś więc ateuszem.
– Och! To, co rozumiem pod „tamtym światem”, to przyszłe przeobrażenie w zwierzę lub roślinę…
– Cierpisz na jaką nieuleczalną chorobę?
– Tak, ojcze.
– Aha, doszliśmy wreszcie do kłębka – rzekł ksiądz. – A jakąż?
– Ubóstwo.
Ksiądz spojrzał na Lucjana i rzekł z nieskończonym wdziękiem oraz z uśmiechem niemal ironicznym:
– Diament nie zna swej wartości.
– Jeden chyba ksiądz zdolny jest głaskać miłymi słówkami biedaka, który ma umrzeć!… – krzyknął Lucjan.
– Nie umrzesz! – rzekł Hiszpan z powagą w głosie.
– Słyszałem – odparł Lucjan – iż ograbia się ludzi na gościńcu, nie wiedziałem, że się ich wzbogaca.
– Dowiesz się – rzekł ksiądz, przyjrzawszy się, czy odległość, w jakiej znajdował się pojazd, pozwoli im przejść samotnie jeszcze kilka kroków. – Posłuchaj – rzekł ksiądz, żując cygaro – ubóstwo to nie jest dostateczna racja, aby umrzeć. Trzeba mi sekretarza, mój umarł właśnie w Barcelonie. Znajduję się w tym samym położeniu, w jakim był baron de Görtz, słynny minister Karola Dwunastego934, który przybył bez sekretarza do pewnego miasteczka, jadąc do Szwecji, jak ja do Paryża. Baron spotkał syna złotnika, chłopca uderzającego pięknością, mimo iż z pewnością nie mogła się równać z twoją. Baron de Görtz odgadł w młodym człowieku inteligencję, jak ja widzę poezję na twoim czole; wziął go do kolaski, jak ja wezmę ciebie; i z tego chłopca, skazanego na to, by oksydować nakrycia i fabrykować klejnoty w miasteczku podobnym do Angoulême, uczynił swego faworyta, jak ty będziesz moim. Przybywszy do Sztokholmu, baron instaluje chłopca i zarzuca go pracą. Młody sekretarz trawi noce na pisaniu; jak wszyscy wielcy pracownicy, nabiera nałogu: zaczyna żuć papier. Śliczny chłoptaś zaczyna od papieru białego, ale przyzwyczaja się i przechodzi do papieru zapisanego, który mu się zdaje smakowitszy. Nie palono jeszcze wówczas tak jak dziś. Wreszcie sekretarzyna dochodzi z jednego smaku w drugi, do tego, że zaczyna żuć pergaminy i zjadać je. Toczyły się wówczas między Rosją a Szwecją rokowania o traktat pokojowy, który Stany935 narzucały Karolowi Dwunastemu, jak w roku tysiąc osiemset czternastym chciano zmusić Napoleona, aby się układał o pokój. Podstawą negocjacji był traktat zawarty między dwoma mocarstwami z przyczyny Finlandii936. Görtz powierza oryginał swemu sekretarzowi; ale kiedy przychodzi moment przedstawienia Stanom projektu, zachodzi ta mała trudność, że traktat znikł bez śladu. Stany wyobrażają sobie, że przez usłużność dla króla minister postarał się usunąć dokument. Stawiają barona de Görtz w stan oskarżenia; wówczas sekretarz wyznaje, iż zjadł traktat… Wszczyna się proces, fakt stwierdzono, skazują sekretarza na śmierć. Ale ponieważ nie jesteś w tym położeniu, weź cygaro i zapal, czekając na naszą kolaskę.
Lucjan wziął cygaro i zapalił, jak to jest przyjęte w Hiszpanii, od cygara księdza, mówiąc sobie:
„Ma słuszność, zawsze mam czas się zabić”.
– Często – podjął Hiszpan – właśnie w chwili, kiedy młodzi ludzie najbardziej rozpaczają o przyszłości, zaczyna się ich dobra dola. Oto co ci chciałem powiedzieć, ale wolałem wykazać przykładem. Piękny sekretarz, skazany na śmierć, znajdował się w sytuacji tym rozpaczliwszej, iż król szwedzki nie mógł go ułaskawić, skoro wyrok wydały Stany szwedzkie; ale przymknął oczy na ucieczkę. Śliczny młodzieniec umyka na łódce z kilkoma talarami w kieszeni i przybywa na dwór kurlandzki937, opatrzony listem polecającym Görtza, w którym szwedzki minister tłumaczy księciu przygodę i manię swego protegowanego. Książę pomieszcza ładnego chłopca jako sekretarza u swego intendenta. Książę był rozrzutnikiem, miał ładną żonę i intendenta, trzy źródła ruiny. Jeżeli myślisz, że ów młodzian, skazany na śmierć za to, iż zjadł traktat dotyczący Finlandii, poprawił się ze swego przewrotnego smaku, nie znasz władzy, jaką ma nałóg nad człowiekiem; kara śmierci nie powstrzyma go, gdy chodzi o rozkosz, jaką sobie stworzył! Skąd pochodzi ta potęga narowu? Czy ta siła tkwi w samej jego istocie, czy pochodzi z ludzkiej słabości? Czy istnieją pasje będące już na granicy szaleństwa? Śmiać mi się chce, gdy widzę, jak moraliści usiłują zwalczać podobne choroby za pomocą pięknych sentencji!… Zdarzyła się chwila, w której książę, podrażniony odmową intendenta, gdy raz zażądał pieniędzy, zapragnął przejrzeć rachunki, ot, głupstwo! Nic łatwiejszego jak sporządzić rachunek, nie w tym trudność. Intendent powierzył sekretarzowi wszystkie akta, aby z nich ustalił bilans listy cywilnej938 Kurlandii. Wśród swej pracy, w nocy, gdy ją miał już ukończyć, młody papierożerca spostrzega się, iż żuje pokwitowanie księcia na dość znaczną sumę. Strach go ogarnia; przerywa w pół wyrazu, biegnie rzucić się do stóp księżnej, tłumacząc jej swój nałóg, błagając o wstawiennictwo, żebrząc ratunku. Było to w nocy… Uroda młodego sekretarza wywarła takie wrażenie na tej kobiecie, iż wyszła zań, skoro została wdową. I tak, w pełni osiemnastego wieku, w kraju, gdzie królowała wszechwładna moc herbu, syn złotnika został panującym… Ba, czymś więcej!… Był regentem w czasie śmierci pierwszej Katarzyny, opanował cesarzową Annę939 i zapragnął być Richelieum940 Rosji. Otóż, młodzieńcze, wiedz to jedno: że jeżeli ty jesteś piękniejszy od Birona941, ja, mimo iż prosty kanonik, wart jestem więcej od barona Görtza. Zatem siadaj! Znajdziemy ci księstwo kurlandzkie w Paryżu, w braku zaś księstwa zawsze znajdziemy bodaj jaką księżnę.
Hiszpan wziął Lucjana pod ramię, zmusił go dosłownie, aby wsiadł do kolasy, a pocztylion zatrzasnął drzwiczki.
– Teraz mów, słucham – rzekł kanonik toledański do zdumionego Lucjana. – Jestem stary ksiądz, któremu wszystko możesz powiedzieć bez obawy. Schrupałeś dotąd zapewne jedynie swą ojcowiznę albo pieniądze mamusi. Narobiliśmy trochę dłużków, jesteśmy zaś nadziani honorem aż po koniuszek tych ślicznych lakierowanych bucików… No, wyspowiadaj się śmiało; zupełnie tak, jakbyś mówił do samego siebie.
Lucjan znajdował się w położeniu owego rybaka z arabskiej bajki, który chcąc się utopić w pełnym oceanie, dostaje się w podmorską krainę i zostaje tam królem. Ksiądz hiszpański wydawał mu się tak szczerze życzliwy, że poeta nie wahał się otworzyć mu serce; opowiedział tedy, pomiędzy Angoulême a Ruffec, całe swe życie, nie opuszczając żadnego błędu, aż do ostatniej klęski, jaką spowodował. W chwili gdy kończył to opowiadanie, wygłoszone tym poetyczniej, ile że powtarzał je trzeci raz od dwóch tygodni, pojazd przybył w miejsce, gdzie, niedaleko Ruffec, znajduje się wioska Rastignaców. Nazwisko to, wymówione przez Lucjana, uczyniło na kanoniku wrażenie.