Kitabı oku: «Zwycięzca», sayfa 19

Yazı tipi:

Część czwarta

Trzy są na Księżycu relacje o śmierci człowieka zwanego niegdyś Zwycięzcą, który przybył nie wiadomo skąd, za czasów arcykapłana Malahudy, a za rządów następcy jego Elema publicznie był stracony. Pierwsza z tych relacji – i zdaje się najstarsza, pochodzi z czasów, kiedy rządził Sewin, który, kazawszy udusić poprzednika swego Elema, objął był po nim stolec202 arcykapłański. Wówczas pamięć Zwycięzcy nie była jeszcze święta, ponieważ Sewin dopiero pod koniec dni panowania nakazał go czcić jako proroka i męczennika.

Relacja druga, znacznie późniejsza, spisana była przez historyka Omilkę, znakomitego uczonego, który przez długi czas był przewodniczącym Bractwa Prawdy.

Co do trzeciej relacji zdania są podzielone: niektórzy przypisują jej wiek nader poważny, utrzymując, że jest ona dziełem jednego z przyjaciół i uczniów straconego Zwycięzcy; inni natomiast sądzą, iż powstała ona w czasach nowszych, z podań i legend ustnie przez pokolenia przekazywanych.

Wszystkie te trzy relacje zgadzają się mniej więcej w opisie wydarzeń towarzyszących śmierci człowieka zwanego Zwycięzcą, różnią się jednak tak niezmiernie w poglądach na samą jego osobę, że uważamy za stosowne wszystkie trzy tutaj przytoczyć, żadnej zresztą co do wagi nie dając od siebie pierwszeństwa.

Z chronologicznego porządku wysuwa się naprzód opowiadanie z czasów pierwszej połowy panowania arcykapłana Sewina:

I

 
Opowieść prawdziwa
o sromotnym straceniu niecnego zbrodniarza,
który się mienił być
zapowiedzianym przez proroków Zwycięzcą
i za szalbierstwo swoje
srogą a zasłużoną poniósł karę
 

Bacz, czytelniku, abyś miał stąd naukę! Arcykapłan Elem słusznie na rozkaz jego Rządzącej Wysokości, świętobliwego Sewina, był uduszony, gdyż siła złego naczynił, w czym nie najmniejsze było sprowadzenie do kraju samozwańczego Zwycięzcy i rozwiązanie świętego zakonu Braci Wyczekujących, których dopiero arcykapłan Sewin za poradą błogosławionego starca i proroka Chomy na nowo ustanowił, a podbezpośrednią władzę rządzących arcykapłanów poddawszy, na wiek wieków przeciw nieprawomyślnym zakusom ubezpieczył. Za onegoż Elema (oby imię jego było zapomniane!) poniósł śmierć zasłużoną człowiek nazwany Zwycięzcą, wszelakoż nie z rady niegodnego arcykapłana, lecz z woli ludu oburzonego jego niecnymi postępkami. Człowiek ten, narobiwszy wiele zamieszania w całym kraju i wplątawszy lud w ciężką wojnę z szernami, która jeno dzięki nadzwyczajnej odwadze i bitności obałamuconych przez rzekomego Zwycięzcę szeregów klęską się nie skończyła, udał, że chce powrócić na Ziemię, skąd pono, jak sam mówił, przybył, choć znacznie większe jest prawdopodobieństwo, że był to morzec olbrzymiego wzrostu, który za krew ludzi chciał sobie kupić panowanie nad szernami, ojcami swoimi, a dopiero gdy mu się to nie powiodło, próbował zapanować nad ludźmi. Za nieczystym jego pochodzeniem przemawia i ta okoliczność, że rad się innymi morcami otaczał i miał nawet jednego, imieniem Nuzar, który mu wiernym pozostał do ostatniego tchnienia, razem z nim śmierć poniósłszy – szernów zaś, choć walczył z nimi, szczędził, jako mógł, z wrodzonej snadź skłonności.

Otóż człowiek ten, gdy mu się zdobycie władztwa nad szernami nie powiodło, udał, że wracać chce na Ziemię – w przekonaniu, że lud go jako dobroczyńcę swego i opiekuna przemocą powstrzyma i on tak łatwym kosztem przyjdzie do królowania nad ludzkimi plemionami. Te rachuby jednak zawiodły i krom niegodnego arcykapłana Elema, będącego snadź203 w spółce tajemnej z onym Zwycięzcą, nikt go nie usiłował nawet nakłaniać do pozostania, zwłaszcza że widziano już, ile zła przewrotne i nierozumne jego nowatorstwa na lud mogą sprowadzić.

