Orszulo moiá wdźięczna, gdźieś mi sye podźiáłá?
W którą stronę, w którąś sye kráinę udáłá?
Czyś ty nád wszytki niebá wysoko wnieśioná?
Y tám w liczbę Anyołków máłych policzoná.
Czyliś do Ráiu wźiętá? czyliś na szcześliwé
Wyspy záprowadzoná? czy ćię przez teskliwé
Charon ieźiorá wieźie? y nápawa zdroiem
Niepomnym, że ty niewiész nic o płáczu moim:
Czy człowieká zrzućiwszy, y myśli dźiewiczé:
Wźięłáś ná śię postáwę, y piórká słowiczé?
Czyli sye w czyścu czyśćisz, iesli z strony ćiáłá
Jákakolwiek zmázeczka ná tobie zostáłá?
Czyś po śmierći tám poszłá kędyś piérwéy byłá,
Niżeś sye ná ma ćiężką żáłość urodźiłá?
Gdźieśkolwiek iest, iesliś iest, lituy méy żáłośći,
A nie możeszli w onéy dawnéy swéy całośći,
Poćiesz mię, iáko możesz: á staw sye przedemną
Lubo snem, lubo ćieniem, lub márą nikczemną.
Frászká cnotá, powiedźiał Brutus poráżony:
Frászká kto sye przypátrzy, frászká z káżdéy strony.
Kogo kiedy pobożność iego rátowáłá?
Kogo dobroć przypádku złégo uchowáłá?
Nieznáiomy wróg iákiś miésza ludzkié rzeczy,
Nie máiąc áni dobrych, áni złych ná pieczy.
Kędy iego duch więnie, żaden nie ulęże,
Prawli, krzywli, bez bráku káżdégo dośięże.
A my rozumy swoie przedśię udáć chcemy,
Hárdźi miedzy prostaki, że nic nie umiemy.
Wspinamy sye do niebá, Boże táiemnice
Upátruiąc: ále wzrok śrniertelnéy źrzenice
Tępy ná to: sny lekkié, sny płoché nas báwią,
Które sye nam podobno nigdy nie wyiáwią.
Záłośći co mi czynisz: owa iuż oboie
Mam stráćić, y poćiechę, y baczenié swoie?
Zaden Oćiec podobno bárźiéy nie miłował
Dźiéćięćiá, żaden bárźiéy nád mię nie żáłował.
A téż ledwie sye kiedy dźiéćię urodźiło,
Coby łáski rodźiców swych ták godné było.
Ochędożne, posłuszné, karné, nie pieszczoné,
Spiéwáć, mówić, rymowáć, iáko co uczoné.
Káżdégo ukłón tráfić, wyráźić postáwę:
Obyczáie Pánieńskié umiéć y zabáwę.
Rostropné, obyczáyné, ludzkié, nie rzewniwé,
Dobrowolné, ukłádné, skrómné y wstydliwé.
Nigdy oná poranu karmie niewspomniáłá,
Aż piérwéy Bogu swoie modlitwy oddáłá.
Nieposzłá spáć, áż piérwéy Mátkę pozdrowiłá,
Y zdrowié rodźiców swych Bogu poruczyłá.
Záwżdy przećiwko Oycu wszytki przebyć progi,
Záwżdy sye urádowáć, y przywitáć z drógi.
Káżdéy roboty pomoc: do káżdéy posługi
Uprzédźić było wszytki rodźiców swoych sługi.
A to w ták máłym wieku sobie poczynáłá,
Ze więcéy nád trzydźieśći Mieśięcy niemiáłá.
Ták wielé cnót iéy młodość, y tákich dźiélnośći
Nie mogłá zniéść: upádłá od swéy buynośći,
Zniwá niedoczekawszy: kłośie móy iedyny,
Ieszcześ mi sye był niezstał, á ia twéy godźiny
Nie czekáiąc, znowu ćię w smutną źiemie śieię:
Ale pospołu z tobą grzebę y nádźieię.
Bo iuż nigdy nie wznidźiesz, áni przed moiemá
Wiekom wiecznie zákwitniesz smutnémi oczymá.
Moiá wdźięczna Orszulo, boday ty mnie byłá
Albo nie umiéréłé, lub sye nie rodźiłá.
Máłé poćiechy płácę wielkim żálem swoim,
Za tym nieodpowiednym pożegnánim twoim.
Omyliłáś mię, iáko nocny sen znikomy,
Który wielkośćią złota ćieszy zmysł łakomy.
Potym nagle ućiecze: á temu ná iáwi
Z onych skárbów ieno chęć, á żądzą zostáwi.
Tákeś ty mnie Orszulo droga uczyniłá,
Wielkiéś nádźieie w moim sercu rozniéćiłá:
Potymeś mię smutnégo nagle odbieżáłá,
Y wszytki moie z sobą poćiechy zábráłá,
Wźięłáś mi zgołá mówiąc, dusze połowicę:
Ostátek przy mnie został ná wieczną tęsknicę.
Tu mi kámień Murárze, ćiosány połóżćie,
A ná nim tę nieszczesną pámiątkę wydrożćie.
ORSZULA KOCHANOWSKA TU LEZY KOCHANIE
OYCOWE, ALBO RACZEY PLACZ Y NARZEKANIE.
OPAKES TO NIEBACZNA SMIERCI UDZIALALA:
NIE IAC ONEY, ALE MNIE ONA PLAKAC MIALA.