Kitabı oku: «Trzej muszkieterowie», sayfa 37

Yazı tipi:

– „Tym razem jednak już nie ciało nieczułe, bez życia, niecny uwodziciel trzymał w objęciach… Mówiłam ci już: nie mogłam władać sobą, pozostało mi wszakże poczucie niebezpieczeństwa: broniłam się z całych sił i z pewnością, pomimo osłabienia, długo się opierałam, ponieważ słyszałam, jak zawołał:

– Przeklęte purytanki! wiedziałem dobrze, że potrafią znużyć swych oprawców, lecz sądziłem, że z kochankami nie są tak oporne.

Niestety! opór desperacki nie mógł trwać długo, czułam, że siły mnie opuszczają i tym razem nie ze snu mojego skorzystał niegodziwiec, lecz z omdlenia…”

Felton wydał jęk głuchy; pot kroplisty spływał mu z czoła, a ręka pod ubraniem pierś szarpała.

„Pierwszą myślą, jaka mi przyszła po wróceniu do przytomności, było poszukać noża pod poduszką, którego nie miałam siły przedtem wydostać: do obrony mi nie posłużył, chciałam, aby przynajmniej winy moje zmazał.

Lecz gdy poczułam nóż w ręce, Feltonie, straszna myśl przyszła mi do głowy. Przysięgłam ci wszystko wyjawić, obiecałam prawdę i powiem ją, choćby mnie miała zgubić”.

– Przyszła ci myśl zemsty nad tym człowiekiem, wszak prawda?… – zawołał Felton.

– A więc tak!… – rzekła milady – myśl to niegodna chrześcijanki, wiem o tem; podsunął mi ją pewnie wieczny nieprzyjaciel duszy, co, jak lew rozjuszony, krąży bezustannie dokoła człowieka; on mi ją pewnie podszepnął. Cóż ci mam powiedzieć więcej?… – ciągnęła milady tonem kobiety, przyznającej się do zbrodni – myśl ta mnie opanowała i nie mogłam jej odpędzić od siebie… Za tę chęć zabójstwa ponoszę teraz karę…

– Mów pani, mów dalej – przerwał Felton – pilno mi usłyszeć, jakeś się zemściła…

– O!… postanowiłam zrobić to jak najprędzej; nie wątpiłam, że mój prześladowca powróci nocy następnej.

„W dzień biały nie miałam się czego obawiać.

Gdy nadeszła godzina śniadania, nie wahałam się jeść i pić, wieczorem zato postanowiłam udawać, że spożywam kolację, lecz nic do ust nie brać: miał zatem posiłek ranny ochronić mnie od głodu wieczorem.

Szklankę wody ukryłam jedynie z mojego śniadania, bo pragnienie mi dokuczało.

Dzień cały upłynął, lecz nie przyniósł zmiany w powziętem postanowieniu: starałam się tylko, aby twarz moja nie zdradziła zamiarów tajemnych, nie wątpiłam bowiem, że nmie obserwują; kilka razy nawet uśmiech zagościł na moich ustach… Feltonie! nie mam odwagi wyznać ci, do jakiej myśli się uśmiechałam… odwróciłbyś się odemnie ze wstrętem…”

– Mów pani, mów dalej – rzekł Felton – widzisz, że słucham i pragnę dowiedzieć się końca…

– „Wieczorem wszystko odbyło się, jak zwykle; kolacja zjawiła się po ciemku, następnie lampa zajaśniała i usiadłam do stołu.

Zjadłam parę owoców jedynie; udawałam, że nalewam wody z karafki, a piłam tylko tę, którą rano schowałam; przemieniłam ją zresztą tak szybko i zręcznie, że gdyby nawet szpiegi nasadzeni patrzyli, nie mogliby powziąć najmniejszego podejrzenia.

Po kolacji udałam ociężałość, jak dnia poprzedniego; lecz tym razem, jak gdybym upadała ze zmęczenia, lub jak gdybym się już oswoiła z niebezpieczeńtwem, powlokłam się do łóżka, zrzuciłam ubranie i położyłam się…

Znalazłam teraz nóż pod poduszką i, śpiąc niby, ściskałam go w ręce konwulsyjnie.

Dwie godziny minęły, nikt nie przychodził – tym razem, o mój Boże, ktoby to przewidział wczoraj!… – zaczynałam się bać, że może nie przyjdzie!

Nakoniec lampa uniosła się w górę i znikła w otworze sufitu; pokój zaległy ciemności, lecz wysilałam się, żeby je przebić wzrokiem. Przez jakiś czas cicho było; słyszałam tylko bicie własnego serca.

Błagałam nieba, ażeby przyszedł nareszcie. Naraz usłyszałam znany mi szelest drzwi otwieranych; usłyszałam, pomimo grubości dywanu, skrzyp podłogi; dostrzegłam, pomimo ciemności, cień, zbliżający się do łóżka”.

– Śpiesz się pani! śpiesz się!… – przerwał Felton – czyż nie widzisz, że każde słowo twoje pali mnie, jak ołów roztopiony!

– „Wtedy – mówiła milady – wtedy zebrałam wszystkie siły, przywiodłam na pamięć, że wybiła godzina zemsty, a raczej sprawiedliwości. Wyobrażałam sobie, że jestem drugą Judytą; usiadłam z nożem w ręce, i gdy już blisko i wyciągnął ręce, szukając ofiary swojej, wtedy z krzykiem boleści i rozpaczy, uderzyłam go w piersi.

Nędznik!… wszystko przewidział: pierś miał opancerzoną siatką stalową; nóż obsunął się tylko!

– A! a!… – zawołał, chwytając mnie za rekę i wyrywając broń, która mi tak źle posłużyła – chcesz mi życie odebrać, piękna purytanko! to coś więcej, niż nienawiść, to niewdzięczność! No, no, uspokój się piękne dziecię! sądziłem, żeś się już udobruchała. Nie jestem ja tyranem, trzymającym kobiety przemocą: nie kochasz mnie, byłem tyle zarozumiały, że sądziłem inaczej; obecnie się przekonałem… Jutro będziesz wolna.

Miałam tylko jedno życzenie… ażeby mnie zabił.

– Strzeż się!… – powiedziałam – wolność moja, to twoja hańba.

– Wytłumacz się jaśniej, piękna Sybillo?

– Tak, bo skoro tylko stąd wyjdę, opowiem wszystko, opowiem, jakiego gwałtu użyłeś nade mną, jak mnie więziłeś. Ogłoszę o tym pałacu, przeznaczonym dla rozpusty; wysokie zajmujesz stanowisko, milordzie, lecz drżyj! Ponad tobą jest król, ponad królem jest Bóg!

Chociaż mój prześladowca panował nad sobą, zatrząsł się jednak z gniewu. Nie mogłam widzieć wyrazu twarzy, lecz czułam drżenie ramienia, na którem rękę trzymałam.

– Skoro tak, nie wyjdziesz stąd nigdy!… powiedział.

– Bardzo dobrze!… – zawołałam – wtedy miejsce moich cierpień, stanie się także grobem moim. Umrę tutaj! a przekonasz się wtedy, że widmo oskarżające straszniejsze jest jeszcze, niż groźby żyjącej!

– Nie pozostawię ci żadnej broni.

– Jest jedna, jaką rozpacz uczyniła przystępną każdej istocie, mającej odwagę jej użyć… Zamorzę się głodem.

– Posłuchaj – rzekł nędznik – czyż pokój nie lepszy jest od takiej wojny? Powracam ci wolność natychmiast, ogłaszam i wychwalam twoją cnotę, nazywam cię Lukrecją Anglji…

– A ja cię nazywam Sekstusem, wydaję twoje zbrodnie przed ludźmi, jak już oskarżyłam cię przed Bogiem; a gdy będzie potrzeba, abym, jak Lukrecja, krwią podpisała akt oskarżenia, podpiszę go z ochotą.

– A! a!… – odezwał się wróg mój tonem szyderczym – to zmienia postać rzeczy zupełnie. Na honor! zważywszy wszystko, bardzo ci tu dobrze, niczego ci nie braknie, a jeżeli umrzesz z głodu, to będzie twoją winą jedynie.

Po tych słowach oddalił się; słyszałam, jak drzwi zamknął, a ja pogrążyłam się nie tyle w rozpaczy, przyznaję, jak we wstydzie, że się nie zemściłam. Dotrzymał słowa. Upłynął dzień i noc i nie pokazał się… Ja także dotrzymałam obietnicy, nie jadłam i nie piłam wcale; postanowiłam, jak mu to powiedziałam, umrzeć z głodu. Cały dzień i noc całą modliłam się, błagając Boga, aby mi przebaczył samobójstwo.

Na drugą noc drzwi się znów otworzyły; leżałam na podłodze, siły zaczynały mnie opuszczać.

Słysząc szelest, uniosłam się na rękach.

– Na i cóż?… – odezwał się głos, dobrze mi znany – czy uspokoiłaś się trochę i opłacisz wolność obietnicą milczenia?… Ja jestem władcą łaskawym i choć nie lubię purytanów, oddaję im jednak sprawiedliwość, jak i purytankom, jeżeli są ładne. No, dalej przysięgnij mi na ten krzyż; więcej niczego nie żądam.

– Ja mam przysięgać!… – zawołałam, powstając, gdyż na ten głos wstrętny odzyskałam siły. – Otóż przysięgam na krzyż Zbawiciela, że żadna obietnica, żadna groźba, tortura nie zmusi mnie do milczenia; przysięgam, że okrzyczę cię wszędzie jako zbójcę, łotra bez honoru, jako podłego rozpustnika: przysięgam! że jeżeli kiedy stąd się uwolnię, błagać będę cały świat o zemstę nad tobą.

– Strzeż się!… – rzekł groźnie – mam ja sposób nieomylny, którego użyję tylko w ostateczności, aby ci zamknąć usta, lub przynajmniej, aby cię o tyle nieszkodliwą uczynić, że nikt twoim słowom nie będzie wierzył.

Zebrałam wszystkie siły, aby mu odpowiedzieć wybuchem śmiechu. Poznał, że odtąd między nami wojna wieczna; wojna na śmierć.

– Posłuchaj – rzekł – zostawiam ci jeszcze tę noc i dzień jutrzejszy – namyśl się: przyrzeknij, że będziesz milczała, a bogactwa, szacunek, dostojeństwa nawet będą twym udziałem; w przeciwnym razie, skażę cię na hańbę.

– Ty!… – krzyknęłam – ty?

– Na hańbę wieczną, niezmazaną!

– Ty?… – powtórzyłam. – O! Feltonie, myślałam, że ten człowiek zmysły postradał.

– Tak, ja!… – odparł.

– A!… zostaw mnie – powiedziałam – wychodź, jeżeli nie chcesz, abym w twoich oczach głowę o mur roztrzaskała!

– Wychodzę – odrzekł – chcesz tego, a więc do jutra wieczorem!

– Do jutra!… – odpowiedziałam i padłam na ziemię, gryząc kobierzec z wściekłości…”

Felton oparł się o krzesło, milady spostrzegła z radością szatańską, iż może mu sił zbraknąć przed końcem opowiadania.

Rozdział XXX. Scena z tragedji klasycznej

Po chwili przerwy milady ciągnęła opowiadanie:

„Od trzech dni już prawie nic nie jadłam, ani piłam, cierpiałam tortury niesłychane; chwilami mgła zasłaniała mi oczy i ciążyła na czole; był to początek obłędu.

Z nadejściem wieczoru tak osłabłam, iż co chwila omdlewałam, a za każdym razem dziękowałam Bogu, bo sądziłam, że już umieram.

Podczas jednego z tych omdleń, posłyszałam otwieranie drzwi; przerażenie wróciło mi przytomność.

Wszedł mój prześladowca, za nim człowiek jakiś zamaskowany; i on także miał maskę na twarzy, lecz poznałam go po chodzie, po głosie, po postawie, nakazującej szacunek, jaką piekło mu pewnie dało na zgubę i nieszczęście ludzi.

– No, cóż? – zapytał – zdecydowałaś się nareszcie wykonać przysięgę, jakiej wymagałem?…

– Wiesz o tem, purytanie mają tylko jedno słowo; moje słyszałeś, a mianowicie, że będę dochodziła krzywdy na ziemi przed trybunałem Boskim!

– Zatem obstajesz przy swojem?

– Przysięgam przed Bogiem, który mnie słyszy, że wzywać będę świat cały na świadka twej zbrodni, aż dopóki nie znajdę mściciela.

– Jesteś nierządnicą – zawołał głosem grzmiącym – i jako taka, poniesiesz karę! Zbezczeszczona w oczach świata, do którego się odwołujesz, spróbuj go przekonać, że nie jesteś ani występna, ani szalona!

„Następnie, zwracając się do człowieka, który mu towarzyszył:

– Zbliż się kacie – rzekł – i czyń powinność swoją!

– O!… nazwisko jego!… – zawołał Felton – powiedz mi jego nazwisko!…

– Wtedy, pomimo krzyków, pomimo oporu mojego (dorozumiewałam się bowiem, że chodziło o coś gorszego, niż o śmierć nawet) kat porwał mnie, przewrócił na podłogę, obezwładnił silnemi rękami i, wtedy to łkając boleśnie, wzywając Boga, który mnie nie słyszał, wydałam naraz jęk okrutny z bólu i wstydu. Żelazo rozpalone, żelazo katowskie, odbiło się na mojem ramieniu. Patrz! – rzekła milady, podnosząc się z godnością królowej – patrz Feltonie, jakie wymyślono nowe męczeństwo dla dziewczyny młodej, niewinnej, a pomimo to ofiary zwierzęcej namiętności człowieka bez sumienia. Naucz się znać lepiej serca ludzkie, i odtąd bądź mniej powolny w służeniu za narzędzie zemsty niesprawiedliwej…

Szybkim ruchem rozpięła suknię, rozdarła batyst, okrywający łono, i zaczerwieniona udanym gniewem i niby zawstydzona, pokazała młodemu człowiekowi znak, niczem niezatarty, który hańbił to śliczne ramię.

– Ale – krzyknął Felton – to jest kwiat lilji!…

– W tem właśnie jest cała podłość – odrzekła milady. – Gdyby to było piętno angielskie!… trzebaby dowieść, jaki sąd je nakazał, a ja wtedy odwołałabym się do wszystkich trybunałów królestwa; lecz piętno francuskie… o!… takie mnie rzeczywiście hańbiło.

Blady, nieruchomy, przybity strasznem wyznaniem, olśniony nadludzką pięknością tej kobiety, obnażającej się bezwstydnie, co on uważał za wzniosłe, Felton upadł na kolana przed nią, jak czynili pierwsi chrześcijanie przed czystemi, świętemi męczennicami, które prześladowania Cezarów skazywały na krwawe igrzyska w cyrkach. Nie widział piętna hańbiącego, widział piękność jedynie.

– Przebacz!… o!… przebacz!… – wołał.

Milady czytała w oczach jego: kocham! kocham!…

– Co mam przebaczyć? – zapytała.

– Przebacz! że pomagałem twoim prześladowcom!…

Milady podała mu rączkę.

– Taka piękna!… taka młoda!… – wołał Felton, okrywając tę rączkę pocałunkami.

Felton był purytaninem; puścił rękę kobiety, aby całować jej nogi. Obecnie już jej nie kochał, uwielbiał ją…

Gdy ochłonął trochę, gdy milady odzyskała zimną krew, której, coprawda nigdy nie traciła; gdy nareszcie zakryła skromnie przed nim powaby, aby ich pragnął goręcej:

– A!… obecnie – wyrzekł – o jedno jeszcze pytam?… o nazwisko prawdziwego kata, podług mnie bowiem jest tylko jeden, bo ten drugi ślepe narzędzie jedynie!

– Jakto… mój bracie!… – zawołała milady – czy potrzeba, żebym ci go nazwała, nie odgadłeś sam dotąd.

– Co?… – odparł Felton – on?… znów on?…

– Prawdziwym winowajcą!… – przerwała milady – jest ciemięzca Anglji, prześladowca prawowiernych, podły przeniewierca honoru kobiecego, ten, który dla fantazji serca zepsutego, każe przelewać krew anglikom, co dziś proteguje protestantów, a jutro ich zdradzi…

– Więc to Buckingham!… – wykrzyknął Felton.

Milady zakryła twarz rękami, jak gdyby nie mogła bez wstydu słyszeć tego nazwiska.

– Buckingham katem tej anielskiej istoty!… – wołał Felton. – I Tyś go nie spiorunował! o Boże!… pozwoliłeś mu zostać wielkim, czczonym, wszechwładnym na naszą zgubę!

– Bóg opuszcza tych, co sobie nie pomagają – rzekła milady.

– Więc on chce ściągnąć na głowę swoją karę, przeznaczoną dla przeklętych!… – ciągnął Felton z wzrastającą egzaltacją – chce, aby zemsta ludzka uprzedziła sprawiedliwość Boską!…

– Ludzie lękają się go i przebaczają.

– O!… ja – rzekł Felton – ja go się nie boję i nie będę go oszczędzał!…

Milady uczuła w duszy radość piekielną.

– W jaki sposób lord de Winter, mój opiekun, mój ojciec, wmieszany jest w to wszystko?…

– Posłuchaj, Feltonie – odparła milady – pomiędzy podłymi i godnymi pogardy, znajdą się jeszcze ludzie wyżsi i szlachetni. Miałam narzeczonego; kochaliśmy się wzajemnie; serce miał, jak ty, Feltonie, jak ty był prawdziwym człowiekiem. Przyszłam do niego i opowiedziałam wszystko; znał on mnie dobrze i ani na chwilę nie wątpił. Był to wielki pan i pod każdym względem stał na równi z Buckinghamem. Nie nie mówił, tylko przypasałszpadę, narzucił płaszcz i udał się wprost do pałacu Buckinghama.

– Tak, tak – rzekł Felton – rozumiem; chociaż z ludźmi podobnymi, nie szpady używać trzeba, lecz sztyletu…

– Buckingham w przeddzień wyjechał, wysłany jako ambasador do Hiszpanji, gdzie miał prosić o rękę infantki dla króla Karola I‐go, wówczas jeszcze księcia Walji, nie zastał go więc i powrócił z niczem.

– Posłuchaj – rzekł do mnie – człowiek ten wyjechał i w ten sposób uniknął na razie zemsty mojej; lecz my się połączymy; jak to już było postanowione, a potem zdaj na lorda de Winter troskę o honor jego i jego żony.

– Lorda de Winter? – wykrzyknął Felton.

– Tak – odparła milady – lorda de Winter, a teraz powinieneś wszystko zrozumieć, wszak prawda? Buckingham rok cały bawił w Hiszpanji. Na tydzień przed jego powrotem, lord de Winter umarł nagle, a ja zostałam jedyną jego spadkobierczynią. Kto był winien jego śmierci? Bóg, wszystko wiedzący, wie i to zapewne, ja, nie obwiniam nikogo!…

– O!… co za straszne rzeczy!… – wołał Felton.

– Lord de Winter umarł, nie powiedziawszy nic bratu. Okrutną tajemnicę ukrywał przed światem, aż do chwili, gdy miała spaść, jak piorun, na głowę winowajcy. Twój opiekun niechętny był małżeństwu brata starszego z dziewczyną ubogą. Czułam to dobrze, że nie mogę spodziewać się opieki od człowieka, zawiedzionego w nadziei otrzymania dziedzictwa. Wyjechałam tedy do Francji z postanowieniem spędzenia tam reszty życia. Lecz całe mienie moje znajduje się w Anglji, komunikacja z powodu wojny jest utrudniona, zabrakło mi zatem funduszów i zmuszona zostałam powrócić; sześć dni temu wylądowałam w Portsmouth!…

– Cóż dalej?… – rzekł Felton.

– Co dalej?… Buckingham oto dowiedział się zapewne o moim powrocie, mówił z lordem de Winter, który zawsze był źle dla mnie uprzedzony, i nagadał mu, że jego bratowa jest nierządnicą, kobietą piętnowaną… Lord de Winter uwierzył wszystkiemu tem łatwiej, że leżało to w jego interesie. Rozkazał mnie przytrzymać, sprowadził tutaj i oddał pod straż twoją. Reszta ci wiadoma: pojutrze skazuje mnie on na wygnanie, na deportację… pojutrze strąca mnie pomiędzy zbrodniarki. O!… spisek dobrze uknuty, podstęp zręczny, zabije cześć moją na zawsze!… Widzisz sam, iż winnam umrzeć… Feltonie!… Feltonie!… daj mi ten nóż!…

Przy tych słowach, jak gdyby siły traciła, milady pochyliła się słaba i omdlewająca w ramiona młodego oficera, który, pijany miłością, oburzeniem i żądzą nieznaną, objął ją, przycisnął do serca, drżąc pod oddechem usteczek cudownych, pod dotknięciem łona drgającego.

– Nie, nie – mówił – ty będziesz żyła, otoczona szacunkiem, czysta; żyć będziesz, aby upokorzyć wrogów.

Milady odpychała go niby rączką, lecz wzrokiem wabiła; Felton nie potrzebował już zachęty, trzymał ją w objęciach i błagał jak bóstwo.

– O!… śmierci… śmierci!… – wołała słabym głosem i, przymykając oczy – śmierć przenoszę nad hańbę; Feltonie, bracie, przyjacielu, zaklinam cię!…

– Nie – zawołał Felton – nie, ty będziesz żyła i będziesz pomszczona!

– Feltonie, ja sprowadzam nieszczęście na tych, co mnie otaczają! opuść mnie, Feltonie, pozwól mi umrzeć!

– Umrzemy więc razem! – zawołał, przyciskając usta do ust uwięzionej.

Dało się słyszeć pukanie do drzwi; tym razem milady naprawdę go odepchnęła.

– Czy słyszysz?… – rzekła – ktoś nadchodzi, podsłuchano nas!… już po wszystkiem, jesteśmy zgubieni!

– Nie – rzekł Felton – to straż tylko daje mi znać, że patrol nadchodzi.

– Biegnij zatem i sam otwórz…

Felton usłuchał; zaprzedał już tej kobiecie ciało i duszę.

W drzwiach ukazał się sierżant, dowodzący patrolem.

– Co się stało? – zapytał porucznik.

– Kazałeś mi pan otworzyć na wypadek, gdybym słyszał wołanie o pomoc – odezwał się żołnierz – a zapomniałeś pan klucz mi zostawić, słyszałem krzyki niezrozumiałe, chciałem drzwi roztworzyć, lecz były zwewnątrz zamknięte; zatem przywołałem sierżanta.

– Ja się też stawiłem natychmiast – dodał sierżant.

Felton, bezprzytomny, obłąkany prawie, stał, nie mogąc głosu wydobyć. Milady zrozumiała, źe musi zawładnąć położeniem, pobiegła do stołu i schwyciła nóż.

– Jakiem prawem zabraniasz mi umrzeć?… – zawołała.

– Boże wielki!… – krzyknął Felton, widząc nóż, błyszczący w jej ręce.

W tej chwili właśnie śmiech ironiczny rozległ się na korytarzu. Lord, zwabiony hałasem, w szlafroku, bez szpady, stanął na progu.

– A!… a!… – odezwał się – jesteśmy, jak widzę, w ostatnim akcie tragedji; a co, Feltonie, przekonałeś się, dramat przechodził wszystkie fazy, jakie ci przepowiedziałem… Bądź jednak spokojny, obejdzie się tu bez krwi rozlewu.

Milady zrozumiała, że będzie zgubiona w opinji Feltona, jeśli nie da dowodu szybkiej i strasznej odwagi.

– Mylisz się, milordzie, krew tu popłynie i niech ta krew spadnie na tych, którzy doprowadzili do tego!…

Felton wydał okrzyk przerażenia i rzucił się ku niej, zapóźno jednak, milady ugodziła w pierś nożem.

Lecz trafił on szczęśliwie, przyznać musimy, bardzo zręcznie, w bryklę żelazną, jaka w owej epoce, osłaniała, jak pancerz, piersi kobiet, ześlizgnął się, rozdzierając suknię i zadrasnął ukosem ciało pomiędzy żebrami.

Suknia jednak w tej chwili krwią się splamiła. Milady padła na wznak, udając zemdloną. Felton wyrwał jej nóż.

– Spojrzyj, milordzie – rzekł ponuro – ta kobieta, oddana pod moją opiekę, życie sobie odebrała!

– Uspokój się, Feltonie – rzekł lord – nie zabiła się ona, szatani nie umierają tak łatwo; uspokój się, idź do mnie i czekaj tam…

– Ależ, milordzie…

– Idź, rozkazuję ci.

Na takie polecenie zwierzchnika, Felton był posłuszny, lecz, wychodząc, ukrył nóż na piersiach.

Lord de Winter przywołał jedynie kobietę, usługującą milady.

A że rana, pomimo jego podejrzeń, mogła być rzeczywiście niebezpieczna, posłał natychmiast służącego na koniu, aby sprowadził doktora.

Rozdział XXXI. Ucieczka

Jak to lord de Winter przewidział, rana milady nie była niebezpieczna; skoro tylko została sama z kobietą, przywołaną przez barona, która rozbierała ją pośpiesznie, uznała za właściwe otworzyć oczy.

Potrzeba było jednak grać rolę słabej i cierpiącej; nie było to trudne dla tak wytrawnej komedjantki, oszukała też kompletnie prostą kobietę, która pomimo usilnej prośby milady, uparła się, iż siedzieć będzie przy niej noc całą. Lecz obecność dozorczyni nie przeszkadzała milady rozmyślać.

Nie ulegało wątpliwości, że Felton został przekonany i należał do niej zupełnie: gdyby anioł z nieba zstąpił i potępiał milady, on w takiem usposobieniu, jak obecnie, wziąłby go za wysłańca z piekła.

Milady uśmiechała się, myśląc o tem, albowiem Felton był teraz jedyną jej nadzieją, jedynym sposobem ocalenia. Lord de Winter może go jednak podejrzewać, może nad nim czuwać…

Około czwartej zrana zjawił się doktór; rana już się zasklepiła, doktór nie mógł zbadać jej głębokości, poznał tylko po pulsie chorej, iż jest bardzo mało znacząca.

Rano milady pod pozorem, iż całą noc nie spała i potrzebuje spoczynku, odprawiła kobietę, czuwającą przy niej. Spodziewała się zobaczyć Feltona w porze śniadania; lecz Felton nie przyszedł. Czyż jej obawy się sprawdziły?

Miałżeby Felton nie dopisać w chwili stanowczej? tylko jeden dzień jej pozostał9: lord de Winter oznajmił, że odstawi ją na okręt 23-go, a oto poranek 22-go.

Pomimo to czekała cierpliwie do południa.

Obiad przyniesiono jej o zwykłej godzinie: milady ujrzała wtedy z trwogą niesłychaną, że już inni żołnierze jej pilnują.

Zapytała nieśmiało, co się dzieje z Feltonem.

Zapytała nieśmiało, co się dzieje z Feltonem. Odpowiedziano, że Felton przed godziną wyjechał gdzieś na koniu.

Starała się dowiedzieć, czy baron znajduje się w zamku; żołnierz odpowiedział, że tak i że ma rozkaz uprzedzić go, jeżeli uwięziona pragnęłaby z nim pomówić.

Milady odparła, że czuje się zbyt słaba w tej chwili, a jedynem życzeniem jej jest samotność.

Żołnierz wyszedł, pozostawiając obiad na stole. Feltona oddalono, straż zamieniono, nie ufano więc Feltonowi.

Był to okrutny cios dla uwięzionej.

Zostawszy sama, podniosła się; łóżko, na którem leżała przez ostrożność, a także, aby myślano, że jest ciężko ranna, piekło ją, jak trzon gorący. Rzuciła okiem na drzwi: baron kazał przybić deskę w miejscu, gdzie było okienko. Bał się z pewnością, aby przez otwór nie uwiodła straży jaką szatańską sztuką.

Milady uśmiechnęła się; mogła zatem nie hamować uniesień, bo jej nie obserwowano. Biegała po pokoju, jak furjatka lub, jak tygrysica, zamknięta w klatce żelaznej.

Gdyby choć nóż zostawiono, byłaby pomyślała z pewnością nie o zabiciu siebie samej, lecz tym razem o zamordowaniu barona.

O szóstej wieczorem wszedł lord Winter, uzbrojony kompletnie. Człowiek ten, uważany dotąd przez milady za szlachcica dosyć głupkowatego, stał się znakomitym dozorcą więziennym. Jedno spojrzenie na milady odkryło mu stan jej duszy.

