Kitabı oku: «Czerwone i czarne», sayfa 30

Yazı tipi:

LX. Loża w Bouffes

 
As the blackest sky
Foretells the heaviest tempest.
 
Don Juan.

Wśród tylu wzruszeń Julian czuł się bardziej zdziwiony niż szczęśliwy. Zniewagi Matyldy przekonywały, jak mądra była rosyjska taktyka. „Mało mówić, mało działać, oto dla mnie jedyny środek”.

Podniósł Matyldę i bez słowa posadził ją z powrotem. Zaczęła płakać.

Aby pokryć wzruszenie, wzięła listy pani de Fervaques i otwierała je z wolna. Uczyniła nerwowy gest, poznając pismo marszałkowej. Obracała kartki, nie czytając; większość listów miała po sześć stronic.

– Opowiedz mi przynajmniej – rzekła błagalnie, nie śmiąc spojrzeć na Juliana. – Wiesz, że jestem dumna; jest to nieszczęście mego stanowiska, a nawet charakteru, wyznaję: pani de Fervaques zabrała mi tedy twoje serce? Czy uczyniła dla ciebie wszystkie ofiary, do jakich mnie pchnęła ta nieszczęsna miłość?

Głuche milczenie było odpowiedzią Juliana. „Jakim prawem – myślał – ona żąda ode mnie niedyskrecji niegodnej uczciwego człowieka?”

Matylda próbowała czytać listy; oczy pełne łez nie były do tego zdolne. Od miesiąca była nieszczęśliwa, ale ta wyniosła dusza wzbraniała się przyznać przed sobą do własnego uczucia. Jedynie przypadek spowodował ten wybuch. Na chwilę zazdrość i miłość zwyciężyły dumę. Siedziała na kanapie, tuż przy nim. Widział jej włosy, alabastrową szyję i przez chwilę zapomniał o swej roli; okolił jej kibić ramieniem, przycisnął niemal Matyldę do piersi.

Obróciła z wolna głowę; zdumiał go bezgraniczny ból, jaki wyrażały jej oczy, zmienione do niepoznania.

Julian uczuł, że go siły opuszczają, tak śmiertelnie ciężki był akt woli, jaki sobie nałożył.

„Jeśli się dam ponieść szczęściu kochania jej – myślał Julian – niebawem oczy te wyrażać będą jedynie wzgardę”. Tymczasem ona zdławionym głosem, urywanymi słowy powtarzała mu zaklęcia żalu za swe postępowanie płynące z nadmiaru dumy.

– I ja mam dumę – rzekł Julian ledwie słyszalnym głosem, przy czym twarz jego odbijała ostateczne wyczerpanie.

Matylda zwróciła się żywo. Słyszeć jego głos było to szczęście, którego nadziei niemal się wyrzekła. W tej chwili pamiętała o swej dumie jedynie po to, aby ją przeklinać, byłaby chciała popełnić jakieś rzeczy niemożliwe, niewiarygodne, aby mu dowieść, do jakiego stopnia ubóstwia go, a brzydzi się sobą.

– Prawdopodobnie dla tej dumy – ciągnął Julian – wyróżniła mnie pani przez chwilę; z pewnością też za ten hart, jaki przystoi mężczyźnie, szanuje mnie pani teraz. Mogę kochać marszałkową…

Matylda zadrżała; oczy jej przybrały dziwny wyraz. Miała usłyszeć wyrok. Drgnienie to nie uszło uwagi Juliana; czuł, że męstwo jego słabnie.

„Ach – mówił sobie, nasłuchując dźwięku czczych słów, które wygłaszały jego usta, jakby jakiegoś obcego szmeru – gdybym mógł okryć pocałunkami te blade policzki i gdybyś ty tego nie czuła!”

– Mogę kochać marszałkową… – ciągnął i głos zamierał mu coraz bardziej – ale nie posiadam żadnych stanowczych dowodów jej sympatii….

Matylda spojrzała nań; wytrzymał to spojrzenie, sądził przynajmniej, że fizjonomia nie zdradziła go. Czuł, że miłość przenika go do ostatnich zaułków serca. Nigdy nie ubóstwiał jej tak jak w tej chwili; był niemal równie oszalały jak Matylda. Gdyby ona zdobyła się na trochę zimnej krwi i hartu, aby pokryć swe uczucia, padłby jej do nóg, wyrzekając się czczej komedii. Znalazł siłę, aby dalej mówić. „Ach, Korazow! – zakrzyknął w duchu – Czemuż cię tu nie ma! Jakżebym potrzebował słowa wskazówki!” Przez ten czas głos jego mówił:

– W braku innego uczucia, wdzięczność wystarczyłaby, aby mnie przywiązać do marszałkowej: była dla mnie dobra, pocieszała mnie, gdy mną gardzono…. Mam prawo nie wierzyć bezwzględnie w pewne pozory, zapewne niezmiernie pochlebne, ale też może bardzo nietrwałe.

– Wielki Boże! – wykrzyknęła Matylda.

– I cóż, jaką rękojmię daje mi pani? – podjął Julian porywczo i z siłą, jakby zapominając o dyplomatycznej przezorności. – Jakaż przysięga, jakiż bóg mi zaręczy, że usposobienie twoje będzie trwało więcej niż dwa dni?

– Bezmiar mej miłości i nieszczęścia, gdybyś mnie już nie kochał – rzekła, ujmując go za ręce i zwracając się ku niemu…

Nagły ten ruch rozchylił nieco narzutkę; Julian ujrzał prześliczne ramiona. Zburzone nieco włosy przypominały mu rozkoszną chwilę…

Miał już ulec. „Jedno niebaczne słowo – pomyślał – i rozpocznę na nowo długi ciąg dni rozpaczy. Pani de Rênal znajdowała rację, aby uczynić to, co serce jej dyktowało; ta światowa panna pozwala sercu wzruszyć się jedynie wtedy, kiedy sobie dowiodła silnymi argumentami, że powinna być wzruszona”.

W mgnieniu oka ogarnął tę prawdę i w mgnieniu oka też odzyskał siłę.

Cofnął ręce, które Matylda tuliła, i z ostentacyjnym szacunkiem usunął się nieco. Nie podobna mężczyźnie dalej posunąć hartu. Zebrał rozsypane listy pani de Fervaques i dodał z pozorami grzeczności, jakże okrutnej w tej chwili:

– Panna de la Mole raczy mi pozwolić, abym się zastanowił nad tym wszystkim.

Oddalił się szybko i opuścił bibliotekę; słyszała, jak kolejno zamyka wszystkie drzwi.

„Potwór! Wcale się nie wzruszył… – myślała. – Ale co ja mówię, potwór! Jest mądry, roztropny, dobry; to ja zawiniłam więcej niż sobie można wyobrazić”.

Wytrwała w tym usposobieniu. Tego dnia Matylda była prawie szczęśliwa, cała oddała się miłości; można by rzec, że nigdy w duszy tej nie zagościła pycha, i jaka pycha!

Zadrżała ze wstrętu, kiedy wieczorem lokaj oznajmił panią de Fervaques; głos ten zabrzmiał jej złowrogo. Nie mogła znieść widoku marszałkowej, stanęła jak wryta. Julian, niezbyt dumny ze swego bolesnego zwycięstwa, uląkł się własnych spojrzeń i nie zjawił się na obiad.

Miłość jego i szczęście wzrastały szybko, w miarę jak się oddalał od momentu bitwy; już czynił sobie wyrzuty. „Jak mogłem się jej oprzeć! – powiadał sobie. – Gdyby miała mnie przestać kochać, jedna chwila może odmienić tę hardą duszę. Trzeba zaś przyznać, że obszedłem się z nią strasznie”.

Wieczorem czuł, że trzeba się bezwarunkowo pojawić w Bouffes, w loży pani de Fervaques. Zaprosiła go wyraźnie, zarówno jej obecność jak jego zuchwała nieobecność dojdą niechybnie do Matyldy. Mimo oczywistości tego rozumowania, nie miał siły, aby od początku wieczoru wmieszać się między ludzi. Gdyby musiał rozmawiać, straciłby połowę swego szczęścia.

Wybiła dziesiąta: bezwarunkowo trzeba się pokazać.

Szczęściem zastał lożę marszałkowej pełną kobiet; stanął przy samych drzwiach, zasłonięty przez kapelusze. Pozycja ta oszczędziła mu śmieszności: boskie akcenty bowiem Karoliny w Matrimonio segreto wycisnęły mu łzy z oczu. Pani de Fervaques ujrzała te łzy; tworzyły taki kontrast z hartem zwykłej jego fizjonomii, że ta światowa dusza, od dawna nasycona żrącymi kwasami parweniuszowskiej pychy, wzruszyła się. Reszta kobiecego serca, jaka w niej pozostała jeszcze, ozwała się. Zapragnęła słyszeć dźwięk głosu Juliana.

– Czy widział pan panie de la Mole? – rzekła. – Są na trzecim piętrze.

„Wszak to nie ich dzień – pomyślał Julian – co za zapał!”

Matylda skłoniła matkę, aby się wybrała do teatru, mimo nieodpowiedniej dla ich stanowiska loży, którą ktoś usłużny ofiarował się zdobyć. Chciała się przekonać, czy Julian spędzi wieczór z marszałkową.

LXI. Przerazić ją

Oto arcydzieło waszej cywilizacji! Z miłości uczyniliście zwyczajną sprawę.

Barnave.

Julian pobiegł do loży. Oczy jego spotkały natychmiast załzawione oczy Matyldy; płakała nie krępując się, były tam jedynie podrzędne figury, przyjaciółka, która użyczyła loży i paru jej znajomych. Matylda położyła dłoń na ręce Juliana; zapomniała o obecności matki. Dławiąc się niemal od łez, rzekła tylko jedno słowo:

– Wierzysz!

„Byle tylko nie odezwać się” – myślał Julian sam bardzo wzruszony, zasłaniając, jak mógł, oczy ręką, niby od świecznika zalewającego blaskiem loże trzeciego piętra. „Jeśli przemówię, nie będzie mogła wątpić o mym wzruszeniu, głos zdradzi mnie, wszystko może się jeszcze popsuć”.

Walka stała się dlań uciążliwsza niż rano, dusza jego miała czas ulec wzruszeniu. Lękał się, aby Matyldy nie ukąsiła próżność. Pijany miłością i rozkoszą, przemógł się, aby milczeć. Jest to wedle mnie jeden z najpiękniejszych rysów jego charakteru: człowiek zdolny do takiej siły woli może zajść daleko, si fata sinant.

Panna de la Mole nalegała, aby Julian wracał z nimi do pałacu. Szczęściem padał deszcz. Ale margrabina wskazała Julianowi miejsce naprzeciw siebie, wciąż go zagadywała, nie zostawiła mu czasu na rozmowę z córką. Można by rzec, iż margrabina czuwała nad szczęściem Juliana; nie lękając się już zepsuć wszystkiego nadmiarem wzruszenia, tonął w nim bez pamięci.

Czyż ośmielimy się wyznać, iż znalazłszy się w pokoju, Julian rzucił się na kolana i okrył pocałunkami listy Korazowa?

– O wielki człowieku! Ileż ci zawdzięczam! – wykrzyknął oszalały.

Stopniowo ochłonął nieco. Porównywał się z generałem, który ma wygrać wielką bitwę. „Przewaga jest stanowcza, olbrzymia – powiadał sobie – ale co jutro? Jedna chwila może wszystko zgubić”.

Otworzył gwałtownym ruchem Pamiętniki, dyktowane na wyspie Świętej Heleny przez Napoleona i przez całe dwie godziny zmuszał się do czytania; czytał jedynie oczami, mimo to zmuszał się. W czasie tej dziwnej lektury głowa jego i serce nastrojone na najwyższy ton pracowały bez jego wiedzy. „To zupełnie inna kobieta niż pani de Rênal – powiadał sobie – ale nie sięgał dalej myślą”.

– Przerazić ją! – wykrzyknął nagle, odrzucając książkę. – Nieprzyjaciel będzie mnie słuchał tylko o tyle, o ile stanę się groźny, wówczas nie ośmieli się mnie lekceważyć.

Przechadzał się po swoim pokoiku, pijany radością. Co prawda szczęście to bardziej płynęło z dumy niż z miłości.

– Przerazić ją! – powtarzał dumnie i miał prawo być dumny. – Nawet w najszczęśliwszych chwilach pani de Rênal wątpiła zawsze, aby moja miłość była równa jej miłości. Tutaj mam do czynienia z demonem, trzeba go ujarzmić.

Wiedział, że nazajutrz już o ósmej rano Matylda znajdzie się w bibliotece; zjawił się dopiero o dziewiątej, płonąc miłością, ale panując nad sercem. Nie upłynęła minuta, aby sobie nie powtarzał: „Utrzymywać ją wciąż w tej wątpliwości: Czy on mnie kocha? Świetne stanowisko, pochlebstwa, aż nadto czynią ją skłonną do pewności siebie”.

Blada, spokojna, Matylda siedziała na kanapie, jakby wrosła w miejsce. Wyciągnęła rękę:

– Drogi mój, obraziłam cię, prawda; możesz gniewać się na mnie…

Julian nie spodziewał się takiej prostoty. Omal się nie zdradził.

– Chcesz rękojmi – dodała po chwili oczekiwania – masz słuszność. Wykradnij mnie, jedźmy do Londynu, będę zgubiona na zawsze, zhańbiona… – Miała tę siłę, aby wysunąć rękę z rąk Juliana i zasłonić sobie oczy. Wszystkie uczucia wstydu i cnoty niewieściej wróciły w tę duszę… – Więc dobrze! Okryj mnie hańbą – rzekła z westchnieniem – to będzie rękojmia.

„Wczoraj byłem szczęśliwy, bo miałem odwagę być surowym dla samego siebie” – pomyślał Julian. Po chwili milczenia zdołał się opanować na tyle, aby rzec lodowato:

– A skoro uciekniesz do Londynu, skoro będziesz zhańbiona, któż mi ręczy, że będziesz mnie kochała? Że moje sąsiedztwo w kolasce pocztowej nie będzie ci niemiłe? Nie jestem potworem; to, że panią zgubię w opinii, będzie dla mnie tylko jednym nieszczęściem więcej. To nie twoja pozycja stanowi przeszkodę; to, niestety, twój charakter. Czy możesz zaręczyć sama przed sobą, że będziesz mnie kochała bodaj tydzień?

„Och, niech kocha tydzień, tylko tydzień – powiadał sobie Julian – a umrę ze szczęścia. Co mi przyszłość, co mi życie! I to boskie szczęście może się zacząć dla mnie dziś, jeśli zechcę, zależy jedynie ode mnie!”

Matylda widziała jego zadumę.

– Jestem tedy zupełnie niegodna ciebie – rzekła, ujmując go za rękę.

Julian wziął ją w ramiona, ale w tejże chwili żelazna dłoń obowiązku pochwyciła jego serce. „Jeśli spostrzeże, jak dalece ją ubóstwiam, stracę ją”. I nim wypuścił ją z objęć, odzyskał całą godność, jaka przystoi mężczyźnie.

Tego dnia i przez następne dni zdołał ukryć nadmiar szczęścia; bywały chwile, w których odmawiał sobie nawet rozkoszy wzięcia jej w ramiona.

Kiedy indziej znowu szał szczęścia tłumił wszelką przezorność.

Niegdyś miał zwyczaj spędzać wiele chwil koło altanki z dzikiego wina, przeznaczonej na to, aby ukryć drabinę. Siadał tak, aby móc z dala spoglądać na okno Matyldy i opłakiwać jej niestałość. Tuż obok wyrastał ogromny dąb, tak iż pień drzewa zasłaniał go od niepowołanych spojrzeń.

Kiedy przechodził z Matyldą koło tego miejsca, które mu tak żywo przypominało bezmiar niedoli, kontrast minionej rozpaczy a obecnego szczęścia za silny był dla Juliana; łzy nabiegły mu do oczu. Podnosząc do ust rękę ukochanej, rzekł:

– Tutaj żyłem, myśląc o tobie, tutaj patrzałem w te żaluzje, czekałem godziny całe szczęsnej chwili, w której ta ręka mi je otworzy…

Hart jego prysnął. Odmalował prawdziwymi barwami, takimi, jakich się nie da zmylić, bezmiar swej rozpaczy. Krótkie wykrzykniki świadczyły o jego obecnym szczęściu, które położyło kres okrutnej męce.

„Co ja czynię, Boże? – pomyślał Julian, opamiętując się nagle. – Gubię się”.

W bezmiarze przerażenia zdało mu się, że widzi już w oczach panny de la Mole mniej tkliwości. Było to złudzenie; ale twarz Juliana zmieniła się nagle i stała się śmiertelnie blada. Oczy jego zgasły; wyraz dumy niewolnej od ironii zajął nagle miejsce najoddańszej63 miłości.

– Co tobie, drogi? – spytała Matylda z czułością i niepokojem.

– Kłamię – odparł Julian twardo – i kłamię przed tobą! Wyrzucam to sobie, a wszakże Bóg wie, iż szanuję cię na tyle, aby nie kłamać. Kochasz mnie, jesteś mi oddana, nie potrzebuję frazesów, aby trafić do twego serca.

– Wielki Boże! Czyż to frazesy, wszystkie te urocze słowa, które powtarzasz mi od kwadransa?

– Niestety, biję się w piersi, droga Matyldo. Ułożyłem je swego czasu dla kobiety, która mnie kocha, a którą byłem nieco znudzony… To mój nieszczęsny charakter, sam spowiadam się z niego przed tobą, daruj mi.

Gorzkie łzy spływały po licach Matyldy.

– Z chwilą gdy mnie coś urazi i wprawi w zadumę – ciągnął Julian – moja niegodziwa pamięć, którą przeklinam w tej chwili, nastręcza mi ratunek i nadużywam go.

– Czy mimo woli popełniłam coś, co cię uraziło? – spytała Matylda z czarującą prostotą.

– Jednego dnia, przypominam sobie, przechodząc koło tych powojów, zerwałaś kwiatek, de Luz wziął ci go z ręki i ty mu go zostawiłaś. Stałem tuż za tobą.

– De Luz? To niemożliwe – odparta Matylda z wrodzoną wyniosłością – nie mam takich zwyczajów.

– Wiem z pewnością – odparł porywczo Julian.

– Więc dobrze, prawda, drogi mój – rzekła Matylda, spuszczając smutno oczy. Wiedziała stanowczo, że od wielu miesięcy nie pozwoliła panu de Luz na nic podobnego.

Julian spojrzał na nią z niewysłowioną czułością: „Nie – pomyślał – ona nie kocha mniej”.

Wieczorem wymawiała mu żartem jego słabostkę dla pani de Fervaques.

– Mieszczanin zakochany w parweniuszce! Tego rodzaju serca to są jedyne, których mój Julian nie zdoła przywieść do szaleństwa. Zrobiła z ciebie dandysa – mówiła, bawiąc się jego włosami.

Od czasu, jak sądził, że Matylda nim gardzi, Julian stał się jednym z najlepiej ubranych ludzi w Paryżu; miał zaś nad zawodowymi elegantami tę wyższość, że raz dokończywszy toalety, nie myślał już o niej.

Jedno drażniło Matyldę; Julian w dalszym ciągu kopiował listy Rosjanina i przesyłał je marszałkowej.

LXII. Tygrys

Ha! czemuż to, a nie co innego!

Beaumarchais

Pewien angielski podróżnik opowiada dzieje swej zażyłości z tygrysem; wychował go, pieścił, ale zawsze miał na stole nabity pistolet.

Julian dał się unosić nadmiarowi swego szczęścia jedynie w chwilach, gdy Matylda nie mogła tego szczęścia wyczytać w jego oczach. Ściśle dopełnił nałożonego sobie obowiązku, aby jej rzec od czasu do czasu coś przykrego.

Kiedy słodycz Matyldy, której przyglądał się ze zdumieniem, i nadmiar jej oddania miały mu już odjąć władzę nad sobą, wówczas zdobywał się na to, aby ją opuścić.

Pierwszy raz w życiu Matylda kochała.

Życie, które zawsze się wlekło dla niej żółwim krokiem, teraz leciało na skrzydłach.

Ponieważ trzeba było jakiegoś upustu dla jej dumy, harda panna wystawiała się na wszystkie niebezpieczeństwa, jakie miłość mogła na nią ściągnąć. Julian musiał być przezorny za nią: jedynie wtedy, kiedy chodziło o niebezpieczeństwo nie chciała ulec jego woli. Ale, pokorna i uległa z nim, objawiała tym większą butę wobec otoczenia, rodziców czy służby.

Wieczorem w salonie wobec kilkudziesięciu osób przywoływała Juliana, aby z nim szeptać na osobności.

Kiedy raz Tanbeau usiadł koło nich, poprosiła, aby jej przyniósł z biblioteki tom Smolletta, w którym znajduje się rewolucja roku 1688; kiedy się zaś wahał, dodała:

– A niech się pan nie śpieszy. – Powiedziała to ze wzgardliwą wyniosłością, która była jak balsam dla duszy Juliana.

– Zauważyłaś spojrzenie tej żmii? – spytał.

– Wuj jego liczy kilkanaście lat służby w tym salonie, inaczej kazałabym go wygnać natychmiast.

Postępowanie jej z panami de Croisenois, de Luz etc., doskonale grzeczne co do formy, było w gruncie wyzywające. Matylda wyrzucała sobie zwierzenia, jakie uczyniła niegdyś Julianowi i to tym bardziej, że nie śmiała mu wyznać, iż przesadziła oznaki sympatii niemal zupełnie niewinnej, jakiej panowie ci byli przedmiotem.

Mimo najpiękniejszych postanowień za każdym razem duma kobieca broniła jej rzec Julianowi: „To dlatego, że mówiłam do ciebie, znajdowałam przyjemność w opisywaniu owej słabości, z jaką nie cofnęłam ręki, kiedy pan de Croisenois, położywszy dłoń na marmurowym stoliku, musnął mnie nią lekko”.

Dziś zaledwie który z tych panów zbliżył się do niej na chwilę, natychmiast znajdowała jakiś interes do Juliana, a zawsze był to pozór, aby go zatrzymać przy sobie.

Uczuła się brzemienna i z radością oznajmiła to Julianowi.

– Wątpisz teraz o mnie? Czy to nie jest rękojmia? Jestem twą małżonką na zawsze.

Zwierzenie to wstrząsnęło Julianem. Omal nie zapomniał o zasadach swego postępowania. W jaki sposób być z umysłu chłodnym i obrażającym dla tej biednej dziewczyny, która się gubi dla mnie? Skoro zdawała się cierpiąca, wówczas, nawet w dnie, gdy przezorność odzywała się straszliwym głosem, nie znajdował już siły, aby jej rzucać w twarz owe okrutne słowa, tak nieodzowne wedle jego doświadczeń dla utrwalenia miłości.

– Muszę napisać do ojca – rzekła Matylda – jest dla mnie więcej niż ojcem, jest mi przyjacielem. Uważałabym za niegodne ciebie i siebie oszukiwać go choćby przez chwilę.

– Wielki Boże! Co chcesz uczynić? – spytał Julian przerażony.

– Spełnić obowiązek – odparła z oczami błyszczącymi radością. Czuła się wielkoduszniejsza od swego kochanka.

– Ależ on mnie wypędzi haniebnie!

– Będzie w swoim prawie, należy je uszanować. Podam ci rękę i wyjdziemy stąd główną bramą, w biały dzień.

Julian oszołomiony prosił, aby to odwlekła o tydzień.

– Nie mogę – odparła – honor tak każe, to mój obowiązek, trzeba go spełnić i to natychmiast.

– Zatem rozkazuję ci czekać! – rzekł wreszcie Julian. – Honor twój jest kryty, jestem twoim mężem. Ten ważny krok zmieni zasadniczo nasze położenie. Ja także jestem w swoim prawie. Dziś jest wtorek; w przyszły wtorek jest przyjęcie u księcia de Retz; wieczorem, kiedy pan de la Mole wróci, odźwierny wręczy mu nieszczęsny list… On myśli jedynie o tym, aby cię uczynić księżną, wiem doskonale; osądź, jaki będzie nieszczęśliwy.

– Chcesz powiedzieć: jak będzie się mścił.

– Mogę litować się nad mym dobroczyńcą, martwić się, że go nabawiłam zgryzoty; ale nie lękam się i nie zlęknę nigdy nikogo.

Matylda uległa. Od czasu, jak oznajmiła Julianowi swój stan, pierwszy raz przemówił do niej tak surowo; nigdy nie czuł tyle miłości. Tkliwa cząstka jego duszy chwyciła się z radością pozoru, jaki nastręczał mu ten stan Matyldy, aby sobie oszczędzić smagania jej okrutnymi słowami. Myśl o wyznaniu wszystkiego panu de la Mole wstrząsnęła nim. Czy będzie musiał rozłączyć się z Matyldą? I mimo całego bólu, jaki jej sprawi jego wyjazd, czy w miesiąc po tym wyjeździe, pomyśli jeszcze o nim?

Tak samo prawie obawiał się słusznych wyrzutów margrabiego.

Wieczorem wyznał Matyldzie ten drugi powód zgryzoty; następnie oszalały miłością wyznał i pierwszy.

Zmieniła się na twarzy.

– Naprawdę – rzekła – pół roku z dala ode mnie byłoby dla ciebie nieszczęściem?

– Strasznym, jedynym w świecie, który przejmuje mnie grozą.

Matylda czuła się szczęśliwa. Julian trzymał się tak wytrwale w swej roli, iż obudził w niej z czasem przeświadczenie, że z nich dwojga ona bardziej kocha.

Nadszedł nieszczęsny wtorek. O północy, wróciwszy do domu, margrabia zastał list z dopiskiem na adresie, że ma go otworzyć sam, bez świadków.

Mój Ojcze!

Wszystkie węzły między nami zerwane, zostają jedynie węzły krwi. Po moim mężu jesteś i będziesz zawsze istotą najdroższą mi na ziemi. Oczy moje napełniają się łzami, myślę o zgryzocie, jaką ci sprawiam; ale, iżby hańba moja nie była publiczna, aby ci zostawić czas do namysłu i działania, nie mogę dłużej odkładać zwierzenia, które ci mam uczynić. Jeśli twoja czułość dla mnie – a wiem, że jest bezgraniczna – raczy wyznaczyć mi małą pensyjkę, udam się, aby zamieszkać gdzie zechcesz, w Szwajcarii na przykład, wraz z mężem. Nazwisko jego jest tak nieznane, że nikt nie domyśli się twojej córki w pani Sorel, synowej cieśli z Verrières. Oto nazwisko, które tak ciężko przyszło mi napisać. Obawiam się dla Juliana twego gniewu, tak słusznego na pozór. Nie będę księżną, ojcze; ale wiedziałam o tym, kiedym go pokochała: ja pokochałam go pierwsza; ja go uwiodłam. Odziedziczyłam po tobie duszę zbyt wyniosłą, aby zwracać uwagę na to, co pospolite. Próżno, chcąc ci być powolną, siliłam się pokochać pana de Croisenois. Czemu mi pokazałeś człowieka naprawdę wyższego? Powiedziałeś mi to sam, kiedy wróciłam z Hyères: „Ten Sorel, to jedyny człowiek, który mnie nie nudzi”. Biedny chłopiec jest, jeśli to możebne, równie zmartwiony jak ja przykrością, jaką ci sprawi mój list. Nie mogę przeszkodzić temu, abyś nie był oburzony jako ojciec; ale kochaj mnie jako przyjaciel.

Julian zachowywał się wobec mnie z całym szacunkiem. Jeżeli odzywał się kiedy do mnie, to jedynie z głębokiej wdzięczności, jaką miał dla ciebie; wrodzona duma broni mu odnosić się inaczej niż urzędowo do osób stojących wyżej niego. Posiada on wrodzone poczucie różnic społecznych. To ja, wyznaję to z rumieńcem memu najlepszemu, przyjacielowi – i nikt inny nie usłyszy takiego wyznania! – to ja jednego dnia w ogrodzie ścisnęłam mu ramię.

Skoro ochłoniesz nazajutrz, czemu miałbyś się na niego gniewać? Błąd mój jest nie do naprawienia. Jeśli żądasz, przez moje usta Julian przedłoży ci zapewnienia najgłębszego szacunku oraz rozpaczy, iż sprawił ci zgryzotę. Nie ujrzysz go; ale ja pójdę za nim tam, gdzie zechce. To jego prawo, to mój obowiązek, jest ojcem mego dziecka. Jeśli dobroć twoja zechce nam użyczyć sześć tysięcy franków na życie, przyjmuję to z wdzięcznością; w przeciwnym razie Julian zamierza się osiedlić w Besançon, gdzie będzie dawał lekcje literatury i łaciny. Mimo niskiego pochodzenia, jestem pewna, że wypłynie. Z nim nie obawiam się zostać w kącie. Jeśli wybuchnie rewolucja, pewna jestem, że odegra pierwszą rolę. Czy mógłbyś powiedzieć to samo o którym z ubiegających się o moją rękę? Mają ładne majątki ziemskie? To mnie bynajmniej nie rozczula. Julian zdobyłby wysokie stanowisko, nawet pod obecnym rządem, gdyby miał milion i poparcie mego ojca…

Matylda, która wiedziała, że margrabia jest to człowiek na wskroś impulsywny, napisała pełnych osiem stronic.

„Co robić? – powiadał sobie Julian, gdy pan de la Mole czytał ten list – gdzie leży primo mój obowiązek, secundo mój interes? Dług wdzięczności wobec margrabiego jest olbrzymi; bez niego byłbym jedynie podrzędnym hultajem, nie dosyć zaś hultajem, aby nie być przedmiotem nienawiści i prześladowania innych. Zrobił ze mnie światowca. Moje nieodzowne hultajstwa będą primo rzadsze, secundo mniej nikczemne. To więcej, niż gdyby mi dał milion. Zawdzięczam mu też ten krzyż i pozór dyplomatycznych usług, które wyrywają mnie z tłumu.

Gdyby wziął w rękę pióro, aby rozporządzić mym postępowaniem, co by napisał?…”

Dumania Juliana przerwało nagle zjawienie się lokaja.

– Margrabia wzywa pana natychmiast, jak pan stoi. Niech pan uważa, jest strasznie wzburzony – dodał ciszej służący, idąc obok Juliana.

63.najoddańszej – dziś: najbardziej oddanej. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
12+
Litres'teki yayın tarihi:
11 haziran 2020
Hacim:
580 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Stuart: A Life Backwards
Alexander Masters
Metin
Ortalama puan 3,5, 8 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin, ses formatı mevcut
Ortalama puan 4,5, 8 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4, 3 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 7 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre