Kitabı oku: «Książę i żebrak», sayfa 11

Yazı tipi:

Rozdział XXIII. Książę jako więzień

Hendon z trudnością stłumił uśmiech i szepnął królowi do ucha:

– Powoli, powoli, mój książę. Zapanuj nad swymi słowami albo raczej nie mów teraz wcale. Zaufaj mi – wszystko będzie dobrze.

W duchu zaś dodał:

– „Sir Miles! O Boże, zapomniałem przecież zupełnie o swoim wysokim stanie. Ale jak twarde i niewzruszone są w nim te obłąkane idee! Tytuł mój jest przecież tylko pustym dźwiękiem, a jednak miło mi, że na niego zasłużyłem. Milej mi być rycerzem w jego Królestwie Snów i Cieni, niż hrabią na tym rzeczywistym, brutalnym świecie”.

Tłum rozsunął się, aby przepuścić policjanta, który chciał chwycić króla za ramię, gdy Hendon rzekł:

– Z wolna, przyjacielu, cofnij swoją rękę – on pójdzie za tobą dobrowolnie; ja ci za to ręczę. Pokażcie nam drogę, idziemy za wami.

Policjant ruszył naprzód z kobietą, która niosła węzełek; za nim szli Hendon i król, potem następował tłum. Król chciał się opierać, ale Hendon szepnął mu:

– Zastanówcie się, wasza dostojność – wszak prawa są podporą wszelkiej władzy królewskiej. Jeśli więc twórca będzie się im sprzeciwiał, czyż może wymagać, aby poddani byli posłuszni? Niewątpliwie jakieś prawo zostało tu przekroczone. Gdy król odzyska kiedyś tron, z pewnością nie pożałuje tego wspomnienia, że niegdyś, będąc na pozór tylko dzieckiem ludu, starał się okazać raczej obywatelem niżeli królem i poddał się nakazom władzy.

– Masz rację. Ani słowa o tym więcej, przekonasz się, że król angielski, póki znajduje się w położeniu poddanego, podda się prawu tak, jak tego wymaga od każdego ze swoich poddanych.

Gdy kobieta stanęła przed sędzią pokoju, złożyła przysięgę, że kradzieży dopuścił się ten sam chłopiec, który stoi przed kratkami. Nie było nikogo, kto potrafiłby dowieść, że było inaczej, wina króla została więc uznana za stwierdzoną. Otworzono węzełek, a gdy zawartością jego okazało się czyściutkie, tłuste prosiątko, twarz sędziego stała się nagle poważna, zaś Hendon zbladł i zadrżał. Tylko król nieświadomy tego, co mu grozi, pozostał spokojny.

Sędzia milczał przez chwilę znacząco, po czym zwrócił się do wieśniaczki z pytaniem:

– Na ile oceniasz swoją własność?

Kobieta dygnęła i odpowiedziała:

– Trzy szylingi i osiem pensów, wielmożny panie – ani grosika mniej, taka jest cena!

Sędzia pokoju kręcił się niespokojnie na krześle i rozkazał policjantowi:

– Usunąć z sali wszystkich słuchaczy i zamknąć drzwi.

Kiedy to się stało, pozostali tylko sędzia, policjant, oskarżony, oskarżycielka i Miles Hendon. Ten ostatni był blady jak trup, a grube krople potu spływały mu z czoła aż na policzki.

Sędzia zwrócił się jeszcze raz do kobiety i rzekł tonem współczującym:

– Jest to biedny, nieświadomy, może zgłodniały chłopiec; dla takich biedaków są teraz najcięższe czasy. Spójrzcie na niego, nie wygląda, jakby był złym chłopcem – ale gdy człowiekowi głód dokuczy… Dobra kobieto, czyż nie wiecie, że według prawa ten, kto ukradnie przedmiot o wartości większej niż trzynaście i pół pensa, musi być powieszony?49

Mały król drgnął, a oczy jego rozwarły się szeroko z przerażenia. Opanował się jednak i milczał.

Inaczej zareagowała na tę wiadomość wieśniaczka. Zerwała się w najwyższym przerażeniu i zawołała, drżąc z trwogi:

– O, Boże! Co ja narobiłam! Za wszystkie skarby świata nie chciałabym być winna śmierci tego chłopca! Uchrońcie mnie przed tym nieszczęściem, wielmożny panie… co mam robić… co mogę zrobić?

Sędzia rzekł spokojnie, zachowując powagę swego urzędu:

– Ocenę wartości wolno zmienić, póki suma nie została jeszcze wpisana do protokołu.

– Na miłość Boga, oceńcież więc prosiaka na osiem pensów i niebu niechaj będą dzięki, że nie biorę na swoje sumienie tak okropnego czynu!

Miles Hendon z radości zapomniał o wszelkich należnych względach etykiety i zaskoczył króla, a przede wszystkim uraził jego godność osobistą, obejmując go ramionami i raz po raz przyciskając do serca.

Kobieta serdecznie podziękowała sędziemu i odeszła ze swym prosiakiem, zaś policjant, który otworzył jej drzwi, wyszedł zaraz za nią do wąskiej sieni. Sędzia pisał jeszcze w swoim protokole. Ale podejrzliwy Hendon ciekaw był, dlaczego policjant wyszedł za wieśniaczką. Wyszedł więc i on do sieni i począł nadsłuchiwać. I oto stał się świadkiem następującej rozmowy:

– Tłuste to prosię, będzie z niego dobra pieczeń. Kupię je od ciebie, masz tu osiem pensów.

– Dobryś sobie ze swymi ośmioma pensami! Wolne żarty. To prosię mnie samą kosztuje trzy szylingi i osiem pensów dobrą monetą, jaką bił tylko zmarły król Henryk. Figę ci dam za osiem pensów!

– To tak teraz śpiewasz! Składałaś w sądzie przysięgę, popełniłaś więc krzywoprzysięstwo, powiadając, że prosię warte jest tylko osiem pensów. Wracajże zaraz ze mną przed pana sędziego i wytłumacz się ze swej zbrodni! – a chłopak pójdzie na szubienicę!

– Stój, stój, dobry człowieku, nie pędź tak, zgadzam się. Dawaj osiem pensów i bądź cicho!

Kobieta oddaliła się z płaczem. Hendon powrócił do sali sądowej, zaś policjant wszedł także, ukrywszy wpierw swój łup w bezpiecznym miejscu.

Sędzia pokoju pisał jeszcze przez chwilę, potem poważnym i przyjaznym tonem udzielił królowi napomnienia i skazał go na krótki areszt w więzieniu oraz publiczną chłostę.

Król oniemiał ze zdziwienia i chciał właśnie powiedzieć uprzejmemu panu, że natychmiast po wstąpieniu na tron każe mu ściąć głowę, gdy wzrok jego spotkał się z ostrzegawczym spojrzeniem Hendona i chłopiec wymógł na sobie milczenie. Hendon ujął go za rękę, ukłonił się sędziemu i obaj z chłopcem ruszyli za policjantem do aresztu.

Na ulicy urażony władca wyrwał rękę z dłoni przyjaciela i zawołał:

– Głupcze, zdaje ci się może, że zaprowadzisz mnie żywcem do publicznego więzienia?

Hendon pochylił się do niego i rzekł stanowczo:

– Czy chcesz mi zaufać, panie? W takim razie milcz i nie pogarszaj naszego położenia przez niebezpieczne odezwania. Co Bóg postanowił, to się stanie. Nie zdołasz tego przyśpieszyć, nie zdołasz tego uniknąć. Czekaj więc i bądź cierpliwy – będziemy mieli czas skarżyć się lub radować, gdy stanie się to, co nam jest przeznaczone.

Rozdział XXIV. Ucieczka

Krótki dzień zimowy chylił się ku końcowi. Ulice opustoszały, widać było niewielu tylko przechodniów, a i ci zajęci byli widocznie jedynie jak najrychlejszym załatwieniem swoich interesów, aby się czym prędzej schronić przed wzrastającym wichrem i ciemnością w zaciszne ciepło własnych domów. Nie rozglądali się więc w prawo ani w lewo i nie zwracali uwagi na naszą trójkę; zdawało się nawet, że ich wcale nie spostrzegali.

Edward Szósty zadawał sobie pytanie, czy kiedykolwiek prowadzono króla do więzienia przy takiej obojętności widzów.

Tymczasem policjant poprowadził dwóch przyjaciół przez pusty rynek, a gdy się znaleźli na jego środku, Hendon położył mu dłoń na ramieniu i szepnął:

– Zaczekajcie chwileczkę, dobry panie, nikt nas tu nie usłyszy, muszę wam coś powiedzieć.

– Obowiązek zabrania mi tego, panie. Proszę was, nie zatrzymujcie mnie, noc zaraz zapadnie.

– Ależ zaczekajcie! Sprawa obchodzi was bardzo. Odwróćcie się na chwilę tyłem i popatrzcie w niebo: pozwólcie uciec chłopcu.

– Do mnie to mówisz? Aresztuję cię w imieniu…

– Nie tak gorąco, przyjacielu. Uważaj lepiej, żebyś nie zrobił jakiegoś głupstwa – odparł Hendon, a zniżając głos do szeptu, rzekł policjantowi na ucho: – Prosię, które kupiłeś za osiem pensów, człowieku, może cię kosztować głowę!

Zdumiony policjant w pierwszej chwili oniemiał z przerażenia, po pewnym czasie jednak opanował się i począł kląć i złorzeczyć. Ale Hendon wysłuchał go spokojnie i cierpliwie, a gdy policjant zmęczył się już krzykiem, rzekł:

– Podobasz mi się, przyjacielu i nie chciałbym cię wpędzić w nieszczęście, o ile mogę temu zapobiec. Wiedz, że słyszałem wszystko – co do słowa! Dowiodę ci tego.

Po czym słowo za słowem powtórzył całą rozmowę, jaka miała miejsce w sieni sądu między policjantem a wieśniaczką, i zakończył:

– No, czy nie tak było? Jak widzisz nie omyliłem się. Czy nie mógłbym w razie potrzeby powtórzyć tego samego sędziemu?

Policjant oniemiał z przerażenia; po chwili odzyskał jednak panowanie nad sobą i odpowiedział z wymuszoną wesołością:

– Robicie wielką rzecz ze zwykłego żartu. Przecież ja tylko zażartowałem sobie z tej kobieciny!

– A prosię wziąłeś także żartem? – wtrącił Hendon.

Policjant odpowiedział gniewnym głosem:

– Dość tego! Powiedziałem już, że to był tylko żart!

– Zaczynam ci wierzyć – rzekł Hendon, a ton jego głosu brzmiał na wpół drwiąco, na wpół z przekonaniem – ale zaczekajcie tu chwileczkę, pobiegnę do sędziego pokoju i zapytam go, to uczony człowiek, on się z pewnością zna na żartach i na…

Odwrócił się, jakby istotnie chciał odejść. Ale policjant zaniepokoił się. Zaklął kilka razy i zawołał:

– Stój, stój, wielmożny panie… zaczekaj chwileczkę… sędzia! Zrozumże, człowiecze, że on nie ma najmniejszego zmysłu do żartów, tyle się na tym zna co umarły! Załatwmy lepiej tę sprawę między sobą. Do licha! Zdaje się, że się wplątałem w brzydką historię z powodu tego niewinnego żartu. Jestem ojcem rodziny… mam żonę i dzieci… Zastanówże się, panie; czego żądacie od mnie?

– Tylko żebyś był ślepy, głuchy i sparaliżowany przez czas, aż naliczysz do stu tysięcy, licząc powoli – rzekł Hendon z taką miną, jakby żądał najniewinniejszej przysługi.

– Ależ to by była moja zguba! – zawołał policjant z rozpaczą.

– Ach, bądźcież rozsądni, wielmożny panie, zastanówcie się nad tą sprawą jeszcze raz. To przecież był naprawdę tylko żart, sami to chyba widzicie. A jeśli to nawet było coś więcej, jest to w każdym razie drobne tylko wykroczenie, a sędzia co najwyżej udzieli mi nagany.

Hendon odpowiedział na to z lodowatym spokojem:

– Ten żart ma w prawie swoją nazwę – chcesz ją poznać?

– Ja przecież nie wiedziałem! Byłem tylko nieostrożny! Ani mi przez myśl przeszło, że taki drobiazg może mieć swoją nazwę w kodeksie. O, nieba, a ja myślałem, że to mój oryginalny pomysł!

– Nie, to ma swoją nazwę. W prawie przestępstwo to nazywa się: Non compos mentis lex talionis sic transit gloria mundi50.

– Ach, Boże!

– I karane jest śmiercią.

– Boże, bądź miłościwy mnie grzesznemu!

– Skorzystałeś z cudzej pomyłki, z cudzego nieszczęścia, z bezradności człowieka znajdującego się w twojej władzy. Zawładnąłeś przedmiotem, który wart jest więcej niż trzynaście i pół pensa, a za który zapłaciłeś znacznie mniej niż wynosi jego wartość: w oczach prawa jest to oszustwo z premedytacją, wymuszenie, nadużycie władzy, ad hominem expurgatis in statu quo51 – i karane jest śmiercią na szubienicy, bez nadziei zbawienia duszy, gdyż bez pokuty, pociechy religijnej lub rozgrzeszenia – ciągnął Hendon.

– Trzymajcie mnie, dostojny panie, bo upadnę! Zmiłujcie się, zaoszczędźcie mi tego losu, nie wtrącajcie mnie w nieszczęście, odwrócę się od was i już jestem ślepy!

– Dobrze! Teraz zaczynasz mówić rozsądnie i mądrze. A prosię oddasz?

– Oddam, oddam naprawdę – i nie dotknę już nigdy prosięcia, choćby mi z nieba spadło. Idźcie – jestem ślepy – nie widzę nic. Powiem, że to wy włamaliście się do więzienia i przemocą uwolniliście chłopca. Drzwi są stare, zbutwiałe – sam je potem wyłamię w nocy.

– Zrób tak, przyjacielu, nic się złego nie stanie. Sędzia sam żałował tego biednego chłopca, nie ukarze więc surowo tego, kto mu ułatwił ucieczkę.

Rozdział XXV. Hendon Hall

Gdy tylko król i jego opiekun oddalili się nieco od policjanta, Hendon poprosił jego królewską mość, aby zaczekał na niego w umówionym miejscu w pobliżu miasta, sam zaś pobiegł do oberży zapłacić rachunek.

W pół godziny później dwaj przyjaciele jechali obok siebie zadowoleni w kierunku wschodnim, dosiadłszy wierzchowców Hendona. Królowi było ciepło i wygodnie, gdyż zdjął łachmany i wdział ubranie, które Hendon kupił dla niego na Moście Londyńskim.

Hendon chciał zaoszczędzić chłopcu niewygód podróży; sądził, że długotrwała jazda podczas dnia, nieregularne jedzenie i niedostateczna ilość snu wzmogłyby jeszcze zamęt duchowy chłopca; gdy natomiast spokój, regularny tryb życia i ruch odpowiadający siłom przyśpieszyłyby jego ozdrowienie; pragnął z całego serca, aby zmącony umysł jego młodego przyjaciela odzyskał znowu jasność, a prześladująca go mania znikła z jego główki. Postanowił więc zbliżać się niewielkimi etapami ku stronom rodzinnym, których nie widział tak długo, zamiast być posłusznym swej tęsknocie i zdążać ku nim w największym pośpiechu.

Gdy król i jego opiekun przebyli dziesięć mil52, znaleźli się w wielkiej wsi i spędzili noc w dobrym zajeździe. Zapanował znowu dawny stosunek: gdy król jadł, Hendon stał za jego krzesłem i usługiwał mu, rozbierał go też do snu, sam zaś, owinąwszy się kocem, spał przed drzwiami na podłodze.

Drugiego i trzeciego dnia jechali wolno, rozmawiając o swoich przygodach i przeżyciach od chwili rozłąki. Każdy z nich okazywał oczywiście najżywsze zainteresowanie przejściami przyjaciela. Hendon opisał swoje wędrówki w poszukiwaniu króla i opowiedział, jak pustelnik wodził go długo po lesie, a wreszcie widząc, że się go nie pozbędzie, sprowadził go z powrotem do swojej chatki. Przybywszy tam – opowiadał Hendon – udał się starzec do swojej izdebki sypialnej i powrócił z drżącymi kolanami i zrozpaczoną miną, mówiąc, iż przypuszczał, że chłopiec wrócił już i położył się spać, ale tak nie jest. Hendon czekał przez cały dzień w pustelni, potem, straciwszy nadzieję, aby król powrócił tam, udał się w dalszą drogę.

– Ten stary święty był istotnie bardzo nieszczęśliwy, że wasza królewska mość nie powrócił do niego – zakończył Hendon. – Widać to było po jego twarzy.

– Nie wątpię w to bynajmniej! – odpowiedział król i opowiedział Hendonowi o swoich przeżyciach w pustelni; Hendon żałował po tym opowiadaniu bardzo, że nie zrobił końca z archaniołem.

Ostatniego dnia podróży Hendon był w jak najlepszym humorze. Nić rozmowy nie urywała się ani na chwilę. Opowiadał o swoim starym ojcu i o bracie Arturze, wymieniał wiele charakterystycznych szczegółów, świadczących o ich szlachetnym i wspaniałomyślnym charakterze; z marzycielską miłością opisywał Edytę i tak się cieszył z powrotu, że nawet o drugim bracie swoim, Hugonie, mówił w braterski i pojednawczy sposób. Myśli jego bawiły przy oczekującym go przyjęciu w Hendon Hall, wyobrażał sobie, jak to wszyscy zdumieni będą jego przybyciem i jaka stąd powstanie wdzięczność i radość.

Okolica była piękna, usiana folwarkami i ogrodami owocowymi, zaś droga wiodła wśród bujnych łąk, ciągnących się bez kresu, wznoszących się i opadających niby fale morza. Po południu Miles zjeżdżał od czasu do czasu z drogi i wjeżdżał na jakiś niewielki pagórek, aby mieć rozleglejszy widok i z daleka już dojrzeć dom rodzinny. Dojrzał go wreszcie i zawołał uradowany:

– Oto wioska, panie mój, a tam obok niej widać dwór. Możesz stąd dojrzeć wieże, a te zarośla to park mego ojca. Tak, teraz ujrzysz coś wspaniałego i pięknego. Pomyśl tylko, dom o siedemdziesięciu pokojach i dwudziestu siedmiu służących! Takie mieszkanie przyda się nam obu! Pośpieszajmy teraz, niecierpliwość moja nie pozwala mi już na tak powolną jazdę!

Ruszyli teraz jak mogli najszybciej; było już jednak po trzeciej, gdy przybyli do wsi. Przemknęli galopem przez drogę, a Hendon nie przestawał mówić.

– Oto kościół – jak dawniej spowity w bluszcz – nic się nie zmieniło.

– A oto gospoda, nazywa się „Pod Czerwonym Lwem” – a tam dalej to nasz rynek.

– Tutaj jest słup, na który się wdrapywaliśmy podczas zabaw, i studnia – nic się nie zmieniło; nic, prócz ludzi naturalnie; niektórzy z nich wydają mi się znajomi, ale mnie już nikt nie poznaje.

Tak mówił ciągle bez ustanku. Wkrótce przybyli na koniec wsi, potem wjechali na obramioną żywopłotami, wijącą się drogę, którą przebyli szybko i znaleźli się w wielkim ogrodzie kwiatowym, minąwszy jeszcze wspaniałą bramę wjazdową, ozdobioną wielkimi kamiennymi kolumnami i rzeźbionymi w kamieniu herbami. Teraz leżał przed nimi okazały dwór.

– Witaj w Hendon Hall, królu mój! – zawołał Miles. – Ach, wielki to dzień! Ojciec mój, brat i panna Edyta będą z pewnością tak uradowani, że w pierwszej chwili na mnie tylko będą zwracać uwagę, mogłoby ci się więc zdawać, że jesteś chłodno przyjęty. Ale nie zrażaj się tym. To się rychło zmieni. Bo jeśli im powiem, że jesteś pod moją opieką i jak bardzo cię kocham, przekonasz się, że z miłości do Milesa Hendona otworzą ramiona i tobie, i dadzą ci u siebie na zawsze gościnę.

Hendon zeskoczył z siodła przed drzwiami wejściowymi, pomógł i królowi zejść z osiołka, chwycił go za rękę i wbiegł do domu. Kilka schodków prowadziło do obszernej komnaty; Hendon wszedł, z pośpiechem raczej niż z zachowaniem dworskich form, kazał królowi usiąść i podbiegł do młodego mężczyzny, który siedział, pisząc przy stole, przysuniętym do kominka pełnego płonących polan drzewnych.

– Uściskaj mnie, Hugonie – zawołał – i powiedz, czy się cieszysz, że nareszcie wróciłem! A przede wszystkim zawołaj naszego ojca! Nie zaznam uczucia, że jestem znowu w domu, aż nie ucałuję jego ręki, nie spojrzę w jego oczy i nie usłyszę jego głosu!

Ale Hugo wyprostował się, przez chwilę na próżno starał się ukryć swoje zdumienie, potem spojrzał na przybysza bystrym wzrokiem, w którym widniała urażona godność. Czy to wskutek szybkiej decyzji, czy w innym jakimś zamiarze przyjrzał mu się potem z niejaką ciekawością, do której przyłączyło się rzeczywiste czy udane współczucie. Potem rzekł tonem swobodnym:

– Jesteś chyba niespełna rozumu, biedny wędrowcze; musiałeś doświadczyć w życiu wiele niedoli i trudów, dowodzi tego twoja twarz i twój ubiór. Za kogo mnie uważasz?

– Za kogo cię uważam? Za pozwoleniem, za tego, kim jesteś! Uważam cię za Hugona Hendona – odpowiedział Miles gwałtownie.

Hugo zapytał teraz tym samym łagodnym tonem co poprzednio:

– A za kogo uważasz siebie?

– Za kogo uważam siebie? Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie poznajesz we mnie swego brata, Milesa Hendona?

Hugo spojrzał na niego z błyskiem radosnego zdziwienia.

– Co? Żartujesz sobie chyba ze mnie! Czyż umarli mogą wracać z grobu? Bogu niechaj będą dzięki, jeżeli to być może! Więc nasz drogi zmarły byłby nam po tylu latach przywrócony! Ach, wiadomość ta wydaje się być zbyt piękna, aby była prawdziwa! Błagam cię, zlituj się nad nami i nie żartuj ze mnie! Prędko, podejdź tu do światła, abym mógł obejrzeć dokładnie rysy twojej twarzy.

Chwycił Milesa za ramię, pociągnął go do okna, oglądał go badawczym wzrokiem od góry do dołu, obracał go w tę i ową stronę, chodził dokoła niego, aby mu się przyjrzeć ze wszystkich stron, podczas gdy przybyły do domu syn marnotrawny śmiał się z radości i żartował, kiwając mu głową i dogadując:

– Dalej, bracie, dalej, obejrzyj mnie dokładnie, każdy rys się zgadza; oglądaj mnie do woli, mój drogi, stary Hugonie – jestem rzeczywiście twoim dawnym Milesem, niezmienionym dawnym Milesem, twoim zaginionym bratem. Ach, co to za dzień radosny, wiedziałem, że będzie to dzień radosny! Podaj mi rękę! Pozwól się ucałować. O, Boże, umrę chyba z radości!

Chciał uściskać brata, ale Hugo podniósł odpychająco rękę, potem z ponurą miną spuścił głowę i rzekł głosem wzruszonym:

– Boże, zlituj się i daj mi siły do przetrzymania tego ciężkiego rozczarowania!

Miles był tak zdumiony, że w pierwszej chwili nie mógł wymówić słowa; potem opanował się i zawołał:

– Jakiego rozczarowania? Czyż nie jestem twoim bratem?

Hugo potrząsnął głową z bolesnym wyrazem twarzy i rzekł:

– Daj Boże, abyś mówił prawdę i aby inne oczy dojrzały to podobieństwo, które dla moich jest ukryte. Ale, lękam się… że list ten mówił prawdę.

– Jaki list?

– List, który nadszedł zza morza przed sześciu czy siedmiu laty. Donosił on, że brat mój padł w potyczce.

– To kłamstwo! Zawołaj ojca. On mnie pozna na pewno.

– Nie można wołać zmarłych.

– Zmarłych? – głos odmówił Milesowi posłuszeństwa, a wargi jego zadrgały. – Mój ojciec nie żyje! O, co za wieść straszliwa! Zabija ona połowę mej radości! Więc niech przyjdzie mój brat, Artur; on mnie pozna; on sobie mnie przypomni i pocieszy mnie.

– I on nie żyje!

– Boże, bądź mi miłościw! Umarli – umarli obaj. Godni poumierali, a ja niegodny żyję. Ach! Zlituj się nade mną! Nie mów, że i panna Edyta…

– Umarła? Nie, ona żyje.

– Ach, Bogu niechaj będą dzięki! Teraz znów jestem szczęśliwy. Spiesz, bracie, zawołaj ją! Jeżeli ona powie, że ja nie jestem sobą – ale ona tego nie powie; nie, nie, ona mnie pozna, szaleństwem byłoby wątpić w to. Sprowadź też starą służbę, oni mnie poznają.

– Umarli wszyscy z wyjątkiem Piotra, Halsoya, Dawida, Bernarda i Małgorzaty.

Z tymi słowami Hugon opuścił pokój. Miles zatopiony był przez chwilę w myślach; potem począł się przechadzać po komnacie, mówiąc do siebie samego:

– Tych pięciu arcyłotrów przeżyło dwudziestu dwóch dzielnych służących – to dziwne.

Chodził nadal tam i z powrotem po pokoju, zapomniawszy zupełnie o obecności króla. Chłopiec rzekł teraz z wyrazem szczerego współczucia, choć słowa jego można też było rozumieć ironicznie:

– Nie bierz sobie tak do serca tego przeżycia, przyjacielu; są jeszcze na świecie i inni ludzie, których tożsamości zaprzecza się, odmawiając im należnych praw. Nie jesteś więc odosobniony.

– Ach, królu mój – zawołał Hendon, rumieniąc się lekko – nie osądzaj mnie przedwcześnie – zaczekaj, dowiesz się prawdy. Nie jestem oszustem: usłyszysz to od niej, z jej najpiękniejszych w całej Anglii ust. Ja miałbym być oszustem? Znam tę starożytną salę, portrety moich przodków, znam wszystko, co nas tu otacza, jak dziecko zna swój pokój dziecięcy. Tutaj się urodziłem i wychowałem, o panie mój; mówię prawdę, nie okłamuję cię; a choćby mi nikt inny nie uwierzył, ty jeden nie wątp, wierz w moje słowa, nie przeżyłbym tego!

– Nie wątpię w to, co mówisz – rzekł król z dziecięcą ufnością i przekonaniem.

– Dziękuję ci za to z całego serca! – zawołał Hendon namiętnie.

Król zapytał z tą samą prostotą i ufnością:

– A czy i ty nie wątpisz w to, co ja mówię?

Hendon uczuł się głęboko zawstydzony i rad był, że w tej chwili otworzyły się drzwi i powrócił Hugo, dzięki czemu nie potrzebował odpowiedzieć królowi.

Za Hugonem szła piękna i bogato ubrana pani, za nią zaś postępowało kilkoro służby w barwach pałacowych. Dama szła wolno, z opuszczoną głową i spojrzeniem utkwionym w ziemi. Miles Hendon podbiegł do niej i zawołał:

– Ach, Edyto moja, ukochana moja…

Ale Hugo stanął między nimi i zwrócił się do Edyty:

– Spójrz na niego. Czy znasz go?

Na dźwięk głosu Milesa dama drgnęła; policzki jej zarumieniły się, zadrżała na całym ciele. Przez długą chwilę stała bez ruchu; potem wolno podniosła oczy i spojrzała na Hendona nieruchomym, zatrwożonym wzrokiem; krew uciekła powoli z jej twarzy, która przybrała barwę trupią. Głosem tak samo martwym jak jej twarz rzekła wreszcie:

– Nie znam go!

Potem, oddychając głęboko i tłumiąc ciężkie westchnienie, odwróciła się i chwiejnym krokiem opuściła komnatę.

Miles Hendon padł na fotel i zakrył twarz obydwiema rękami. Po chwili brat jego zwrócił się do służby i zapytał:

– Obejrzeliście go już dokładnie: czy znacie go?

Wszyscy pięcioro potrząsnęli przecząco głowami. Hugo zaś ciągnął teraz:

– Służba nie poznaje was, panie. Omyliliście się. Widzieliście, że i żona moja was nie poznała.

– Twoja żona!

W następnej chwili Miles przycisnął brata do ściany, a żelazna jego pięść zacisnęła się dokoła gardła nikczemnika.

– Nędzny łotrze, teraz rozumiem wszystko! Ty sam napisałeś ów złowieszczy list, aby odziedziczyć w ten sposób moją narzeczoną i mój udział w spadku. A teraz precz mi z oczu, aby moja uczciwa ręka żołnierska nie splamiła się twoją krwią!

Hugo, z twarzą nabiegłą krwią, na wpół uduszony padł na najbliższy fotel i rozkazał służącym, aby schwytali i związali potężnego napastnika. Lokaje wahali się, a jeden z nich rzekł:

– On jest uzbrojony, sir Hugonie, a myśmy bez broni.

– Uzbrojony! Co was to obchodzi, a za to iluż was jest? Bierzcie go, powiadam!

Ale Miles ostrzegł ich, by się mieli na baczności, i rzekł:

– Znacie mnie z dawnych czasów – nie zmieniłem się – spróbujcie, jeżeli macie ochotę!

Przypomnienie to nie dodało lokajom odwagi; w milczeniu cofali się coraz dalej.

– Więc wynoście się, podłe tchórze, uzbrójcie się i pilnujcie drzwi, póki ja nie poślę na odwach53! – zawołał Hugo.

Na progu odwrócił się jeszcze i rzekł do Milesa:

– Nie pogarszajcie swego położenia daremną próbą ucieczki.

– Ucieczki? Możesz sobie zaoszczędzić tej obawy, jeśli to twoje jedyne zmartwienie. Gdyż Miles Hendon jest panem Hendon Hall i wszystkiego, co do tych włości należy. Pozostanie on tutaj – możesz być tego pewien.

49.Kara śmierci za drobne kradzieże. Gdy w Connecticut i New Haven ustanawiano pierwsze kodeksy prawne, w Anglii kradzież przedmiotów o wartości ponad dwanaście pensów była jeszcze za Henryka I zbrodnią główną. [J. Hammond Trumbull, Okrutne prawa, prawdziwe i zmyślone, str. 17]. Ciekawa stara książka Włóczęga angielski podaje tę sumę na trzynaście i pół pensa, kara śmierci groziła więc temu, kto skradł przedmiot o wartości większej niż trzynaście i pół pensa. [przypis autorski]
50.Non compos mentis lex talionis sic transit gloria mundi (łac.) – nonsensowny zlepek zwrotów i wyrażeń łacińskich. [przypis edytorski]
51.ad hominem expurgatis in statu quo – (łac.) – nonsensowny zlepek wyrażeń łacińskich. [przypis edytorski]
52.dziesięć mil [angielskich] – ok. 16 km. [przypis edytorski]
53.odwach – wartownia. [przypis edytorski]