Kitabı oku: «Ze skarbnicy midraszy», sayfa 16
Królowa mrówek
Hiram z Tyru556, syn wdowy z pokolenia Naftali557, utkał dla króla Salomona558 dywan o wymiarach sześćdziesiąt na sześćdziesiąt mil. Wyhaftował na nim przeróżne zwierzęta i ptaki. Były ptaki żyjące na wodzie, brodzące po ziemi i latające wysoko pod niebem. Na tym dywanie zasiadał często król Salomon wraz ze swoimi dworzanami. Wykorzystując siłę wiatru, dywan unosił się w powietrze i szybował pod niebem. Król Salomon nieraz używał go do dalekich podróży, od jednego do drugiego krańca świata. W taki sposób śniadanie przychodziło mu na przykład zjeść w Damaszku559, a kolację w Medii560. Z dużej wysokości mógł ogarnąć wzrokiem cały świat i wszystko, co się na nim działo.
Pewnego dnia dywan z Salomonem osiągnął niebywałą wysokość. Król wbił się w dumę i zawołał:
– Jestem wielki i potężny! Nikt mi na tym świecie nie dorówna.
I ledwo zdążył wypowiedzieć te słowa, kiedy wiatr nagle ucichł i dywan zaczął gwałtownie opadać. Czterdziestu żołnierzy z towarzyszącej mu ochrony spadło z dywanu.
Król na ten widok zawołał do wiatru:
– Wietrze, wietrze, zjaw się znowu. Zacznij znowu dąć jak wprzódy. Unieś mnie na swoich skrzydłach!
A wiatr tak odpowiedział:
– Opamiętaj się, Salomonie. Wbiłeś się w pychę. Okaż skruchę przed Bogiem. Jeśli ci przebaczy, ja znowu uniosę cię w górę.
Salomonowi zrobiło się wstyd. Pokajał się i wtedy wiatr uniósł w górę dywan wraz z nim i pozostałymi żołnierzami. I latając pod chmurami, Salomon usłyszał w pewnej chwili głos mrówki dochodzący z odległej ziemi. Wyraźnie usłyszał jej słowa skierowane do pozostałych mrówek.
– Mróweczki, uciekajcie szybko do swoich kryjówek. Szybciej, jeśli nie chcecie, by was stratowały wojska Salomona.
Słowa mrówki rozgniewały Salomona. Natychmiast skierował dywan ku ziemi. Po wylądowaniu odszukał w piasku nad rzeką mrówkę, która ostrzegała przed nim swoje siostry.
– Kim ty jesteś – zawołał do niej – że ostrzegasz swoje siostry przede mną?
– Jestem królową mrówek. Ostrzegam siostry przed człowiekiem, który mimo że powstał z prochu i w proch się obróci, wbił się w pychę.
– Chcę ci zadać jeszcze jedno pytanie – powiedział król.
– Jeśli chcesz mi zadać pytanie, to zejdź z dywanu. Nie powinieneś patrzeć na mnie z góry. Powinieneś siedzieć ze mną na równej płaszczyźnie.
Salomon ręką uniósł mrówkę na wysokość swoich oczu i zapytał:
– Czy na świecie jest jeszcze druga taka istota, która by była tak potężna jak ja?
– Takich istot jest wiele. Nawet ja jestem potężniejsza od ciebie. Potwierdzeniem tego jest fakt, że Bóg cię przysłał do mnie z końca świata, abyś mógł mnie nosić na rękach.
Rozzłościło to Salomona. Cisnął mrówkę na ziemię i zawołał:
– Czy wiesz choćby o tym, że ja jestem Salomon, król Jerozolimy561?
– Wiem jedno, żeś z prochu powstał i w proch się obrócisz.
Słysząc te słowa, Salomon zamilkł. Wstyd mu było, że został pokonany przez takie małe zwierzątko.
Król Salomon562 na wygnaniu
Król Salomon miał władzę nad wszystkimi zwierzętami i ptakami, jak też nad duchami i diabłami. Pewnego razu pochwycił Asmodeusza563 i zakuł go w kajdany. Król diabłów, znany ze swej chytrości, powiedział wtedy do Salomona:
– Jeżeli mi wypożyczysz na chwilę swój pierścień, to ci wyjawię niezwykle ważną tajemnicę.
Powodowany ciekawością król Salomon dał mu na chwilę swój pierścień, na którym wyryte było rozszyfrowane Imię Boga (Jahwe). Asmodeusz natychmiast wrzucił pierścień w odmęty morza, a nadpływająca właśnie ryba połknęła go. Wraz z pierścieniem Salomon utracił całą władzę i siłę. Asmodeusz wykorzystał powstałą sytuację i po prostu wyrzucił go daleko poza granice państwa i umiłowanej stolicy Jerozolimy564. I oto potężny do niedawna król Salomon znalazł się samotny w obcym państwie, wśród obcych ludzi. Wraz z władzą utracił też swoją urodę i mądrość. Od niedojadania skurczyła mu się i poszarzała twarz. Zmuszony był żyć z jałmużny. Chodził o kiju żebraczym od domu do domu i zapewniał gospodarzy, że jest królem Salomonem. Już na samym progu przedstawiał się:
– Nie zwracajcie uwagi na mój strój i wygląd, ale uwierzcie mi, że jestem królem Salomonem, którego dotknęło nieszczęście.
Jest rzeczą jasną, że jego słowa wywoływały śmiech i drwinę:
– Ładny nam król z kijem żebraczym w ręku!
Trzy długie lata Salomon cierpiał fizycznie i moralnie. Była to niewątpliwie kara za to, że złamał trzy nakazy Tory565 obowiązujące władców Izraela. Królowi Izraela nie wolno było mieć wielu żon, dużo koni i dużo złota.
Po trzech latach spędzonych przez króla Salomona na wygnaniu Bóg okazał mu łaskę i wskazał drogę, na którą powinien wejść, aby móc powrócić do swego państwa, władzy i wielkości.
I tak w drodze powrotnej, przemierzając wiele różnych państw, przybył do kraju zwanego Ammon566. Na ulicach Ammonu zupełnie się zgubił. Nie wiedział, dokąd ma skierować kroki. Na jego szczęście, kiedy bezradny stał na rogu ulicy, wracał właśnie z placu targowego nadworny kucharz panującego tu króla. Był obładowany tobołami z żywnością. Na widok stojącego na rogu Salomona zatrzymał się i nie pytając o nic, włożył na jego barki toboły i kazał mu iść za sobą. W ten sposób Salomon trafił do kuchni dworu królewskiego. Tu zaofiarował kucharzowi swoją pomoc. Nie chcę – powiedział – żadnego wynagrodzenia. Wystarczy mi samo wyżywienie. Kucharz z miejsca się zgodził i Salomon zaczął pomagać w przygotowywaniu posiłków. Po kilku dniach Salomon oświadczył kucharzowi, że sam jest wykwalifikowanym kucharzem i pragnąłby samodzielnie choć raz przyrządzić królowi obiad. Zapewniał przy tym, że król będzie z jego potrawy zadowolony. Po krótkim wahaniu kucharz wyraził zgodę. Salomon zabrał się ochoczo do roboty i upichcił tak smaczne potrawy, że król nie mógł się ich nachwalić. Z ciekawości zapytał kucharza, jak je przyrządził? Dotychczas – powiedział – tak znakomitych i smacznych rzeczy nie jadłem.
Kucharz opowiedział mu, jak to kilka dni wcześniej spotkał na ulicy jakiegoś nietutejszego człowieka, który podjął się zanieść toboły z żywnością, a potem pomagał w kuchni. On to właśnie przyrządził te smakołyki, które tak przypadły do gustu królowi.
Król polecił natychmiast zawołać Salomona, a kiedy ten stanął przed jego obliczem, zapytał:
– Czy chcesz zostać na stałe kucharzem mego dworu?
Nie trzeba dodawać, że Salomon ochoczo wyraził zgodę. Król odprawił wtedy starego kucharza i na jego miejsce wyznaczył Salomona.
Pewnego dnia córka króla Amonu, Noemi567, ujrzawszy nowego kucharza, zakochała się w nim na zabój. Natychmiast pobiegła do matki i oświadczyła, że chce za niego wyjść za mąż. Matka była przerażona.
– Jak to – zawołała – ty, królewska córka, chcesz pojąć za męża kucharza? Tylu generałów i książąt ubiega się o twoją rękę, a ty wybrałaś sobie kucharczyka!
Córka jednak uparła się, że wyjdzie za mąż tylko za tego kucharczyka. Matce nie pozostało nic innego, jak tylko donieść o tym królowi. Ten usłyszawszy, co się święci, wpadł w gniew i w pierwszej chwili zamierzał własnoręcznie zabić córkę i jej wybrańca. Ostatkiem sił opamiętał się jednak. Rozważył rzecz inaczej. Wydał polecenie jednemu z podwładnych strażników, żeby wyprowadził córkę i Salomona na pustynię. Tam z braku wody i jedzenia umrą, a on nie skala sobie rąk przelaniem krwi niewinnych ludzi.
Jednak losy wygnanej na pustynię pary zakochanych potoczyły się inaczej. Po dłuższym błądzeniu młodzi odkryli drogę prowadzącą do morza. Dotarli do brzegu i tu Salomon natknął się na osiedle ludzkie. Zostawił Noemi w bezpiecznym miejscu, a sam udał się na poszukiwanie żywności. Na stoisku rybnym kupił dużą rybę. Zaniósł ją Noemi do ugotowania. Kiedy ta rozcięła rybę, znalazła w jej wnętrzu pierścień. Okazało się, że był to właśnie pierścień Salomona, który Asmodeusz wrzucił był do morza. Salomon włożył go na palec i w tej samej chwili odzyskał duchową siłę i mądrość. Nie namyślając się długo wyruszył do Jerozolimy i wypędził Asmodeusza, który tymczasem zajął jego tron.
Objąwszy z powrotem władzę, wyprawił poselstwo do króla Amonu z listem, w którym polecił mu się stawić w Jerozolimie. A kiedy król Amonu stawił się przed jego obliczem, Salomon oświadczył:
– Doszły mnie wieści, żeś zabił dwie niewinne istoty. Wytłumacz mi, dlaczego to uczyniłeś?
– Ja ich nie zabiłem – tłumaczył się król Ammonu – ja je tylko wysłałem na pustynię. Nie mam pojęcia co się z nimi stało.
– A co by się stało, gdybyś ich oboje teraz zobaczył? Czy poznałbyś ich?
– Oczywiście!
– Ale mnie nie poznałeś. Ja właśnie jestem owym kucharczykiem, którego wygnałeś na pustynię. Twoja córka jest teraz moją żoną. Za chwilę ją zobaczysz.
Noemi na widok ojca rzuciła mu się w ramiona i zaczęła całować jego ręce. Dobra córka wybaczyła ojcu. Król Amonu zaś nie posiadał się z radości, że jego córka jest żoną wielkiego króla.
Król Salomon568 płacze
Wyrzucony z Jerozolimy569 przez Asmodeusza570 król Salomon znalazł się nagle na obcej, dalekiej ziemi. Bez grosza przy duszy błąkał się po ulicach nieznanych miast i po drogach nieznanych wsi jak zwykły żebrak. Nikt go nie znał i nikt go nie poznał.
Znalazło się jednak dwóch ludzi, którzy rozpoznali w nim króla. Jednym z nich był człowiek bogaty, a drugi biedny.
Najpierw Salomon spotkał bogacza. Na widok Salomona bogacz nisko się ukłonił i powiedział:
– Panie mój i królu. Gorąco zapraszam cię do siebie do domu. Racz spożyć ze mną obiad.
Król Salomon skwapliwie skorzystał z zaproszenia. Bogaty człowiek posadził go przy suto zastawionym stole. Dwojąc się i trojąc polecił na cześć gościa zarżnąć wołu i przygotować najlepsze potrawy. Po obiedzie zaprowadził gościa do swego najlepszego pokoju, aby król mógł tam zażyć odpoczynku. Wracając zaś do obiadu, to gospodarz domu podczas spożywania posiłku wciąż przypominał gościowi najlepsze jego lata królowania w Jerozolimie.
Słuchając wspomnień Salomon bardzo się wzruszył. Łzy zaczęły napływać mu do oczu. Starał się powstrzymać płacz, ale na próżno. Im bardziej starał się zachować spokój, tym głośniejszy stawał się jego płacz.
Z rana serdecznie żegnany przez gospodarza Salomon udał się w dalszą drogę. Tym razem spotkał się z człowiekiem, po którym poznać można było, że należy do biedaków. Ten również poznał króla. Bez wstępnych słów zaprosił go do siebie na poczęstunek. Salomon, mając jeszcze świeżo w pamięci obiad bogacza, zapytał:
– Chcesz mnie ugościć w taki sam sposób jak ten, który wczoraj urządził na moją cześć prawdziwą ucztę?
– Na taką ucztę mnie nie stać. Ja mogę poczęstować cię tylko kapustą. Jeśli nie masz nic przeciwko tak skromnemu posiłkowi, to proszę za mną.
Król dał się zaprosić i wkrótce znalazł się w skromnie, a nawet ubogo urządzonym mieszkanku. Gospodarz najpierw umył gościowi ręce i nogi, potem zaprosił do stołu, na którym stała miska z niewielką porcją kapusty. Podczas spożywania posiłku biedny gospodarz starał się w serdecznych słowach pocieszyć strapionego gościa:
– Królu mój i władco! Pan Bóg złożył był twemu ojcu Dawidowi571 obietnicę, że nigdy nie pozbawi jego dzieci królewskiego tronu. Drogi, jakimi kieruje Pan Bóg, są niezbadane. Raz czy dwa wymierza karę, ale w ostatecznym rozrachunku zwróci ci w swojej łaskawości królestwo.
Słowa gospodarza wpłynęły uspokajająco na Salomona. Skromny posiłek okazał się nie tylko wystarczający, ale sprawił mu nie wysłowioną wprost przyjemność.
Po zakończeniu tułaczki, po powrocie do Jerozolimy i ponownym objęciu władzy królewskiej Salomon napisał w 15 rozdziałach swoich Przypowieści następujące zdania: „Lepsza jest potrawa z jarzyn, a przy tym miłość, niż karmny572 wół wraz z nienawiścią.
Lepszym okazał się posiłek z kapusty okraszonej miłością, który spożyłem u biedaka, niż posiłek z wołu nadzianego nienawiścią, który przygotował dla mnie bogacz”.
Ciekawska królowa
Pewnego dnia raniutko król Salomon573 wyszedł na spacer po terenie pałacowym. A że był dobrym gospodarzem, zajrzał przenikliwym okiem do stajni i obór. Chciał sprawdzić, czy wszystkie jego polecenia w sprawie pielęgnowania zwierząt są przestrzegane, czy otrzymują na czas paszę i wodę, czy są doglądane i utrzymywane w czystości. Przy sposobności przysłuchiwał się rozmowom zwierząt. W pewnej chwili usłyszał jakąś dowcipną wypowiedź barana pod adresem osła i wybuchnął śmiechem.
Jedna z jego żon, córka egipskiego faraona574, zwykła była również wstawać o świcie, aby pójść do ogrodu i zrywać kwiaty. Ujrzawszy męża, który właśnie wychodził rozbawiony z obory, nie mogła poskromić ciekawości, by nie zapytać o powód śmiechu.
– Powiedz mi, królu, co cię tak rozbawiło, że się śmiałeś?
– Nic ważnego, nie warto powtarzać.
– A jednak – napierała królowa – strasznie chciałabym wiedzieć. Proszę cię, powiedz.
– Powtarzam ci jeszcze raz, nic szczególnego.
Upór króla jeszcze bardziej wzmógł jej ciekawość. Postanowiła tak długo go prosić, aż ulegnie i wyjaśni przyczynę swego rozbawienia. Tymczasem król poszedł do pałacu, w którym czekali ministrowie z dziennymi raportami. Na jego widok wszyscy wstali z miejsc, a on najpierw ich wysłuchał, potem wydał polecenia. Ministrowie zanotowali wszystkie dyrektywy, po czym rozeszli się, aby je skrupulatnie wykonać.
Po odprawie z ministrami król Salomon zasiadł do śniadania. Widząc, że krzesło królowej świeci pustką, posłał po małżonkę jedną ze swych służebnic. Po chwili służebnica wróciła z wieścią, że królowa dzisiaj nie będzie mu towarzyszyła przy stole.
Król pospieszył natychmiast do komnaty żony.
– Powiedz mi, dlaczego nie chcesz jeść? Dlaczego jesteś taka przygnębiona?
– Sądziłam dotychczas, że mnie kochasz, że jestem ci droga, że gotów jesteś zaspokoić wszystkie moje pragnienia, ale dzisiaj przekonałam się, że byłam w błędzie, i to mnie zmartwiło.
– Gdybym wiedział, że tak to sobie weźmiesz do serca, to bym ci od razu powiedział, dlaczego się śmiałem. Doprawdy drobnostka, ale skoro tak się tym przejęłaś, to ci powiem.
Królowa odzyskała humor i podziękowała królowi za okazaną szczerość.
– Kiedym wszedł do obory – powiedział król – zobaczyłem, że wół stoi przy korycie i obżera się. Tymczasem koryta przeznaczone dla kóz i baranów były puste. I nagle usłyszałem, jak barany wydały niesamowity, dziwny ryk. Słysząc ten ryk wół przestał jeść. Obrócił się pyskiem do baranów ciekaw, z jakiego powodu ryczą. I wtedy korzystając z tego, że wół odwrócił pysk od koryta, kozy w mig podskoczyły i wyżarły całą paszę. Dopiero wtedy, kiedy w korycie nie było śladu karmy, barany zamilkły i kozy wróciły do swoich miejsc. Jakże wielkie było zdziwienie wołu, który powrócił do pustego koryta. Wtedy sobie pomyślałem: człowiek wcale nie stoi wyżej od zwierzęcia! Również ludzie starają się jeden drugiego przechytrzyć i oszukać, aby tylko wydrzeć mu kęs chleba z ust. Zastanowiwszy się przy tej okazji nad głupimi postępkami człowieka, jego chytrymi gierkami i porównawszy z wyczynem baranów i kóz, roześmiałem się.
Królowa poważnie przejęła się słowami męża i po namyśle powiedziała:
– Jeśli to odpowiada prawdzie, to dlaczego wzbraniałeś się od razu mi to wyjaśnić? Dlaczego musiałam tak długo czekać? Dlaczego musiałam tak długo cię prosić? Sądzę, że tę bajkę wymyśliłeś dopiero teraz, na poczekaniu. Powiedz mi prawdę. Tylko prawda przekona mnie o twojej miłości. Powiedz, a będę spokojna.
Królowa mówiąc to rozszlochała się. W takiej sytuacji król zmuszony był oświadczyć:
– To prawda, że nie powiedziałem ci wszystkiego. Uczyniłem to jednak nie ze złej woli ani z braku miłości do ciebie. Gdybym ci powiedział całą prawdę, musiałbym się rozstać z życiem.
Królowej słowa Salomona nie wystarczyły.
– Podajesz mi jedno kłamstwo za drugim i jeszcze twierdzisz, że mnie kochasz. To niepoważne. Jeśli mi nie wyjaśnisz całej prawdy, umrę!
Salomon widząc, że żona nie przejęła się grożącą mu śmiercią w wypadku wyjaśnienia całej prawdy, wpadł w gniew. Podniesionym głosem zawołał:
– Dobrze, powiem ci, ale słuchaj uważnie.
Królowa wytarła łzy i dała mu znak, że uważnie słucha. Salomon skupił się i zaczął opowiadać:
– W portowym mieście Akko575 mieszkał pewien człowiek o imieniu Jaszar576. Był to mąż dobry i bogobojny. Utrzymywał się z ciężkiej pracy na małym poletku ziemi. Przed śmiercią przywołał syna i tak do niego powiedział: Szmajo, synu mój, dni mego żywota są już policzone, dlatego chcę, abyś uważnie mnie posłuchał, a potem wykonał wszystko, co ci powiem.
– Dobrze, ojcze – odpowiedział syn – wykonam wszystko, czego zażądasz.
– Otóż masz codziennie wrzucać do morza bochenek chleba.
Szmaja nie okazał zdziwienia i nie zapytał ojca o sens jego polecenia. Był grzecznym i posłusznym synem, który każde polecenie ojca wykonuje z największą radością.
Jaszar umarł i Szmaja objął po nim schedę. I tak jak obiecał ojcu, wychodził codziennie na brzeg morza i wrzucał bochenek chleba do wody. I zawsze w tym samym czasie podpływała mała ryba, która rzucała się na chleb i najadłszy się do syta, zostawiała jeszcze trochę dla innych ryb. Po pewnym czasie rybka karmiona obficie chlebem rozrosła się i roztyła w takim stopniu, że stała się większa od wszystkich pozostałych małych ryb. I wtedy chleb rzucany przez Szmaja przestał jej smakować. Zabrała się więc do pożerania mniejszych od siebie. Na wieść o tym król morza wpadł w gniew. Polecił sprowadzić żarłoczną rybę i postawić ją przed sądem. Dwa potężne wieloryby natychmiast wykonały jego polecenie. Żarłoczna ryba stanęła przed obliczem króla morza.
– Skazuję cię na śmierć – powiedział król – boś występna i grzeszna. Pożerając swoich braci naruszyłaś prawo.
Ryba zaczęła się gęsto tłumaczyć:
– Nie ja jestem winna, ale ów człowiek, który codziennie dawał mi zbyt dużo chleba. Od przekarmienia brzuch mi się rozrósł i zaczął wymagać coraz więcej pożywienia. Z głodu musiałam pożerać mniejsze ode mnie rybki.
– Masz rację – powiedział król morza – gdyby ów człowiek nie dawał ci tyle chleba, nie rozrosłabyś się, nie stałabyś się silniejsza od swoich braci i nie pożerałabyś ich. A teraz wracaj tam, gdzie ów człowiek podaje ci chleb. Kiedy zjawi się i stanie nad samym brzegiem, podpłyń i połknij go żywcem, a potem przybądź z nim do mnie. Postawimy go przed sądem i ukarzemy.
Ryba podpłynęła do portu i czekała na pojawienie się Szmai. A kiedy ten stanął na brzegu, natychmiast go połknęła. Z pełnym brzuchem wróciła do króla morza i wypluła ze swego wnętrza Szmaję. Król otworzył rozprawę sądową.
– Grzeszniku! Nie tylko sam grzeszysz, ale z moich poddanych czynisz grzeszników. Przez ciebie mała rybka rozrosła się i zaczęła pożerać własnych braci.
Szmaja spokojnie wysłuchał słów króla morza i odpowiedział:
– Niech mnie Bóg skaże, jeśli czyniłem to ze złej woli. Wykonywałem jedynie wolę ojca, który przed śmiercią zlecił mi codziennie wrzucać do morza bochenek chleba. Nie mogłem przecież przypuścić, że ktoś z twoich poddanych będzie żarł ten chleb i tak dalece nabierze sił, że zacznie pożerać swoich braci.
Teraz widocznie Szmaja trafił mu do przekonania, bo król morza łagodniejszym głosem już przemówił:
– Twoje słowa, Szmajo, są słuszne. Wykonałeś nakaz Boga, Stworzyciela Nieba, Ziemi i Morza. Zachowałeś szacunek dla ojca i spełniłeś jego wolę. Dlatego zwalniam cię od winy i kary. Możesz spokojnie i cało wrócić do domu. A za to, że ci przysporzyłem tylu kłopotów, że cię wciągnąłem w głąb morza i śmiertelnie przeraziłem, nauczę cię posługiwać się językiem ptaków i zwierząt. Wtedy staniesz się mądrzejszy od wszystkich ludzi zamieszkałych w twoim mieście. Z góry cię jednak ostrzegam, abyś nikogo nie wtajemniczył w treść twoich rozmów ze zwierzętami i ptakami. Jeśli zlekceważysz moje ostrzeżenie, zginiesz.
I Szmaja posiadł znajomość języków zwierząt i ptaków, po czym został odwieziony przez Lewiatana577 do portu w Akko. Pewnego dnia, kiedy zażywał z żoną odpoczynku w cieniu własnej winnicy, przyglądał się powrotowi z pola swoich wołów. Widać było, że po ciężkiej pracy woły są zmęczone. Podchodziły do koryta, wzdychały i coś tam między sobą szeptały. Szmaja, który znał już język zwierząt, nadstawił ucho. Usłyszał, jak jeden wół powiedział do drugiego:
– Oby nasz gospodarz okazał się dzisiaj miłosierny i dał nam się najeść i napić.
W tej samej chwili podbiegły do koryta wołów barany i zapytały:
– Dlaczego wzdychacie podczas jedzenia?
– Bo cały dzień orałyśmy w polu – odpowiedziały woły. – Nie dość, że byłyśmy wyczerpane, to jeszcze słudzy naszego gospodarza połamali nam wszystkie kości na grzbiecie.
Na to barany:
– Głupcy, kiedy nareszcie zmądrzejecie? Gdybyście potrafiły oszukać waszego gospodarza, to dałby wam spokój, przestałby męczyć.
– Jaką macie na to radę? – zapytały woły.
– Udawajcie od jutra chorych. Wtedy gospodarz da wam spokój.
Rada baranów przypadła wołom do gustu. Rankiem dnia następnego, kiedy słudzy Szmai sypali do koryta karmę, woły jej nie tknęły. Powiadomiony o wypadku Szmaja polecił zaprząc do pługów barany. Zdumieni słudzy zapytali:
– Jak to, panie gospodarzu? Jak można baranami orać? Kto to kiedy słyszał?
– Jako rzekłem, tako macie zrobić!
No i zaprzęgli barany do pługów. Nie obeszło się, rzecz jasna, bez batów i bez zadania zwierzętom ran.
Zobaczywszy, że ciała zwierząt pokryte są ranami, Szmaja wyciągnął całkowicie błędny wniosek. Uznał mianowicie, że barany są po prostu leniwe i należy je ostrzej potraktować. Nakazał wsypać jeszcze raz do koryta wołów świeżą paszę. Gdyby zaś dalej nie chciały jeść, zaprowadzi je do rzeźni na ubój. Usłyszawszy to, barany przestraszyły się i zaczęły ze wszystkich sił ciągnąć pługi.
Wieczorem po pracy słudzy zaprowadzili barany do obory i wsypali im do koryta ziarno i słomę. Wygłodniałe i zmęczone rzuciły się do jedzenia. Jadły i ciężko wzdychały. Woły zapytały je wtedy, dlaczego tak wzdychają:
– Zmusili nas – odpowiedziały barany – do pracy ponad siły. Bili nas i maltretowali. Ostrzegamy was, że jeśli będziecie dalej za naszą radą udawały chorych, to gospodarz zaprowadzi was do rzeźni. Na własne uszy usłyszałyśmy to z ust gospodarza.
– Biada nam – zaryczały woły. – Lepiej będzie, jeśli przerwiemy głodówkę. Zjemy nawet dwa razy tyle, ile zawsze, aby tylko zachować życie.
Szmaja wszystko to słyszał i zadowolony wybuchnął śmiechem. Stojąca przy nim żona ciekawa była, dlaczego tak się śmieje.
– Przypomniało mi się coś takiego wesołego, że nie mogłem się powstrzymać od śmiechu.
– Powiedz mi, co to było? Proszę cię.
– Niestety, nie mogę ci tego powiedzieć.
Kobieta wpadła w złość. Zaczęła go besztać. Nie skąpiła mu wymówek.
– Co ty sobie myślisz? Traktujesz mnie jak służącą. Chcesz przed żoną ukrywać tajemnicę? Powiedz, jeśli nie chcesz, żebym ci życie zatruła.
Szmaja zaczął ją prosić, aby nie nalegała.
– Uspokój się, moja miła. Nie żądaj, abym ci ujawnił tajemnicę. Jeśli to zrobię, zginę!
Ale kiedy nie przestała go zadręczać wymówkami i połajankami, odechciało mu się żyć. Zrezygnowany zawołał:
– Przygotuj mi porządny posiłek, ale taki, jaki lubię. Najem się po raz ostatni w życiu, potem wyjawię ci tajemnicę, ale tymczasem położę się spać.
I ułożywszy się twarzą do ściany, zaczął wzdychać i płakać. Żona poleciła wtedy służącej ugotować dla męża smaczną potrawę i podać ją w misce do stołu, aby po przebudzeniu mógł zasiąść do jedzenia. I kiedy wszystko już było gotowe, nagle wszedł do pokoju kogut w towarzystwie swoich licznych małżonek kur. Wszystkie rzuciły się do zbierania okruchów, które zawsze walają się pod stołem. Tym razem jednak nie było tam okruchów. Nic nie znalazłszy, kogut wskoczył na stół i zabrał się do wydziobywania z miski placków kartoflanych. Nie mógł tego znieść obecny przy tym pies.
– Bezczelny kogucie! Jak śmiesz wyczyniać takie rzeczy? Krąży fama, że ludzie uważają psy za bezczelne i bezwstydne stworzenia, ale widząc wasze zachowanie doszedłem do wniosku, że to wy, kury, należycie do najpodlejszego gatunku stworzeń.
Kogut nie przejmował się wcale morałami psa i dalej dziobał kartoflane placki. Pies jeszcze bardziej uniósł się gniewem i zawołał:
– Ty podłe stworzenie! Dlaczego za dobro odpłacasz złem? Wiesz przecież, że nasz gospodarz, nasz żywiciel wnet umrze i mimo to zjadasz mu ostatni posiłek. Zejdź natychmiast ze stołu, bo jeśli tego nie uczynisz, ja tam wskoczę i zrobię z tobą porządek.
– Czemu się nagle ulitowałeś nad tym głupim gospodarzem? – odpowiedział kogut. – Dlaczego go żałujesz? Sam przecież sprowadził na siebie nieszczęście. Gdyby nie posłuchał żony, żyłby.
– A jak miał nie posłuchać żony? Zatruwała mu przecież życie.
– I właśnie to miałem na myśli, nazywając go głupcem. Ja jestem mądrzejszy od niego. Popatrz tylko, ile mam żon. Nie potrafisz ich nawet policzyć. A mimo to żyję! I żadna z nich nie poważy się nade mną znęcać. Nasz gospodarz ma tylko jedną żonę i za chwilę zamieni się w trupa.
Szmaja usłyszał słowa koguta i migiem zerwał się z łóżka. Pobiegł do żony i zawołał:
– Jeśli jeszcze raz odważysz się nastawać na moją tajemnicę, to źle na tym wyjdziesz.
Nagły wybuch złości męża tak ją przeraził, że więcej już go nie nagabywała.
A kiedy Salomon zakończył swoją opowieść, zauważył, że jego żona siedzi z opuszczoną głową, głęboko zawstydzona. Zwrócił się wtedy do niej tymi słowy:
– Wiedz, moja żono, że dziesiątki tysięcy mężczyzn jest na moich usługach. Ci wszyscy mężczyźni nie odważyli się i nie odważą czegokolwiek uczynić bez mojej woli, a tym bardziej wbrew niej. Jeśli zaś tylu ludzi podporządkowało się mojej woli, to jak mogłaś pomyśleć, że ty, jedna kobieta, swoim płaczem podporządkujesz mnie sobie.
– Przebacz mi, mężu – zawołała królowa. – Przebacz!
– Dobrze, przebaczam ci!