On tedy204 urządził widowisko jakoby uroczystego pożegnania, a posłał tymczasem ludzi do Kraju Biegunowego, kędyongi sam był ustawił ogromną a bezużyteczną rurę żelazną, wmawiając w łatwowiernych, że jest to wóz, w którym on przybył z Ziemi i na którym zaś może odjechać. Ludziom tym był zapowiedział, ażeby baczyli, zali jest co w onej rurze w środku, i żeby mu zaraz dali znać, jeśliby nic nie znaleźli. Sam zaś tak dzień pożegnania oznaczył, aby posłowie w tym właśnie czasie mogli do niego powrócić.

Przyszli tedy i donieśli mu, że w rurze nic nie ma, o czym onże205 Zwycięzca rzekomy sam naprzód dobrze wiedział, ale gdy wieść posłyszał, udał wielkie zamieszanie i zaczął krzyczeć, że mu wóz jego skradziono i że on już na Ziemię powracać nie może. Wszystko to było ułożone i zrobione w tym celu, aby ludzie myśleli, że on nierad na Księżycu zostaje i koniecznością jeno do tego przyniewolony206. Aby to zaś miało większy pozór prawdy, przez czas niejaki okazywał srogie przygnębienie i niby to usiłował nowy wóz zbudować, z czego jednak nic nie wyszło.

Ale niebawem wyszły na jaw tajemne jego zamiary. Gdy bowiem tylko po pewnym czasie zauważył, że dawną powagę wśród ludu utracił, odrzucił precz wszelkie względy i udawania i stanął w całym bezwstydzie prawdziwej swojej istoty przed oczyma ludzi, od których dotychczas dobra jeno doświadczał.

Zwołał tedy wielkie zgromadzenie, a kiedy lud, więcej ciekawością niż posłuchem wiedziony, stawił się na nie, on wystąpił z przemową, w której oświadczył, że zmuszony do przebywania na Księżycu, nie chce tu siedzieć z założonymi rękoma, lecz będzie pełnił dzieło swoje, losem mu snadź przeznaczone, od którego omal że nie był odstąpił, zniechęcony napotykanymi trudnościami. Teraz jednak nie ma wyboru i przeto nie będzie się wahał, lecz spełni, co ongi207 był zamierzył, jeśli się nie da po dobremu, to siłą. Słuchać go wszyscy muszą, ponieważ on tak chce.

Odtąd dopiero zaczął okazywać, czym jest w istocie i co potrafi. Dobrał sobie siepaczy i gdy przewrotnych a niemądrych praw jego nowych przyjąć nie chciano, począł lud gnębić i strachem posłuch dla siebie wymuszać.

W dawnej świątyni, którą splugawił, na dom ją sobie mieszkalny obróciwszy, założył swój dwór, z podobnych jak on niecnot się składający, przy którego pomocy spodziewał się wkrótce zawładnąć całą krainą księżycową, przez ludzi zamieszkaną. Natrafił jednak na opór niespodziewany i to powoli do szału zaczęło go doprowadzać. Srogi i wyuzdany, krwią znaczył swoje samozwańcze panowanie. Nikt przed nim nie był bezpieczny; wszystko chciał zmieniać i nikomu z praw przyrodzonych korzystać nie dał. Pozabierał ludziom czcigodnym łany ich rodzajne, niby to mając wspólnotę rolników na nich zaprowadzić, ale w istocie tylko dlatego, ażeby osłabić możnych, którzy by mu się skutecznie mogli opierać. Zamieszanie podobne sprowadził też we wszystkich fabrykach i nakazał znowu gawiedzi, ażeby czynszu z domostw nie płaciła, ponieważ – mówił – każdy ma prawo mieć dach ponad głową. Gawiedź atoli po większej części mędrsza była od niego i nie występowała przeciw dobroczynnym domów swoich właścicielom, wiedząc, że dłużej ich stanie niż onego Zwycięzcy, który się mieni być nędznych opiekunem, a sam z łupiestwa dobra wszelkiego zażywa.

Nie skąpił sobie bowiem w niczym ów człowiek nieposkromiony, a już najmniej w używaniu uciech z kobietami. Żyła zaś w owym czasie dziewczyna pewna, imieniem Ihezal, wnuczka poprzedniego arcykapłana Malahudy, na rozkaz Zwycięzcy pono także w pustelni zaduszonego. Dziewczyna ta, której pamięć dzisiaj słusznie jest czczona dla wielkiej czystości obyczajów, miała nieszczęście wpaść w oko samozwańcowi i często przez niego nagabywana bywała. Opierała mu się jednak mężnym sercem do końca i ani siłą, ani obietnicami nie dała się zmusić, aby mu była powolna.

Ta stałość dziewicy doprowadziła go do takiego szału i zapamiętania, że chcąc sobie opór jej powetować, jął sprowadzać do siebie kobiety przeróżne, po większej części lekkich obyczajów (chociaż i uczciwym też nie przepuszczał) i – niby to je nawracając – orgie z nimi święcił wyuzdane, o których bliższych szczegółów nawet opowiadać się nie godzi. Dowiadywał się też przez szpiegów swoich tajemnych, które kobiety popadły były niegdyś w ręce szernów i morców były rodziły, i rad je do siebie zwoływał, w tym nieczystym towarzystwie przestając.

A trzeba też wiedzieć, że oprócz morców kilku, z których najulubieńszy mu był wspomniany już Nuzar, miał i szerna, dawnego wielkorządcę Awija u siebie. Szern ten złośliwy, którego w podziemiach świątyni ukrywał, tak że przez długi czas nikt nie wiedział o jego istnieniu, wychodził był nocami na rozkaz jego i bił ludzi, i wszelakie płodził sprośności. To wszystko dopiero po śmierci tego rzekomego Zwycięzcy jawnym się stało.

Wreszcie przebrała się miara ludzkiej cierpliwości. Zakałę i ohydę ową należało w końcu usunąć. Mówili o tym od dawna głośno wszyscy co godniejsi obywatele ludzkiej społeczności, a wtórzył208 im prorok Choma, starzec natchniony, wzywając do świętej wojny z samozwańcem. Ponieważ jednakże nie chciano sprowadzić próżnego krwi rozlewu, spodziewano się bowiem, że ów Zwycięzca będzie się bronił, postanowiono ująć go podstępem, o ile by się dało we śnie, i związanego stawić przed sądem.

Zbrodniarz snadź209 przeczuł, co się święci, gdyż właśnie przed nocą, kiedy zamiar miano wykonać, wyruszył z całym swym dworem ze świątyni i sposobił się do opuszczenia miasta, mówiąc, że idzie w okolice bezludne, nowe państwo wedle myśli swej zakładać.

Nie pozwolono mu jednak na to, obawiając się słusznie, że to państwo jego gorszym by pono210 było złem i większym niebezpieczeństwem dla ładu i spokoju niż szernów najbliższe sąsiedztwo.

Tak tedy miał się już los onego zbrodniarza na tym miejscu dokonać, gdzie tyle bezeceństw nabroił. Zamknięto mu bowiem bramy miasta, aby go z niego nie wypuścić, a kiedy je chciał przemocą wyważyć (silny był zaś w ręku nadzwyczajnie), przybiegli do niego nauczeni posłowie, niby od arcykapłana, aby co tchu wracał do świątyni, gdyż tam starszyzna ludu i sam arcykapłan chcą mieć z nim ważną rozmowę. On nie bardzo ufał, bo się pomacał po pasie, czy ma swoją palną broń przy sobie, ale wstyd mu snadź211 było lęku okazać albo ludzi brać z sobą dla straży, gdyż zadufany był strasznie w sile swej nadzwyczajnej, więc nie chcąc odmówić wezwaniu, aby nie powiedziano, że odrzuca zgodę, której niby to sam wciąż wołał, kazał zwolennikom swoim czekać u bram na siebie, a sam zwrócił się ku śródmieściu, mając jeno morca Nuzara przy nodze, jakoby psa wiernego.

Aliści niewiele uszedł, kiedy w wąskiej ulicy zza węgłów zarzucono na niego sznury znienacka i wnet na bruk obalono. Próbował się bronić i wołał morca Nuzara, aby skrzyknął u bram stojących jego zwolenników, nie wiedząc, że i ci w tej chwili są już wojskiem otoczeni i ujęci. Morzec jako ten pies wściekły rzucał się na ludzi, a kiedy mu ręce w tył związano, kąsał jeszcze zębami, kogo dopadł.

Rzekomy Zwycięzca tymczasem leżał na ziemi sznurami omotany i niezdolny się ruszyć, ale ludzie obawiali się jeszcze zbliżać do niego, taki postrach wzbudzał ogromną swoją postacią. Wreszcie gdy widziano, że zaplątany jest dobrze i tak związany, iż uwolnić się ani ruszyć nie może i nic już nikomu złego nie uczyni, poczęto śmielej podchodzić; ten i ów kopnął go nogą albo poszarpał za włosy ogromnego łba leżącego bezwładnie na kamieniach.

Sąd postanowiono odbyć jeszcze dnia tego samego, aby przed nadejściem nocy skończyć już z tą zakałą.

Arcykapłan Elem wymawiał się od sądzenia, jako że wstydził się zapewne, iż to on sam tego zbrodniarza i świętokradcę sprowadził – i chciał, aby go w tym zastąpił Sewin, który wówczas nie był jeszcze arcykapłanem. Sewin, człek niesłychanie mądry i cnotliwy, lecz skromny, usuwał się długo, aż wreszcie, wręcz przymuszony, zebrał sąd ze starszych i godniejszych obywateli na placu przed pohańbioną świątynią i kazał przywieść uwięzionego.

Przystawiono go na wozie, okrytego sińcami i oplutego, nikt bowiem nie śmiał nóg mu rozwiązać, aby sam szedł, w słusznej obawie, że mógłby umknąć albo spsocić znów jaką rzecz niespodziewaną. Tak tedy jego, który mienił się być dumnie Zwycięzcą, teraz w pohańbieniu, jakoby snop chrustu, przytoczono.

Kiedy go Sewin ujrzał, powstał spiesznie ze swego siedzenia, które miał wynioślejsze w pośrodku innych sędziów, i powiedział głośno, że on swoim rozumem sądzić tego człowieka nie chce, ale chciałby posłyszeć, jaką lud ma względem niego wolę.

Ludu była na placu wielka moc zebrana. Był zaś wśród niego i święty starzec Choma, który wprawdzie już niedowidział, ale zawsze słyszał jeszcze trochę (później bowiem ogłuchł był zupełnie, jak wiadomo). Ten ci to prorok, posłyszawszy, że fałszywego Zwycięzcę przed sąd przywiedziono, począł był krzyczeć zaraz, bożym duchem uniesiony, że takiego zbrodniarza nawet sądzić się nie godzi, lecz od razu z woli ludu trzeba go ukamienować. Na ten głos ze wszystkich stron zawołano, aby więźnia wydać ludowi, który ma już dla niego przygotowaną nagrodę za wszystkie jego łotrostwa.

Czcigodny i dostojny Sewin słuchał długo tych wołań w milczeniu, rozważając w duszy, co by mu czynić należało. Wreszcie gdy same z siebie ucichnąć nie chciały, domagając się owszem coraz natarczywiej wydania zbrodniarza, dał znak ręką, aby mu pozwolono głos zabrać. I wtedy przemówił mniej więcej w te słowa:

„Wielce szanowni obywatele i współziomkowie moi! Zebraliśmy się tutaj – sędzie – z polecenia rządzącego arcykapłana, Jego Wysokości Elema, aby rozważyć sprawę tego tu oto związanego człowieka, którego wydania właśnie się domagacie!

Mieliśmy zamiar, uważnie wszystko zbadawszy, wysłuchawszy spokojnie świadectw i orzeczeń i tego nieszczęśnika nawet obrony, wydać wyrok sprawiedliwy, o którym w tej chwili sam jeszcze nie wiem, jak by był wypadł. Ale my wszyscy jesteśmy tylko sługami ludu i wola wasza jest dla nas prawem najwyższym. Wy zaś w oburzeniu srogim nie chcecie sądu i nie pozwalacie nam zgoła rozprawy zwykłym przeprowadzić porządkiem. Nie śmiem sądzić, o ile wola wasza jest słuszna i sprawiedliwa; wszakże tylko sługą waszym ja jestem.

Cóż mi tedy czynić wypada? Nie mogę inaczej – a wiem, że razem ze mną myślą to wszyscy inni sędziowie – jak tylko w pokorze głosu waszego posłuchać i wolę wam uczynić. Oto oddaję podsądnego w ręce wasze; uczyńcie z nim wedle swego rozumienia i sumienia – a ja was proszę tylko, abyście byli z nim miłosierni.

I dlatego niech zapomną właściciele, iż chciał on ich z majątków wyzuć, niechaj dostojni nie pamiętają, że prawa ich odwieczne naruszał, mężowie niech przepomną212 buntowania żon swoich, ojcowie – hańby swych córek i jadu w serca młodzieniaszków sączonego; niechaj mu wierni darują, iż religię świętą pokalał – niechaj nędzni przebaczą mu jego uwodzicielstwo i obietnic szalonych niewypełnienie, żołnierze – krew swych towarzyszów, na dalekich zamorskich błoniach na próżno rozlaną! Pamiętajcie, że chciał on może dobrego i że sąd może by go nawet uniewinnił, gdybyście zechcieli pozostawić zwykły bieg sprawiedliwości… zwłaszcza że Jego Wysokość arcykapłan Elem rad by pono ochronić dawnego swego przyjaciela i opiekuna, dzięki któremu wziął czapkę po ojcu waszym, Malahudzie, wygnanym naprzód, a potem niecnie zamordowanym.

Wy jednak chcecie inaczej i niechaj się stanie wola wasza. O tym tylko nigdy nie zapominajcie, że nie my w tej chwili sądzimy człowieka zwanego Zwycięzcą, ale wy sami! Czyńcie, co wam się podoba, ja jednak umywam ręce od tej sprawy; krwi jego nie będę winien – niech ona spada na was i na głowy dzieci waszych, jeśli tak chcecie!”

To powiedziawszy, dostojny Sewin zakrył twarz połą szaty i trwał tak kęs czasu w milczeniu. Kiedy oczy odsłonił na nowo, Zwycięzcy na wozie już nie było. Lud porwał go, a uwiązawszy mu liny do nóg, wlókł go tak głową po bruku aż na morskie wybrzeże, kędy jest miejsce, zwane Przystanią Dobrego Oczekiwania. Tutaj wkopano w piasek słupiec ogromny, a rozdziawszy onego fałszywego Zwycięzcę z szat (które trzeba było rozcinać, aby je zedrzeć, gdyż obawiano się lin rozluźniać), nagiego do słupa przytroczono, tak iż się nie mógł poruszyć.

