Kitabı oku: «Tajo@Bruns_LLC – Serce lwa», sayfa 3

Yazı tipi:

Rozdział 4

Około siódmej Marc zszedł na dół, gdzie w kuchni zastał Keylę przygotowującą śniadanie. Ten śmiały i serdeczny sposób, w jaki go przywitała i zachęciła do pomocy przy zrobieniu kawy, pozwolił mu myśleć, że może jednak nic nie słyszała z jego i jej brata miłosnej nocy. W każdym razie miał taką nadzieję.

Przy śniadaniu dołączył do nich także Jon, który był wcześniej pobiegać. Marc dowiedział się od Keyli, że te sześć gęsi ich inwentarza hodowała sama, poniekąd jako mały projekt badawczy.

– Gęsi są już prawie dorosłe i na szczęście nie chodzą już za mną krok w krok – zachichotała. – Ale są cholernie dobrymi psami wartowniczymi, dlatego postanowiłam je zatrzymać – nawet, jeśli Tajo widziałby je chętniej oskubane i upieczone na grillu…

– Dlaczego, zaatakowały go? – chciał wiedzieć Marc. Keyla zaczęła właśnie wyjaśniać, kiedy w drzwiach pojawił się Tajo, rzucając jej upominające spojrzenie. Zamilkła natychmiast. Tajo sięgnął po termos z kawą i nalał sobie do kubka.

Jego obecność była dla Marca tak niesamowicie wyczuwalna, że spuścił wzrok, zajmując się wyjątkowo długo smarowaniem masłem swojej bułki.

– Za pół godziny w biurze – powiedział cicho Tajo biorąc ze sobą kubek na zewnątrz.

– Spokojnie, przecież cię nie zeżre – zaznaczył Jon nadzwyczaj rześko, sprawiając, że Keyla prawie się zakrztusiła, a Marc zrobił się czerwony jak burak.

Cholera, co miała znaczyć ta uszczypliwa uwaga? Czyżby zeszłej nocy jednak coś słyszeli? Jaka żenada! Jeśli teraz jedno z nich jeszcze raz rzuciłoby taką uwagę, zapadłby się ze wstydu pod ziemię.

Pożegnał się szybko i wyszedł w pośpiechu na zewnątrz.

***

– Jon, no co ty! – Keyla zganiła swojego brata. On zdaje sobie chyba sprawę, że ich zeszłej nocy słyszeliśmy, prawda? Więc nie musisz go jeszcze wprawiać w zakłopotanie.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że on wziął Marca do swojego pokoju? – wtrącił Jon. To niespotykane. Tajo nie wpuścił jeszcze nigdy nikogo do swojej strefy prywatnej.

Jon uśmiechnął się szyderczo do Keyli.

– Tak, to prawda. Może to dla odmiany rzeczywiście coś dla niego znaczyło. Ale tego nie dowiemy się oboje tak szybko. Tajo jest jedynym, którego znam, który potrafi się nie wtrącać w swoje własne prywatne życie.

Rodzeństwo zaczęło się śmiać.

***

Marc spiął się i przekroczył próg centrali komputerowej. Hej, był dorosłym facetem, czego miał się obawiać?

Tajo był w trakcie zgniatania reszty kartonów, aby wynieść je na zewnątrz.

Marc studiował jego niewyraźną minę i zabrał się bez słowa za podłączanie ostatnich kabli. Następnie uruchomił pierwszy komputer. Kiedy monitor zamigotał i pierwsze kroki instalacji oprogramowania były do przeprowadzenia, zapomniał już o Taju.

Teraz Marc był w swoim żywiole i całkowicie pochłonięty pracą. Stopniowo tchnął życie w te wszystkie komputery.

***

Tajo posprzątał do końca i obserwował Marca przez dłuższą chwilę. Podobał mu się jego skoncentrowany wyraz twarzy. Jego oczy uważnie przemykały po monitorze i wydawały się nic innego wokół siebie nie dostrzegać. Od czasu do czasu przygryzał dolną wargę i mruczał coś niezrozumiałego, wydając w zawrotnej prędkości rozkazy poprzez różne klawiatury, bez dokładnego patrzenia na nie.

Nie mógł się powstrzymać i podszedł do krzesła Marca, od tyłu. Na jego szyi, w miejscu, które było lekko zakryte T-shirtem, mógł rozpoznać swoje ślady ugryzienia z poprzedniej nocy. To było najbardziej erotyczne, co kiedykolwiek widział: swój znak na wybranym przez siebie partnerze? Ofierze? Nie wiedział tego, ale mu się podobało. Schylił się, wyciskając całusa w zgięcie szyi, dokładnie w miejscu ugryzienia.

Marc zamarł w środku swojego ruchu.

– Przepraszam – rozpraszam cię w pracy – zamruczał Tajo przepraszająco.

Marc tylko przytaknął. Jego oczy były nadal skierowane na monitor, a ręka unosiła się jak zamrożona nad klawiaturą. Tajo zauważył, jak mimowolnie wstrzymał oddech.

– Zostawię cię lepiej w spokoju. Zobaczymy się później. Bez czekania na odpowiedź, opuścił centralę i powlókł się w stronę domu.

– Później… – pomyślał zadumany. Co przyniesie wieczór? Uda mu się go ponownie wyciągnąć z jego skorupy? Ostatniej nocy odkrył całkiem inną stronę tego małego człowieka: ciekawy, energiczny, bez zahamowań i nieokiełznany. Było oszałamiająco, fantastycznie i jedynie w swoim rodzaju. Ciągle od nowa zagłębiał się w nim, starając się przy tym, aby było to dla Marca niezapomniane przeżycie. To był chyba pierwszy raz, że rozkosz drugiej osoby więcej dla niego znaczyła, niż jego własne spełnienie. Przestał dopiero wtedy, kiedy Marc prawie pod nim zasnął.  Kiedy zauważył, że Marc wpadł w głęboki sen, trzymał go jeszcze długo w ramionach, wdychając jego zapach, a nos zagrzebany w jego skołtunionych, brązowych włosach.

Tajo potrząsnął głową zmieszany. Musiał całkowicie oszaleć. Ten mały robił z niego właśnie prawdziwego wrażliwca.

***

Po kolacji mężczyźni siedzieli bezczynnie, syci i zadowoleni. Marc stłumił niestosowne beknięcie. Jeśli on tu tak dalej będzie pochłaniał tyle jedzenia ze stołu, będą musieli go z powrotem do Frankfurtu zaturlać. Jutro pójdzie pobiegać, przysiągł sobie, aby spalić te wszystkie kalorie. Albo wpadła mu do głowy jeszcze inna możliwość sportowej aktywności, razem z Tajem? Nie, wykluczone. Drugi raz się tak nie puści.  Cały dzień przychodziło mu z trudem, przebywać w obecności Taja, nie mając przed oczami tego obrazu jego twarzy w grymasie pożądania, który go wczoraj w nocy tak oszołomił.

Keyla krzątała się nieustannie wokół nich i wydawało się, że nie przeszkadza jej, że faceci siedzą sobie wygodnie i przyglądają się jej przy sprzątaniu ze stołu. Nagle stanęła za Tajem dając mu klepnięcie w tył głowy.

– Hej, jak wygląda sprawa z huśtawką ogrodową? Sama się nie zmontuje. Obiecałeś mi, że się tym zajmiesz. Jon, rusz swój leniwy tyłek i pomóż swojemu bratu. Meble wypoczynkowe też trzeba jeszcze złożyć. –

Jon zaszemrał cicho, a Marc, który gładził się właśnie błogo po pełnym brzuchu, usiadł. Te duże kartony i paczki na werandzie już widział i zastanawiał się, co w nich było.

– Jasne, Keyla, zrobimy to. W trójkę skończymy to na pewno szybko – powiedział pojednawczo, wstał dając do zrozumienia dwóm mężczyznom, aby poszli z nim na werandę. Tajo i Jon westchnęli poddańczo.

Razem rozpakowali kartony, układając pojedyncze części jako tako uporządkowane jedna na drugiej. Kiedy bracia zdjęli swoje koszulki ze względu na wysiłek fizyczny, Marcowi zrobiło się natychmiast gorąco. Co za widok! Dwaj półnadzy faceci, jeden i drugi postury greckiego Boga… już dla tego widoku opłaciła się ta praca. Musiał poważnie wziąć się w garść, aby nie było to nazbyt oczywiste, że się na nich gapi.

Marc był co prawda manualnie dosyć uzdolniony, w końcu od wieków grzebał przy komputerach, ale zręczność, z jaką dwaj bracia łączyli zestaw drążków huśtawki i mebli wypoczynkowych bez nawet jednego rzutu okiem do instrukcji obsługi, zaskoczyła go. Dlatego próbował niepozornie trzymać się z dala, aby nie wchodzić im w drogę, ale Tajo wiedział, jak go uwzględnić w pracy.

– Marc, czy możesz trzymać mój drążek? – powiedział, uśmiechając się przekornie.

Jon parsknął śmiechem, wyłapując dwuznaczność słów i ze śmiechu upuściłby prawie swoją stronę huśtawki ogrodowej. Marc rzucił Tajowi ponure spojrzenie i pospieszył się, aby wziąć od niego drążek skręcając go w odpowiednim miejscu.

– Jestem zawsze do twojej dyspozycji, aby użyczyć ci pomocnej dłoni – odrzekł świergocząc przesadnie.

Jon tak się rozkaszlał, że wyglądał, jakby złapał go nagły napad duszności.

Kiedy huśtawka jak i drewniane meble zostały złożone a reszta poduszek do siedzenia rozpakowana i porozkładana, chłopaki pozwolili sobie na nich usiąść, wzdychając. Tajo rzucił się na gotową huśtawkę ogrodową, testując jej stabilność. Ta jednak tylko cicho zaskrzypiała, wytrzymując próbę obciążenia.

– Hmmm, niemiecka jakość, nie mam nic przeciwko amerykańskim huśtawkom, ale one nie są po prostu stworzone dla l… dla ludzi takich jak ja.

Jon mrugnął do Marca. – Kilka już się pod jego tyłkiem załamało.

– Kilka? Nie opowiadaj takich bzdur, to była tylko jedna jedyna huśtawka. Marc, nie wierz temu wariatowi we wszystko co mówi. On jak zwykle przesadza. – Tajo obruszył się pogardliwie.

Keyla przyniosła chłodne piwo, przysiadła się do nich i zapytała – Marc, opowiedz mi trochę o sobie – wymusiła na nim. Czeka ktoś na ciebie we Frankfurcie?

– Nie, w sumie nie. Mieszkam sam, moja matka zmarła pięć lat temu na raka. – Wziął łyka piwa. Współczucie, które otrzymywał ze wszystkich stron z powodu wczesnej straty matki, było dla niego po prostu nieprzyjemne. Mógł przynajmniej się z nią pożegnać. Wielu ludzi, którzy stracili swoich krewnych nagle i nieoczekiwanie w wypadku, cierpiało przez to bardziej niż on.

– Przykro mi – powiedziała Keyla poważnie. – A Twój ojciec?

– Nigdy go nie znałem, nie mam pojęcia kim jest, moja mama nie opowiadała o nim za wiele. Widocznie nie było warto, aby o nim mówić. Ale właściwie  nigdy mi to nie przeszkadzało.

– Przyjaciele? – teraz Tajo dopytywał się wnikliwie. Marc wyczuwał pewną nutkę niepewności w jego głosie. Tajo chciał raczej wiedzieć, czy miał kogoś?

– Tylko jeden, Daniel. Znam go od dziecka, wychowywaliśmy się razem. Jest maklerem giełdowym. Stresująca praca, dlatego widujemy się bardzo rzadko.

– Więc co robisz, kiedy nie pracujesz? – zapytał zaciekawiony Jon. – Frankfurt to super miasto, wiele się w nim dzieje.

– Przebywam chętnie w domu przed komputerem i piszę własne oprogramowania, jeśli nie podobają mi się te, które są mi proponowane. I czasami gram online. Marc kręcił zakłopotany butelkę w swoich rękach. – Jak nudno musiało to zabrzmieć dla nich? Ale co tam, to była po prostu prawda: Był fanatykiem oszalałym na punkcie komputerów. Prawie oczekiwał, że pozostali będą się z tego śmiać. Danielowi rzadko udawało się przekonać go do wyjścia. Nie czuł się szczególnie dobrze w knajpach i dyskotekach, nawet kiedy zdobył tam swoje pierwsze doświadczenia z facetami. Ale tego jedynego do związku, za którym tęsknił, tam nie spotkał.

– A kiedy zauważyłeś, że nie interesują cię kobiety? –zapytała nagle Keyla.

– No, w każdym razie nie wczorajszej nocy – odrzekł błyskotliwie.

Okej, odnalazł z powrotem swoją niewyparzoną gębę, stwierdził zszokowany. I wstrzymał powietrze, po tym jak zauważył, co właśnie powiedział. Cholera! Wyrwało mu się! Co oni teraz o nim pomyślą? No to, że był gejem, już wiedzieli. Ale ze względu na fakt, że Tajo też był gejem, nie odrzucało to Keyli i Jona. Ale dlaczego zawsze się martwił, że ludzie go odrzucą, kiedy powie, że interesują go faceci?

Jon jednak wybuchnął śmiechem klepiąc się ze śmiechu w uda.

– To było dobre, Marc, niezła riposta. Touché, el Toro! – On i Keyla zwijali się ze śmiechu, Marc uśmiechał się trochę zawstydzony, a Tajo przewracał oczami.

– O nie, nie zaczynajcie znowu z tym – próbował powstrzymać swoje rodzeństwo.

– Dawaj Keyla, opowiedz mu tę historię o Taju i El Toro! –  zażądał Jon, szczerząc zęby do Taja.

Tajo westchnął wkurzony.

Keyla opowiedziała Marcowi, jak Tajo na jednym z południowo-afrykańskich safari został wzięty na rogi przez ciężko rannego bawoła afrykańskiego i ciśnięty na ziemię.

– Myślał, że ten bawół był już martwy, gdy ten nagle się pozbierał i zaatakował. Ta gruba blizna na jego prawej łydce pochodzi od rogu bawoła, który go zranił.

– Tak, gdybyście wy kobiety go zabiły zgodnie z zasadami, to nic by się nie stało – odrzekł nadąsany Tajo.

– Nasza mama nazwała tego bawoła, który wisi teraz wypchany nad kominkiem w naszym rodzinnym domu, El Toro i powiedziała, że to pierwsze i jedyne zwierzę poza nią, które potrafiło przywołać Taja do porządku. A teraz El Toro jest po prostu w naszej rodzinie jako synonim zwykłej kontry – Jon śmiał się głośno.

Marc nieświadomie zamarł na to sformułowanie. Czyżby się przesłyszał? Czy Jon naprawdę powiedział: – jedyne zwierzę poza nią? W końcu zrzucił winę na błąd w tłumaczeniu Jona. W końcu nie mówił tutaj w swoim języku ojczystym.

– Dlatego El Toro pasowałby do ciebie jako przezwisko, Marc – powiedział Jon, chichocząc.

– No nie wiem Jon.  W końcu dla takiego byka walka na  arenie nigdy dobrze się nie kończy – odwzajemnił się Marc.

Tajo spojrzał na niego przenikliwie, ale nic nie powiedział. Marc miał uczucie, że teraz zdecydowanie przesadził. Wstał chcąc się pożegnać, ale Keyla popchnęła go z powrotem na sofę, podsuwając mu jeszcze jedno piwo, z kolei Jona pociągnęła do pionu z fotela, życząc im dobrej nocy.

Jon mruczał co prawda, że nie jest jeszcze zmęczony, ale uległ zdumiewająco szybko, kiedy Keyla łapiąc go za kark popchnęła go w kierunku jego pokoju.

Marc i Tajo milczeli.

– Lubię twoje rodzeństwo – zauważył po chwili Marc. Przykro mi, jeśli cię w jakiś sposób skompromitowałem.

– Nie przejmuj się. Keyla dorastała z tym, że nie przyprowadzam kobiet do domu, ona nie zna niczego innego, a Jon sam jest gejem.

Głowa Marca przesunęła się do góry. – Naprawdę? Tego bym jakoś nie…mam na myśli, że nic nie zauważyłem. Zwykle…on nie robił jakichś aluzji czy coś… Marc zauważył, że zaczął pleść głupoty i zamilkł.

Tajo uśmiechnął się. – Chodź do mnie! – zachęcił go cicho.

Marc zwlekał co najmniej jedną sekundę. Więcej nie był w stanie. Jego dzikie pragnienie, aby poczuć jeszcze raz tego twardego, jędrnego kolosa, było przeogromne. Podniósł się z fotela stając niezdecydowanie przed huśtawką ogrodową, na której leżał, wyciągnięty na plecach z ręką pod głową, obiekt jego pożądania.

Tajo złapał go, ciągnąc na siebie. Obaj zatonęli w głębokich poduszkach, śmiejąc się, kiedy huśtawka protestując, zaskrzypiała lekko bujając się z powrotem.

– Lepiej się nie ruszaj – szeptał Tajo.

– Łatwo ci mówić – odszepnął Marc. – Jeśli zepsujemy to cacko, Keyla nam na pewno tego nie wybaczy. Wydaje mi się, że ta huśtawka jest dla niej bardzo ważna.

Głowa Marca spoczywała pod brodą  Taja na jego nagiej klatce piersiowej. Przysłuchiwał się równomiernemu oddechowi i biciu serca, który go usypiał. Zamyślony musnął palcem ramię Taja, patrząc zafascynowany, jak od razu tworzy się na nim gęsia skórka. Stał się bardziej odważny, polizał swój palec wskazujący, aby malować wilgotne koła wokół sutków Taja.

Tajo wciągnął ostro powietrze, ale nic nie powiedział. Za to zaczął głaskać plecy Marca. Opuszkami palców jeździł powoli  po jego kręgosłupie w górę i w dół, aż w końcu wsunął swoją rękę pod pasek jego spodni? Tym razem to Marc westchnął, kiedy duża ręka Taja złapała jego pośladek, masując go z lekkim naciskiem.

Marc nie chciał pozwolić się tak łatwo poderwać. W końcu dzisiaj rano przysiągł sobie, nie wskoczyć znowu do łóżka tego nienasyconego ogiera jak napalona lafirynda. Ale podobało mu się, ile władzy wydawał się mieć nad tym atletycznym, napakowanym mięśniami ciałem.

Podniósł głowę patrząc na Taja. Ten miał przymknięte oczy i obserwował go przez wąskie szparki, a jego oddech przyspieszył. Marc nie mógł się dłużej przeciwstawiać swojemu pożądaniu, schylił głowę nad jego już zwilżonym sutkiem i wciągnął go do ust.

Tajo westchnął głęboko i automatycznie podniósł swoją miednicę, aby pozwolić Marcowi poczuć jego nabrzmiałego członka.

Prawa ręka Marca powędrowała do wyraźnego wybrzuszenia w szortach Taja, które masował i przyciskał opiekuńczo. Czuł, że Tajo tym razem pozostawił jemu decyzję, czy chciałby pójść dalej.

I cholera, jak mógłby teraz powiedzieć nie albo się wycofać. ‚Niemożliwe’ – pomyślał Marc.

‚Żaden człowiek nie mógłby się oprzeć i pozwolić temu członkowi  umrzeć z głodu…’

***

Marc rozpiął delikatnie jego spodnie, rozsuwając zamek krok po kroku, bardzo wolno.

Tajo westchnął, ale rozkoszował się wyzwaniem. Tym razem był on tym, który musiał się Marcowi trochę podporządkować, aby dostać to, czego chciał. Było mu diabelnie ciężko oddać kontrolę nad tą grą. W końcu to on był samcem alfa i od czasu stania się dorosłym zawsze był tym, który decydował o przebiegu wydarzeń. Drżał z  wysiłku, aby nie przejąć inicjatywy i pozwolić Marcowi robić tak dalej.

I psiakrew, Marc był fantastyczny w tym, co robił.

Członek Taja zaczynał już lekko pobolewać, tak był twardy, a on nie zrobiłby nic chętniej niż jednym ruchem uwolnić go z jego więzienia i wepchnąć głęboko Marcowi do gardła.

Marc grał z nim w odlotową, nieuczciwą grę, tego był Tajo pewny. Gdyż jego mina zdradzała również, że niczego bardziej nie chciał, niż wsunąć członek Taja do swoich ust. Ale nie zrobił tego. Jeszcze nie.

Kiedy Marc wyciągnął w końcu jego członek, wydawał się długo tylko go obserwować. Wnerwiony Tajo przyglądał się, jak oblizywał swoje usta, aby następnie końcem języka przejechać po żołędzi i posmakował pierwszą kroplę wytrysku. Tajo westchnął i poruszył się niespokojnie. Marc zatrzymał się natychmiast, patrząc na niego przeszywająco.

Okej, Tajo poddał się i zachował spokój. W każdym razie na tyle, na ile mógł.

Zadrżał, kiedy Marc ponownie końcem języka okrążył jego żołądź.

Kiedy ten bezczelny koniec języka wwiercał się w jego szczelinę i go podniecał, wymsknęło mu się ciche mruczenie.

– Marc! – niepohamowanie wykrzyknął, kiedy ten jedną ręką objął jego jądra, a jego członek wziął głęboko do gardła.

Natychmiast wyładował się, wbijając się głęboko w gardło Marca i wystrzelił swój orgazm. Pompował i pompował, aż czarne plamki pojawiły mu się przed oczami  i obaj prawie spadli z huśtawki.

Marc połknął wszystko i oblizał członek Taja z rozkoszą do czysta.

Tajo pociągnął go gwałtownie do góry, całując go dziko. Upajał się swoim własnym smakiem na Marca ustach. – Do mnie czy do ciebie? – wymamrotał bez tchu przy jego ustach.

Marc uwolnił się z jego ramion, powoli wstał, wziął jeszcze jeden głęboki łyk z butelki z piwem patrząc na Taja podejrzliwym wzrokiem.

– Dobranoc, widzimy się jutro – pożegnał się cicho, ale stanowczo.

Tajo patrzył za nim z niedowierzaniem. Po dwóch minutach usłyszał, jak drzwi od pokoju Marca zamknęły się i zostały od środka zamknięte na klucz.

Cholera, ten mały miał odwagę. Sprowokował lwa.

I zostawił go z otwartym rozporkiem i w połowie niezaspokojonego.

Tajo był naprawdę pod wrażeniem.

Rozdział 5

W ciągu następnych dwóch dni Marc starał się dzielnie trzymać Taja na dystans. Co nie było wcale łatwe, gdy się tak ściśle współpracowało. Był jednak przekonany, że postępuje słusznie, chcąc chronić swoje serce oraz zachować twarz, kiedy nie będzie się dalej zadawał ze swoim atrakcyjnym pracodawcą. Co miałoby to dać? To że Tajo się z nim zadawał, nie mogło znaczyć, że chciał od niego czegoś na poważnie. Chciał iść z nim tylko do łóżka? Ale to nie było w jego stylu. Tyle dobrze, że nie musiał się obawiać jakichkolwiek chorób. Przynajmniej na tą drugorzędną uwagę pozwolił sobie Tajo.

Jednak awansom Taja było ciężko się oprzeć. Na szczęście mieli dużo do zrobienia i Tajo musiał się niekiedy skoncentrować na pracy. Krok po kroku przeszli przez oprogramowania pulpitu komputerowego. Marc stwierdził, że jego pierwsze wrażenie, że przypominało mu to pulpit sterowniczy rakiet NASA, nie było wcale takie nieuzasadnione. Faktycznie chodziło o układ sterujący prywatnej satelity. Jaką miała orbitę, do kogo należała i do czego służyła, nie mógł jednak odkryć. Tajo unikał jego pytań albo częściowo, albo wcale nie odpowiadał, dlatego też Marc po krótkim czasie dał sobie spokój, aby się więcej o tym dowiedzieć.

Instalacja i oprogramowanie dużego ekranu dotykowego  sprawiały im obu ogromną przyjemność. Kiedy udało im się po raz pierwszy, jakąś aplikację wysłać z ekranu dotykowego na inny monitor jednym ruchem ręki, cieszyli się jak dzieci.

Marc zobaczył wtedy zabawną, luźną stronę Taja, czego wcześniej nie uważał za możliwe. Podczas ich pierwszego spotkania wydawał mu się wyjątkowo wysoki, niesamowicie poważny i rozgniewany. Ale teraz stopniowo zauważał, że ten facet miał wiele stron oraz całkiem inną, prywatną twarz. Tajo miał nadzwyczajną skłonność do sarkazmu, i czy chciał czy nie, często śmiał się do rozpuku z jego suchego sposobu bycia, kiedy Tajo pozwolił sobie na jakąś uwagę. I musiał dodać, że nie tylko ta strona, lecz cały ten facet więcej niż mu się podobał. I dokładnie dlatego też było cholernie ciężko, nie ulec pokusie kolejnej nocy.

Tajo pokazał mu, które komputery powinny być odłączone od tych podłączonych do internetu, a które powinny działać wewnętrznie pod ochroną. Ten komputer, który został podłączony do normalnego internetu, miał być chroniony programem, który powinien ukryć jego wprowadzanie i wyszukiwanie danych w postaci różnych, operujących na całym świecie serwerów. Przez to inni nie mieliby możliwości śledzenia, skąd pochodzi dostęp online do ich numeru ID.

Cała ta sprawa stawała się dla Marca coraz bardziej tajemnicza. Ukryty dostęp online, układ sterujący satelitami, chroniony serwer? Przypominało mu to film szpiegowski, ale swoje zdanie zachował dla siebie, wykonując polecenia Taja. W końcu jego pracodawca żądał za to dużych pieniędzy od firmy Bruns LLC.

Marc pracował skoncentrowany, a dzięki wysokiej mocy komputerów posuwał się bardzo szybko do przodu. Po kilku dniach przyłapał się na tym, że chciał wgrać kilka prostych oprogramowań, które mogłyby ułatwić pracę czy też które on uważał za potrzebne do całego konceptu, ale które nie były wcale planowane.

,Przestań grać na zwłokę‘ – skarcił samego siebie. Przerwał pracę i postanowił pójść do domu i poprosić Keylę o jeszcze jeden dzbanek mrożonej herbaty. Sama robiła tą doskonałą, gaszącą pragnienie herbatę ze świeżej mięty, którą hodowała w ogrodzie, dodając jeszcze cytrynę, trochę cukru i kostki lodu.

Kiedy chciał właśnie opuścić centralę komputerową, usłyszał ciche, zdenerwowane głosy. Rozpoznał Jona i Taja, którzy szepcząc wydawali się kłócić. Marc stanął jak wryty.

– Nie jesteśmy jeszcze gotowi – syknął Jon.

– Hank zaginął i co powinniśmy twoim zdaniem zrobić? Siedzieć tutaj i zbijać bąki? –  odrzekł wściekły Tajo.

– On potrafi sam o siebie zadbać. W końcu sam się w taką sytuację wpakował, czyż nie?

– Przecież ty wcale nie wiesz, w jakiej sytuacji on się znajduje. Wiemy tylko, że się nie odezwał, jak było ustalone. A że uratował mi kilka razy tyłek, to nie zostawię go samego…

– Tajo, to jest za bardzo niebezpieczne! Obecnie nie stworzyłeś jeszcze zespołu, który mógłby ci pomóc. A pojechać w pojedynkę do Iraku, to wariactwo!

Tajo zaśmiał się pogardliwie.

Marc świadomie zamknął drzwi biura głośno, wychodząc z domu. Obaj bracia stali naprzeciw siebie, a napięcie między nimi było wręcz namacalne. Tajo przyglądał mu się badawczo, a Marc przybrał neutralną minę, aby ukryć, że podsłuchiwał.

– Hej chłopaki, idę do Keyli czegoś się napić, idziecie ze mną? – zapytał najbardziej na luzie, jak tylko mógł.

– Nie, dziękuję! – bracia odpowiedzieli chórem, odwracając się i krocząc w przeciwnym kierunku każdy.

‚Rety, u nich jak jest awantura, to na całego’ – pomyślał Marc. I na Boga, o co oni się pokłócili? Dla Marca nie trzymało się to wszystko kupy.

***

W ciągu kolejnych dni przeszło kilka burz termicznych z oberwaniem chmury i gradem. To było po prostu typowe niemieckie lato.

– Tajo, mógłbym mój samochód postawić gdzieś pod dachem? Jeśli będzie tak dalej padał grad to jeszcze zrobią się wgniecenia – poprosił Marc zmartwiony. Badawczo spojrzał przez okno, niebo wydawało się coraz bardziej chmurzyć. Utworzyło się ciemne i groźne pasmo chmur, a ciężkie opady deszczu dudniły głośno w dach werandy. Przedtem spadł już gwałtowny grad, a pojedyncze resztki jego gródek pokrywały nadal jego auto i część podwórza.

– Jasne, że możesz – bąknął Tajo. – Prze-parkuję trochę inaczej moje auta w stodole i zrobię ci miejsce, wtedy zmieszczą się wszystkie samochody.

Marc czekał w schronieniu werandy, aż Tajo szybkim krokiem doszedł do stodoły. Uśmiechając się, patrzył, jak ten duży mężczyzna wstrząsnął się zniesmaczony, kiedy dotarł tam przemoknięty do suchej nitki. Kilka minut później podążył za nim, biegł tak szybko jak mógł do swego auta, ale również oberwał tą silną ulewą. Przemoczony do suchej nitki i ze zdrętwiałymi palcami zapalił silnik, ale najpierw musiał niecierpliwie odczekać, aż nawiew uwolni przednią szybę od zaparowanej wilgoci. Co za cholerna pogoda! Gniewnie skrzywił twarz, odgarnął mokre włosy z oczu i zaprowadził auto  w suche miejsce, jak ustalił.

Kiedy wysiadł i rozejrzał się po ogromnej stodole, podziwiał stojące tam w szeregu pojazdy: Porsche Cayenne, ogromny, czarny Hummer, czerwone Ferrari, srebrny Aston Martin, szary Jaguar i dwa ciężkie motory. Mały, czerwony Nissan, który jak zagubiony stał obok zaparkowany, skłonił go do uśmiechu.

– Hm, ten mały należy pewnie do Keyli, prawda?

– Prawda, ja nawet nie zmieściłbym moich nóg w takim ‚puddle jumper’. Jak Wy mówicie po niemiecku? ‚Hasenkiste’ (pudełko dla królika)? – zażartował Tajo.

Marc parsknął rozbawiony. – Lepiej nie mów jej tego, jak nazywasz jej auto.

Duży Hummer wzbudził Marca zainteresowanie.

– Mogę mu się przyjrzeć? –  zapytał. Takiego auta nie widział jeszcze w Niemczech. Można było tutaj w ogóle dopuścić do ruchu tego pożeracza paliwa z tym wyposażeniem? Co powiedziałby Związek Kontroli Technicznej na te ogromne opony, szeroką karoserię i reflektory na dachu? A może to auto przeszło w wydziale komunikacji jako traktor?

***

– Okej, śmiało, obejrzyj go sobie.

Uśmiechając się wyrozumiale Tajo podążył za Marcem do pojazdu, ciesząc się z jego szczerego podziwu. On sam uwielbiał swój samochód terenowy. Jego rodzeństwo nabijało się z niego, że ich oboje sprzedałby raczej do zoo, niż pozwoliłby na jazdę próbną Keyli czy Jonowi.

Marc głaskał z podziwem czarny lakier jak i chromowany zderzak i bagażnik dachowy. Przez drzwi kierowcy zajrzał do środka. Tajo obserwował uważnie każdy jego ruch. Mokra koszulka kleiła się na nim, modelując szczupłą górną część ciała. Lekka gęsia skórka utworzyła się na jego ramionach i Marc pocierał o nie zamyślony. Palce Taja drżały. Zbyt chętnie potarłby za niego wilgotną skórę, ogrzewając go. Dlaczego właściwie nie? Byli tutaj sami, jak okiem sięgnąć, nikogo nie było w pobliżu…

Tajo podszedł do niego od tyłu, obejmując go swoimi ramionami. Oparł swój podbródek na ramieniu Marca, szepcząc mu do ucha: – Chcemy go wypróbować?

Marc napiął się, próbując się od niego uwolnić. Zanim jednak udało mu się, jak w ostatnich dniach zejść mu z drogi, Tajo otworzył jedną ręką tylne drzwi Hummera, a drugą wepchnął go na tylne siedzenie.

Z zaskoczonym sapnięciem Marc upadł na skórzane tylne siedzenie, a Tajo stanął między jego udami. Marc patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Jego cała postawa emanowała niepewnością, która poruszała Taja. Czyżby się bał? Nie, na strach to nie wyglądało. Raczej na…desperacką próbę ukrycia własnego zdenerwowania. Próby obrony Marca były tak niezdecydowane, że nie mógł się już dłużej powstrzymywać. Nie mówiąc już o tym, że naprawdę tego chciał.

– Co ja mam z tobą zrobić? – wyszeptał.

– Pozwolić mi odejść? – zaproponował Marc niezdecydowanie.

Deszcz dudnił o dach stodoły. Tajo gapił się jak zahipnotyzowany na kawałek nagiego brzucha Marca, który był widoczny przez podsunięty do góry podkoszulek.

– Chyba nie potrafię – odparł zachrypniętym głosem. Jego oczy chłonęły ten podniecający widok. Klatka piersiowa Marca szybko podnosiła się i opadała. Tajo czuł adrenalinę, którą błyskawicznie wydzielało jego ciało. Łącznie z typowym dla Marca, czystym zapachem podniecało go to niesamowicie. Poza tym uważał młode i szczupłe ciało Marca po prostu za doskonałe. Ta mieszanka męskiej twardości, żylastych mięśni, ale także pewnej jego własnej miękkości zapierała dech.

Jego dłonie powędrowały pod wilgotny od deszczu materiał, przesuwając go dalej ku górze. Jego kciuki pocierały sutki Marca, które od razu stwardniały. Pochylił się nad nim, całując go najpierw delikatnie, a później z coraz większym pożądaniem.

Wyraźnie czuł napięcie Marca, który jednak gwałtownie odwzajemnił jego pocałunek, jakby chciał nadrobić zaległości z ostatnich dni. Jakby się stęsknił. Marc jęknął i chwycił jego mokre włosy. Jego szczupłe nogi objęły go mocno, przyciągając bliżej, tak że Tajo leżał w połowie na nim.

Tajo uwolnił się rozkoszując widokiem. W jego spodniach zapanował drastyczny brak miejsca. Nie mógł się oprzeć i pocierał przez spodnie swojego twardego kutasa o kutasa Marca.

Nagle spodnie okazały się bardziej uciążliwe. Nerwowymi palcami pomógł Marcowi, rozpiąć je i ściągnąć. Co nie było łatwe, gdyż obaj byli przemoknięci, a dżinsy kleiły się na nich. Potem ściągnął jego bokserki.

Sięgnął między nich, wziął oba członki razem w swoją dużą dłoń, pocierając delikatnie o siebie. Marc jęczał, napierając na Taja.

Jego usta szukały ust Marca, a później wyznaczyły ścieżkę pocałunków w dół, po jego piersi i brzuchu.

Marc wstrzymał słyszalnie powietrze, kiedy jego usta objęły kształtny trzon.  Tajo patrząc  mu w oczy, wsunął jego członek do ust. Ręce Marca drżały, a on trzepocząc zamknął powieki. Jego głębokie jęki brzmiały jak muzyka w uszach Taja.

Kiedy czuł, że Marc był krótko przed orgazmem, zatrzymał się, dając mu raptem dziesięć sekund na złapanie oddechu. Rozsunął nogi Marca jeszcze szerzej, przyciągnął jego tyłek trochę do siebie, spuszczając swoją głowę ponownie między jego uda.

Delikatnie przejechał językiem po jego dziurce, otaczając to czułe wejście. Zaskakujące dyszenie, krótki jęk Marca pozwolił mu na uśmiech. Nie był jeszcze w tym tak wrażliwym miejscu lizany? Kontynuował rytmicznie lizanie wrażliwej dziurki, jego język masował i rozciągał to wąskie wejście. Zaczął uwielbiać tę grę, testując, jakie dźwięki mógł wydobyć z Marca. Jeśli Marc da radę jeszcze chwilę się powstrzymać, to zbliżający się orgazm wzniósłby go do nieba.

Musnął palcem po wilgotnej dziurze, wdzierając się ostrożnie do środka. Marc wychodził mu naprzeciw, a Tajo w tym czasie zaczął go powoli pieprzyć palcem. Po reakcjach Marca wiedział, kiedy ten był gotowy na drugi, a chwilę później także na trzeci palec.

Tajo dał sobie czas, aby go przygotować. Marc trzymał się kurczowo tapicerki auta, jęcząc i obracając się pod jego rękoma i ustami.

– Proszę, Tajo, proszę …weź mnie teraz – błagał.

Tajo naciskał swoim twardym członkiem na wejście Marca. Cholera, on sam był na skraju swojej samokontroli. Jeśli teraz straci tylko przez króciutki moment kontrolę, to wszystko skończy się o wiele za szybko, a on chciał rozkoszować się każdą pojedynczą sekundą. Energicznie wytarł krople potu, które kapały mu z czoła.

₺181,32
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
08 ağustos 2021
Hacim:
320 s. 1 illüstrasyon
ISBN:
9783960894162
Tercüman:
Yayıncı:
Telif hakkı:
Bookwire
İndirme biçimi:

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu