Kitabı oku: «Tajo@Bruns_LLC – Serce lwa», sayfa 4

Yazı tipi:

Pomimo wilgoci lizanej szczeliny i wytrysku na swoim członku, który roztarł na wejściu Marca, musiał zwolnić i krok po kroku się w niego wsuwać. Tym razem pozwolił mu się przyzwyczaić do swojej wielkości i odczekał, aż zauważył, że Marc był gotowy, zanim się cofnął i delikatnie w niego wtargnął.

Marc wciągnął ostro powietrze i sapiąc, wydychał je z powrotem. Słabe kwilenie wydobyło się z niego. Rozciągnięcie było na granicy tego, co był w stanie znieść.

Tajo przełożył nogi Marca przez swoje ramiona. Marc leżał przed nim całkowicie otwarty. Widok własnego, dużego członka, który powoli wślizgiwał się i wyślizgiwał z dziurki Marca, nieprawdopodobnie go podniecał. Wepchnął się w niego bardzo głęboko. Jego członek został objęty jedwabną, ciepłą osłoną, która otuliła go jak imadło i dojony przez lekkie skurcze mięśni. Chwycił twardego członka Marca, który kusząco wygiął się w jego kierunku, zwilżył dłoń i pozwolił mu  w swojej dłoni poczuć ruchy ich ciał.

***

Obaj pocili się, a ich wilgotne od deszczu ciała powodowały, że szyby Hummera zaparowały.

Marc uśmiechnął się drwiąco, kiedy jego wzrok padł na zaparowaną szybę nad nim. To przypominało mu scenę z „Titanica”, gdzie Kate Winslet i Leonardo DiCaprio uprawiali seks w samochodzie na pokładzie załadunkowym, zanim statek uderzył w górę lodową. Położył dłoń na szybie, jadąc teatralnie po niej palcem w dół.

– Góra lodowa naprzód! – nie mógł się powstrzymać.

Tajo wiedział, do czego była ta aluzja, i roześmiał się cicho. – Rose, jeśli Ty skoczysz, ja też skoczę – zacytował w tonie Leonarda DiCaprio.

Marc śmiał się pod nosem. Ta mała, duchowa rozrywka pomogła mu, odwlec jego nadchodzący orgazm. Chciał rozkoszować się każdą sekundą z Tajem. Ale nie mógł też sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek śmiał się podczas seksu.

Zmierzył twarz Taja, który zwęził oczy do wąskich szczelin. Coś przeszkadzało mu w tym spojrzeniu, ale nie wiedział co. Zanim jednak uświadomił sobie, co go irytowało, Tajo zwiększył tempo, zmienił kąt swojego ataku, wciskając się w niego głębiej. Jego członek wydawał się jeszcze trochę bardziej nabrzmiały, trafiając w ten jeden określony punkt, który pozwolił mu niekontrolowanie zadrżeć. Gorąca fala przebiegła przez niego, jego palce u rąk i stóp podkurczyły się gwałtownie, a on wygiął plecy, sapiąc.

Jęczał, trzymając się zagłówka, aby od tych dzikich pchnięć nie wylądować na drzwiach po drugiej stronie. Wszystko się w nim skurczyło, gdy szczytując, krzyczał.

Tajo jęknął podniecony, rozlewając się w jego wnętrzu. Pozwolili powoli opaść ich pożądaniu i uspokoić bicie ich serc.

– Kiedy mogę odbyć próbną jazdę tym autem? – Marc wydyszał.

– Kiedy tylko chcesz… – odparł Tajo bez tchu.

Rozdział 6

W ciągu następnych dni przez Niemcy przeszedł front złej pogody, przynosząc ze sobą jeszcze więcej deszczu.

Marc zauważył rozbawiony, jak Jon i Tajo byli coraz bardziej rozdrażnieni, im dłużej przebywali w zamkniętych pomieszczeniach. Obaj brali tylko wtedy oddech, kiedy w przerwie deszczu mieli możliwość opuszczenia domu, aby pójść pobiegać czy załatwić inne sprawy.

Jednak dziwiło go to, że pomimo deszczu nie wychodzili na zewnątrz. Jemu deszcz nie przeszkadzał i tak wychodził każdego poranka, niezależnie od pogody. Jego spacer  prowadził za każdym razem do tego małego jeziora w lesie. Zatopiony w myślach okrążał jezioro, rozmyślając nad minionymi dniami.

Tajo był widocznie nie tylko z powodu deszczowej pogody w złym nastroju. Marc zauważył, że bracia niezwykle często zaszywali się w salonie, zamykając za sobą drzwi, aby móc w spokoju porozmawiać. Od czasu do czasu słyszał, jak się kłócili po cichu, nie mógł jednak zrozumieć, o co chodziło.

Marc spróbował ostrożnie wyciągnąć z Keyli kilka informacji o tym tajemniczym przyjacielu, który znajdował się w tarapatach, ale ona zbywała jego pytania, unikając ich  w elegancki sposób.

Tłumaczyła się mu, że nic nie wie o sensie i celu sterowania satelitami jak i o wysokich standardach bezpieczeństwa komputerów. Marc nie wierzył w żadne jej słowo. Nie był jednak za bardzo dobry w wypytywaniu innych ludzi lub wydobywaniu z nich tajemnic.

Zaczął się już trzeci tydzień jego pobytu i skończył już prawie swoje programowania. Zaczął wprowadzać Jona i Taja w tajniki ich nowych komputerów i obaj byli więcej niż pozytywnie zaskoczeni wynikiem.

– Marc, jesteś genialny – zachwycał się Jon. Nie tylko uniemożliwiłeś wykrycie śladów naszych wyszukiwań i dostępów on-line, lecz także zaszyfrowałeś wszystkie konta e-mailowe i adresy IP w taki sposób, że nawet CIA nie mogłoby ich skontrolować!

Marc uśmiechnął się dumny. – Nie, wszystkie komputery CIA, Federalnej Służby Wywiadowczej i MI 5 nie miałyby nawet tyle pojemności, aby włamać się do waszego systemu. On reaguje z zawrotną prędkością na wszystkie ataki i tak też jest zaprogramowany, aby być zawsze o krok myślowy do przodu przed hackerem.

– Ej, wiedziałem, że jesteś dobry, ale tutaj przeszedłeś samego siebie – powiedział Tajo, kładąc ramię wokół niego, ściskając z wyrazem uznania i całując go długo i mocno w usta.

Marc spojrzał na niego badawczo. To był pierwszy raz, kiedy Tajo w obecności Jona go dotknął, pokazując tym publicznie ich intymny związek. Stwierdził poirytowany, że cały czas czekał na znak sympatii. A teraz, kiedy Tajo go objął, nie odpowiadało mu to.

Teraz wydawało mu się, jakby tym pocałunkiem Tajo chciał coś udowodnić swojemu bratu. Jakby był jakimś trofeum, pokazywanym publicznie. Czuł się skompromitowany i tak nieswojo. Nie chciał być rozgrywany, jak piłka do gry między dwoma braćmi, był za dobry na to. Jutro odjechałby, wracając do swojego starego, normalnego życia.

Ale jak ma tak po prostu jechać z powrotem do Frankfurtu i… i…

Szybkim ruchem uwolnił się od Taja i opuścił biuro bez słowa. Na zewnątrz lało jak z cebra. Pasowało to doskonale do jego nastroju. Szedł szybkim krokiem na drugą stronę domu do werandy głównego budynku. Ale w połowie drogi dogonił go Tajo, chwycił za ramię i obrócił

– Marc, co się dzieje? Co ci nagle nie pasuje, kiedy cię całuję?

Marc załamał ręce. Zrozpaczony próbował znaleźć odpowiednie słowa. – Nie to, że mnie całujesz jest złe, lecz to, że zrobiłeś to przy Jonie – odrzekł.

Tajo gapił się na niego wściekły, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – Co Jon ma z tym wspólnego? – odrzekł ostro.

Marc zacisnął pięści, krzyżując również swoje ramiona na klatce piersiowej. Jednocześnie stłumił potrzebę przywalenia Tajowi, na co miał nagle ogromną ochotę. Powstrzymał się, bo po pierwsze był za dobrze wychowany, a po drugie Tajo prawdopodobnie wcale nie zauważyłby, że Marc go walnął.

– Jutro wyjeżdżam! – próbował wyjaśnić.

***

– No i? – zapytał Tajo. Ten mały wprowadzał go ciągle w błąd, nawet kiedy Tajo z upływem czasu wiedział, że analityczny mózg Marca pracował ‚inaczej’ i podobnie jak jego uwielbiane komputery, był zawsze o krok do przodu przed zwykłym śmiertelnikiem. Co go także podniecało w tym małym geniuszu.

Marc przewrócił oczami ku niebu. – Jutro wyjeżdżam i nie zobaczymy się już. Nie odpowiada mi pozostać w pamięci Keyli czy Jona jako twój ‚przelotny numerek’. I możesz sobie darować to obnoszenie przed Jonem, jakbyś zajął pierwsze miejsce w wyścigach i wygrał mnie jako puchar.

Tajo chciał właśnie odrzec, że on przecież po tych kilku… wspólnych godzinach nie ma chyba na myśli poważnego związku, ale urwał z otwartymi ustami. To zdanie na pewno zraniłoby dogłębnie Marca, a on nie chciał mu sprawić bólu. Zaskoczony stwierdził, że uczucia Marca były dla niego ważne. Poza tym widział po nim, że coś jeszcze leżało mu na sercu.

– Ale coś jeszcze jest, zgadza się? To nie jest jeszcze cała prawda.

Marc poczerwieniał. – Do cholery, jutro wyjeżdżam i nie wiem, czy z nas coś będzie? – wrzasnął nagle. Obrócił się na pięcie i pognał do domu.

Tajo został sam, gdy ulewa spadła na podwórze. Mimochodem zauważył, że przemókł do suchej nitki, czego on właściwie jako wielki kot stosunkowo nienawidził. Nieświadomie tarł sobie ramię, nie wiedząc dokładnie, dlaczego nagle w jednym miejscu lekko go swędziało. Czy Marc naprawdę go właśnie walnął?

– On mnie lubi! – pomyślał rejestrując to błogo ciepłe uczucie, które się w nim rozszerzało. Bo z jakich innych powodów miałby Marc zawracać sobie głowę tym, co mogłoby z nich być? Już sama ta pewność czyniła go… szczęśliwym. Mrucząc zadowolony udał się w kierunku domu, aby ubrać suche rzeczy.

***

Późnym wieczorem Marc poszedł jeszcze raz do centrali komputerowej po drugiej stronie, gdyż wpadło mu coś do głowy w sprawie jednego z programów firewall, co mógłby ulepszyć. I zanim umknęłaby mu ta myśl, wolał ją natychmiast wcielić w czyn.

Kiedy wszedł do centrali, zauważył Taja, który zamyślony, ze skrzyżowanymi ramionami stał przed nagraniem satelitarnym, które uruchomił na dużym monitorze na ścianie.

– Hej Marc – przywitał go ten, nie odwracając się.

– Co oglądasz? Jaki to jest region? – zapytał Marc.

– Nagrania południowo-wschodniego Iraku – wymamrotał zatopiony w myślach Tajo. – Góry są bardzo szczelinowate, te cienie tam na zdjęciu to mogłoby być wszystko.

– Jeśli mi powiesz, co chcesz znaleźć, mogę ci pomóc, kazać komputerowi tego szukać – zaproponował Marc.

Tajo odwrócił się, lustrując go uważnie. Zastanowił się krótko, ile mógł zdradzić bez opowiadania o tej drażliwej misji, którą planował. Ale miał jakiś inny wybór? Od wielu dni przeszukiwał zdjęcia satelitarne ręcznie i nie robił postępów. A wiedział, że czas naglił.

Zamknął na chwilę oczy, skanując okolicę swoimi zmysłami. Jego ‚anteny’ nie były co prawda zbytnio perfekcyjne, kiedy był człowiekiem, ale jednak mógł stwierdzić, kiedy ktoś kłamał.

– Dlaczego chcesz mi pomóc? – zapytał Marca z naciskiem.

– No bo niewątpliwie potrzebujesz pomocy, prawda? – odparł Marc zirytowany.

Tajo rozluźnił się. To brzmiało bardzo szczerze. A on ufał Marcowi, czuł, że był po jego stronie.

– Okej, szukam ukrytej bazy, obozu w tych górach. Może składać się z namiotów, które stoją przy górskiej ścianie albo są ukryte w jaskiniach.

– Jeśli chodzi o obozy, to musiałyby przecież docierać tam transporty, prawda? A jeśli transporty odbywają się pojazdami, to muszą być obecne ślady opon. – Jak długo już miałby istnieć ten obóz? Marc podszedł bliżej do jednego z innych komputerów i wystukał coś zwinnymi palcami na klawiaturze.

– Nie wiem, prawdopodobnie od początku roku. Dlaczego? – odpowiedział Tajo.

– Bo ostatnio w maju padał deszcz w Iraku, tak jest napisane tutaj w pomiarach temperatury – odpowiedział Marc. Z zamyśloną miną opadł na stojące obok niego krzesło obrotowe. – A jeśli ten obóz w tym czasie już istniał, ślady opon musiałyby być o wiele głębiej wryte w ziemię niż inne koleiny. Wtedy mielibyśmy naprawdę szansę, przedstawić te zmiany optycznie w tych niezamieszkałych regionach gór na podstawie zdjęć satelitarnych.

Marc odwrócił się do komputera i zaczął przeglądać zdjęcia satelitarne. Mrucząc coś pod nosem nie zwracał w ogóle uwagi na obecność Taja.

Tajo podszedł do niego z tyłu, aby patrzeć mu dokładnie na ręce podczas pracy. Ale cholera, tak szybko, jak Marc pisał programy i wprowadzał rozkazy, które zwiększały liczbę pikseli zdjęć satelitarnych oraz rozpoczynał procesy szukania poszczególnych zdjęć, sprawiały, że Tajo ledwo mógł śledzić słowa na monitorze.

Rozbawiony zauważył, jak Marc z pasją poświęcił się swojemu nowemu zadaniu. Prawdopodobnie nawet nie po to, aby mu się przypodobać albo mu pomóc, lecz po prostu, bo uwielbiał takie trudne zadania.

A Tajo uwielbiał ten rozbudzony, inteligentny wyraz w brązowo-czekoladowych oczach Marca jak i oddanie, z jakim rzucił się na swoją pracę. Był ponownie zdumiony  lekkością, z jaką Marc obchodził się z tak trudną pracą, jaką był przebieg programów i w jak krótkim czasie pisał na komputerze złożony program do szukania tych zdradzieckich śladów opon.

***

Tajo przyciągnął sobie krzesło i przyglądał się mu, gdy programował, a kiedy dwie godziny później wcisnął klawisz, enter, komputer zaczął według ustalonego schematu przeszukiwać systematycznie zdjęcia satelitarne. Był tak zatopiony w swojej pracy, że nie zauważył w ogóle jego obecności. Wyczerpany oparł się na krześle pozwalając komputerowi wykonać swoją pracę.

– Tak, to może teraz trochę potrwać, ale do śniadania powinieneś wiedzieć więcej.

– No to mamy jeszcze trochę czasu dla siebie – Tajo uśmiechając się, pociągnął Marca z jego krzesła do góry.

– Wiesz właściwie, jak namiętnie wyglądasz, kiedy pracujesz?

Marc niepewnie spojrzał na niego. – Teraz kpisz sobie ze mnie – powiedział powątpiewająco. Tajo manipulował nim tylko po to, aby zaciągnąć go jeszcze raz do łóżka. Co on mógłby w nim widzieć?

Tajo wziął jego twarz w swoje duże dłonie przyglądając mu się poważnie. – Ty nie zauważyłeś, prawda? Nie wiesz, jak bardzo mnie podniecasz, tak że w twojej obecności ciężko mi się na czymkolwiek skoncentrować, prawda?

Marc spojrzał mu w oczy. I nagle zauważył, co ostatnio podczas ich gry miłosnej w Hummerze tak mu przeszkadzało: Oczy Taja świeciły złociście, jaśniej niż zazwyczaj. Już nie w tym znajomym, podobnym do bursztynu kolorze, lecz raczej żółtawo. Wielkość i obwód tęczówki zmienił się, płynnie się powiększając i zaczęła spychać białko oka na drugi plan.

Cofnął się, wyrywając się z objęć Taja.

***

Tajo wstrzymał oddech i cofnął się o krok. Zacisnął przerażony oczy. Cholera, stracił przez chwilę kontrolę. Ale nie liczył się z tym, że przez mały dotyk może stracić aż tak kontrolę nad sobą, że jego oczy się zmienią. Ale zauważył poprzez swoją wyostrzoną widoczność, że teraz już nie mógł tego zatrzymać.

Oczekiwał, że Marc w popłochu opuści  pomieszczenie, a on szybko będzie musiał wymyślić jakąś wymówkę na swój wygląd. ‚Bzdura’ – przeszło mu przez myśl, ‚Marc jest za mądry, aby nabrać się na jedną z moich standardowych wymówek’.

Zdziwiony stwierdził, że Marc nie uciekł na łeb i szyję. Tylko stał nadal jak wryty przed nim, patrząc na niego badawczo. Przy tym nie robił też wrażenia zwierzęcia-ofiary, które nie mogło się poruszyć ze względu na zbliżające się niebezpieczeństwo.

Nie, Marc stał tam uważnie patrząc, pewny siebie i bez oznak strachu. I do cholery, Tajo cofnął się o kolejny krok. Nie mógł sobie tego wyjaśnić, dlaczego szedł do tyłu, ale miał takie uczucie, wydawało mu się… bardziej bezpieczne.

– Czym ty jesteś? – zapytał Marc cicho.

– Czym miałbym być? – odpowiedział Tajo wymijająco. Zawsze dobrze było na nieprzyjemne pytanie odpowiadać pytaniem. To wbił mu do głowy jego ojciec.

Marc podszedł do niego krok bliżej. Tajo cofnął się znowu. Jednak dotarł już tylko do ściany. Desperacko szukał oczami wyjścia, które znajdowało się niestety po przeciwnej stronie pomieszczenia.

– Nie chcesz mi wyjaśnić, co się dzieje z twoimi oczami? – zapytał ponaglająco Marc.

– Nie, nie chcę, ani trochę! – warknął na niego Tajo. Boże, nic nie przychodziło mu do głowy. Żadne wyjaśnienie, którego zmiennokształtni użyliby zwykle w takiej sytuacji, nie przekonałoby takiej mądrej głowy jak Marc. Czy przynajmniej udałoby się go na tyle uspokoić, aby nie zadawał więcej żadnych pytań. A wyeliminować go, czy zabić tylko dlatego, że widział jego oczy… nie, nigdy, w żadnym wypadku.

Tajo uniósł mimowolnie kąciki ust do góry, przy czym wymknęło mu się głębokie warknięcie. Ta myśl, że on albo ktoś inny mógłby Marca tylko dotknąć albo mu sprawić ból…

Marc nagle się zatrzymał i spojrzał na niego zdumiony. Tajo zareagował instynktownie, rzucając się do wyjścia, wymijając go. Sekundę później zauważył, że się przy tym za szybko poruszył. O nie, jeszcze to! Na Marca musiało to podziałać, jakby przeszła obok niego trąba powietrzna, prawie szybciej niż ludzkie oko może zauważyć.

Zatrzymał się na podwórku. Patrzył przestraszony na Keylę i Jona, którzy stali na werandzie nic nie mówiąc, tylko patrząc na niego. Cholera, co robiło tych dwoje tutaj na zewnątrz o tej porze? Czekali na niego? Czy byli tylko ciekawi i chcieli wiedzieć, czego Marc i on tak późno jeszcze szukali w centrali. Do diabła. Ich dobre uszy śledziły na pewno rozmowę z Marcem i obserwowali jego niechlubne, na miarę tornada wyjście.

Tajo spojrzał w ich kierunku i załamując ręce pognał obok nich do domu.

– Uuups! – to tyle, co Jon wydobył z siebie, kiedy Tajo przebiegł obok nich.

***

Keyla pospieszyła za Tajem, który uciekł prosto do swojego pokoju, rzucając się plecami na łóżko. Gapił się w sufit. Rozpaczliwie szukał drogi, jak mógł naprawić tę wpadkę.

– Co to było? – zapytała wstrząśnięta Keyla.

– Naważyłem piwa – wymamrotał Tajo. Pierwszy raz w swoim życiu. Coś takiego nie zdarzyło mu się jeszcze nigdy. Jon, owszem, parę razy znalazł się w takich sytuacjach, w których jego straszy brat musiał mu pomóc. Ale on nie. Nie, on był zawsze tym perfekcyjnym lwem, przywódcą stada.

A teraz czuł się bezsilny.

– Co ja mu teraz powiem?

– Nic. Nie będziesz w ogóle więcej z nim rozmawiać. Jon pójdzie do niego i wciśnie mu jakąś historię – odrzekła stanowczo Keyla. – Marc wyjeżdża dziś po śniadaniu i gotowe.

Tajo odsapnął. Jakoś to nie było żadne rozwiązanie dla niego. Byłoby mu cholernie trudno, nie widzieć Marca ponownie.

– Jedyną alternatywą tego byłoby: Powiedzenie mu prawdy o nas i zaproponowanie mu tutaj roboty. Możemy go jeszcze w zespole potrzebować, jako specjalisty od komputerów i hakera. Wiesz o tym. I Jon nie byłby dłużej przywiązany do centrali, tylko mógłby cię więcej wspierać w misjach – Keyla dała mu do myślenia. – Trochę myślałam w ostatnich dniach o tym, czy to ma sens, jeśli Marc mógłby zostać. On jest, jeśli chodzi o komputery, po prostu geniuszem. I lubię go.

Ale wprowadzić obcego w ich świat zmiennokształtnych, nie było wcale takie łatwe. Jeśli okazałoby się, że Marc puściłby parę z ust i wypaplał ich tajemnicę – to byłby dla niego wyrok.

Tajo rozumiał swoją siostrę. Rozważał to również. Nic nie byłoby piękniejsze, niż mieć tego małego, dzień i noc w pobliżu. Myśl, aby pogłębić to, co między nimi było, kusiła aż za bardzo. A talenty Marca, jako hakera byłyby naprawdę wzbogaceniem dla całego zespołu.

Problem był tylko jeden: Przywiązałby tym Marca na zawsze do siebie i swojej rodziny. On jako przywódca stada musiałby przejąć pełną odpowiedzialność za niego. Takie były reguły w jego świecie. I nie był pewny, czy może to zrobić Marcowi. Marc nigdy by się z tego nie wyplątał, nie mógłby prowadzić zwykłego, niezależnego życia. Gdyby odszedł, musiałby umrzeć.

– Nie, to nie byłoby właściwe. Nie mogę tego od niego wymagać – odparł zrezygnowany Tajo.

– Dobrze, więc postanowione. Marc wyjeżdża za kilka godzin, Jon z nim porozmawia, a ty nie pokazuj mu się więcej – zarządziła Keyla.

Tajo spojrzał tylko na nią i przytaknął. Jak znieczulony podniósł się, opuścił pokój, skacząc dużymi susami po schodach w dół. W popłochu wybiegł z domu i zawrócił się w kierunku lasu. Chciał teraz zostać sam i uniknąć spotkania z Marcem.

Coś skurczyło się w nim. Czuł ucisk w klatce piersiowej, który naprawdę bolał. Takiego bólu jeszcze nigdy nie odczuwał. Czy uczucia mogły naprawdę boleć? Nie, to bzdura, to musiało być coś innego. Może miał po prostu za dużo stresu. W końcu robił to, co powinien, pozwalając Marcowi odejść.

Tajowi ulżyło, kiedy dotarł na skraj lasu. Tam, pod ochroną ciemności, zrzucił z siebie ubranie i ukrył je w krzakach.

Po tym skoncentrował się na lwie w sobie. Przemiana trwała tylko ułamek sekundy i zaraz opadł na cztery łapy, potrząsając krótko po tym okazałą grzywą. Jego widoczność w nocy dostosowała się od ręki, jego wąsy wyczuwały wibracje i zmiany powietrza, jego nos dał mu dokładny obraz jego otoczenia. Jego uszy drgając kierowały się w kierunku lasu, aby przyswoić odgłosy zwierząt wokół niego.

Stłumił to, rycząc triumfująco, zdradzając tym nocy nadejście drapieżnika. A przede wszystkim, aby nie rzucać się w oczy ludzkim mieszkańcom w okręgu kilkunastu kilometrów.

Pod szerokimi łapami czuł warstwę listowia i miękką glebę próchniczą. Wysunął swoje pazury, wbijając je w ziemię. Ból w jego piersi zniknął w wyniku przemiany. Jego uczucia jako lwa były wyraźniejsze, prościej uporządkowane, łatwiejsze do zrozumienia. Czuł się z tym lepiej.

Teraz miał po prostu potrzebę, wbicia swoich pazurów i kłów w miękkie ciało ofiary i duszenia jej, aż przestałaby wierzgać i oddychać. I tak był trochę głodny. Jak prawie o każdej porze dnia.

Ponownie poruszył uszami. Dosyć dużo dziczyzny było w okolicy. Długo nie musiał jej szukać. W kierunku północnym słyszał stado dzików ryjących w ziemi. To był tylko w przybliżeniu godny przeciwnik, ale co z tego. Ponieważ nie było żadnych bawołów do dyspozycji, musiał zadowolić się dzikimi świniami.

Po cichu zakradł się w kierunku stada, zapominając wkrótce o swoich ludzkich problemach.

***

Jon po tym wypadku pospieszył na drugą stronę domu do Marca, do centrali komputerowej. Słyszał każde słowo ich rozmowy i był świadomy tego, co się stało.

Jedyne, co teraz mógł zrobić, to zaprzeczyć wszystkiemu, zatrzeć wrażenia zmysłowe Marca i zasiać wątpliwości co do tego, w co wierzył Marc, że widział. W taki sam sposób musiał go jego starszy brat już kilka razy wyciągnąć z tarapatów. A jako młodszy brat był oczywiście natychmiast  po jego stronie. Dogodną historię przygotował sobie Jon już wcześniej.

Marc stał ze skrzyżowanymi ramionami, przyglądając mu się wściekłością.

– No tak, przybyła kawaleria – przyjął Jona, szepcząc. – Daj sobie spokój, Jon. – Jeśli Tajo myśli, że nie musi mi nic wyjaśniać, to ty na pewno nie musisz go zastępować – zbeształ go Marc.

Zanim Jon mógł w ogóle zacząć jakąkolwiek wymówkę, Marc już śmignął obok niego.

Jon spojrzał za nim zmieszany. To wcale nie przebiegło tak, jak on sobie to wyobraził. Ten mały człowieczek zupełnie go zaskoczył.

Marc pognał na drugą stronę do głównego budynku. Po dotarciu do swojego pokoju, zamknął za sobą cicho drzwi, opierając się o nie. W pokoju Taja słyszał ciche szepty, po czym drzwi się otworzyły i Tajo pognał schodami w dół. Marc podszedł do okna, widząc, jak ten czmychnął w stronę lasu.

Tęsknie patrzył za nim.

– Chcę przecież tylko z tobą porozmawiać – mamrotał pod nosem. Zacisnął pięści. Cholera, to było niedorzeczne. Kiedy stojąc naprzeciwko Taja zażądał od niego wyjaśnienia, co do zmiany jego oczu, był po prostu ciekawy. Niezrozumiałe zachowanie Taja przyczyniło się do tego, że chciał zbadać, co to wszystko znaczyło. I był pewien, że zasłużył na to, aby dowiedzieć się prawdy od niego.

Ale właściwie powód tych dziwnych zmian był mu obojętny. Tak, to było mu obojętne, jakie cielesne niezwykłości posiadał Tajo, gdyż one nie były tym, co go w tym facecie przyciągało. No dobrze, jego ciało samo w sobie było oczywiście pociągające, bardzo seksowne i nieprawdopodobnie piękne. Ale to nie było wszystko, jemu podobał się cały facet, a nie tylko jego wygląd. I bardziej frustrowało go, że więcej już nie porozmawiają ze sobą, wyjaśniając ich sytuację. I że nie mógł Tajowi powiedzieć, co do niego czuł.

Wszystko inne nie było dla niego tak ważne.

To było dla niego oczywiste, że nie zobaczy już Taja przed swoim wyjazdem. Klnąc, chwycił walizkę i zaczął pakować swoje rzeczy.

Cholera jasna! Nastąpiło dokładnie to, czego spodziewał się na początku. Jedna namiętna noc, kilka wspaniałych godzin, ale nic więcej. Po co on się w ogóle zadał z Tajem? To musiało się tak skończyć.

Wściekły zatrzasnął wierzch walizki.

Ücretsiz ön izlemeyi tamamladınız.

₺181,32
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
08 ağustos 2021
Hacim:
320 s. 1 illüstrasyon
ISBN:
9783960894162
Tercüman:
Yayıncı:
Telif hakkı:
Bookwire
İndirme biçimi:

Bu kitabı okuyanlar şunları da okudu