Kitabı oku: «Tajo@Bruns_LLC – Serce lwa», sayfa 2
Wyrwał mu się wyrażający uznanie gwizd. Łał, oni muszą mieć naprawdę dużo pieniędzy. Firma widocznie dobrze prosperowała. W sumie musiała, w końcu sam jego pracodawca zażądał za instalację sprzętu komputerowego i oprogramowania ogromną sumę dwóch i pół miliona euro. Cenę, która bez targowania i ponownych negocjacji została zaakceptowana. Opuścił budynek i znalazł małą ścieżkę, która prowadziła do lasu. Nie widział co prawda przy nadchodzącym zmroku zbyt wiele, ale spokojne odgłosy lasu i świeży zapach liści przekonały go, aby pójść dalej tą ścieżką.
Po tym jak szedł już pewnie z kwadrans, ścieżka nagle się kończyła przy dosyć dużym jeziorze leśnym, na którym ciągnęła się drewniana kładka prawie do samego środka. Brzeg był porośnięty miękką trawą i widocznie bardzo zadbany. Kilka drewnianych ławek stało na nadbrzeżu idealnie przeznaczonych do tego, aby zrobić sobie małą przerwę. Marc przeszedł do końca kładki, która kończyła się w formie małej, okrągłej płyty. Usiadł, ściągnął buty i skarpety, pozwolił nogom pluskać się w letniej wodzie, patrząc przy tym w niebo, na którym były widoczne pierwsze jasne gwiazdy. Rozkoszował się spokojem i ciszą wokół siebie, zatapiając się w swoich myślach. Automatycznie zaczął tworzyć szczegółowy program na jutro rano i jak najlepiej powinien postąpić. Nawet w jego wolnym czasie było ciężko zająć jego analityczny mózg czymś innym, niż pracą. Często upominał sam siebie, aby się zrelaksował. Jego praca sprawiała mu jednak tyle przyjemności, że nie potrzebował żadnego hobby, żadnych powieści czy muzyki, aby odpocząć. Jakieś czasopismo fachowe było raczej w jego guście.
Kiedy zaszumiało za nim listowie, szybko się odwrócił. Co to było? Był tak zatopiony w myślach, że zupełnie nie zwracał uwagi na otoczenie.
Tajo wyszedł z lasu i szedł w jego kierunku. Chociaż był ogromny, poruszał się z wielką elegancją, która fascynowała Marca. W porównaniu do niego Marc wydawał się sobie ociężały i niezgrabny. W głębi duszy cieszył się, że przeszkodzono mu w jego grze myśli i że będzie miał towarzystwo. Jednak Tajo nie okazał się do tej pory bardzo rozmowny. Marc starał się przyjąć odprężoną i luźną postawę, bo wystarczyła zwykła obecność tego faceta, a czuł się zastraszony i spięty.
– Cześć – przywitał się Tajo, siadając obok niego.
– Cześć – odparł pospiesznie Marc. To jezioro to też Pana własność? – usilnie próbował zatuszować swoje zdenerwowanie.
–Tak. Ten las, aż do szczytu góry tam z tyłu, należy jeszcze do nas. I otrzymaliśmy jeszcze do tego prawo do polowań w dzierżawę na następnych kilka kilometrów kwadratowych.
‚Szaleństwo! To było więcej słów na raz, niż w ogóle do tej pory ze sobą zamieniliśmy‘ – pomyślał Marc i pomruczał w duchu do siebie. Aby sprawiać wrażenie odprężonego, położył się na plecach krzyżując ramiona za głową. Drewniane deski kładki pod nim były lekko ciepłe od słońca. Ciepło wpływało na niego uspokajająco, a jego spięcie znacznie ustąpiło.
– Ładnie tutaj – powiedział.
– Mmm – zamruczał Tajo twierdząco.
– Idę trochę popływać – powiedział po chwili i podniósł się. – Idziesz ze mną?
‚Od kiedy jesteśmy na ty?‘ – zastanowił się Marc zdziwiony. To był chyba typowy amerykański sposób, nie przejmować się za dużo niemieckimi zwrotami grzecznościowymi. Ale to było miłe uczucie. – Hmmm, nie mam nic przy sobie – zamruczał nie mogąc oderwać oczu od Taja, który właśnie rozpiął spodnie.
– Nic nie szkodzi, ja też nie. – Tajo szczerząc zęby opuścił spodnie na ziemię.
Marc przełknął ślinę. Nie wiedział, gdzie ma patrzeć. Echhh, to był jego zleceniodawca, który chcąc czy nie chcąc, podrywał go nieświadomie, stojąc teraz przed nim.
Marca ścisnęło w gardle. Przede wszystkim nie mógł odwrócić wzroku, chociaż powinien był to pewnie zrobić. Jego spojrzenie wędrowało przez imponująco szeroką, tylko lekko owłosioną klatkę piersiową do jeszcze bardziej imponującego sześciopaku mięśni brzucha do…Marcowi zaschło teraz całkowicie w gardle, a on przyglądał się ukradkiem temu w imponującym wymiarze perfekcyjnemu członkowi, schowanemu wśród złotobrązowych loków.
Tajo wydawał się nie dostrzegać jego dyskomfortu, odwrócił się, wskakując elegancko na główkę do wody.
– No dawaj, chodź! – zawołał, kiedy się wynurzył. – Nie patrzę, poza tym nie ma tutaj nikogo.
Marc zdobył się na odwagę, zrzucił ciuchy zostawiając je na kładce. Wpadł do nieznanej mu czarnej wody i popłynął powoli w stronę Taja. Woda była letnia tylko na wysokości pół metra pod powierzchnią, poniżej znacznie chłodniejsza. Miał uczucie, jakby płynął przez dwie różne warstwy.
– Jak głęboko jest tutaj? – zapytał Taja, mając nadzieję, że ten nie rozpoznał w jego głosie strachu. – Mam na myśli, że woda jest taka ciemna, że nie widzę dna.
– Tego nikt nie wie tak dokładnie – Tajo uśmiechnął się. – Chodź, popłyniemy na drugi brzeg, tam jest bardziej płytko i można stać.
W pobliżu brzegu Tajo odwrócił się na plecy i pozwolił się ponieść prądowi. Marc przyglądał mu się podziwiając mięśnie ramion, które podczas pływania naprawdę świetnie wyglądały.
– Dużo trenujesz? – wyrwało mu się. – Ale zadajesz głupie pytania, zbeształ się za to i sam zauważył zdumiony, że teraz także on przeszedł beztrosko na „ty”.
Tajo zaśmiał się cicho. Nie odpowiadając, wyszedł z wody i usiadł na miękkiej trawie.
Marc nie chciał zostać sam w wodzie. Jakby to wyglądało, gdyby tylko on sam jeszcze trochę został i „powiosłował” w jeziorze? Ale tak też nie chciał się naprawdę zachować. Może to była szansa, żeby zbliżyć się trochę do tego imponującego mężczyzny? Nawet, jeśli nie bardzo wierzył, że właśnie taki typ jak Tajo Bruns mógłby być gejem. Przez to, że ten nie wydawał się mieć z tym problemu, aby chodzić przy nim nago, Marc nie powinien się też tak zachowywać. Nawet, jeśli pierwszy raz pływał nago w jeziorze. A co dopiero chodził bez spodni po okolicy? I do tego jeszcze w towarzystwie! Wygramolił się szybko z wody i usiadł obok Taja, jednak omijał go wzrokiem. Chętniej wodził wzrokiem po jeziorze. Rześkie powietrze głaskało jego wilgotną skórę, aż przeszły go ciarki. Gdyby nie był tylko taki nieśmiały! Wtedy wpadłby mu do głowy nie tylko jakiś temat do rozmowy, lecz może nawet nie taki całkiem prostacki tekst na podryw.
Odetchnął powściągliwie, odwracając się plecami do Taja.
Rozdział 3
Tajo rozkoszował się spokojem. Dziwił się co prawda, że Marc nie wydobył z siebie ani słowa, ale właściwie było mu to na rękę. Nie należał do królów rozrywki. Zauważył jednak, że w obecności Keyli i Jona, Marc zachowywał się całkiem inaczej, wtedy był niesamowicie rozmowny i otwarty. Teraz jednak sprawiał wrażenie skrępowanego i nieśmiałego.
Zwrócił się do Marca szukając niewinnego, uprzejmego początku rozmowy. Ten mały człowiek siedział oddalony od niego na długość ramienia, ale był do niego odwrócony plecami. Widocznie miał problem z tym, że był nagi. Tajo uśmiechnął się. Uczucie wstydu było zmiennokształtnym w dużej mierze obce. Żyjąc z kilkoma innymi w lwim stadzie i nie będąc pod obserwacją innych, łatwiej było być nagim i móc się w każdej chwili przemienić. Bokserki miały ten głupi nawyk, że opierały się przeobrażeniu i rozrywały na strzępy.
Tajo powędrował ponownie wzrokiem do Marca, napawając się widokiem nagich, pociągających pleców. Miejsce, w którym poprzez delikatny łuk przechodziły w kształtny tyłek, wzbudziło nagle jego zainteresowanie. Jego wzrok wyostrzył się drapieżnie spostrzegając lekkie drżenie i oznakę gęsiej skórki na tyłku Marca.
Natychmiast stwardniał. Podniecenie Taja pozwoliło rozbić jego racjonale myślenie na tysiąc kawałków. Jego oczy przekształciły się zupełnie i jednym, płynnym ruchem pociągnął Marca na deski, rzucił go na plecy będąc nad nim.
Zanim Marc mógł złapać powietrze, Tajo wcisnął już swoją ogromną erekcję między jego uda. Pożądliwie ocierając się o niego, zwilżył palec śliną szukając sprawnie jego wejścia. Powoli wsunął palec w gorącą szczelinę, rozciągnął i rozszerzył ją ostrożnie. Wszystko w nim krzyczało, aby zatopić się w Marcu, aby go posiąść. Jego zwierzęce instynkty pozwoliły mu prawie zapomnieć każdy ludzki sposób uwodzenia. Nie zwlekał długo, wycofał swój palec z Marca przykładając w jego miejsce swoją żołądź. Nieprzerwanie posuwając się do przodu wciskał swojego dużego fiuta w dziurkę Marca, aż wszedł w niego do końca.
Marcowi wyrwał się ochrypły krzyk.
Tajo natychmiast przestał się ruszać i rozum wrócił mu w mgnieniu oka. Co on do diabła myślał, co on robi?
– Marc? Marc! Marc, I’m sorry… przykro mi, przepraszam… proszę wybacz mi – to wszystko, co zdołał zachrypnięty wydusić z siebie. – Nie poruszył się przy tym ani o milimetr, lecz próbował rozpaczliwie zebrać myśli.
Ręce Marca wciśnięte w deski, oparły się o tors Taja. Widocznie próbował go odepchnąć, ale Tajo był niezdolny do tego, aby się poruszyć.
Nagle dłonie Marca niepewnie pogłaskały jego ramiona, dotykając jego napięty biceps.
Tajo drżał, używając w pełni swojej koncentracji, aby się nie poruszyć, odzyskać kontrolę i nie zrobić mu krzywdy. Ale niestety tkwił jeszcze do oporu zakopany w Marcu.
Marcowi wymsknął się ochrypły jęk, jego trzon drgnął i Tajo poczuł na swoim brzuchu, jak Marca członek nabrzmiał. Ponieważ nie miał odwagi, spojrzeć mu w oczy, aby ten nie zauważył jego wypaczonego drapieżnego spojrzenia, wyszeptał po cichu: – Marc…?
– Jużżż…już dobrze… – wydyszał Marc.
Już dobrze? To była zgoda? Widocznie tak, gdyż ten mały człowiek przysuwając się teraz w jego stronę, ciężko oddychając, poruszył się, lekko rozkładając nogi jeszcze szerzej.
Tajo zaczął zasypywać szyję i ramiona Marca pocałunkami lekkimi jak piórko. Wsunął jedno ramię pod jego głowę, drugie włożył pod jego kolano, zakładając jego nogę na swoje ramię. Marc westchnął głęboko, odprężając się. Jego ramiona objęły kark Taja, przyciągając go jeszcze bardziej do siebie.
Tajo zatopił się w miękkości ciała Marca, który się teraz do niego jeszcze bardziej przybliżył, nalegając na więcej. Z głębokim pomrukiem wgryzł się czule w zgięcie szyi Marca, przycisnął go do siebie, wchodząc w niego powoli a potem coraz szybciej i gwałtowniej. Te wyraźne sygnały namiętności Marca zachęcały go tylko bardziej, jego wyostrzone zmysły dostrzegały każde sapnięcie jak i każde drgnięcie mięśni.
Reagował na najcichsze wskazówki ciała Marca, aby sprawić mu jak największą rozkosz. Kierował ich obu przy tym ku ogromnemu orgazmowi, aż sam się w nim, głośno wzdychając, rozładował. Jednak jego penis nadal wyrzucał gwałtownie strugi spermy, wywołując jęki Marca. Tajo poczuł, jak Marc zesztywniał i rozpłynął między nimi.
Dysząc, podparł się, rozluźniając nieco ramiona wokół ciała Marca. Miał zamknięte oczy próbując możliwie szybko poradzić sobie z ich zmianą.
Marc drżał. Przycisnął swoje czoło do szerokiego torsu Taja próbując w ten sposób złapać oddech. Utrudniał mu to Tajo, który nadal na nim leżał.
– Tajo? – zapytał Marc bez tchu.
– Tak?
– Mógłbyś…proszę…?
– Nie.
Tajo nie dał jeszcze rady uwolnić się od Marca. Odważył się podnieść głowę i spojrzeć bezpośrednio Marcowi w oczy. Badając, obserwował jego twarz szukając oznak … hmmm, na co liczył?
W sumie nie liczył na nic, działał po prostu instynktownie. Nie widział jednak w oczach Marca żadnego obrzydzenia, odrzucenia, czy nienawiści. Także żadnej iskry wahania, wątpliwości czy strachu. Jego twarz była odprężona, a jego oczy trzymały spojrzenie Taja. Nieco zakłopotany i zamyślony, tak, taki wydawał się być. Czyżby myślał teraz o brakującej prezerwatywie? Teraz lub trochę później musiałby go uspokoić. Jako zmiennokształtny nie mógł się zarazić ludzkimi chorobami, ani przenosić chorób takich jak rzeżączka czy AIDS. Nie mógł wprawdzie tego w ten sposób Marcowi powiedzieć, ale sfałszowane zaświadczenie lekarskie powinno go na razie przekonać.
Dłonie Marca objęły jego twarz, a kciuki obrysowywały kształt jego podbródka i dolnej wargi.
Tajo nie mógł inaczej: Obniżył swoje usta do warg Marca i pocałował go delikatnie. Zelektryzowany poczuł, jak dobrze te miękkie wargi przytulały się do jego warg i odwzajemniały najmniejszy ruch. Jęknął cicho, otwierając usta, rozdzielając usta Marca. Język Taja szturchnął język Marca i zaczął powolny taniec. Ten pocałunek stał się szybko energiczny. Dysząc, rozdzielili się, patrząc na siebie.
Namiętne, burzowe spojrzenie Marca kazało Tajowi, ponownie się w nim poruszyć. Nawilżony rozlaną spermą cofnął się nieco, aby płynnym ruchem wsunąć się z powrotem do środka. Rozkoszował się tą śliską ciasnotą, która obejmowała jego twardego członka jak pięść.
Marc oddychał nierówno, ale zareagował od razu na ruchy w swoim wnętrzu.
Tajo odwrócił się na plecy i podniósł Marca silnym ruchem sadzając na swoim kutasie. Ten oparł obie dłonie na jego szerokiej klatce piersiowej i w powolnym tempie zaczął się poruszać na twardym członku Taja.
Tajo wyszedł mu naprzeciw rezygnując z zamiaru powolnego i rozkosznego ujeżdżania przez Marca. Poddał się swojemu pożądaniu, wsuwając się szybko od dołu, doprowadzając siebie i Marca w zawrotnym tempie do następnego orgazmu. Marc z trudem, jeszcze drżąc i łapiąc ciężko oddech, zatrzymał się na Taju.
– Musimy … porozmawiać! – Marc wydyszał.
Tajo czuł, jak ten drobny mężczyzna był zdezorientowany. Jemu również brakowało tchu i tylko kiwał głową. Samą siłą woli próbował się pozbierać i doprowadzić swojego fiuta do opadnięcia. Co nie było łatwe, bo Marc wyglądał po prostu cholernie ponętnie: zaczerwieniona skóra, zmierzwione włosy, zamglone spojrzenie, lekko otwarte usta, warstwa potu na skórze…łał, był taki pociągający. Mógłby to teraz jeszcze godzinami kontynuować.
Jego dłonie spoczywały na biodrach Marca, który wypompowany leżał na nim, obejmując go. Tajo nagle uświadomił sobie tę bliskość.
Natychmiast spróbował Marca z siebie zsunąć. Nie był nigdy typem do przytulania. Ale właściwie Marc był miły w dotyku. Tajo rozkoszował się uczuciem szybkiego bicia serca, jak i dyszącym oddechem na swojej piersi. Jego ramiona objęły Marca jakby samoistnie. A on pozwolił na tę bliskość.
Po tym jak ich puls się nieco uspokoił, Tajo zauważył, że Marc nic nie mówił. To było coś nowego. Tak cichego jeszcze go rzeczywiście nie widział.
– Okej. Powiedz coś – mruknął po chwili.
– Dlaczego…?
Dziwnym trafem Tajo znał pytania, które miały nadejść po „dlaczego” i odpowiedział: – Co chcesz usłyszeć? Jesteś słodki. Masz świetny tyłek…
Podczas gdy to wymawiał, wiedział, jak bezdusznie to brzmiało i jak łatwo Marc mógłby to źle zrozumieć. I że właściwie chciał powiedzieć coś całkiem innego.
Mianowicie, że wydarzenie to było dla niego tak żywiołowe, jakby świat się odrobinę przesunął. Boże, on nie był jeszcze nigdy tak całkowicie i nagle podniecony, i nigdy tak…tak nie eksplodował.
Marc jęknął i zsunął się z niego powoli. Przetoczył się obok niego na plecy, patrząc w jasne niebo, na którym zamigotały pierwsze gwiazdy.
Tajo czuł zakłopotanie Marca i to jaki był zmieszany. Ale nie wiedział, jak temu zaradzić, co zrobić. Podskoczył, ciągnąc Marca na nogi.
– Chodź, popływajmy.
Tajo pobiegł przodem do jeszcze ciepłej wody jeziora, rejestrując z wdzięcznością, że Marc powoli za nim podążał. W sumie obawiał się, że jak najszybciej ucieknie z dala od niego.
***
Obaj brodzili po wodzie zmierzając ku środkowi, aż woda sięgała im do bioder.
Marc podążał niezdecydowanie za Tajem. Był strasznie zakłopotany. Gdy całe obezwładniające pożądanie osłabło, obudził się jakby z transu. Uprawiał właśnie seks bez zabezpieczenia ze swoim klientem, który jak Rambo rzucił się na niego! Nie, że nie rozkoszował się każdą chwilą. Jemu to się nawet podobało.
Ale… on tak nie mógł go traktować. Nie, na to nie pozwoli. Chociaż…to było czyste szaleństwo! Tak głęboko wstrząsającego orgazmu, takiej niepohamowanej ochoty nie odczuł jeszcze nigdy w całym swoim życiu.
Tajo odwrócił się, przyciągnął go do siebie i zaczął ostrożnie myć jego brzuch i czyścić go z ostatnich śladów ejakulacji. Jego brodawki skurczyły się przy dotyku. Drocząc się, Tajo uszczypnął je, mrucząc: – Sperma jest podobno dobra na delikatną skórę. Może nie powinieneś jej zmywać…
Marc parsknął śmiechem, odepchnął Taja zalotnie od siebie, pryskając z rozmachem wodą w jego stronę.
Tajo zanurkował w ciemnej wodzie, aż Marc stracił go z pola widzenia. Niepewny został po prostu w nieruchomej pozycji. Gdzie on się podziewał? Nagle został chwycony za nogi i wyrzucony w górę. Kiedy obaj śmiejąc się, wynurzyli się, wdrapał się na plecy Taja, próbując go przewrócić. Jednak bez powodzenia. Równie dobrze mógł spróbować przewrócić konia.
Kiedy jego podudzia ściskały podbrzusze Taja, przypadkowo musnął jego erekcję. Marc był zdumiony, że Tajo był nadal twardy. Znowu? Jaką wytrzymałość miał właściwie ten facet? Ześlizgnął się z niego i dla pewności zrobił dwa kroki odstępu między nimi.
Ale jakby nigdy nic, Tajo chwycił jego rękę zmierzając do brzegu. Wytarli się swoimi T-shirtami, ubrali spodnie i milcząc, poszli z powrotem w stronę domu. Marc rozkoszował się tą zgodną ciszą. Wydawało się, jakby obaj nie potrzebowali słów, aby się porozumiewać. Zauważył, jak bardzo odprężony był Tajo idąc obok niego. Dopiero teraz uświadomił sobie, że on zawsze sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili mógłby być zaatakowany i musiałby się bronić. Albo, jakby w każdej chwili chciał zaatakować.
Długie, mocne kroki Taja nie wydawały w ogóle żadnych odgłosów na wąskiej ścieżce leśnej. Zręcznie kroczył przez wysoką trawę łąki, która okalała budynek farmy. Zatrzymał się na rogu, opierając się o ścianę domu. Przywołał Marca między swoje rozsunięte nogi, przyciągając go do siebie i dał mu krótkiego, pożądliwego całusa. Marc patrząc na niego pytająco, zatracił się natychmiast w tych złotobrązowych, iskrzących oczach.
– Stay by me. Zostań ze mną dzisiejszej nocy – szepnął do niego Tajo. Jego głos brzmiał jak mruczenie.
Marc czuł, że odpowiedź właściwie powinna brzmieć „nie”, jeśli zbawienie duszy było dla niego ważne. Ale nie mógł inaczej. Niezdecydowanie przytaknął i odwzajemnił pocałunek Taja dla potwierdzenia. Żaden z nich nie dał rady zakończyć pocałunku, i dlatego stał się on szybko bardziej gwałtowny, a swoje odczucia Marc zredukował tylko do uczuć, które wywoływały w nim ręce Taja na jego ciele, usta Taja na jego ustach i jego język z jego językiem. Ale w końcu musieli złapać oddech. Dysząc, Tajo zatrzymał się i odsunął go kawałek od siebie.
Nagle chwycił dłonie Marca i ruszył z miejsca. Szybkimi krokami wpadł do domu ciągnąc go za sobą. Śmiejąc się, biegli po schodach na górę, biorąc po dwa stopnie na raz, a Tajo wciągnął go za sobą do pokoju.
***
O świcie Marc wymknął się spod śpiącego Taja, do swojego własnego pokoju. Miał nieokreśloną potrzebę, przynajmniej na zewnątrz, zachować odrobinę manier i przyzwoitości.
Ubiegłej nocy poznał nie tylko ten nadzwyczajnie szorstki i utalentowany język swojego zleceniodawcy, lecz każdy centymetr jego niesamowitego ciała. Oszalał na punkcie tych twardych, napiętych mięśni, które dokładnie głaskał, masował i lizał.
A teraz, gdy pierwsze emocje opadły, nie wiedział, czy powinien się tego wstydzić, czy nie. Marc zamknął za sobą drzwi pokoju, po czym oparł się o nie ciężko wzdychając.
Boże, zachował się jak jakaś lafirynda, którą można sobie po prostu wziąć i przelecieć! Jeden dzień tutaj i już wylądował w łóżku klienta. A szczególnie cicho też nie byli. Podczas nocnej ciszy i do tego przy otwartym oknie dali prawdopodobnie niezłe przedstawienie.
O rety.
Jego najlepszy kumpel Daniel nie uwierzyłby, że uwiódł taką bombę testosteronu. On sam nigdy nie uwierzyłby, że mógłby się spodobać takiemu mięśniakowi. Do tej pory schodził z drogi tym naprawdę dobrze wyglądającym facetom, gdyż przykleił sobie etykietkę „nieosiągalnego’’. A na krótkie dymanko lub wytrysk w ciemni za bardzo się do tej pory cenił.
Marc miał uczucie, jakby przejechał po nim samochód. Nie tylko psychicznie, ale także fizycznie był w opłakanym stanie, dlatego postanowił najpierw wziąć prysznic.
Ciepła woda rozluźniła go i odprężyła. Kiedy stał przed dużym lustrem w łazience, które zajmowało całą ścianę nad umywalką, zauważył podkrążone oczy i lekki cień zarostu. Poza tym miał zaczerwienione miejsce na ramieniu, które prowadziło do siniaka, nie mówiąc już o dużym odcisku zęba w okolicy zgięcia szyi.
Wzdychając, sięgnął po przybory do golenia, aby przynajmniej nie chodzić zarośnięty, pomimo że ostatnia noc pozostawiła po sobie widoczne ślady.