Przyprowadzono też zarazem i morca jego ulubionego, imieniem Nuzar. Temu obiecano, iż z życiem będzie puszczony (nie masz obowiązku dotrzymywania obietnic wobec morców), jeśli drewnianym nożem rozpruje brzuch byłemu panu swojemu. On lepak213 wzbraniał się tego uczynić, wierząc nierozumnie, że pan jego, kiedy zechce, słup wyrwie z piasku i wszystkich pozabija. Nie bawiono się tedy z nim dłużej, lecz przewróciwszy na twarz, głowę mu w piasku zakopano, tak iżkonając, wierzgał nader uciesznie sterczącymi do góry nogami.

Teraz poczęto radzić, jaką by śmierć sławetnemu Zwycięzcy zgotować, który wisiał na słupie jakoby martwy, zamknął był bowiem oczy, nie chcąc na śmierć morca swojego patrzyć.

Różni różne męki doradzali, tak że niepodobna się było porozumieć. Tymczasem gawiedź, długim oczekiwaniem zniecierpliwiona, zaczęła miotać na niego kamieniami, początkowo jeno dla rozrywki, a potem w coraz większym zapamiętaniu, aby go utłuc. On zrazu oczy otworzył i szarpnął się na linach, jakby się chciał urwać, ale przekonawszy się snadź214, iż nie poradzi, obwisł bezwładnie i czekał śmierci, mamrotając215 jeno coś do siebie.

Trwało to wszystko bardzo długo, gdyż ten Zwycięzca czaszkę miał twardą i skórę też znacznie grubszą od zwykłych ludzi, więc mu kamienie wielkiej szkody nie czyniły. I nie wiadomo jak by się to wszystko było skończyło, gdyby dobry duch nie był zesłał w on czas na miejsce to wspominanej już dziewicy imieniem Ihezal.

Ta, przyszedłszy, stanęła wprost przed kamienowanym, tak że on, oczy otworzywszy, dojrzał ją zaraz wśród tłumu. A taka w nim była nieczysta namiętność ku tej dziewczynie, iż na bliską śmierć swoją nie zważając, zaczął na nią wołać imieniem.

Ona wtedy wyszła z ciżby i podeszła blisko ku niemu. Zaprzestano na chwilę rzucać kamieniami, aby i jej przypadkiem nie obrazić. Dziewica zasię zapytała: „Czegóż ty chcesz ode mnie, Zwycięzco?”. To powiedziawszy, wyciągnęła nóż, a jako że była niskiego wzrostu, więc na palcach nóg się uniósłszy, poczęła żgać ostrzem w pierś wiszącego, tam, gdzie jest serce. Pracę miała ciężką, bo jak się rzekło, skóra na nim była twarda, ale w końcu mu poradziła.

A kiedy on już ostatnią parę z siebie wypuszczał, na dachu świątyni zbezczeszczonej, którą widno było dobrze, ukazał się szern, przez niego tam ukrywany, o czym dotychczas nie wiedziano. Zatrzepotał w powietrzu skrzydłami, a czując, że ginie opiekun jego możny, rzucił się lotem w stronę lasów na stokach Otamora i przepadł tam bez wieści.

Tego też dnia pod wieczór zginęła z oczu ludzkich dziewica Ihezal; wielkie jest prawdopodobieństwo, iż w nagrodę cnotliwego życia swego wzięta była żywcem na Ziemię, gdzie mieszka Stary Człowiek i duchy dobre, opiekujące się pokoleniami ludzkimi na Księżycu, i skąd przyjdzie z czasem prawdziwy Zwycięzca, co oby jak najrychlej się stało!

Tak tedy skończył marnie człowiek, który narobił tyle mętu na Księżycu, jak nikt przed nim i z pewnością nikt po nim nie narobi. Nauka stąd wielka a zbawienna, że władzy we wszystkim trzeba być posłusznym i nie wierzyć nowatorom, którzy ino ku złemu a ku nieszczęściu ludzi nakłaniają i wiodą…

II

Z dzieła prof. Omilki, historyka,ustęp dotyczący dziejów tzw. Zwycięzcy

Jedną z najbardziej zagadkowych postaci w dziejach ludu księżycowego jest niewątpliwie Marek, zwany Zwycięzcą, chociaż mnóstwo wieści o nim, krążących do dziś dnia pomiędzy gminem, trzeba złożyć na karb legendy, niemającej zgoła nic z prawdą wspólnego… Opowiadają na przykład, że był olbrzymiego wzrostu, z górą dwakroć wyższy od najtęższych ludzi na Księżycu, że siłę miał niepospolitą, dzięki której podołać mógł sam temu, czemu by sześciu chłopów zaledwie dało radę – i więcej tym podobnych baśni, świadczących jeno216, jak lud skory jest do wszelakiej przesady i jak w podaniach rozdyma do niemożliwych granic skromniejszą znacznie rzeczywistość, o ile ona dotyczy osób, które fantazję jego zajęły. W każdym razie musiał to być człowiek dorodny, dobrego wzrostu i silny, kiedy te fizyczne właściwości jego tak w pamięci ludu utkwiły, iż następnie zrobiono z niego olbrzyma.

Jest rzeczą niezmiernie ciekawą: kiedy powstała bajka o jego ziemskim pochodzeniu? czy jeszcze za życia jego, czy też dopiero w jakiś czas po tragicznej śmierci? Wiele danych przemawia za tym, że już za czasów jego działalności w stolicy księżycowego kraju pospólstwo, nawiązując do kapłańskich legend bałamutnych, jakoby ludzie z Ziemi przed wiekami przybyli, szeptać sobie zaczynało i o tym bądź co bądź niezwykłym człowieku, że przyszedł z tej gwiazdy, stanowiącej najciekawszy fenomen niebieski na Księżycu. Ja osobiście nie wierzę jednak, aby te brednie sam Marek mógł był rozgłaszać o sobie; był on zbyt rozumny, aby się chciał narażać na śmieszność. Co najwyżej skłonny jestem przypuścić, że przez bierne zachowanie się wobec powstającej legendy, o ile uszu jego doszła, mógł poniekąd pozwolić jej wzróść i rozwinąć się, widząc korzyść dla siebie w takim podaniu wśród tłumu o nadksiężycowym swoim pochodzeniu. To bowiem bierne przyzwolenie nie kompromitowało go wobec ludzi rozumnych, a w oczach tłumu nadawało mu znaczną powagę.

W każdym razie pochodzenie tego dziwnego człowieka jest sprawą dotychczas niezupełnie wyjaśnioną. Zjawia się nagle pewnego dnia – i to, ile podaniu można wierzyć, w Kraju Biegunowym, z dala od zwykłych ludzkich siedzib – zabiera z sobą Braci Wyczekujących, przybywa do stolicy przy Ciepłych Stawach i wypędziwszy rządzącego arcykapłana Malahudę, bierze natychmiast ster wszystkich spraw w swoje ręce.

Nikt go nie znał dzieckiem, nikt nie wie, gdzie się chował i skąd nabył tych rozległych wiadomości, które mu tak wiele pomogły w dalszym działaniu. Przypuszczenie, jakoby morcem był z pochodzenia, nie wydaje mi się dość prawdopodobnym. Morcy na ogół bywają tępi i trudno uwierzyć, aby który z nich sam z siebie doszedł do wynalazków, wśród szernów nawet nieznanych, jak na przykład broń palna, której wprowadzenie właśnie Markowi, zwanemu Zwycięzcą, ogólnie przypisują.

To pewna, że nie chował się w kraju przez ludzi zamieszkanym – ponieważ zaś każdy rozumny człowiek odrzucić musi baśń o cudownym przybyciu jego z Ziemi, która, jak wiadomo, jest gwiazdą od Księżyca niezmiernie odległą i wszelkiego życia na lśniącej powierzchni swojej pozbawioną, więc nie pozostaje nic innego, jak uznać za fakt od dawna w łonie Bractwa Prawdy podniesione przypuszczenie, że ojczyzną Marka Zwycięzcy była tamta, dziś dla nas niedostępna strona księżycowego globu.

Nie ulega bowiem najmniejszej wątpliwości, że tam, w kraju niegdyś żyznym i bogatym, jest w ogóle gniazdo odwieczne ludzkości. Na tę prawdę zwrócił pierwszy uwagę zaginiony przedwcześnie mędrzec Roda, który zarazem dowiódł w pismach swoich niezbicie, że Ziemia nie tylko nie jest kolebką ludzi mieszkających na Księżycu, ale że w ogóle nie ma na niej i nie może być żadnych istot żywych. Z czcigodnym założycielem Bractwa Prawdy różnię się jednak znamiennie wpoglądach na powody, które skłoniły ludzi do przeniesienia się na tę stronę globu, przez szernów przed wiekami zajętą. Ojciec wiedzy naszej, Roda, sądził, że pod legendarną postacią Starego Człowieka kryje się wygnaniec, za zbrodnie jakieś z kwitnącej ojczyzny na tamtej stronie wydalony, a co do współczesnego sobie Marka Zwycięzcy, przypuszcza, że był on po prostu posłem mającym ludzi tutejszych pchnąć do walki z szernami, niepokojącymi już i tamte pod powierzchnią dzikiej pustyni ukryte i rozkoszne dziedziny.

Cenię niezmiernie powagę Rody i nie wątpię ani na chwilę, że ten wielki uczony musiał mieć ważne powody, kiedy tak utrzymywał, niemniej przeto muszę w imię prawdy wręcz oświadczyć, że to, co powiedział, jest głupstwem wierutnym. Stare ludzkie dziedziny wśród Wielkiej Pustyni nie są dzisiaj bynajmniej krajem kwitnącym. Źle się tam ludziom dziać zaczyna, zwłaszcza że jest im ciasno, gdyż pustynia chłonie coraz więcej owe szczupłe żyzne okolice, gdzie można żyć. Tak zwany Stary Człowiek nie przybył z pustyni sam, lecz przywiódł kilkoro ludzi: była to niewątpliwie próbna ekspedycja, czyby się nie warto przenieść na tę stronę?

Dlaczego zamiar nie doszedł do skutku i dlaczego za pierwszą wyprawą w ciągu wieków całych nie wyruszyła następna – nie umiem na razie powiedzieć. Być może, iż kraj pusty i ciężkie na nowiźnie warunki życia odstraszyły przyzwyczajonych do wygód mieszkańców starych siedzib wśród pustyni. Garść jednak, ze Starym Człowiekiem przybyła, została na miejscu i rozradzając się, zawiązała niejako drugie społeczeństwo ludzkie na Księżycu, z pierwszym żadnej niemające styczności.

Po wiekach dopiero przypomniano sobie snadź w starych siedzibach o dawnej wyprawie i posłano Marka Zwycięzcę, aby obaczył, jak się te rzeczy mają i czy warto się tam przenieść wobec coraz cięższych warunków życia na Pustyni.

Marek zobaczył przede wszystkim, że szernowie tutaj kraj zawojowali, że trzeba naprzód z nimi zrobić porządek, jeśli reszta ludności z tamtej strony, przenosząc się tutaj, nie chce się dostać w ich niewolę. Stąd owa wojenna wyprawa na południe, która ostatecznie nie była całkiem bezowocna. Duży szmat lądu zdobyto i osady tam założono, a chociaż popadły z czasem w zależność od szernów, jednak stanowią przedmurze dla kraju tutejszego, okupując sobie i nam spokójpewnym niezbyt ciężkim, choć nie bardzo miłym haraczem.

Zdaje się, że po ukończeniu wojny Marek Zwycięzca chciał naprawdę powrócić do swej ojczyzny. Podania o wozie ja nie uważam za bajkę. Marek wóz jakiś miał, zdolny dziwną siłą unosić się w górę, w którym przyleciał z Pustyni, i ten wóz ktoś mu zepsuł czy ukradł, tak że nie mógł już odjechać.

Odtąd zaczyna się jego tragedia.

W innym rozdziale niniejszej pracy, w związku z walkami plemienia ludzkiego na Księżycu, kreślę też dzieje tej wyprawy Markowej na południe; tutaj opowiem tylko pokrótce wypadki upadek i śmierć tak sławionego niegdyś Zwycięzcy bezpośrednio poprzedzające.

Wszystko, co robił Marek Zwycięzca, zdążało do tego jednego celu: przygotować tutaj grunt odpowiedni dla pustynnych ludzi, którzy przyjść za nim mieli. W tej myśli, jako się rzekło, rozpoczął wojnę z szernami, w tej samej myśli wypędził energicznego arcykapłana Malahudę i starał się całą władzę ująć w swoje ręce. Arcykapłan Elem, człowiek chytry, na stolcu217 przez niego osadzony, poddawał mu się początkowo we wszystkim, mając snadź nadzieję w stosownej chwili – może dopiero po odejściu Zwycięzcy? – zebrać dla siebie cały plon jego rządów.

Tymczasem zaczęła wzrastać niechęć przeciwko przybyszowi, a to głównie z tego powodu, że wziął się on samowolnie do zmieniania odwiecznych i uświęconych praw, określających porządek życia na Księżycu. Nie domyślano się wprawdzie, że robi on to w tym celu, aby rozluźniwszy wszelkie węzły prawne i osłabiwszy najmożniejszych, ułatwić tym samym podbój kraju przez swoich współziomków, w każdym razie oburzenie wzrastało z dnia na dzień.

Nie chcąc być niesprawiedliwym wobec i tak dość już w pewnych kołach poniewieranego Marka Zwycięzcy, muszę tutaj zrobić pewne zastrzeżenie. Co do powodów jego nowatorskich usiłowań panuje wśród ludzi uczonych przeważnie pogląd powyżej wyłuszczony; nie brak jednakże i takich, którzy występują w jego obronie, nie posądzając go o złą wolę w tym względzie. Być może, iż ów człowiek bez zdrożnego zamiaru osłabienia i wydania na łup tutejszego społeczeństwa wprowadzić usiłował porządek, zdaniem swoim dobry i obowiązujący istotnie w jego ojczyźnie, nie bacząc jeno, że tu stosunki są inne i to, co mogłoby być na Pustyni dobre, tutaj zgubnym stać by się musiało.

Pozostawiam na razie tę sprawę nierozstrzygniętą. To pewna218, że przygotowywał grunt czy dla zawojowania tutejszego społeczeństwa, czy też dla połączenia się rozdzielonych społeczeństw ludzkich na Księżycu – i że mu się to nie powiodło.

Zażądano od niego wręcz, aby opuścił te okolice i wyniósł się co rychlej, skąd przyszedł. On gotów to był uczynić, może nawet z myślą, iż wkrótce z ziomkami swymi powróci, ale tymczasem sztuczny219 wóz mu się zepsuł. Opowiadają, że po otrzymaniu tej wieści wpadł w rozpacz. Początkowo nie chciał jej wierzyć i wybrał się niezwłocznie sam do Kraju Biegunowego, gdzie wóz miał być w potężnej rurze żelaznej schowany. (Rura ta stoi podobno do dziś dnia w owym miejscu, rdzą już na poły strawiona).

Przekonawszy się o prawdzie dla siebie niemiłej, powrócił do stolicy przy Ciepłych Stawach – i to się stało ostatecznie jego zgubą. Człowiek to był ambitny, niespokojny i żądny władzy. Gdyby był osiadł gdzieś w odległych okolicach albo przeniósł się do nowych osad w krainie szernów za morzem, byłby może dożył spokojnej względnie starości. Jednak usposobienie jego na to nie mogło się zgodzić; chciał panować za wszelką cenę – gdy nie mógł przy pomocy swoich rodaków, to sam – i na swój sposób uszczęśliwiać lud, który tego zgoła nie pragnął.

Zamieszkał więc w dawnej świątyni i stamtąd począł wydawać rozkazy. Nie bardzo go zrazu słuchano, ale on, otoczywszy się nieliczną, lecz na wszystko gotową garścią zwolenników i zgromadziwszy koło siebie pewną liczbę towarzyszów broni z czasów wyprawy na południe, siłą posłuch wymuszał.

Nie wiadomo, czy prawdą jest to, co mówią o orgiach, jakie miał w domostwie swoim wyprawiać – w każdym razie jednak sposób jego życia był tego rodzaju, że nie mógł się podobać mieszkańcom tego kraju, którzy radzi byli widzieć u przybysza, zmuszonego pozostawać między nimi, raczej powściągliwość pewną i pokorę.

Arcykapłan Elem, później, jak wiadomo, przez następcę swego Sewina uduszony, złym okiem patrzył na to wszystko, ale jako człowiek mądry i ostrożny obawiał się sam otwarcie wystąpić przeciw samozwańczemu władcy. Usuwał się tedy w cień, podburzając natomiast coraz bardziej lud przeciw niemu – i to przeważnie za pośrednictwem owego Sewina, wówczas zaufanego sługi swojego, jako też zaprzedanego mu duszą starca, niejakiego Chomy, później przez niektórych za proroka uznanego.

Wreszcie tak rzeczy stanęły, że lada chwila groził wybuch otwartej walki. Czuł to snadź i Marek Zwycięzca, bo gromadził siły, jakie mógł zebrać, a nawet napisał listy do niejakiego Jereta, wówczas naczelnego rządcy krajów na szernach zdobytych, aby mu przybył z pomocą. Jeret ów, człowiek nader dzielny, chociaż nie bardzo mądry, Marka wprawdzie nie lubił, mając z nim jakieś spory osobiste, pono podczas wyprawy wojennej powstałe, ale był tak sprawie jego reform oddany, iż gotów był przyjść z bitnymi ludźmi na wezwanie i mordować, kogo by on mu wskazał.

202.stolec (daw.) – tron władcy; por. stolica. [przypis edytorski]
203.snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
204.tedy (daw.) – więc. [przypis edytorski]
205.onże – tenże. [przypis edytorski]
206.przyniewolony – dziś: zniewolony. [przypis edytorski]
207.ongi (daw.) – kiedyś, niegdyś. [przypis edytorski]
208.wtórzyć – wtórować; towarzyszyć głosem. [przypis edytorski]
209.snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
210.pono (daw.) – podobno; zapewne. [przypis edytorski]
211.snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
212.przepomnieć (daw.) – zapomnieć. [przypis edytorski]
213.lepak (daw.) – jednak, zaś. [przypis edytorski]
214.snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
215.mamrotając – dziś: mamrocząc. [przypis edytorski]
216.jeno – tylko. [przypis edytorski]
217.stolcu – tron władcy; por. stolica. [przypis edytorski]
218.pewna – dziś: pewne. [przypis edytorski]
219.sztuczny (daw.) – wykonany według prawideł sztuki; wymyślny, wyrafinowany. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
12+
Litres'teki yayın tarihi:
28 mart 2017
Hacim:
350 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3,3, 4 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre