Kitabı oku: «Listy perskie», sayfa 7

Yazı tipi:

List XLVII. Zachi do Usbeka, w Paryżu

Mam ci oznajmić wielką nowinę: pogodziłam się z Zefis; seraj, rozdarty między nas dwie, uspokoił się. Brak jedynie ciebie w tym miejscu, kędy zamieszkał pokój: przybywaj, drogi Usbeku, przybywaj święcić tryumfy miłości.

Wydałam dla Zefis wielki festyn, na który zaprosiłam twą matkę, żony i znamienitsze nałożnice; ciotki twoje i krewniaczki były również: przybyły konno, okryte ciemną chmurą zasłon i szat powłóczystych.

Nazajutrz wyjechałyśmy na wieś, gdzieśmy miały nadzieję cieszyć się większą swobodą. Wsiadłyśmy na wielbłądy, po cztery w każdej budce. Ponieważ wycieczkę postanowiono nagle, nie miałyśmy czasu obwołać w koło karuku42; ale wielki eunuch, zawsze przemyślny, wpadł na inny sposób: do płócien, które chroniły nas przed ludzkim okiem, przydał zasłony tak gęste, że nie mogłyśmy widzieć nikogo.

Kiedyśmy przybyły do rzeki, przez którą trzeba się przeprawiać, każda z nas weszła, jak zwykle, do skrzynki, i tak przeniesiono nas na okręt; powiadano bowiem, że koło rzeki jest pełno ludzi. Jakiś ciekawy, podsunąwszy się zbyt blisko, otrzymał śmiertelny cios, który pozbawił go na zawsze widoku światła; inny, którego zdybano kąpiącego się nago, doznał tegoż losu. Wierni eunuchowie poświęcili twojej i naszej czci tych dwóch nieszczęśliwych.

Ale posłuchaj, co dalej. Kiedy znalazłyśmy się na środku rzeki, podniósł się wiatr tak gwałtowny i chmura tak ciężka zaćmiła powietrze, iż majtkowie zaniepokoili się mocno. Przerażone również, zaczęłyśmy mdleć. Przypominam sobie, że wpół przytomna słyszałam głosy i kłótnie eunuchów; jedni twierdzili, że trzeba nas ostrzec o niebezpieczeństwie i wydobyć z naszego więzienia; najstarszy natomiast upierał się, że raczej zginie, niżby miał ścierpieć taką ujmę dla czci swego pana i że utopi sztylet w piersi tego, kto ośmieli się wystąpić z zuchwałą radą. Jedna z niewolnic, w przerażeniu, podbiegła, ledwie że odziana, aby mi spieszyć z pomocą; ale czarny eunuch ujął ją brutalnie i siłą wepchnął z powrotem. Zemdlałam i ocknęłam się dopiero, kiedy minęło niebezpieczeństwo.

Jakże kłopotliwe są dla kobiet podróże! Mężczyźni narażeni są jedynie na niebezpieczeństwo życia; nam grozi w każdej chwili utrata życia lub cnoty. Bądź zdrów, drogi Usbeku, ubóstwiać będę cię zawsze.

Z seraju Fatmy, 2 dnia księżyca Rhamazan, 1713.

List XLVIII. Usbek do Rhediego, w Wenecji

Człowiek lubiący się kształcić nigdy nie jest bezczynny. Mimo że nie mam na głowie nic ważnego, zajęty jestem bez ustanku. Życie schodzi mi na przyglądaniu się: wieczór spisuję, com widział, com zauważył w ciągu dnia. Wszystko mnie zajmuje, wszystko dziwi: jestem jak dziecko, którego narządy, jeszcze świeże, uderza najdrobniejszy przedmiot.

Nie przypuszczałbyś tego może: otóż, trzeba ci wiedzieć, że spotykamy się z miłym przyjęciem w towarzystwach i we wszystkich warstwach społecznych. Sądzę, że wiele zawdzięczam żywości i wesołości Riki, które sprawiają, iż szuka wciąż ludzi i wzajem ciągnie ich ku sobie. Nasz cudzoziemski wygląd nie razi już nikogo; owszem, zyskujemy nawet na tym, kiedy, wbrew oczekiwaniu, okażemy się nie całkiem nieokrzesani: Francuzi bowiem nie wyobrażają sobie, aby nasz klimat mógł wydawać ludzi. Trzeba wszelako przyznać, iż warci są, aby ich wywieść z błędu.

Spędziłem kilka dni na wsi pod Paryżem, u zacnego człowieka, który rad widzi gości. Ma bardzo miłą żonę: przy całej skromności ma ona wesołość, którą zamknięcie zatraca nieuchronnie u dam perskich.

Będąc cudzoziemcem, nie miałem nic lepszego, jak przyglądać się ciżbie przepływającej falą i wciąż uderzającej jakimś nowym zjawiskiem. Zauważyłem człowieka, który spodobał mi się przez swą prostotę; szukałem chętnie jego towarzystwa, on również smakował w moim, tak że nieustannie znajdowaliśmy się blisko siebie.

Jednego dnia, kiedy, wśród większego zebrania, rozmawialiśmy na boku, pozwalając ogólnej rozmowie iść swoim torem, rzekłem: „Wydam się panu może bardziej ciekawy niż grzeczny, ale błagam, pozwól zadać sobie kilka pytań; nużące jest nad wyraz nie rozeznawać się w niczym i żyć wśród ludzi, których nie umiem odcyfrować. Umysł mój, od dwóch dni, pracuje bez ustanku: nie ma tu ani jednej postaci, która by mnie nie brała na tortury ciekawości. Nie zdołałbym ich odgadnąć ani za tysiąc lat: są dla mnie bardziej niewidzialnie, niż żony naszego wielkiego monarchy. – Pytaj tylko, odparł, a pouczę cię o wszystkim, czego pragniesz, tym chętniej, że wydajesz mi się dyskretny i nie nadużyjesz, jak mniemam, mego zaufania.

– Kto jest ów człowiek – rzekłem – który tyle rozpowiada o ucztach, jakimi podejmuje samych dygnitarzy; który obcuje tak poufale z książętami i tak często przebywa w towarzystwie ministrów, mimo że, jak tuszę, przystęp do nich jest tak trudny? Musi to być nie lada figura; ale fizjognomię ma tak gminną, ze nie przynosi zaszczytu swemu urodzeniu; i wychowaniem nie błyszczy. Jestem cudzoziemcem, ale zdaje mi się, że istnieje niejaka dworność wspólna wszystkim narodom; nie widzę jej w nim; może u was ludzie wysoko urodzeni gorzej są wychowani od innych? – Ten człowiek – odparł, śmiejąc się – to dzierżawca podatków; stoi ponad innymi przez swoje bogactwa, a poniżej całego świata swoim urodzeniem. Obiady jego byłyby najlepsze w Paryżu, gdyby się zgodził nie zaszczycać ich swą obecnością. Jest to, jak widzisz, skończony cham; ale można mu to darować przez wzgląd na jego kucharza. Nie jest też wobec niego niewdzięczny; słyszałeś pan, że wychwalał go dziś całe popołudnie.

– A ów otyły, czarno ubrany człowiek, którego ta dama posadziła obok siebie? Jak może godzić tę posępną szatę z miną tak wesołą i kwitnącą cerą? Uśmiecha się wdzięcznie, gdy go ktoś zagadnie; ubiór jego jest skromniejszy, ale bardziej wymuskany niż stroje kobiet. – To, odpowiedział, kaznodzieja, a co gorsza, spowiednik. Człowiek ten więcej wie od niejednego męża; zna wszystkie słabostki dam: one wiedzą również, że i on ma swoją. – Jak to! – rzekłem – to jeden z tych, którzy wciąż prawią o jakiejś łasce? – Nie, nie ciągle – odpowiedział – kiedy szepce do ucha młodej kobiety, mówi jeszcze chętniej o jej upadku. Ciska gromy publicznie, ale w cztery oczy łagodny jest jak baranek. – Zdaje mi się – rzekłem – że wielce go tu poważają i odnoszą się doń z nie lada względami. – Jak to! czy go poważają! To człowiek nieodzowny, to osłoda nabożeństwa: zbawienne rady, rachuneczek sumienia, pociecha duchowna: ten człowiek lepiej umie pomóc na ból głowy niż niejeden gładysz dworski; jest nieoszacowany!

– Jeśli nie jestem natrętny, powiedz mi pan jeszcze, kto jest ten człowiek naprzeciwko, niedbale ubrany, który od czasu do czasu stroi dziwaczne miny i mówi językiem tak różnym od innych; który nie dowcip ma dla rozmowy, ale rozmowę prowadzi dla okazania dowcipu. – To – odparł – poeta; pajac rodzaju ludzkiego. Ci ludzie powiadają, że urodzili się tym, czym są: prawda; i czym będą przez całe życie, to znaczy, prawie zawsze, najpocieszniejszymi figarami pod słońcem. Toteż, świat ich nie oszczędza; wylewa na nich wzgardę pełną miską. Owego jegomościa głód zapędził do tego domu, gdzie znalazł dobre przyjęcie u obojga państwa, niewyczerpanych w dobroci i uprzejmości. Kiedy się pobierali, napisał epitalamium: jest to najbardziej udany z jego utworów: przypadkowo bowiem małżeństwo okazało się szczęśliwe, jak to przepowiedział.

– Nie uwierzyłby pan może – dodał – pan, tak zacietrzewiony we wschodnich przesądach; zdarzają się u nas szczęśliwe małżeństwa oraz kobiety, którym cnota starczy za surowego stróża. Para, o której mówimy, żyje w niezmąconej harmonii; posiada szacunek i miłość całego świata. Jedno tylko można by im zarzucić: wrodzona dobroć każe im dopuszczać do siebie ludzi wszelakiego gatunku; stąd otoczenie ich zostawia cokolwiek do życzenia. Nie znaczy to, abym ich potępiał; trzeba brać ludzi, jak są; ci, którzy uchodzą za najwytworniejszych, różnią się nieraz tylko tym, że przywary ich są bardziej wyrafinowane. Kto wie, czy nie jest z nimi tak jak z truciznami: najsubtelniejsze najbardziej są niebezpieczne.

– A ten starszy jegomość – spytałem po cichu – który ma tak markotną minę. Wziąłem go zrazu za cudzoziemca; ubrany jest inaczej niż wszyscy, krytykuje we Francji wszystko i mocno nierad jest waszemu rządowi. – To stary wojownik, odparł, który wraża się w pamięć słuchaczy rozwlekłością swoich czynów. Nie może ścierpieć, aby Francja mogła wygrać bitwę, przy której jego nie było, lub aby ktoś chwalił oblężenie, przy którym on nie wdarł się na wyłom. Uważa się za tak niezbędnego dla naszych dziejów, iż wyobraża sobie, że skończyły się wraz z nim. Kilka ran, jakie otrzymał, równa się dlań zagładzie monarchii; odmiennie od tych filozofów, którzy powiadają, iż człowiek zażywa jedynie teraźniejszości, a przeszłość jest niczym, on, przeciwnie, karmi się jeno przeszłością. Żyje jedynie bitwami, które stoczył; oddycha czasem, który minął, jak bohaterowie żyją w czasach, które przyjdą po nich. – Ale czemu, rzekłem, rzucił służbę? – Nie on ją rzucił – odparł – ale służba go rzuciła: unieruchomiono go na skromnym stanowisku, gdzie będzie opowiadał swoje przygody do końca życia; nigdy nie pójdzie dalej; droga zaszczytów jest dlań zamknięta.

– Czemuż to? – spytałem. – Mamy zasadę we Francji, odparł, aby nigdy nie promować oficerów, którzy zużyli się na podrzędnych stanowiskach. Sądzimy iż umysł takich ludzi zacieśnił się w szczegółach, i że, przez nawyk małych rzeczy, stali się niezdatni do większych. Jesteśmy zdania, iż człowiek, który nie posiada zalet wodza w trzydziestu latach, nie będzie ich miał nigdy. Kto nie ma rzutu oka, obejmującego jednym spojrzeniem przestrzeń kilku mil w rozmaitych sytuacjach; przytomności umysłu, która sprawia, że w razie zwycięstwa umie wyzyskać wszystkie przewagi, a w razie klęski środki obrony, ten nie nabędzie nigdy tych talentów. Dlatego chowamy świetne stanowiska dla owych wielkich, wspaniałych ludzi, których niebo obdarzyło nie tylko odwagą ale i geniuszem, podrzędne zaś dla tych, których talenty również są podrzędne. Do tej liczby należą ludzie, którzy posiwieli w jakichś pokątnych wojaczkach. W najlepszym razie zdołają pełnić to, co robili całe życie; nie pora nakładać im większe ciężary, wówczas gdy ramiona ich słabną.”

Za chwilę znowuż zebrała mnie ciekawość: „Przyrzekam nie zadawać już pytań, jeśli ścierpi pan jeszcze to jedno. Kto jest ten słuszny młodzik, który ma dużo włosów, mało dowcipu, mnóstwo pewności siebie? Czym dzieje się, że przemawia głośniej od innych i jest tak rad z własnego istnienia? – To zdobywca serc”, odparł. W tej chwili nowi goście weszli do salonu, inni zaczęli wychodzić, zrobił się ruch, ktoś odciągnął mego towarzysza i zostałem tam, gdzie byłem. W jakiś czas, przypadkowo, młody człowiek znalazł się w pobliżu; zwracając się do mnie, rzekł: „Wypogodziło się, chce się pan przejść trochę po terasie?” Odpowiedziałem najgrzeczniej, wyszliśmy razem. „Przybyłem na wieś, rzekł, aby zrobić przyjemność pani domu, z którą jestem nie najgorzej. Wprawdzie pewna dama nie będzie z tego zbyt rada, ale cóż robić? Widuję poufale najpiękniejsze kobiety w Paryżu; ale nie wiążę się z żadną i płatam im tęgie figle; mówiąc między nami, jest ze mnie urwis pierwszej klasy. – Prawdopodobnie, rzekłem, ma pan jakieś stanowisko lub obowiązki, które nie pozwalają mu na wytrwalsze służby? – Nie, odparł, nie mam innych obowiązków, jak tylko przywodzić do szaleństwa mężów i wtrącać w rozpacz ojców. Lubię budzić niepokój w kobiecie, która myśli, że ma mnie w ręku, i trzymać ją w obawie, że tuż, tuż, się jej wymknę. Jest nas kilku takich chwatów: podzieliliśmy między siebie Paryż i umiemy go zajmować naszym każdym krokiem. – Jeśli dobrze rozumiem, rzekłem, czyni pan więcej hałasu niż najdzielniejszy wojownik i zażywasz większego miru niż pierwsi dostojnicy Państwa. W Persji nie cieszyłbyś się tymi przywilejami: wnet stałbyś się zdatniejszy na strażnika naszych dam, niż na ich galanta”. Krew uderzyła mi do głowy; gdyby ta rozmowa trwała dłużej, nie zdołałbym się powstrzymać, aby się nie rzucić na tego błazna.

Co mówisz o kraju, gdzie cierpią podobnych ludzi, pozwalają żyć człowiekowi tego rzemiosła; gdzie niewierność, zdrada, gwałt, przewrotność i niegodziwość wiodą do poważania; gdzie cenią człowieka dlatego, że wydziera córkę ojcu, żonę mężowi, i mąci najbardziej błogie i święte związki? Szczęśliwe dzieci Halego, które bronią swych rodzin od hańby i upadku! Światło dnia nie jest czystsze niż ogień płonący w sercach naszych żon; córki nasze z drżeniem myślą o dniu mającym je pozbawić owej cnoty, która czyni je podobnymi aniołom i duchom. Ziemio ojczysta i droga, na którą słońce rzuca pierwsze spojrzenia, ty nie jesteś skalana ohydnymi zbrodniami, które każą tej planecie kryć się słońcu, gdy oświeci ciemności zachodu!

Paryż, 5 dnia księżyca Rhamazan, 1713.

List XLIX. Rika do Usbeka, w ***

Któregoś dnia, kiedy siedziałem w pokoju, wszedł derwisz osobliwie ubrany: broda do pasa, stopy bose, suknia szara i gruba, ze spiczastym kapturem. Całość zdała mi się tak dziwaczna, iż w pierwszej chwili chciałem posłać po malarza, aby mi zeń zdjął portrecik.

Zaczął od obszernego pozdrowienia, w którym pouczył mnie, że jest człowiekiem wielkich zasług, co więcej kapucynem. „Powiedziano mi, dodał, że pan wraca niebawem na dwór perski, gdzie zajmujesz niepoślednie stanowisko. Przychodzę uciec się do pańskiego poparcia i prosić, abyś zechciał uzyskać od króla mieszkanko niedaleko Kasbinu, dla dwóch albo trzech zakonników. – Mój ojcze, spytałem, chcecie tedy udać się do Persji? – Ja, panie? odparł; niech mnie Bóg broni. Jestem tutaj prowincjałem, i nie zamieniłbym mego stanowiska na dolę wszystkich kapucynów świata. – O cóż tedy, u licha, chodzi? – O to, odparł, że gdybyśmy mieli to schronienie, nasi bracia włoscy podaliby tam paru zakonników. – Znacie zapewne, szanowny ojcze, tych zakonników? – Nie, panie, nie znam. – Ech, do kata! Cóż wam tedy zależy na tym, aby jechali do Persji? Ładny w istocie projekt, wysyłać paru kapucynów, aby łyknęli kasbińskiego powietrza! Wielki zysk dla Europy i Azji! Warto, zaiste, zaprzątać tą sprawą monarchów! To mi wspaniały nabytek kolonialny! Idź z Bogiem, bracie: ty i podobni tobie nie nadajecie się zgoła, aby was obwozić po świecie! Wierzaj mi; pełzajcie sobie spokojnie tam, gdzieście się wylęgli.

Paryż, 15 dnia księżyca Rhamazan, 1713.

List L. Rika do ***

Widziałem ludzi, u których cnota była czymś tak wrodzonym, że nie czuło się jej nawet. Pełnili swe obowiązki, nie uginając się pod nimi, jak gdyby z instynktu. Dalecy od tego, aby podnosić w rozmowie swe rzadkie przymioty, raczej czynili wrażenie, iż nawet sobie nie zdają z nich sprawy. Oto ludzie, których cenię; nie owi bohaterowie cnoty, którzy wydają się zdumieni własną doskonałością i którzy patrzą na dobry uczynek jako na cud, godny już samą opowieścią wprawić w okupienie.

Jeśli skromność jest chwalebną u tych, którym niebo dało wielkie talenty, cóż powiedzieć o owych robakach, mających czoło okazywać pychę zdolną zbezcześcić największych ludzi?

Widzę, na każdym kroku, ludzi mówiących ustawicznie o sobie. Rozmowa ich jest jak zwierciadło, odbijające bez ustanku ich uprzykrzoną postać. Gotowi są rozpowiadać o najmniejszych drobnostkach, jakie się im zdarzyły, żądając, aby ich własne zainteresowanie pomnażało wagę tych błahostek w waszych oczach. Wszystko zrobili, wszystko widzieli, wszystko powiedzieli, wszystko przemyśleli; są powszechnym wzorem, niewyczerpaną treścią porównań, niewysychającym źródłem przykładów. Och, jakże mdła jest pochwała, kiedy promienie jej wracają w miejsce, z którego wyszła!

Kilka dni temu człowiek taki gnębił nas dwie godziny sobą, swymi przymiotami i talentami; że jednak nie istnieje w świecie ruch nieustający, w końcu przestał. Odżyła możność prowadzenia rozmowy, skorzystaliśmy z tego.

Drugi jegomość, który wydawał się mocno znudzony, zaczął się skarżyć na nudę światowych zebrań. „Wiecznież trzeba nam słuchać głupców, mówiących tylko o sobie, i wszystko sprowadzających do siebie? – Masz pan słuszność, odparł z miejsca nasz papla. Trzeba czynić jak ja; nie chwalę się nigdy: mam majątek, urodzenie; żyję wystawnie; przyjaciele powiadają, że nie zbywa mi na dowcipie; ale nigdy nie mówię o tym. Jeśli mam jakie przymioty i mógłbym się naprawdę poszczycić którym, to skromnością.”

Patrzałem z podziwem na cymbała i gdy on rozprawiał głośno, ja mówiłem po cichu: „Szczęśliwy, kto ma na tyle próżności, aby nigdy nie mówić dobrze o sobie, który liczy się ze słuchaczami i nie wystawia na szwank swych przymiotów, drażniąc nimi ambicję drugich”.

Paryż, 20 dnia księżyca Rhamazan, 1713.

List LI. Nargum, poseł perski w Moskwie, do Usbeka, w Paryżu

Pisano mi z Ispahan, że opuściłeś Persję i że bawisz w Paryżu. Czemuż trzeba mi się dowiadywać o tobie od obcych?

Rozkaz królewski zatrzymuje mnie od pięciu lat w tym kraju, gdzie doprowadziłem do skutku wiele ważnych rokowań.

Wiadomo ci, że car jest jedynym z władców chrześcijańskich, którego interesy splatają się z interesami Persji, ponieważ, tak jak my, jest wrogiem Turcji. Państwo jego większe jest niż nasze: odległość między Moskwą a granicą jego państwa od strony Chin liczą na tysiąc mil.

Jest absolutnym panem życia i mienia poddanych, którzy, wyjąwszy cztery rodziny, są jego niewolnikami. Namiestnik proroków, król królów, który ma niebo za podnóżek, nie czyni straszliwszego użytku ze swej potęgi.

Zważywszy okropny klimat Moskwy, trudno by uwierzyć, aby wygnanie z tego miasta miało być karą: skoro wszelako jaki dostojnik popadnie w nie łaskę, wysyłają go na Syberię.

Tak samo jak prawo naszego proroka broni nam użytku wina, tak zakaz pana zabrania go Moskalom.

Sposób przyjmowania gości wręcz jest odmienny od perskiego. Gdy cudzoziemiec wchodzi w dom, mąż przyprowadza mu żonę; gość całuje ją, i to uchodzi za grzeczność wobec męża.

Mimo iż ojcowie, wydając za mąż córki, zastrzegają w kontrakcie, że nie będzie się ich batożyć, nie uwierzyłby nikt do jakiego stopnia moskiewki lubią, aby je bito: nie wierzą, aby posiadały serce męża, jeśli ich nie bije jak należy. Inne postępowanie jest znakiem obojętności nie do darowania. Oto list, jaki jedna z kobiet napisała niedawno do matki:

„Droga matko! Jestem najnieszczęśliwszą kobietą pod końcem. Czynię, co tylko w mej mocy, aby zyskać miłość męża i nie mogę. Wczoraj miałam mnóstwo zajęcia, mimo to wyszłam i cały dzień bawiłam na mieście. Myślałam, że, skoro wrócę, zbije mnie porządnie: nie rzekł nawet słówka. Z siostrą moją inaczej się mąż obchodzi: bije ją co dzień; nie może spojrzeć na mężczyznę, aby nie okupiła tego tęgim baserunkiem: toteż kochają się serdecznie i żyją jak najlepiej.

Dlatego siostra taka jest ze mną harda; ale nie długo zostawię jej prawo lekceważenia mnie. Postanowiłam zdobyć miłość męża za wszelką cenę; póty go będę drażnić i judzić, aż wreszcie mi okaże jakiś znak przywiązania. Za najmniejszym szturchnięciem będę krzyczeć ile sił, aby wszyscy myśleli, że Bóg wie co się stało. Sądzę, że gdyby jaki sąsiad przybiegł mi na pomoc, udusiłabym go. Błagam cię, matko, przedstaw memu mężowi, że obchodzi się ze mną niegodnie. Ojciec mój, który jest przecież z gruntu zacnym człowiekiem, nie poczynał sobie w taki sposób; przypominam sobie, iż kiedy byłam mała, uważałam niekiedy, że zanadto cię kocha. Ściskam cię z całego serca, droga matko.”

Moskalom nie wolno opuszczać swego państwa, nawet dla podróży. Odcięci w ten sposób prawem ojczystym od innych narodów, trzymają się tym usilniej dawnych obyczajów, ile że nie wyobrażają sobie, aby można mieć inne.

Obecny książę chciał wszystko to zmienić; miał wielkie nieporozumienia z poddanymi o brody43; księża i mnichy niemniej zajadle walczyli w obronie swej ciemnoty.

Monarcha ów stara się krzewić sztuki, i nie zaniedbuje niczego, aby roznieść po Azji i Europie chwałę swego narodu, zapomnianego do dziś i znanego niemal wyłącznie we własnych granicach.

Niespokojny i pędzony gorączką, błądzi po rozległem państwie, zostawiając wszędzie ślady swej srogości.

To znów opuszcza je, jak gdyby nie mogło go pomieścić, i spieszy do Europy szukać nowych prowincji i królestw.

Ściskam cię, drogi Usbeku. Prześlij mi wiadomość o sobie, zaklinam.

Moskwa, 2 dnia księżyca Chalwal, 1713.

42.karuk – tu: wykrzyk, którym ostrzega się mężczyzn, aby trzymali się z daleka od miejsca, gdzie przejeżdża znamienita dama. [przypis redakcyjny]
43.wielkie nieporozumienia z poddanymi o brody – głośny edykt Piotra Wielkiego, zakazujący noszenia długich bród. [przypis tłumacza]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
300 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre