Kitabı oku: «Dlaczego zabija», sayfa 3
Rozdział szósty
Na zewnątrz Avery obróciła twarz do słońca i ciężko westchnęła.
Church Street była ruchliwą ulicą, na wielu sklepach zamontowano kamery. Nie mogła uwierzyć, że w takim miejscu mogło dojść do porwania, nawet w środku nocy.
– Którędy mogłaś pójść? – zastanawiała się.
Na telefonie szybko znalazła najkrótszą drogę do Winthrop Square. Przeszła ulicę Church i skręciła w lewo w Brattle. Brattle Street była szersza od Church, z taką samą ilością sklepów. Po drugiej stronie zauważyła kino Brattle Theatre. Z boku budynku biegła wąka alejka, na której znajdowała się kawiarnia. Miejsce zacieniały drzewa. Zaciekawiona Avery przeszła ulicę i weszła na wąski spłachetek pomiędzy budynkami.
Wróciła na Brattle i sprawdziła witrynę każdego sklepu w odległości jednej przecznicy po obu stronach Church Street. Przynajmniej na dwóch z nich zamontowano kamery.
Skierowała się do niewielkiego sklepu z papierosami.
U wejścia zadzwonił dzwonek.
– Czym mogę służyć? – zapytał stary, siwy hipis z dredami.
Avery powiedziała:
– Zauważyłam, że ma Pan kamerę w witrynie. Jaki ma zasięg?
– Na całą przecznicę – powiedział. —W obu kierunkach. Musiałem zamontować dwa lata temu. Przez tych cholernych studentów. Wszystkim się wydaje, że szczyle z Harvardu są jakieś wyjątkowe, ale, po prawdzie, to banda takich gnojów, jako wszyscy. Przez lata wybijali mi szyby. Niby, że taki żart, co? Ale nie dla mnie. Wie pani, ile kosztuje wstawienie takich szyb?
– Bardzo mi przykro. Wie pan, nie mam wprawdzie nakazu – powiedziała i pokazała odznakę – ale jacyś cholerni smarkacze chyba coś zmalowali trochę dalej od pana. A tam nie ma kamer. Czy mogłabym spojrzeć na pańskie? Wiem, o której to było. To nie zabierze dużo czasu.
Mężczyzna zmarszczył brwi i coś do siebie wymamrotał.
– Nie wiem – odrzekł. – Muszę pilnować sklepu. Jestem tu sam.
– Wynagrodzę to panu – uśmiechnęła się. – Pięćdziesiąt dolców, może być?
Bez słowa spuścił głowę i wyszedł zza kontuaru. Odwrócił znak na drzwiach zmieniając “otwarte” na “zamknięte”.
– Pięćdziesiąt? – upewnił się. – Proszę wejść!
Zaplecze sklepu było zagracone i ciemne. Wśród pudeł i towaru mężczyzna wskazał ukryty niewielki telewizor. A nad nim, na wyższej półce, podłączony do niego sprzęt elektroniczny.
– Nie korzystam z niego zbyt często – powiedział. – Tylko w przypadku problemów. Nagrania kasują się w każdy poniedziałek wieczorem. A kiedy doszło do tego pani incydentu?
– W sobotę w nocy – powiedziała.
– No to ma pani szczęście.
Włączył telewizor.
Pojawił się czarno-biały obraz miejsca po prawej stronie sklepu. Avery wyraźnie widziała wejście, jak również ulicę po drugiej stronie oraz wejście na Brattle. Miejsce, które szczególnie ją interesowało, znajdowało się około 50 jardów dalej. Zdjęcie było bardziej rozmazane, trudno było wyróżnić kształty przed alejką.
Przy pomocy niewielkiej myszki cofnęła nagranie.
– O której godzinie to się miało wydarzyć? – spytał.
– O drugiej czterdzieści pięć – powiedziała. – ale muszę sprawdzić jeszcze inne godziny. Czy miałby pan coś przeciwko temu, żebym usiadła i sama to zrobiła? Może pan wrócić do sklepu.
W odpowiedzi ujrzała zmarszczone brwi wyrażające nieufność.
– Zamierza mnie pani okraść?
– Jestem z policji – powiedziała. – To wbrew moim zasadom.
– Nie przypomina pani żadnego z policjantów, których znam – zaśmiał się.
Avery wysunęła małe, czarne krzesło. Wytarła kurz i siadła. Szybko zapoznała się ze sprzętem i z łatwością była w stanie przewijać obraz w przód i w tył.
O drugiej czterdzieści pięć kilka osób przeszło w jedną i drugą stronę Brattle Street.
O drugiej pięćdziesiąt ulica zdawała się być pusta.
O drugiej pięćdziesiąt dwie, ktoś, sądząc po włosach i sukience, dziewczyna, wszedł w kadr obrazu od strony ulicy Church. Przeszła Brattle i skręciła w lewo. Gdy minęła kawiarnię, spod drzew wyłoniła się ciemna postać, która stopiła się z nią po czym obie zniknęły. Przez moment Avery mogła jedynie zobaczyć różne zmieniające się odcienie czerni. Po chwili drzewa swój powróciły do swego zwykłego kształtu. Dziewczyna już się nie pojawiła.
– Cholera – wyszeptała.
Odpięła zgrabny, nowoczesny walkie-talkie z tyłu paska.
– Ramirez – powiedziała do mikrofonu. – Gdzie jesteś?
– A kto mówi? – spytał rwany głos.
– Wiesz, kto mówi. Twój nowy partner.
– Ciągle w Lederman. Już prawie skończyłem. Zabrali ciało.
– Musisz tu migiem przyjechać – powiedziała, gdzie jest. – Chyba wiem, gdzie Cindy Jenkins została porwana.
* * *
Godzinę później na polecenie Avery wejście do alejki zablokowano z obu stron żółtą taśmą. Przy Brattle Street zaparkował radiowóz i furgonetka ekipy dochodzeniowo-śledczej. Jednego policjanta wyznaczono do przeganiania gapiów.
Alejka przechodziła w szeroką, zacienioną do połowy przecznicy ulicę. Po jednej stronie znajdował się oszklony budynek agencji nieruchomości i rampa załadunkowa. Po drugiej budynki mieszkalne. Był też parking na cztery auta. Na końcu alejki stał jeszcze jeden radiowóz, pociągnięto jeszcze więcej żółtej taśmy.
Avery stała przed rampą.
– Tutaj – powiedziała, wskazując wysoko zawieszoną kamerę. – Musimy dostać nagranie stąd. Należy chyba do agencji nieruchomości. Wejdźmy i przekonajmy się, co tam jest.
Ramirez potrząsnął głową.
– Odbiło ci – powiedział. – Na tym nagraniu gówno widać.
– Nie było żadnego powodu, aby Cindy Jenkins miała wchodzić w tę alejkę – powiedziała Avery. – Jej chłopak mieszka zupełnie gdzie indziej.
– Może chciała się przejść – stwierdził. – Chodzi mi o to, że może niepotrzebnie ściągasz tyle osób, jeśli to tylko przeczucie
– Ale to nie jest przeczucie. Widziałam nagranie.
– Ja też widziałem sporo czarnych plam, z których nic nie wynika – nie ustępował. – Dlaczego zabójca miałby atakować właśnie tutaj? Wszędzie pełno kamer. Musiałby być kompletnym idiotą.
– Chodźmy się przekonać – zaproponowała.
Agencja nieruchomości Top Real Estate była właścicielem oszklonego budynku i rampy załadunkowej.
Po krótkiej rozmowie z ochroną przy recepcji, Avery i Ramirez usłyszeli, że mają poczekać na skórzanej kanapie, aż przyjdzie do nich ktoś z kierownictwa. Po dziesięciu minutach pojawił się szef ochrony i prezes firmy.
Avery uśmiechnęła się do nich najpiękniej, jak potrafiła i przywitali się uściskiem dłoni.
– Dziękujemy, że panowie przyszli – powiedziała. – Chcielibyśmy zobaczyć nagranie z kamery umieszczonej bezpośrednio nad rampą załadowczą. Nie mamy nakazu – zmarszczyła brwi. – Mamy natomiast martwą dziewczynę, którą porwano w sobotę w nocy, najprawdopodobniej przed Państwa tylnym wejściem. O ile czegoś nie znajdziemy, to powinniśmy stąd zniknąć w ciągu dwudziestu minut.
– A jeśli coś się pojawi? – spytał prezes.
– Wówczas okaże się, że podjęli państwo najlepszą możliwą decyzję, udzielając pomocy policji w niezwykle pilnej i delikatnej sprawie. Uzyskanie nakazu może pochłonąć cały dzień. Ciało tej dziewczyny jest martwe od dwóch dni. Ona już nic nie powie. Nie jest w stanie nam pomóc. Za to państwo – jak najbardziej. Bardzo o to proszę. Z każdą zmarnowaną sekundą zacierają się ślady.
Prezes pokiwał głową jakby do własnych myśli i zwrócił się do ochroniarza.
– Zaprowadź ich, Davis – powiedział. – Udostępnij to, co jest im potrzebne. A jeśli pojawią się jakieś problemy – powiedział do Avery – proszę przyjść i mnie znaleźć.
W drodze Ramirez gwizdnął do siebie.
– Przyjemniaczek – powiedział.
– Wszystko jedno – wyszeptała Avery.
Centrum ochrony agencji nieruchomości Top Real Estate okazało się pełnym hałasu pomieszczeniem z ponad dwudziestoma ekranami telewizyjnymi. Strażnik siedział przy czarnym stole i klawiaturze.
– Dobra – rzekł. – Godzina i miejsce?
– Rampa załadowcza. Około drugiej pięćdziesiąt dwie. I proszę przewijać w przód.
Ramirez potrząsnął głową.
– Niczego tu nie znajdziemy.
Agencja dysponowała znacznie lepszymi kamerami, niż te w sklepie z papierosami. Z kolorowym obrazem. Większość ekranów miała podobny rozmiar, ale jeden był szczególnie duży. Strażnik przełączył kamerę z rampy na większy ekran i przewinął obraz w tył.
– Tutaj – krzyknęła Avery. – Stop.
Obraz zatrzymał się na drugiej pięćdziesiąt. Kamera pokazała panoramiczny widok na parking dokładnie naprzeciwko rampy do rozładunku, a także po lewej stronie, w kierunku znaku ślepej uliczki oraz ulicy dalej. Obejmowała tylko częściowo alejkę, która prowadziła w kierunku Brattle. Na parkingu stał jeden samochód – minivan w kolorze ciemnoniebieskim.
– A co tu robi ten samochód? – zdumiał się strażnik.
– Jesteś w stanie odczytać rejestrację? – zastanawiała się Avery.
– Tak, jasne – powiedział Ramirez.
Cała trójka zamarła w oczekiwaniu. Przez chwilę poruszały się jedynie samochody na prostopadłej ulicy. A także drzewa.
O drugiej pięćdziesiąt trzy ukazały się dwie osoby.
Mogli stanowić zakochaną parę.
Jedną osobą był mniejszy mężczyzna, żylasty i niski, o gęstych, szorstkich włosach, z wąsami i w okularach. Drugą była dziewczyna, wyższa, z długimi włosami. Miała na sobie jasną, letnią sukienkę i sandały. Sprawiali wrażenie, jakby tańczyli. On trzymał ją za rękę i obracał dziewczyną w talii.
– Ja pierdolę – powiedział Ramirez – to Jenkins.
– Ta sama sukienka – rzekła Avery – i buty, i włosy.
– Jest naćpana – zauważył Ramirez. – Spójrz na nią. Stopy ciągną się jej po ziemi.
Patrzyli, jak zabójca otwiera drzwi po stronie pasażera i wsadza dziewczynę do środka. Następnie skręcił odwrócił się, przeszedł na stronę kierowcy, spojrzał prosto w kamerę nad rampą, skłonił się teatralnym gestem i odwrócił do drzwi kierowcy.
– Noż kurna! – zawył Ramirez. – Skurwiel sobie z nami pogrywa!
– Teraz potrzebuję wszystkich – powiedziała Avery. – Thompson i Jones zajmą się całodobową obserwacją. Thompson może zostać w parku. Powiedz mu o minivanie. To zawęzi zakres poszukiwań. Jones ma trudniejsze zadanie. Niech się tutaj stawi i namierzy wóz. Nie interesuje mnie jak to zrobi. Powiedz mu, żeby wyszukał wszystkie kamery, które mogą mu w tym pomóc.
Odwróciła się do Ramireza, który odwzajemnił spojrzenie, zszokowany i pod wrażeniem.
– To mamy naszego zabójcę.
Rozdział siódmy
O godzinie osiemnastej czterdzieści pięć, w trakcie jazdy windą na drugie piętro komisariatu Avery dopadło zmęczenie. Cała energia i impet czerpane z porannych rewelacji pozwoliły jej dobrze przeżyć ten dzień. Niezliczone pytania bez odpowiedzi pozostawiła sobie na noc. Avery miała jasną karnację, więc słońce zdążyło ją nieco spalić, włosy były w nieładzie, a żakiet zwisał jej przez ramę. Wysunięta ze spodni bluzka była już brudna. Natomiast Ramirez sprawiał wrażenie bardziej świeżego niż o poranku: miał zaczesane do tyłu włosy, garnitur prawie idealnie wyprasowany, wzrok wyostrzony, a na czole zaledwie ślad potu.
– Jak ty to robisz, że tak świetnie wyglądasz? – spytała.
– Hiszpańsko-meksykańska krew – wyjaśnił z dumą. – Mogę tyrać przez dwadzieścia cztery, czterdzieści osiem godzin bez przerwy i cały czas dobrze się prezentuję.
Obrzucił na Avery szybkim, nieśmiałym spojrzeniem i jęknął:
– Rzeczywiście, wyglądasz okropnie.
Jego oczy były pełne szacunku.
– Ale udało ci się.
Wieczorem piętro było zaludnione tylko w połowie, ponieważ większość funkcjonariuszy poszła już do domu lub pracowała w terenie. W sali konferencyjnej paliły się światła. Dylan Connelly chodził w kółko, ewidentnie poirytowany. Na ich widok rzucił się do drzwi.
– Gdzieście się, do cholery, podziewali?! – warknął. – Powiedziałem, że chcę mieć raport na biurku o piątej. Wyłączyliście walkie-talkie. Oboje. – podkreślił. – Po pani, Black, mogłem się tego spodziewać. Po tobie już nie, Ramirez. Nikt do mnie nie zadzwonił. Nikt nie odbiera telefonu. Nadkomisarz też jest wkurzony, więc nie idźcie się do niego skarżyć. Wiecie, co się tutaj działo? Co wam, do diabła, przyszło do głowy?
Ramirez podniósł dłonie.
– Dzwoniliśmy – powiedział. – Zostawiłem ci wiadomość.
– Zadzwoniłeś dwadzieścia minut temu – odparował Dylan. – Natomiast ja dzwoniłem co pół godziny od wpół do piątej. Czy ktoś umarł? Goniliście zabójcę? Czy też sam Bóg Wszechmogący zstąpił z nieba, aby wesprzeć was w tej sprawie? Ponieważ to są jedyne odpowiedzi do zaakceptowania na usprawiedliwienie waszej jawnej niesubordynacji. Powinienem was oboje w tej chwili zdjąć z tej sprawy.
Wskazał na salę konferencyjną.
– Do środka.
Avery puściła gniewne pogróżki mimo uszu. Furia Dylana stanowiła dla niej szum w tle, który bez problemu filtrowała. Tę umiejętność opanowała już dawno, w Ohio, gdy musiała wysłuchiwać wrzasków ojca i krzyków na matkę prawie każdej nocy. Zatykała wówczas uszy, śpiewała piosenkę i marzyła o dniu, gdy wreszcie będzie wolna. Teraz ważniejsze sprawy przyciągały jej uwagę.
Na stole leżała popołudniowa gazeta.
Na okładce widniało zdjęcie Avery zaskoczonej, że ktoś ustawił aparat tuż przed jej twarzą. W nagłówku napisano: “Morderstwo w Lederman Park: sprawę seryjnego mordercy bada była adwokat!”. Obok zdjęcia na całą stroną widniała mniejsza nieco podobizna Howarda Randalla, zasuszonego staruszka, seryjnego zabójcy z koszmarów sennych Avery, w okularach jak denka od butelek po coca-coli i uśmiechniętym obliczu. Nad zdjęciem widniał nagłówek: “Nikomu nie ufać: ani adwokatowi ani policji.”
– Widziała to pani? – zajęczał Connelly.
Podniósł gazetę i z furią rzucił ją z powrotem na stół.
– Jest pani na pierwszej stronie! Pierwszy dzień w Zabójstwach i już pani jest na pierwszej stronie gazety – znowu. Zdaje sobie pani sprawę, że to jest totalny brak profesjonalizmu? Nie, nie – uprzedził widząc wyraz twarzy Ramireza – ty już się w ogóle nie odzywaj. Oboje to spieprzyliście. Nie wiem, z kim rozmawialiście dziś rano, ale spuściliście lawinę gówna. Skąd Harvard dowiedział się o śmierci Cindy Jenkins? Na stronie Kappa Kappa Gamma zamieścili już wspomnienie o niej!
– Ktoś połączył ze sobą fakty? – powiedziała.
– Kurwa mać, Black! Wylatuje pani ze sprawy. Słyszy pani!?
Kapitan O’Malley wsunął się do pokoju.
– Chwila – zaoponował Ramirez. – Tak nie można. Nie wiesz, co zdobyliśmy.
– Nie obchodzi mnie, co zdobyliście – wrzasnął Dylan. – Ja jeszcze nie skończyłem. No coraz lepiej. Godzinę temu dzwonił burmistrz. Grywał w golfa z ojcem tej Jenkins i chciał się dowiedzieć dlaczego była pani adwokat, która doprowadziła do uwolnienia seryjnego mordercy z więzienia, prowadzi sprawę zabójstwa córki dobrego znajomego.
– Uspokój się – powiedział O’Malley.
Dylan, z rumieńcem na twarzy i otwartymi ustami, wykonał gwałtowny obrót. Na widok przełożonego, który choć niższy i cichy, sprawiał wrażenie podminowanego i gotowego do wybuchu, spuścił z tonu.
– Z jakiegoś powodu – ciągnął opanowanym głosem O’Malley – ta sprawa wymknęła się spod kontroli. Chciałbym się zatem dowiedzieć, co państwo robili dziś przez cały dzień, o ile nie masz nic przeciwko temu, Dylan?
Connelly wymamrotał coś pod nosem i odwrócił się.
Komisarz kiwnął głową na Avery.
– Niech się pani tłumaczy.
– Nie podałam nikomu nazwiska ofiary – odrzekła Avery. – Ale rozmawiałam z dziewczyną z Kappa Kappa, przyjaciółką Cindy Jenkins, Rachel Strauss. Pewnie dodała jedno do drugiego. Przepraszam – spojrzała na Dylana przepraszająco i szczerze. – Kurtuazyjne rozmowy nie są moją mocną stroną. Poszukiwałam odpowiedzi i je uzyskałam.
– Powiedz im – ponaglił Ramirez.
Avery obeszła stół konferencyjny.
– Mamy seryjnego mordercę podanego na widelcu.
– No na pewno! – skwitował drwiąco Dylan. – Skąd niby ona może to wiedzieć? Jest zaangażowana w sprawę dopiero jeden dzień. Mamy jedną martwą dziewczynę. To przecież niemożliwe.
– Zamkniesz się wreszcie? – wrzasnął O’Malley.
Dylan przygryzł dolną wargę.
– To nie jest zwykłe morderstwo – powiedziała Avery. – Tyle sam nam pan powiedział, komisarzu, a my też to zauważyliśmy – zwróciła się do Dylana. – Ofiara wyglądała, jakby żyła. Najwyraźniej zauroczyła naszego mordercę. Na ciele nie było żadnych siniaków, żadnego gwałtu, można wykluczyć gangi czy przemoc domową. Technicy potwierdzili, że nafaszerowano ją jakimś silnym, ale naturalnym środkiem znieczulającym, który morderca mógł sam spreparować. Może wyciąg z jakiś kwiatów wywołujący natychmiastowy paraliż, a następnie powolną śmierć. Przy założeniu, że hoduje te rośliny gdzieś pod ziemią potrzebuje oświetlenia, systemu nawadniania, użyźniania. Wykonałam parę telefonów, aby dowiedzieć się, skąd się przywozi nasiona, gdzie się je sprzedaje oraz jak dostać taki sprzęt w swoje ręce. Chciał mieć ofiarę, gdy jeszcze żyła, chociaż na chwilę. Nie byłam pewna dlaczego aż do momentu, gdy nie złapaliśmy go na nagraniu z kamery.
– Co? – wyszeptał O’Malley.
– Mamy go – powiedział Ramirez. – Nie ma się wprawdzie jeszcze z czego cieszyć. Zdjęcia są rozmazane i trudno na nich coś zobaczyć, ale całe porwanie można obejrzeć na dwóch, niezależnych kamerach. W niedzielę rano Jenkins wyszła z imprezy parę minut po wpół do drugiej i udała się do domu swojego chłopaka. Mieszka pięć przecznic od siedziby Kappa Kappa Gamma. Avery przeszła tę samą trasę, którą, w założeniu, pokonała Jenkins. Kto wie, co ją do tego skłoniło, ale intuicja nakazała jej sprawdzić kamery systemu ochrony w pobliskim sklepie z papierosami.
– Do tego potrzebny jest nakaz – wtrącił się Dylan.
– Tylko, jeśli ktoś o niego poprosi – odparła Avery. – Czasami przyjazny uśmiech rozmowa czynią cuda. W ciągu ostatniego roku ten sklep był niszczony przez wandali dziesięć razy – ciągnęła. – Ostatnio zamontowano więc kamerę na zewnątrz. Sklep stoi naprzeciw alejki, mniej więcej w połowie przecznicy poniżej, ale widać wyraźnie, że dziewczyna, a sądzę, że to była Cindy Jenkins, została napadnięta pod drzewami.
– Wtedy do mnie zadzwoniła – kontynuował Ramirez. – Uznałem, że oszalała. Poważnie. Obejrzałem nagranie i wszystko stało się jasne. Black, natomiast, kazała zadzwonić po techników i ściągnąć na miejsce cały zespół. Można sobie wyobrazić, jak byłem wkurzony. Ale – ciągnął ze wzrokiem pełnym przejęcia – ona miała rację. Jest jeszcze jedna kamera przy rampie załadowczej, z tyłu alejki, Poprosiliśmy agencję, aby pozwolono nam zobaczyć, co się nagrało. Zgodzili się i “bum” – powiedział i szeroko rozpostarł ramiona. – z alejki wychodzi facet niosąc naszą ofiarę. W tej samej sukience. W tych samych butach. Jest drobny, niższy od Cindy, tańczy. Trzymał ją i tańczył. Była wyraźnie naćpana. Powłóczyła stopami i tak dalej. W pewnym momencie on nawet spojrzał do kamery. Ten chory pojeb robił sobie z nas jaja. Wsadził ją na przednie siedzenie minivana i odjechał jakby nigdy nic. To był chyba Chrysler, granatowy.
– Tablice rejestracyjne? – spytał Dylan.
– Fałszywe. Już to sprawdziłem. Musiał mieć nakładkę. Zbieram wykaz Chryslerów w takim kolorze sprzedanych w okresie ostatnich pięciu lat w obrębie pięciu hrabstw. Trochę to potrwa, ale może będzie możliwość zawężenia listy uzupełniając ją o więcej informacji. Acha, gość miał przebranie. Trudno było zobaczyć twarz przez wąsy, prawdopodobnie perukę i okulary. Możemy tylko określić wzrost, jakieś metr sześćdziesiąt siedem lub metr siedemdziesiąt. I może kolor skóry – biały.
– A gdzie są taśmy? – spytał O’Malley.
– Na dole u Sary – odparła Avery. – Powiedziała, że to trochę potrwa, ale spróbuje sporządzić portret zabójcy na podstawie tego, co zobaczy do jutra. Portret pamięciowy będzie można porównać z naszymi podejrzanymi i przejrzeć bazę danych, żeby zobaczyć, co znajdziemy.
– Gdzie są Jones i Thompson? – spytał Dylan.
– Mamy nadzieję, że jeszcze w pracy – powiedziała Avery. – Thompson nadzoruje park. Jones stara się namierzyć minivana z alejki.
– Do czasu naszego wyjazdu – dodał Ramirez – Jones znalazł przynajmniej sześć różnych kamer w odległości dziesięciu przecznic, które mogą być dla nas pomocne.
– Nawet jeśli zgubimy samochód – powiedziała Avery – możemy przynajmniej zawęzić kierunek. Wiemy, że skręcił z alejki na północ. W połączeniu z tym, co Thompson znajdzie w parku, możemy wydzielić trójkąt terenu i przechodzić od domu do domu, jeśli zaistnieje taka konieczność.
– A jakieś ślady? – spytał O’Malley.
– W alejce niczego nie było – powiedziała Avery.
– I to tyle?
– Mamy też kilku podejrzanych. Noc przed porwaniem Cindy spędziła na imprezie. Był tam chłopak – George Fine. Najwyraźniej od lat łaził za Cindy; uczęszczał na te same zajęcia, niby przypadkowo wpadał na nią na imprezach. Po raz pierwszy pocałował Cindy, tańczył z nią przez całą noc.
– Rozmawiała z nim pani?
– Jeszcze nie – powiedziała patrząc wprost na Dylana. – Chciałam uzyskać pańską akceptację zanim Uniwersytet Harvarda zatrzęsie się w posadach.
– Dobrze, że zostało w pani choć trochę chęci trzymania się protokołu – ironizował Dylan.
– Poza tym jest jeszcze jej chłopak – zwróciła się do O’Malloy’a. – Winston Graves. Cindy miała tej nocy udać się do niego. Ale już tam nie dotarła.
– Zatem mamy dwóch potencjalnych podejrzanych i auto do namierzenia. Jestem pod wrażeniem. No jestem pod wrażeniem. A co z motywem? Czy zastanowiła się pani nad tym choć chwilę?
Avery odwróciła wzrok.
Film, który zobaczyła, jak również ułożenie i przygotowanie zwłok ofiary wskazywały na osobę, która kochała swoją pracę. Osobę, która robiła to już wcześniej i zrobi to kolejny raz. Która chciała pokazać swoją siłę, ponieważ niezbyt przejmowała się policją. Teatralny ukłon w do kamery mówił aż za wiele. To wymagało odwagi lub świadczyło o głupocie; natomiast jeśli chodzi o porzucenie zwłok lub porwanie, nic nie wskazywało na błędną ocenę sytuacji.
– Bawi się z nami – powiedziała. – To, co robi, sprawia mu przyjemność i chce to powtórzyć. Twierdzę, że ma jakiś plan. To nie jest koniec.
Dylan parsknął i potrząsnął głową.
– Niedorzeczne – wysyczał.
– No dobrze – powiedział O’Malley. – Avery, jasne jest, że jutro będziesz rozmawiała z podejrzanymi. Dylan, skontaktuj się z Harvardem i przetrzyj jej drogę. Dziś wieczorem skontaktuję się z szefem i powiem, co mamy. Postaram się też zdobyć jakieś czyste blankiety nakazów, przydadzą się do kamer. Niech Thompson i Jones będą w pogotowiu. Dan, wiem, że pracujesz od rana. Jeszcze jedna rzecz i jesteś wolny. Zdobądź adresy tych dwóch chłopaków z Harvardu, chyba, że już je masz. Wstąp do nich w drodze do domu. Sprawdź co z nimi. Nie chcę, aby ktoś nam czmychnął.
– Mogę to zrobić – zaofiarował się Ramirez.
– Dobra – przyklasnął O’Malley. – To do roboty. Świetnie się oboje spisaliście. Avery i Dylan, zostańcie jeszcze chwilę.
Ramirez wskazał na Avery.
– Podjechać po ciebie jutro rano? Ósma? Przyjedziemy razem?
– Jasne.
– Będę cisnął Sarę o te portrety. Może ona coś będzie miała.
Niespodziewana chęć partnera do niesienia pomocy, z własnej inicjatywy, bez żadnych podpowiedzi, stanowiła dla Avery nowość. Inni, z którymi pracowała w parze od czasu wstąpienia do służby, najbardziej chcieli pozostawić jej zwłoki w jakimś rowie.
– Świetnie – powiedziała.
Po wyjściu Ramireza O’Malley polecił Dylanowi usiąść po jednej stronie stołu konferencyjnego, a Avery po drugiej.
– Posłuchajcie mnie – powiedział cichym, ale stanowczym głosem. – Dziś zadzwonił do mnie szef i spytał, co sądzę o przekazaniu sprawy znanej i niesławnej byłej pani adwokat, specjalistce w sprawach karnych. Avery, powiedziałem mu, że jest pani dobrą policjantką do tej roboty i będę się trzymał swojej decyzji. To, co dziś pani zrobiła, tylko to potwierdza. Natomiast dochodzi wpół do ósmej, a ja wciąż tu tkwię. W domu czeka na mnie żona i trójka dzieci. Za wszelką cenę chcę wyjść, pobyć z nimi i zapomnieć na chwilę o tym godnym politowania miejscu. Oczywiście żadne z was nie ma takich problemów, więc pewnie nie rozumiecie, co do was mówię?
Odwzajemniła jego spojrzenie w zamyśleniu.
– Dogadajcie się jakoś i przestańcie zawracać mi głowę pierdołami! – warknął.
W pomieszczeniu zapadła pełna napięcia cisza.
– Dylan, zacznij wreszcie być szefem! Nie przychodź do mnie z każdym, najmniejszym drobiazgiem! Naucz się kierować ludźmi na własną rękę. A pani – zwrócił się do Avery – niech skończy z idiotycznymi humorami i zacznie się zachowywać, jakby pani raz na czymś zależało, bo wiem, że pani zależy.
Patrzył na nią długą chwilę.
– Czekaliśmy na panią z Dylanem przez długie godziny. Chce pani wyłączać radio? Nie odbierać telefonów? Sądzi pani, że to pomaga? Świetnie! Niech pani tak robi dalej. Tylko jeśli dzwoni do pani przełożony, to się oddzwania. Jeśli to się powtórzy, zdejmę panią ze sprawy. Zrozumiano?
Avery z poczuciem winy przytaknęła.
– Rozumiem – rzekła.
– Jasne – Dylan pokiwał głową.
– To dobrze – powiedział O’Malley.
Wyprostował się i uśmiechnął.
– No dobra, powinienem to zrobić już wcześniej, ale się nie udało, zatem zróbmy to teraz. Pani Avery. Niech pani pozwoli, że przedstawię Dylana Connelly’ego, rozwiedzionego ojca dwójki dzieci. Dwa lata temu odeszła od niego żona, ponieważ nie wracał do domu i zbyt dużo pił. Teraz ona mieszka z dziećmi w Maine, a Connelly ich nie może widywać, więc jest cały czas wkurzony.
Dylan zesztywniał, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
– Dylan? Przedstawiam ci Avery Black, byłego adwokata w sprawach karnych, która dała ciała i doprowadziła do wypuszczenia z więzienia najstraszliwszego seryjnego mordercę na świecie, prosto na ulice Bostonu. Facet zabił ponownie i zrujnował jej życie. Ona odeszła z firmy o milionowych obrotach, od męża, i dzieciaka, który ledwie się do niej odzywa. Podobnie jak ty topi swoje smutki w pracy i alkoholu. No i proszę? Więcej was łączy, niż wam się wydaje.
Nagle całkowicie spoważniał.
– Jeśli jeszcze raz wystawicie mnie na pośmiewisko, obydwoje wylatujecie ze sprawy.