Kitabı oku: «Zwycięzca», sayfa 20
Oczekiwał tedy Marek Zwycięzca jego przybycia, gdy nagle zamiast tego otrzymał wieść, że Jeret zginął w drodze z ręku220 nieznanego zabójcy. Niektórzy utrzymują, że szern go jakiś napadł, ale są i tacy, którzy przypuszczają, iż śmierci owej nie był obcy arcykapłan Elem, obawiający się słusznie nadejścia posiłków i wybuchu wojny domowej.
Dość, że i te rachuby szalonego przybysza zawiodły. Teraz zobaczył nareszcie, że sam sobie zostawiony, z maleńką jeno221 garstką zwolenników, choć się Zwycięzcą mianował, na zwycięstwo tutaj liczyć nie może, i postanowił poniewczasie opuścić okolice Ciepłych Stawów. Na to jednak nie pozwolono. Ujęto go podstępem i związanego stawiono przed sądem.
Długie były spory, kto ma wyrok wydawać w tej sprawie. Arcykapłan Elem, nie lubiąc w ogóle występować otwarcie ze swym zdaniem, a może obawiając się trochę zarzutu, że teraz sądzi człowieka, którego sam poniekąd sprowadził i Zwycięzcą mianował, wymawiał się od tego sądu i chciał wszystko zwalić na barki Sewina. Było to bardzo chytrze i mądrze pomyślane; lud jest zmienny i Elem snadź222 przewidywał, że kiedyś uczcić gotów straconego dzisiaj – przeto chciał sobie przygotować odwrót, działając przez swego zausznika. Zresztą Sewin stawał się już niewygodnym i niebezpiecznym – sądzę więc, że arcykapłan miał także uboczną myśl wyzyskania w przyszłości przeciw niemu tego wyroku, który nie mógł wypaść inaczej, jak tylko zgodnie z wolą ludu, to jest na śmierć.
Ale i Sewin nie mniej od Elema był chytry. Przejrzał on grę i tak sprawą pokierował, że właściwie nie on wydał wyrok, lecz sam lud. A nawet poszedł dalej, bo kiedy się Elem najmniej tego spodziewał, wkrótce po straceniu Marka Zwycięzcy, gdy jeszcze oburzenie przeciw niemu nie przygasło, uknuł spisek i osądziwszy rządzącego arcykapłana jako wspólnika rzekomego Zwycięzcy, ujął go i kazał udusić, głosząc się arcykapłanem na jego miejscu. To zresztą nie przeszkodziło mu wcale pod koniec życia i panowania ogłosić Marka za męczennika, któremu się wdzięczna za dobrodziejstwa pamięć należy.
O samym męczeństwie Marka Zwycięzcy opowiadają przesadzone rzeczy. Prawdą jest, że go wedle dawnego na Księżycu obyczaju ukamienowano nad brzegiem morza, nie okrutniej i nie zawzięciej niż wielu innych, którzy w dawnych czasach występowali przeciw ustanowionemu i uznanemu porządkowi spraw na Księżycu. Podobno ostatni cios nożem, w serce wymierzony i śmiertelny, zadała mu wnuczka starego arcykapłana Malahudy, mszcząc się w ten sposób śmierci dziadka, który miał zginąć podstępnie zgładzony na rozkaz Marka Zwycięzcy.
Jeżeli teraz rzucimy okiem na całą tę sprawę, dziwną, a jednak tak po prostu i logicznie się rozwijającą, i zechcemy ją ująć w pewną ilość sądów jasnych a niewątpliwych, to wypadnie nam je mniej więcej w ten sposób sformułować:
1. Marek Zwycięzca na śmierć zasłużył, a to:
a) ze względu na realny porządek rzeczy,
b) ze względu na idealny porządek rzeczy na Księżycu.
2. Śmierć jego stała się nieszczęściem, a mianowicie:
a) ze względu na porządek rzeczy realny,
b) ze względu na porządek rzeczy idealny.
Zasadniczo co do ustępu 1. zauważyć należy, że na śmierć właściwie zasługuje każdy, kto wyrok śmierci otrzyma – przynajmniej wobec tego, kto ten wyrok wydaje. To jest jasne i nie potrzebuje dalszych dowodów. Może tu tylko zachodzić pytanie: czy wyrok ów był zgodny z racją pewnego porządku? czyli innymi słowy: czy ze stanowiska ogólnego możemy przyznać mu słuszność na danym miejscu i w danym okresie czasu? To właśnie mam zamiar roztrząsnąć.
Naprzód, co do ustępu 1. a) – Realnym porządkiem rzeczy nazywam tę sumę istniejących stosunków, która się składa na towarzyskie, gospodarcze i państwowe bytowanie danego społeczeństwa. Jeżeli pewne stosunki się wytworzyły, to znaczy, że były potrzebne, a więc i konieczne. Kto usiłuje przełamać ten istniejący stan rzeczy, chociażby w najlepszej myśli, występuje przeciw rzeczy potrzebnej i koniecznej i tym samym staje się winnym zbrodni przewrotu społecznego i karę ściąga na siebie.
Nie waham się twierdzić tego głośno, ja – profesor Omilka, choć jestem członkiem i nawet przewodniczącym Bractwa Prawdy, które przez wielu jest posądzane o przewrotowe dążenia. Być może, iż niegdyś, kiedy Bractwo nasze było jeszcze związkiem tajnym, podobne myśli świtały w głowach niektórych jego uczestników, ale od tego okresu dzieli nas już sporo czasu i dzisiaj z podniesionym dumnie czołem wyznać mamy prawo, że ulepszać tylko chcemy powoli i rozjaśniać istniejące stosunki, a nie wywracać je nieopatrznie.
Działalność Marka Zwycięzcy zaś była właśnie nieopatrzna. To jest najwłaściwsze wyrażenie. Nowinami swoimi rujnował istniejący porządek, chcąc na jego miejscu postawić nowy, którego nikt nie pragnął, a zatem: który nie był potrzebny, a tym mniej konieczny. Słusznie więc, jako burzyciel rzeczy przez wieki całe budowanych, jako gwałciciel w przyrodzony sposób wzrosłych stosunków, zasłużył na śmierć.
Z idealnym porządkiem rzecz się ma znowu nieco odmiennie. Nazywam nim tutaj ów porządek jeszcze nieistniejący, ku któremu społeczeństwo dąży, jako ku wynikowi rozwoju danych stosunków. Ten idealny porządek ma na przykład Bractwo Prawdy na oku, starając się przyspieszyć jego urzeczywistnienie środkami (jak być powinno) dozwolonymi i legalnymi.
Otóż główną koniecznością przyszłości jest dla ludzi zrozumienie tej niewątpliwej a dotychczas nie dość powszechnie uznanej prawdy, że człowiek na Księżycu powstał i tutaj ma żyć, wszelkie zaś opowiadania o zagwiezdnym jego pochodzeniu są bajką szkodliwą, bo odciągającą jego uwagę od jedynych rzeczywistych zadań życia. Niezdrowi marzyciele wybrali sobie na rzekomą ojczyznę gwiazdę największą i rzadko stąd widywaną, nazwawszy ją Ziemią. Czas by już było tę niedorzeczną nazwę zmienić. Ziemią nazywamy na Księżycu grunt, który mamy pod nogami; mówimy na przykład: ziemia żyzna albo jałowa i tak dalej. Otóż od czasu, kiedy sobie ubrdano, że gwiazda owa była gruntem dla człowieka, poczęto ją również „Ziemią” nazywać. To jest rzeczywiste pochodzenie tego bałamutnego nazwania, którego usunięcie wielu błędom kres mogłoby położyć.
Wracając do sprawy Marka Zwycięzcy zaznaczyć należy, że zjawienie się jego odwlokło urzeczywistnienie owego idealnego porządku przyszłości i prawdy, utrwalając mnóstwo jego zwolenników w śmiesznym przekonaniu, że tak zwana Ziemia jest zamieszkana i że stamtąd ludzie pochodzą. To, że sam Marek wprost o sobie nigdy nie twierdził, jakoby przybył z Ziemi, winy jego nie zmniejsza, gdyż twierdzeniom takim nie przeczył, co było jego pierwszym obowiązkiem. Będącego tedy zawadą w rozszerzeniu Prawdy na Księżycu słusznie na śmierć skazano.
To jest jedna strona tej całej sprawy. Druga przedstawia się znowu inaczej. Powiedziałem, że śmierć jego stała się nieszczęściem. Każda śmierć właściwie jest nieszczęściem, a przede wszystkim dla tego, kto ją ponosi, zwłaszcza niedobrowolnie i w pełnym zdrowiu. Ale tutaj nie o to idzie. Chodzi mnie, jako członkowi Bractwa Prawdy, zawsze o realny i idealny porządek rzeczy na Księżycu.
Marek Zwycięzca, wprowadzając różne nowiny w urządzenia społeczne, sprawił tylko wiele zamieszania, a przedwcześnie stracony, niczego nie mógł doprowadzić do końca. Gdyby był dalej żył223 i działał, byłoby się pokazało w końcu albo:
że zamiary jego były dobre i urzeczywistnione korzyść mogą przynieść stosunkom społeczeństwa na Księżycu, lub też:
że są złe niewątpliwie i w ogóle w pełni urzeczywistnić się nie dadzą.
W jednym i w drugim razie byłby z tego pożytek. W pierwszym, który ja zresztą uważam za nieprawdopodobny, śmierć jego przeszkodziła udoskonaleniu się realnego porządku rzeczy na Księżycu, w drugim – wykazaniu niewątpliwej doskonałości podstaw porządku obecnie istniejącego. Wtedy nie byłoby owych sporów dzisiaj toczonych o wartość jego teorii i nie byłoby powstającego częstokroć stąd zamieszania.
Również ze względu na idealny porządek śmierć jego nie była bynajmniej zakończeniem pomyślnym. Jak wiadomo, ciało jego spod kupy kamieni, którymi go zabito, było przez kogoś wykradzione i spalone czy też ukryte, tak że zwłok później nikt już nie widział. To dało pochop ciemnym jego zwolennikom do przypuszczenia, że Marek Zwycięzca po śmierci mocą jakąś nadzwyczajną sam spod owych kamieni wyszedł i wrócił spokojnie na Ziemię, podobnie jak to utrzymuje legenda o tak zwanym Starym Człowieku. To znowu umocniło tylko znaczną część ludu w starym błędzie o ziemskim człowieka pochodzeniu. Gdyby był żył do końca i umarł później, jak każdy porządny człowiek na Księżycu umiera, baśń taka o nim powstać by nie mogła.
Zresztą być bardzo może, iż żyjąc dłużej, dałby się był może w końcu nakłonić do wyjawienia Prawdy, której my, w Bractwo związani, służymy, i byłby przyznał, że pochodzi z tamtej strony Księżyca i że tam jest odwieczny ludzki początek. To musiałoby, jak wierzę, położyć raz na zawsze kres wszelkim błędom i przyspieszyć urzeczywistnienie idealnego a tak upragnionego porządku. Obecnie zaś, z wyjątkiem członków Bractwa Prawdy, wszyscy ku Ziemi oczy wytrzeszczają: zwolennicy ubitego pseudo-Zwycięzcy w przekonaniu, że on stamtąd na nich duchem patrzy, a przeciwnicy – czekając z tej pustej gwiazdy nowego, tym razem prawdziwego Zwycięzcy.
Na wszelki sposób nie jest dobrze.
III
Posłowie do Braci,
gdziekolwiek by oni byli,
z wieścią dobrą o Zwycięzcy,
który żył między nami
Rozdział pięćdziesiąty siódmy
Tak tedy224 Zwycięzca odwieczerza onego zebrał był ucznie swoje podle murów miasta na miejscu, kędy niegdyś był zamek szernów zburzony, a obaczywszy, iż wszyscy koło niego usiedli, odezwał się do nich, mówiąc:
„Powiadam wam, że przyszedł czas, abych225 was opuścił, powracając na jasną gwiazdę Ziemię, skąd do was przybyłem i kędy jest dom wieczysty Starego Człowieka, ojca duchów waszych.
Policzyłem dni spędzone między wami i zważyłem trud zdziałany i widzę, wstecz się oglądając, że niczego już dorzucić nie mogę do tego, co uczyniłem.
Znużony jestem i odpocznienia łaknie dusza moja – i serce moje patrzy ku gwieździe dalekiej nad pustyniami.
Ostaniecie tu sami, abyście pielęgnowali zasiew ręku226 moich, a jeśli was będą prześladowali dla mojej pamięci, cieszcie się myślą, a umacniajcie, że plony obfite zbiorą wnukowie wasi…
Dla mnie pora już do Kraju Biegunowego, kędy czeka wóz mój skrzydlaty, gotów nieść mnie przez niebo szerokie do jasnego domu mojego”.
Gdy to powiedział, płacz się wszczął między uczniami; niektórzy zakrywszy twarze, popadali na kamienie, szlochając; inni chwytali go za ręce, prosząc, aby jeszcze pozostał pomiędzy nimi.
Zwłaszcza kobiety, które niegdyś w moc szernów były popadły, a teraz łaską Zwycięzcy do społeczności ludzkiej na powrót przyjęte, padały do nóg jego i włosami okrywając jego obuwie, błagały z krzykiem, aby ich nie opuszczał, lecz pozostał zawsze na Księżycu.
Zwycięzca słuchał długo płaczu i próśb, nie odpowiadając zgoła, aż wreszcie powstał i wyciągając ręce ponad głowy schylonych, powiedział:
„Tęsknota mnie woła na gwiazdę moją rodzinną, ale może pozostałbym między wami, gdybym wiedział, że wam to korzyść przyniesie.
Wszalakoż nie jest dobrze, abyście zawsze mieli pasterza ponad sobą, kiedy ja was uczę, że człowiek sam się rządzić powinien i sam o sobie stanowić. Jeśli dziećmi się staniecie przy mnie i poddanymi, jakoż będziecie później dobro czyniącymi panami samych siebie?
Lepiej jest, abym już poszedł…”
To powiedziawszy, zstępował ze wzgórza, idąc ku miastu, a uczniowie szli za nim, smutni i przygnębieni bardzo.
Był zaś wieczór bliski i słońce miało wnet zajść, wisząc nisko ponad równinami, którędy jest droga w Kraj Biegunowy.
A kiedy z uczniami wstępował Zwycięzca w mury miasta, zabieżeli227 mu drogę ludzie niektórzy, których on niegdyś był wysłał do Kraju Biegunowego, i wołać poczęli z daleka, iż nie masz już wozu cudownego, który go ongi przyniósł był zZiemi.
Tedy Zwycięzca przeraził się bardzo i dopytywał ich, aby mówili prawdę wszystko, co by wiedzieli.
Oni zaś jęli opowiadać, jako nie znalazłszy wozu na miejscu, kędy był, wracali już w srogim pomieszaniu, kiedy u pierwszych ludzkich osad napotkali kobietę niejaką imieniem Nechem, którą Zwycięzca ustanowił był strażniczką wozu świętego.
Ta opowiadała im z płaczem i narzekaniem wielkim, iż czasu pewnego przyszli duchowie, a otoczywszy wóz błyskawicą jaskrawą i tak go przed oczyma jej zakrywszy, unieśli z sobą w przestworze.
Ten ci był znak, iż na Ziemi chcą, aby Zwycięzca na zawsze na Księżycu pozostał i poniósł tutaj śmierć dla dobra ludzi, którzy w niego uwierzą.
Rozdział pięćdziesiąty ósmy
Tedy przez dziewięć dni i nocy budował Zwycięzca wóz nowy, aż dnia dziesiątego, przekonawszy się, iż duchy nie chcą, aby z Księżyca mógł odejść, wezwał ucznie swoje i tak do nich przemówił:
„Los mój się dopełnił, który mi każe pozostać z wami aż do śmierci. Rzucałem dotychczas siew, plonu ja zbierać nie będę, ale chcę pługiem przeorać ziemię, iżby ziarno w niej nie zaginęło.
Wy jesteście trzosłem228 i lemieszem, i radłem, które wodzę po twardych zagonach, odwalając skiby i niszcząc na nich bujną zieleń chwastów. Powstawać będą przeciw wam, iż burzycielami jesteście, ale wy ufajcie mi i słowom moim, które do was mówiłem.
Nie przyszedłem was uczyć pokory ani poddania się, ani cierpliwości bezczynnej, ani wyrzeczenia, które żadnych nie przynosi owoców.
Mówię wam tylko: myślcie więcej o dniu jutrzejszym niż o chwili obecnej, więcej o pokoleniu przyszłym aniżeli o tym, co żyje około was. Oto założymy tutaj kuźnię ognia, który przyszłe wieki oświetli, i dom burzy, co odświeża zgniłe powietrze w południe”.
Tak mówił wonczas Zwycięzca do uczniów swoich, którzy go słuchali w milczeniu, znacząc w pamięci słowa, które powiedział.
I od onego dnia osiadł Zwycięzca w świątyni w pośrodku miasta, które jest przy Ciepłych Stawach, i zamknął się w niej z przyjacioły229 swymi, by go snadź230 nie naszli podstępem wrogowie, którzy już wówczas umyślili go zabić.
A którzy chcieli nauk jego słuchać, przychodzili we dnie i w nocy, a on szedł z nimi na dach i tu w obliczu nieba i morza powiadał im to wszystko, o czym już była mowa w tych księgach. Jeśli zaś spostrzegł zło albo posłyszał o jakiej nieprawości arcykapłańskiej, tedy posyłał ludzi uzbrojonych i karał.
Czekał zaś Zwycięzca na przyjaciela i sługę swego Jereta, który był za morzem; napisał był bowiem listy po niego, aby przybywał z mocą, jaką zebrać zdoła, gdyż czas już uczynić ład na księżycowym świecie.
Po trzech dniach i trzech nocach atoli na Jereta przybywającego napadł w drodze szern, którego chował sobie arcykapłan Elem, aby niszczyć nim ludzi, i zabił go. Posłyszawszy o tym, Zwycięzca zapłakał gorzko i przez długi czas nie przyjmował pożywienia, żałując przyjaciela i sługi.
Kiedy jednak południe było na niebie, zawołał uczniów i tak do nich powiedział:
„Jesteśmy tutaj osaczeni i nic dobrego zdziałać nie możemy, gdyż wrogowie wiążą nam ręce, dybiąc na każdym kroku na życie nasze.
Zbierzcie się oto wszyscy, a opuścimy to miasto i pójdziemy w Kraj Biegunowy, kędy Ziemię widać na nieboskłonie. Tam uczyć was będę i mówić słowa ostatnie, które są jeszcze to powiedzenia, nim los się mój dopełni”.
Tedy zebrali się wszyscy i odziawszy się, przypasali broń i ruszyli razem ze Zwycięzcą ku bramom miasta, ażeby wyjść na równinę.
Ale bramy zastali zaparte. Arcykapłan Elem bowiem posłyszał był już, iż Zwycięzca chce ujść z uczniami swymi, i umyślił go zabić, nim odejdzie.
Poczęli tedy ludzie tłuc w bramy, aby uczynić w nich wyłom, ale tejże chwili przybieżeli posłowie od arcykapłana i udawszy pokorne twarze, błagali Zwycięzcę, aby nie odchodził, lecz poszedł jeszcze do Jego Wysokości, który zwołał wielkie zgromadzenie ludu i tam w obliczu wszystkiego narodu księżycowego chce uczynić z nim zgodę.
Zwycięzca wiedział, iż arcykapłan zło zamierzył w sercu, ale poczuł, że to jest los jego, którego już nie uniknie, i przykazawszy uczniom czekać spokojnie pod murami, poszedł sam, mając posłów Elema koło siebie z obojego boku231.
A kiedy weszli w boczną ulicę, tak że stojący podle bram uczniowie nie mogli widzieć, co się z mistrzem dzieje, wyskoczyli siepacze arcykapłańscy zza węgłów i narzuciwszy Zwycięzcy długie sznury na głowę i ręce, obalili go znienacka na ziemię.
Uczniowie, krzyk jego posłyszawszy, chcieli mu bieżyć232 na pomoc, aliści233 wojsko, dotychczas po domach sąsiednich ukryte, wypadło z nagła i otoczywszy garść ludzi przeważającą siłą, wiązać zaczęło zmieszanych utratą mistrza i wodza.
Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty
Tak tedy234 Zwycięzca, podstępem ujęty, stawion235 miał być przed sąd arcykapłański. Wprzódy jednak dla większego urągowiska zawleczono go w więzach do sklepu236 podziemnego w świątyni i przykuto do ściany, kędy237 niegdyś trzymany był szern Awij, dawny wielkorządca, przez Zwycięzcę ongi238 w pierwszej bitwie ujęty.
Szern ten umknął był z Elemową pomocą i chował się w ukryciu pod jego opieką, jako się już rzekło.
Otóż kiedy siepacze odeszli, pozostawiwszy Zwycięzcę samym, szern ten zjawił się przed nim, a usiadłszy na stosie porzuconych ksiąg świętych, w których spisana była Obietnica, począł mu urągać.
„Uwolnij się – mówił – jeśli jesteś Zwycięzcą naprawdę! Oto jam był tutaj przez ciebie przytroczony, a teraz jestem wolny i patrzę na ciebie, który zginiesz.
Mógłbym cię zabić sam i nawet nie zdołałbyś się bronić przeciw rękom moim, ale ja wolę, aby cię lud zabił, któremu dobrze czyniłeś!
Czekam już długo na śmierć twoją, a kiedy ją zobaczę, powrócę do braci mojej za morze i opowiem im, jak zginął ten, który śmiał się mianować Zwycięzcą nad nami!”
Tak mówił szern i śmiał się. Wszelako Zwycięzca mu nie odpowiadał, trwając w myślach o Ziemi, na którą wnet już miał duchem powrócić.
Wtedy szern, zbliżywszy się, począł go kusić i mówił:
„Obiecałeś mnie niegdyś wziąć z sobą na Ziemię i pokazać ludziom, którzy na niej mieszkają. Ty już na Ziemię nie wrócisz sam, ale za morzem wielu z moich rodaków nie widziało cię jeszcze. Pokłoń mi się i przysięgnij, że będziesz mi służyć wiernie jak pies, a wyrwę cię z ręki ludu twojego i wezmę do kraju szernów, abyś żył tam spokojnie i ćwiczył morców w wyrobie broni palnej, z którą poślemy ich późniejna zawojowanie twych braci…”
Tedy Zwycięzca otworzył oczy i pojrzawszy239 na szerna, odparł:
„Próżno mnie kusisz, zwierzu. Chociaż ja zginę, wasze panowanie jest już skończone, bom ja je złamał rękoma, i nigdy już człowiek najlichszy nawet szernom służyć nie będzie!”
W tymże czasie, kiedy Zwycięzca od szerna był nagabywany, zebrali się starsi z ludu w pałacu arcykapłańskim i radzili razem z Elemem, co by z ujętym począć.
Wnet zgodzili się wszyscy, iż nie masz innego sposobu, jeno zgładzić go trzeba, aby zagasić to światło, które zeń bucha i oczy ich razi, do mroku a cienia duszy przywykłe.
Tak tedy śmierć jego postanowiono, i to co najrychlejszą, aby go snadź240 przyjaciele jego, zebrawszy się, nie odbili z więzienia. Bano się jednak wydać wyroku, iżby lud, przejrzawszy z czasem, nie zwrócił się przeciw katom dobroczyńcy, zbawcy i nauczyciela swojego. Umyślili tedy uczynić tak, ażeby motłoch sam śmierci Zwycięzcy zażądał, jakoby wbrew woli arcykapłana i starszyzny.
Posłał więc Elem szpiegów i podburzycieli swoich między lud, którzy mieli go pouczać, jak ma wołać, kiedy zbierze się sąd, a zaś zausznika swego, Sewina, wysłał na plac ze starszymi ku sądzeniu Zwycięzcy.
Ten ci Sewin arcykapłanowi był wielce oddany i umyślił był wszystko uczynić, co on zechce. Ale w tym dniu łaska Ziemska zeszła na duszę jego i przejrzał, i straszno mu się zrobiło, iż sądzić a skazywać ma tego, który był światłem Księżyca.
A tymczasem Zwycięzcę na wozie, związanego jakoby zbrodniarza, przed sąd przywleczono i wystąpili przekupieni ludzie, którzy świadczyć mieli przeciwko niemu.
A nie było zbrodni ani winy, której by na jasną głowę jego nie rzucano. Obwiniono go o grabież i gwałt, i bunt, i zdradę, nawet o spółkę z szernami, których pogromcą był i niszczycielem.
Wszelako Zwycięzca nie otwierał ust, lecz słuchał w milczeniu wszystkiego, co mu zarzucano, będąc już myślami na jasnej gwieździe Ziemi, skąd ludziom był początek i kędy241 zbawione dusze przebywają.
Wreszcie gdy oszczercy i fałszywi świadkowie mówić zaprzestali, on jakby się ocknął i uniósłszy się na wozie, ile mu więzy pozwalały, zawołał mocnym głosem do ludu:
„Przybywając tutaj z Ziemi, o! ludu księżycowy, nie wiedziałem nawet, że jestem tak hojny! Dałem wam życie moje i śmierć wam moją daję! Stałem się naprawdę Zwycięzcą przez was oczekiwanym, a dzień dzisiejszy jest naprawdę koroną mego tryumfu! Po śmierci nikt mnie już w duszach waszych zwalczyć nie zdoła! A uczniowie i przyjaciele moi, którzy tu może jesteście, pamiętajcie zbrodnie, które mi zarzucają, gdyż wnet nadejdzie czas, kiedy będą nazwane cnotami!…”
Chciał mówić jeszcze dalej, ale krzyk się podniósł między starszyzną, a potem także wśród tłumu, że bluźni. Tedy jeden z najętych siepaczy przypadł ku niemu, a bojąc się podejść bliżej, uderzył go w głowę długim kijem, który trzymał w ręku, mówiąc:
„Milcz, psie!”
A oto z pośrodka242 sędziów powstał Sewin z pobladłymi wargami i zawołał:
„Nie będę sądził tego człowieka! Litości jest pełne serce moje, gdy patrzę na jego upadek, i was proszę o litość dla niego. Wszelako czyńcie z nim, co sami zechcecie”.
Gdy to powiedział, odwrócił się i odszedł, twarz swoją zakrywszy, a za nim powstali inni sędziowie, oddając Zwycięzcę na łup motłochowi.