– Oho!… – powiedział – nie zabijesz mnie dziś jeszcze, moja pani; nie masz już broni, a przytem ja mam się na baczności. Zaczęłaś przewracać w głowie biednemu Feltonowi: poddawał się już wpływom twoim szatańskim, lecz chcę go ratować, nie ujrzy cię więcej, wszystko skończone. Zbierz swoje manatki, jutro wyjedziesz. Postanowiłem odjazd na 24-go, lecz myślę, że im prędzej, tem pewniej. Jutro w południe będę już miał w rękach wyrok na ciebie, podpisany przez Buckinghama. Jeżeli słówko piśniesz do kogokolwiekbądź, nim wsiądziesz na okręt, sierżant mój głowę ci roztrzaska, taki ma rozkaz; jeżeli zaś na okręcie przemówisz do kogo bez pozwolenia kapitana, tenże kapitan każe cię w morze wrzucić! Do widzenia! Jutro jeszcze zobaczę cię i pożegnam na wieki!

To powiedziawszy, baron się oddalił.

Milady słuchała tych pogróżek z uśmiechem pogardy na ustach, ale w sercu z wściekłością straszną.

Podano kolację; milady czuła potrzebę pokrzepienia sił, nie wiedziała, co stać się może w nocy, która zapowiadała się groźnie. Straszna też burza wybuchła około dziesiątej wieczorem: milady doznała ulgi, widząc, że stan natury odpowiada temu, co się w jej duszy dzieje. Pioruny huczały w powietrzu, jak wściekłość w jej głowie; zdawało jej się, że fala, przelatując, muska jej czoło, jak drzew wierzchołki, które pochyla i odziera z liści.

Naraz usłyszała stuknięcie w szybę a przy świetle błyskawicy spostrzegła twarz mężczyzny poza kratami.

Poskoczyła do okna i otworzyła.

– Felton!.. – krzyknęła – jestem ocalona!

– Tak – rzekł Felton – lecz cicho na Boga! potrzebuję czasu na przepiłowanie kraty. Uważaj tylko, aby cię nie dostrzeżono prze otwór we drzwiach.

– O!… to dowód, że Bóg jest z nami, Feltonie – odparła milady – zabili dziś otwór deską…

– To dobrze, Bóg im rozum odebrał! – rzekł Felton.

– Cóż mam robić?… – zapytała.

– Nic, nic, zamknij okno. Połóż się spać, lub przynajmniej połóż się do łóżka w ubraniu; jak skończę, zastukam w szybę. Lecz czy będziesz w stanie iść z mną?

– O! tak!

– A twoja rana?

– Boli mnie jeszcze, lecz nie przeszkodzi do ucieczki.

– Bądź gotowa na pierwsze wezwanie.

Milady zamknęła okno, zgasiła lampę i, według zalecenia Feltona, wsunęła się pod kołdrę. Pośród huku burzy słyszała zgrzyt piły o żelazo.

Tak leżała godzinę, bez tchu prawie, oblana potem, z sercem, zamierającem ze strasznej obawy na każdy najmniejszy ruch, jaki ją dochodził z korytarza. Są w życiu godziny, jak lata długie. Nareszcie Felton zastukał.

Milady wyskoczyła z łóżka i pobiegła otworzyć. Dwie kraty wypiłowane dawały możliwe przejście.

– Czy jesteś gotowa?… – zapytał Felton.

– Tak… czy mam zabrać co z sobą?

– Złoto, jeżeli je posiadasz.

– Na szczęście, nie zabrano mi tego, co miałam.

– Tem lepiej, bo ja użyłem swego na wynajęcie barki.

– Weź to – rzekła, podając mu worek luidorów, który Felton wziął i rzucił go na dół pod mur.

– Teraz – rzekł – czy chcesz wyjść?

– Jestem.

Milady stanęła na fotelu i przesunęła się do połowy ciała przez okno: ujrzała młodego oficera, wiszącego nad przepaścią na drabinie sznurowej.

Pierwszy raz w życiu zlękła się, jak prawdziwa kobieta. Przepaść ją przeraziła.

– Spodziewałem się tego – rzekł Felton.

– To nic, to nic!… – odparła milady – zejdę z zamkniętemi oczami.

– Czy ufasz mi pani?

– O! jeszcze się pytasz!

– Złóż ręce na krzyż: tak, dobrze.

Związał jej ręce chustką, a z wierzchu potem mocnym sznurem.

– Co robisz?… – zapytała milady zdziwiona.

– Załóż mi ręce na szyję i nie bój się niczego.

– Stracisz równowagę i spadniemy w przepaść oboje.

– Bądź spokojna, jestem marynarzem.

Nie było chwili do stracenia; milady zarzuciła ręce na szyję Feltonowi i dała się wyciągnąć przez okno.

Młody człowiek zaczął schodzić powoli z drabiny. Pomimo ciężaru dwojga ciał, huragan bujał niemi w powietrzu. Naraz Felton stanął.

– Co się stało?… – zapytała milady.

– Cicho – rzekł Felton – słyszę nadchodzących.

– Odkryto nas!

Nastała cisza chwilowa.

– Nie – rzekł Felton – to nic nie znaczy.

– A ten szmer?

– Patrol idzie zwyczajną drogą.

– Którędy przechodzić będzie?

– Pod naszemi nogami.

– Spostrzegą nas.

– Nie, bo już się nie błyska.

– Potrącą o koniec drabiny.

– Na szczęście za krótka jest o sześć stóp.

– Nadchodzą już, mój Boże!

– Cicho!

I oboje pozostali zawieszeni, bez ruchu, bojąc się odetchnąć, o dwadzieścia stóp ponad ziemią, gdy żołnierze przechodzili pod nimi, śmiejąc się i rozmawiając głośno.

Patrol przeszedł, słychać było odgłos kroków oddalających się i szmer głosów coraz cichszy.

– O! teraz – odezwał się Felton – jesteśmy ocaleni.

Milady westchnęła i zemdlała.

Felton nie przestawał opuszczać się. Gdy poczuł już koniec drabiny i próżnię pod nogami uczepił się silnie rękami i tak zstąpił na ostatni szczebel, następnie zwisł w powietrzu, puścił drabinę i stanął na ziemi. Nachylił się, podniósł woreczek ze złotem i ujął go w zęby.

Potem wziął milady na ręce i oddalił się szybko w przeciwną stronę, niż patrol. Niedługo zmienił kierunek, zeszedł na dół pomiędzy skałami i, przybywszy na brzeg morza, gwizdnął donośnie.

Odpowiedziano mu podobnie: w pięć minut potem ujrzał barkę, wiosłowaną przez czterech ludzi.

Statek zbliżył się do wybrzeża, ale nie mógł dotrzeć do lądu; Felton wszedł po pas w wodę, nie chcąc powierzyć nikomu drogiego ciężaru.

– Dalej, odbijać – rzekł Felton – i płynąć, jak najśpieszniej.

Czterech ludzi rzuciło się do wioseł; lecz morze zanadto było wzburzone, aby mu podołać mogli.

Noc ciemna i burzliwa osłoniła płaszczem uciekających, nie widać było lądu, a tem bardziej niepodobna było dojrzeć barki z wybrzeża.

Podczas, gdy łódź oddalała się, popychana siłą wioseł, Felton odwiązywał sznur, a potem chustkę, krępujące rączki milady. Następnie, gdy ręce już były wolne, zaczerpnął wody morskiej i zlał jej twarz całą.

Milady westchnęła i otworzyła oczy.

– Gdzie jestem?… – wyrzekła.

– Ocalona – odparł młodzieniec.

– Ocalona! ocalona!… – zawołała. – Tak, jak widzę, niebo, widzę morze! Powietrze, którem oddycham!… wszystko mówi mi o wolności. A! dzięki… dzięki ci, Feltonie!

Młodzieniec przycisnął ją do serca.

– Co to się stało z mojemi rękami?… – zapytała milady – mam takie uczucie, jak gdyby były zgruchotane?

– Niestety!… – rzekł Felton, patrząc na te śliczne rączki i, kiwając głową z rozrzewnieniem.

– O! to nic nie znaczy!… – zawołała milady – przypominam sobie teraz wszystko!

Potem zaczęła szukać dokoła siebie.

– On jest tam – rzekł Felton, trącając nogą worek ze złotem.

Zbliżano się do statku, stojącego na pełnem morzu. Majtek na straży odezwał się: odpowiedziano mu z barki.

– Co to za statek?… – zapytała milady.

– Ten, który nająłem dla ciebie.

– Dokąd mnie on zawiezie?

– Dokąd zechcesz, bylebyś mnie wysadzić kazała na ląd w Portsmouth.

– Co masz do czynienia w Portsmouth?… – zapytała.

– Muszę wykonać polecenie lorda de Winter – odrzekł z uśmiechem zagadkowym.

– Jakie polecenie?

– Czyż nie rozumiesz?

– Nie; wytłumacz mi, proszę…

– Nie ufał mi, więc zapragnął sam cię pilnować, a mnie wysłał do Buckinghama, żeby podpisał twój wyrok na deportację.

– Jeżeli ci nie ufał, jak mógł ci powierzyć ten wyrok?

– Myślał, że nie wiem, co wiozę.

– To prawda. Jedziesz więc do Portsmouth?

– Muszę się śpieszyć: jutro 23-ci i Buckingham odpływa z flotą.

– Jutro już?… a dokąd się udaje?

– Do Roszelli.

– Nie powinien odpłynąć!… – zawołała milady, zapominając zwykłej roztropności.

– Bądź spokojna – odparł Felton – nie odpłynie…

Milady zadrżała z radości; czytała w głębi serca młodego człowieka: śmierć Buckinghama wypisana tam była wyraźnie.

– Feltonie… – rzekła – jesteś wielki, jak Juda Machabeusz! Jeśli umrzesz, ja umrę z tobą razem: to wszystko, co powiedzieć ci mogę.

9.Pierwszy wyraz nieczytelny, prawdopodobnie powinno być Już tylko jeden dzień jej pozostał. [przypis edytorski]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
01 temmuz 2020
Hacim:
730 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,5, 4 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3,8, 4 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre