Kitabı oku: «Listy perskie», sayfa 8
List LII. Rika do Usbeka, w ***
Byłem, przed paru dniami, w towarzystwie, gdzie bawiłem się wcale dobrze. Były tam kobiety w rozmaitym wieku: jedna osiemdziesięcioletnia, druga sześćdziesięcioletnia, inna czterdziestolatka, która miała siostrzenicę lat dwudziestu dwu. Wiedziony jakimś instynktem, zbliżyłem się do tej ostatniej; szepnęła mi do ucha: „Co pan powie o mojej ciotce, która w tym wieku chce, aby jej jeszcze nadskakiwano, i udaje młodą i piękną? – Źle czyni, odparłem; ta zabawa przystała tu jedynie pani”. W chwilę później znalazłem się koło ciotki, która rzekła: „Co pan powie o tej kobiecie, która ma co najmniej sześćdziesiąt lat, a która strawiła dziś więcej niż godzinę przy gotowalni? – Stracony czas! odparłem; trzeba mieć pani wdzięki, aby się oddawać takim staraniom.” Przejęty szczerym współczuciem, zbliżyłem się do nieszczęśliwej sześćdziesięciolatki: szepnęła mi: „Czy może być coś śmieszniejszego? Patrz pan na tę kobietę, która ma osiemdziesiąt lat, a ubiera się w najbardziej krzyczące kolory: chce się odmłodzić, i z dobrym skutkiem: zbliża ją to bowiem do dzieciństwa. – Ach, dobry Boże! rzekłem w duchu, czyż zawsze będziemy czuli jedynie śmieszności drugich! Może to i szczęście dla nas, ciągnąłem w myśli, że znajdujemy pociechę w cudzych słabościach.”
Scena ta zabawiła mnie, rzekłem sobie: Dość już drapaliśmy się pod górę; zejdźmyż na dół; zacznijmy od staruszki, będącej na szczycie. „Pani, jesteście panie tak podobne z damą, z którą rozmawiałem przed chwilą, iż myślałem, że to pani siostra: sądzę, że jesteście mniej więcej w jednym wieku. – Istotnie; odparła; kiedy jedna z nas umrze, druga będzie miała duszę na ramieniu: nie sądzę, aby było między nami więcej niż dwa dni różnicy”. Opuściwszy zgrzybiałą staruszkę, przysiadłem się do sześćdziesięciolatki: „Muszę panią poprosić o rozstrzygnięcie pewnego zakładu: założyłem się, że ta dama (mówiąc, wskazałem czterdziestoletnią) i pani jesteście w jednym wieku. – Na honor, rzekła, nie sądzę, aby było między nami więcej niż pół roku różnicy”. Doskonale, pomyślałem, idźmyż dalej. Zstąpiłem jeszcze głębiej i zbliżyłem się do czterdziestolatki. „Pani, bądź łaskawa mnie objaśnić, czy dla żartu nazywasz siostrzenicą panienkę, siedzącą przy drugim stole? Jest pani równie młoda jak ona: ona ma nawet w twarzy coś zwiędłego, czego u pani nie ma ani śladu: żywe barwy, którymi jaśnieje pani płeć… – Czekaj pan, rzekła, jestem jej ciotką: ale matka jej była co najmniej o dwadzieścia pięć lat starsza ode mnie, byłyśmy tylko przyrodnie. Nieraz słyszałam od nieboszczki siostry, że córka jej i ja urodziłyśmy się w jednym roku. – Tak i ja myślałem, i widzę, że miałem słuszne powody się dziwić”.
Tak, drogi Usbeku, kobiety, które czują zbliżający się zmierzch swych wdzięków, pragnęłyby cofnąć się wstecz. I jakże nie miałyby się starać oszukać drugich? Toć czynią wszystko, aby oszukać same siebie i chronić się przed najprzykrzejszą z myśli.
Paryż, 3 dnia księżyca Chalwal, 1713.
List LIII. Zelis44 do Usbeka, w Paryżu
Nie! doprawdy, świat nie oglądał jeszcze gwałtowniejszej i żywszej namiętności, niż miłość Kosru, białego eunucha, do mej niewolnicy Zelidy; żąda jej w małżeństwo z takim uporem, iż nie mogę mu odmówić. I czemuż miałabym stawiać opór, skoro nie stawia go jej matka, a nawet sama Zelida wydaje się rada z myśli o tym ułudnym małżeństwie i czczym cieniu, jaki jej ono podsuwa?
Czego ona się spodziewa po tym nieszczęśniku, który z męża będzie miał jedynie zazdrość; który, jeśli zdolen jest wyjść ze swego chłodu, to tylko po to, aby wpaść w jałową rozpacz? Będzie zawsze rozpamiętywał, czym był, aby jej przypominać, czym nie jest; ciągle drażniąc swą żądzę, a nigdy jej nie sycąc, będzie oszukiwał bez przerwy ją i siebie, i każe jej dźwigać bez ustanku wszystkie niedole własnego stanu?
Och! wiecznie żyć jeno w obrazach i urojeniach! Żyć jeno po to, aby ścigać mary wyobraźni! Zawsze obok rozkoszy, a nigdy w jej objęciach! Więdnąć w ramionach nieszczęśnika, i miast odpowiadać westchnieniom rozkoszy, odpowiadać tylko jego żalom!
Jakąż wzgardę musi kobieta odczuwać dla takiego człowieka, stworzonego jedynie po to, aby strzec, a nigdy, aby posiadać! Szukam miłości i nie widzę.
Mówię do ciebie szczerze, poniewasz lubisz mą prostotę, przekładasz moją swobodę i szczerą wrażliwość nad udaną wstydliwość towarzyszek.
Słyszałam od ciebie wiele razy, że eunuchy smakują z kobietami jakowegoś rodzaju nieznanej nam rozkoszy: że natura umie powetować własne straty; że ma środki, nagradzające ich niedole; że można przestać być mężczyzną, ale nie czującą istotą; i że w tym stanie obleka się niejako trzecią płeć, odmieniając, że tak rzekę, jedynie rodzaj przyjemności.
Gdyby tak było, uważałabym Zelidę za mniej godną współczucia. To już coś znaczy, żyć z człowiekiem nie tak nieszczęśliwym.
Prześlij mi rozkazy w tej mierze i racz oznajmić, czy chcesz, aby małżeństwo odbyło się w seraju. Bądź zdrów.
Z seraju w Ispahan, 5 dnia księżyca Chalwal, 1713.
List LIV. Rika do Usbeka, w ***
Siedziałem dziś rano w swoim pokoju, który, jak ci wiadomo, dzieli od innych jedynie cienkie i gęsto podziurawione przepierzenie, tak że słyszy się wszystko, co ktoś mówi obok. Człowiek jakiś przechadzał się wielkimi krokami i mówił do drugiego: „Nie wiem, co to jest, ale wszystko obraca się przeciw mnie: minęło już więcej niż trzy dni, jak nie rzekłem nic, co by mi zaszczyt przyniosło. Ot, przepadłem w zgiełku rozmowy, nikt nie zwrócił na mnie uwagi, zaledwie że ktoś odezwał się do mnie. Przygotowałem parę konceptów, aby ożywić mą konwersację; nie dano mi z nimi wyjechać. Chowałem w zanadrzu niezłą anegdotę; ale, w miarę jak nakręcałem ku niej, zawsze, jakby naumyślnie, ktoś odwracał rozmowę. Miałem kilka ciętych słówek, które od kilku dni pleśniały w mej głowie: nie mogłem z nich zrobić użytku. Jeśli tak pójdzie dalej, wyjdę w końcu na zupełnego głupca; zdaje się, że tak chce moja gwiazda i nie ma na to żadnego sposobu. Wczoraj miałem nadzieję zabłysnąć w towarzystwie kilku starszych damulek; nie imponują mi, to pewna, i miałem wszelkie dane, aby brylować dowcipem. Wystaw sobie, strawiłem więcej niż kwadrans na tym, aby odpowiednio pokierować konwersację; nie sposób było utrzymać ich przy temacie: wciąż, jak złowróżbne parki, przecinały nitkę. Mam rzec szczerze? Reputacja dowcipnisia nie jest lekka. Nie wiem, jak ty radziłeś sobie, aby się przy niej utrzymać. – Mam myśl, odparł tamten; pracujmy na spółkę: stowarzyszmy się. Co dzień umówimy się, o czym mamy rozmawiać; będziemy się wspomagać tak dzielnie, że gdyby nam ktoś przerwał w środku dyskursu, nawiążemy go sami: nie da się po dobremu, to przemocą! Porozumiemy się, gdzie trzeba przytakiwać, gdzie uśmiechnąć, gdzie śmiać się na całe gardło. Zobaczysz, że zaczniemy nadawać ton: wszyscy będą podziwiali naszą swadę i ciętość. Będziemy się porozumiewali za pomocą znaków. Ty będziesz grał pierwsze skrzypce dziś, jutro mi będziesz sekundował. Ot, wchodzę z tobą do salonu i krzyczę, już od drzwi, wskazując na ciebie: „Muszę państwu powtórzyć paradną odpowiedź, jaką ten pan dał właśnie komuś, kogośmy spotkali. (To mówiąc, zwrócę się ku tobie). Nie spodziewał się tego, zgłupiał po prostu! Kiedy będę wygaszał wiersze, ty powiesz: „Byłem przy tym, kiedy je układał: ot, na poczekaniu, przy kolacji”. Często będziemy sobie docinać; każdy powie: „O, jak na siebie nacierają, jak dzielnie się bronią: ho, ho, ci się nie oszczędzają! Zobaczmyż, jak on z tego wybrnie: brawo! co za przytomność umysłu! prawdziwa bitwa”. Nikomu nie przyjdzie do głowy, żeśmy przećwiczyli ten turniej poprzedniego dnia. Trzeba będzie zakupić pewne książki, zbiorki trefnych słówek, na użytek ludzi, którym zbywa na dowcipie, a chcą go udawać: cała rzecz w tym, aby mieć wzory. Chcę doprowadzić do tego, abyśmy, w niespełna pół roku, mogli podtrzymać godzinną rozmowę, całą naszpikowaną kalamburami. Ale trzeba pamiętać o jednym: forsować reputację. Nie dosć powiedzieć dobry dowcip, trzeba go jeszcze obnosić i rozsiewać, inaczej trud poszedłby na marne. Wierzaj mi, nie ma nic żałośniejszego, niż czuć, że się powiedziało dobry dowcip, który umiera w uchu głupca. To prawda, niekiedy ma się kompensatę: zdarza się nam palnąć głupstwo, które przechodzi incognito; to jedyna pociecha. Oto, mój kochany, droga, jaką trzeba obrać. Rób, jak ci mówię, a przyrzekam ci, do pół roku, fotel w Akademii. Widzisz więc, że praca nie będzie długa; wówczas bowiem możesz zawiesić na kołku swą sztukę: co bądź powiesz, będzie przyjęte z zachwytem. Zauważono we Francji, iż z chwilą gdy człowiek wchodzi w jakieś grono, od razu przejmuje ducha korporacji. Będzie tak i z tobą; jeśli czego lękam się dla ciebie, to chyba nadmiaru poklasków”.
Paryż, 6 dnia księżyca Zilkade, 1714.
List LV. Rika do Ibbena, w Smyrnie
U ludów Europy pierwszy kwadrans małżeństwa usuwa wszelkie trudności; data ostatecznych dowodów miłości równoczesna jest z błogosławieństwem ślubnym. Kobiety nie są tu jak nasze Persjanki, które walczą o każdą piędź, niekiedy całe miesiące. Tu rozstrzyga jedna chwila; jeśli nic na tym nie tracą, to że nie mają nic do stracenia. Ale, o wstydzie! cały świat zna moment ich porażki; nie zasięgając rady gwiazd, można ściśle przepowiedzieć dobę narodzin ich dzieci.
Francuzi nie mówią prawie nigdy o swych żonach: lękają się, aby się im nie zdarzyło rozprawiać o nich wobec ludzi, którzy znają je lepiej od nich.
Są, między nimi, osobniki bardzo nieszczęśliwe, których nikt się nie lituje: to zazdrośni mężowie; są tacy, których cały świat nienawidzi: to zazdrośni mężowie; są i tacy, którymi wszyscy gardzą: to również zazdrośni mężowie.
Toteż nie znam kraju, w którym byliby oni tak nieliczni jak we Francji. Spokój ich nie polega na zaufaniu do żon; przeciwnie, wspiera się na złej opinii o nich. Wszystkie roztropne środki Azjatów, zasłony, więzienia, czujność eunuchów, wszystko to zdaje się im sposobniejsze, aby pobudzić przemyślność tej płci, niż aby ją znużyć. Tu mężowie starają się, w pogodzie ducha, przyjmować swój los; patrzą na niewierność jako na jego nieuniknione zrządzenie. Męża, który chciałby wyłącznie posiadać swą żonę, uważano by za wroga dobra publicznego; za szaleńca, który chce sam jeden cieszyć się światłem słonecznym, z wyłączeniem innych ludzi.
Mąż, który kocha żonę, uchodzi tu za człowieka, który nie posiada dość zalet, aby zdobyć miłość innej; który nadużywa przymusu prawa, aby nadrobić niedostatki własnych powabów; który wyzyskuje swoje przywileje ze szkodą społeczeństwa; który przywłaszcza sobie to, co mu było dane jedynie w zastaw; który wreszcie chce obalić cichą umowę, gwarantującą szczęście zarówno jednej jak i drugiej płci. Tytuł męża pięknej żony, który w Azji ukrywa się tak starannie, tu nosi się bez obawy. Każdy czuje się na siłach znalezienia gdzie bądź pociechy. Monarcha pociesza się po stracie fortecy zdobyciem innej: kiedy Turcy odebrali nam Bagdad, czyż nie zagarnęliśmy Mogołowi Kandaharu?
Człowiek, który znosi niewierność żony w ogólności, nie spotyka się z przyganą; przeciwnie, chwalą jego rozsądek: potępiają jedynie poszczególne wypadki.
Nie znaczy to, aby nie istniały kobiety cnotliwe; można powiedzieć, że cieszą się wielkim poważaniem. Przewodnik mój zwracał mi zawsze na nie uwagę; ale wszystkie były tak szpetne, iż trzeba chyba być świętym, aby nie znienawidzić cnoty.
Po tym co ci opowiedziałem o obyczajach tego kraju, wyobrazisz sobie łatwo, że Francuzi nie odznaczają się stałością. Uważają, iż równie śmieszne jest przysięgać kobiecie, że się ją będzie kochało wiecznie, jak twierdzić, że ktoś się będzie zawsze cieszył dobrem zdrowiem, albo że zawsze będzie szczęśliwy. Przyrzekając kobiecie, że ją będą kochać zawsze, przyjmują, iż ona znowuż przyrzeka budzić w nich zawsze miłość: jeśli kobieta chybi słowu, i oni nie czują się już związani.
Paryż, 7 dnia księżyca Zilkade, 1714.
List LVI. Usbek do Ibbena, w Smyrnie
Gra jest w Europie bardzo rozpowszechniona: być graczem, to już pozycja; sam ten tytuł zastępuje urodzenie, majątek, uczciwość. Człowiek, który go nosi, stawia się w rzędzie przyzwoitych ludzi, bez dalszych dociekań. Każdy wie, iż sądząc w ten sposób, można się często omylić; ale przyjęte jest być w tym względne niepoprawnym.
Kobiety zwłaszcza oddają się grze. Prawda, iż póki są młode, hołdują jej jedynie po to, aby wspomagać nią inną namiętność, bardziej im lubą; ale w miarę jak się starzeją, namiętność gry odmładza się w nich niejako i wypełnia pustkę po innych namiętnościach.
Celem ich jest doprowadzić mężów do ruiny, aby to osiągnąć, posiadają środki na wszystkie wieki: od najwcześniejszej młodości, aż do starości najbardziej zgrzybiałej. Stroje i zbytki zaczynają tylko zniszczenia, miłostki wiodą je dalej, gra zadaje cios ostateczny.
Widziałem często dziewięć lub dziesięć kobiet, raczej dziewięć lub dziesięć wieków, zgromadzonych koło jednego stołu; widziałem je w ich nadziejach, radościach, a zwłaszcza wściekłości. Rzekłbyś, iż nigdy nie zdołają się uspokoić; prędzej wyzbędą się życia, niż przeboleją stratę. Trudno byłoby poznać, czy wygrywający mają dla nich oblicze wierzycieli czy spadkobierców.
Zdaje się, że święty prorok szczególnie troszczył się o to, aby nas chronić od wszystkiego, co może zmącić nasz rozum. Zabronił użytku wina, które pogrąża w odrętwieniu; zakazał umyślnym przepisem gier hazardownych; gdzie zaś niepodobna było usunąć pobudzeń namiętności, tam stępił bodaj ich ostrze. Miłość, u nas, nie niesie z sobą szaleństwa ani zamętu; jest to namiętność raczej mdła, zostawiająca duszę w spokoju. Mnogość kobiet ratuje od ich panowania i łagodzi nagłość pożądań.
Paryż, 10 dnia księżyca Zilhage, 1714.
List LVII. Usbek do Rhediego, w Wenecji
Rozpustnicy utrzymują tutaj mnogość dziewczyn, a nabożnisie bezlik derwiszów. Ci derwisze składają trojakie śluby: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Powiadają, że pierwszego przestrzegają najlepiej; co do drugiego, ręczę ci, że nie; sam osądź, co dopiero z trzecim!
Ale, mimo bogactw, jakie posiadają ci derwisze, nie wyzbywają się nigdy charakteru ubogich. Łatwiej nasz dostojny sułtan wyrzekłby się swych wspaniałych i chlubnych tytułów! Mają słuszność, gdyż ten tytuł ubogich stanowi rękojmię ich dostatku.
Lekarze i rodzaj derwiszów rwanych spowiednikami zażywają tu zawsze albo zbytniego szacunku albo zbytniej wzgardy; powiadają wszelako, iż spadkobiercy lepiej na ogół sobie chwalą lekarzy niż spowiedników.
Któregoś dnia byłem w klasztorze derwiszów. Jeden z nich, starzec z białymi włosami, przyjął mnie bardzo godnie. Oprowadził mnie po całym domu. Przyszliśmy do ogrodu i zaczęliśmy rozmawiać. „Mój ojcze, rzekłem, jakie stanowisko zajmujesz w swojej społeczności? – Jestem, odparł z zadowoloną miną, kazuistą. – Kazuistą! odparłem; odkąd bawię we Francji, nie słyszałem o takiej pozycji. – Jak to! ale wiesz, co to kazuista? Posłuchaj; wytłumaczę ci najjaśniej w świecie. Są dwa rodzaje grzechów: śmiertelne, które wykluczają bezwarunkowo z raju, i powszednie, które, po prawdzie, obrażają Boga, ale nie drażnią go tak, aby miały pozbawiać wiekuistej szczęśliwości. Owóż, cała nasza sztuka zasadza się na bystrym rozróżnianiu tych dwu odmian. Pominąwszy paru hultajów, wszyscy chrześcijanie chcą dostać się do Raju; ale każdy chce się tam dostać najtańszym kosztem. Każdy zna dobrze grzechy śmiertelne, stara się tych właśnie unikać, i cała rzecz załatwiona. Są ludzie, którzy nie zabiegają się o nadzwyczajne doskonałości: nie mając ambicji w tym kierunku, nie cisną się na pierwsze: byle znaleźli w Raju jakiś kącik, to im wystarczy. Tym chodzi o to, aby nie uczynić ani zanadto, ani za mało. Tacy raczej wytargowują niebo, niż je wysługują; powiadają Bogu: „Panie, dopełniłem ściśle warunków; nie możesz nie dotrzymać swoich przyrzeczeń; ponieważ nie spełniłem więcej, niż żądałeś, zwalniam i ciebie od przyznania mi więcej, niż przyrzekłeś”.
Jesteśmy tedy, jak pan widzi, ludzie bardzo potrzebni. Ale to jeszcze nie wszystko: zobaczysz więcej. Nie uczynek stanowi o zbrodni, ale świadomość. Kto czyni rzecz złą, nie rozumiejąc iżby była taką, może mieć sumienie spokojne; ponieważ zaś istnieje mnóstwo uczynków wątpliwych, kazuista może wznieść je na stopień dobroci, którego nie mają, uznając je za dobre. Byleby zdołał dowieść, że nie ma w nich trucizny, odejmuje ją im doszczętnie.
Zdradzam oto tajemnicę zawodu, w którym posiwiałem; odsłaniam panu jego subtelności. Wszystko można jakoś obrócić, nawet rzeczy, które, na pozór, najmniej by się do tego nadawały. – Mój ojcze, rzekłem, to wszystko bardzo dobrze, ale w jaki sposób dajesz sobie rady z niebem? Gdyby Sofi45 miał na swoim dworze człowieka, który by czynił wobec niego to, co ty czynisz wobec swego Boga; który by czynił rozróżnienia w jego rozkazach, uczył poddanych, kiedy należy je spełniać, a kiedy wolno je gwałcić, kazałby go wbić na pal bardzo prędko”. Skłoniłem się derwiszowi i odszedłem, nie czekając odpowiedzi.
Paryż, 23 dnia księżyca Maharram, 1714.
List LVIII. Rika do Rhediego, to Wenecji
W Paryżu, drogi Rhedi, są rozmaite rzemiosła.
Tutaj usłużny człowiek zjawia się, aby za parę sztuk srebra ofiarować ci sekret sporządzania złota.
Tam znów drugi przyrzeka, że dzięki jego sekretowi będziesz mógł sypiać z bezcielesnymi duchami, bylebyś przez trzydzieści lat wstrzymał się od sprawy z kobietą.
Znajdziesz wróżbitów tak bystrych, iż powiedzą ci całe twoje życie, byle mieli sposobność kwadrans pogadać z twą służbą.
Zręczne kobiety czynią z dziewictwa kwiat, który ginie i odradza się co dzień, i którego uszczknięcie sprawia za setnym razem więcej bólu niż za pierwszym.
Inne znów, naprawiając, mocą swej sztuki, draśnięcia czasu, umieją zatrzymać na twarzy uciekającą piękność, a nawet ściągnąć kobietę ze szczytu starości, aby ją przywieść do najbardziej kwitnącej młodości.
Wszyscy ci ludzie żyją albo starają się żyć w mieście, które jest matką wynalazczości.
Dochody mieszkańców nie są tu czymś stałym: polegają na sprycie i przemyśle: każdy ma swój, z którego stara się ciągnąć ile się da.
Kto by chciał zliczyć wszystkich uczonych w piśmie, którzy upędzają się za dochodem z jakiego meczetu, łatwiej policzyłby piasek morza i niewolników naszego monarchy.
Nieskończona ilość mistrzów języków, sztuk i nauk uczy tego, czego nie umie, a nie jest to lada jaki talent: o ile bowiem niewiele trzeba sprytu, aby uczyć tego, co się umie, o tyle trzeba go niesłychanie dużo, aby udzielać tego, o czym się nie ma pojęcia.
Umrzeć można tutaj tylko nagle. Śmierć nie zdołałaby inaczej zebrać swojego żniwa: na każdym rogu znajdzie się ludzi mających niezawodne lekarstwa przeciw wszelkim chorobom.
Sklepy otoczone są niewidzialnymi sieciami, w które łowi się nabywców. Można się wszakże wykpić tanim kosztem: czasem młoda kupczyni tańczy koło klienta godzinę, aby mu w końcu wpakować pudło wykałaczek.
Nie ma człowieka, który by nie opuścił tego miasta bardziej kutym i ostrożnym, niż nim był z początku. Tyle się go naskubią, iż w końcu nauczy się pilnować swego dobra. To jest jedyny zysk cudzoziemców w tym czarodziejskim mieście.
Paryż, 10 dnia księżyca Sapbar, 1714.
List LIX. Rika do Usbeka, w ***
Znalazłem się w pewnym domu, gdzie zabawiało się towarzystwo. Głos miały dwie starsze damy, które próżno strawiły cały ranek nad tym, aby się odmłodzić. „Trzeba przyznać, mówiła jedna, iż dzisiejsi mężczyźni bardzo są różni od tych, których znałyśmy w młodości. Tamci byli grzeczni, uprzejmi, nadskakujący; dzisiejsi zrobili się niemożliwi brutale. – Wszystko się zmieniło, podjął jakiś pan, widocznie nękany pedogrą: to już nie te czasy! Czterdzieści lat temu wszyscy byli zdrowi: chodziło się, miało się humor, patrzało się tylko, gdzie by się pośmiać i potańczyć; obecnie, świat stał się niemożliwie smutny”. W chwilę potem, rozmowa zeszła na politykę. „Dalibóg! rzekł starszy pan, dzisiaj już nie ma rządu: znajdźcie mi dzisiaj ministra jak Colbert! Znałem go doskonale, zacnego pana Colbert: byliśmy z sobą bardzo dobrze; kazał mi zawsze wypłacać moją pensję przed innymi: ba, ba, wtedy finanse były w cudownym porządku! Wszyscy mieli się wtedy dobrze: a cóż dziś? dziś jestem zrujnowany. – Panie, rzekł duchowny, mówi pan o najchlubniejszej epoce naszego niezwyciężonego monarchy: czy może być coś większego niż to, co uczynił wówczas dla wytępienia herezji? – A czy za nic pan liczy zniesienie pojedynków? rzekł inny, który dotąd nie zabierał głosu. – Słuszna uwaga, szepnął mi ktoś: ten jegomość zachwycony jest edyktem; przestrzega go tak sumiennie, iż przed pół rokiem, wziął setkę kijów, aby go nie pogwałcić”.
Zdaje mi się, Usbeku, że my sądzimy o rzeczach jedynie w bezświadomym odniesieniu do samycb siebie. Nie dziwię się, że murzyni malują diabła olśniewającej białości, bogów zaś czarnych niby węgiel; że Wenus u niektórych ludów ma wymiona do kolan; że wreszcie wszyscy bałwochwalcy wyobrazili bogów z ludzką twarzą i obdarzyli ich swymi popędami. Dobrze to powiedziano, że gdyby trójkąty stworzyły sobie boga, zrobiłyby go o trzech bokach.
Drogi Usbeku, kiedy widzę, jak ludzie pełzający po atomie, to znaczy po ziemi, która jest jedynie punktem we wszechświecie, narzucają się jako wzór dla Opatrzności, nie wiem jak pogodzić tyle szaleństwa z taką nędzą!
Paryż, 14 dnia księżyca Saphar, 1714.