Kitabı oku: «Listy perskie», sayfa 9

Yazı tipi:

List LX. Usbek do Ibbena, w Smyrnie

Pytasz, czy są Żydzi we Francji; otóż wiedz, że gdzie są pieniądze, tam są Żydzi. Pytasz, co robią; to samo, co w Persji: nie ma nic podobniejszego do Żyda azjatyckiego niż Żyd europejski.

Tak u chrześcijan, jak i u nas, okazują niezwyciężone przywiązanie do swej religii, dochodzące wprost szaleństwa.

Religia żydowska, to stary pień, który wydał dwa konary, ocieniające całą ziemię: mahometanizm i chrystianizm. Albo raczej, to matka, która zrodziła dwie córki, te zaś zadały jej tysiąc ran: co się tyczy religii, najbliższe sobie są najzażartszymi nieprzyjaciółkami. Ale, mimo wszelkich utrapień, jakich od nich doznała, nie przestaje się chlubić, że wydała je na świat; posługuje się obiema, aby ogarnąć całą ziemię, gdy, z drugiej strony, czcigodna jej sędziwość ogarnia wszystkie czasy.

Żydzi mają się tedy za źródło świętości i początek wszelkiej religii. Na nas patrzą jako na heretyków, którzy zmienili zakon, lub raczej jak na żydów zbuntowanych.

Gdyby zmiana dokonała się nieznacznie, sądzę, iż łatwo byliby się dali pociągnąć: ale ponieważ dokonała się nagle i gwałtownie, ponieważ mogą oznaczyć dzień i godzinę narodzin obu wyznań, gorszą się tym, że mogą policzyć nasz wiek, i trzymają się niepomnie wiary, od której sam świat nie jest starszy.

Nigdy nie zażywali w Europie więcej spokoju niż dziś. Chrześcijanie zaczynają się wyzbywać dawnej nietolerancji: przekonano się w Hiszpanii, że nie wyszło na dobre wypędzanie Żydów, tak jak we Francji prześladowanie chrześcijan, których wiara różniła się nieco od wiary monarchy. Spostrzeżono, że inną rzeczą jest powinne przywiązanie do religii, a inną zapał w jej szerzeniu, że można ją kochać i wyznawać, a niekoniecznie nienawidzić i tępić tych, którzy jej nie wyznają.

Byłoby pożądane, aby muzułmanie doszli do tego rozsądku; aby raz wreszcie można było doprowadzić do pokoju między Halim a Abubekerem i zostawić Bogu ostateczny sąd o zasługach tych świętych proroków. Chciałbym, aby im oddawano hołd aktami czci i poszanowania, a nie próżnymi sporami o ich pierwszeństwo; aby starano się zasługiwać łaski tych świętych, bez względu na miejsce, jakie Bóg im przeznaczył, po prawicy, czy też u podnóżka swego tronu.

Paryż, 18 dnia księżyca Saphar, 1714.

List LXI. Usbek do Rhediego, w Wenecji

Zaszedłem któregoś dnia do sławnego kościoła Najświętszej Panny. Podczas oglądania tej wspaniałej budowli nadarzyła mi się sposobność pogwarki z duchownym, którego, jak i mnie, przywiodła tam ciekawość. Rozmowa zeszła na temat spokojności jego zawodu. „Większość ludzi, rzekł, zazdrości szczęścia łączonego z naszym stanem, i słusznie. Ma on wszelako swoje przykrości. Nie jesteśmy tak odgrodzeni od świata, abyśmy nie musieli stykać się z nim w tysiącu wypadków; a wówczas rola nasza jest uciążliwa i trudna.

Ludzie światowi są bardzo dziwni: nie mogą znieść ani naszej pochwały, ani krytyki. Jeżeli chcemy ich w czym poprawiać, uważają to za śmieszne; jeśli im przychwalamy, uważają nas za ludzi bez godności. Nie ma nic tak upokarzającego, jak myśl, że się zgorszyło bezbożników. Musimy tedy zachowywać dwuznaczną postawę i trzymać niedowiarków w granicach nie jakimś wyraźnym stanowiskiem, ale niepewnością ich co do naszego sądu. Trzeba na to nie lada zręczności; zachowanie takiej neutralności jest bardzo trudne. Ludzie świeccy, którzy wszystko stawiają na kartę, którzy rzucają na oślep jakieś teorie i wedle uzyskanego powodzenia idą dalej lub cofają się, znacznie łatwiej osiągają sukcesy.

To nie wszystko: ten stan, tak szczęśliwy i spokojny, tak bardzo wychwalany, kończy się dla nas z chwilą wejścia między ludzi. Gdziekolwiek się zjawimy, wyciągają nas na dysputy; każą nam, na przykład, udowadniać pożytek modlitwy dla człowieka, który nie wierzy w Boga; potrzebę postu dla kogoś, kto całe życie przeczył nieśmiertelności duszy: zadanie nader drażliwe, przy którym łatwo się ośmieszyć. Więcej jeszcze: wciąż dręczy nas ochota nawracania drugich; chęć ta jest niejako związana z naszym zawodem. Jest to tak niedorzeczne, jak gdyby na przykład Europejczyk dla dobra ludzkości silił się bielić mieszkańców Afryki. Mącimy spokój państwa, dręczymy sami siebie, aby narzucić artykuły wiary zgoła nie zasadnicze. Podobni jesteśmy owemu zdobywcy Chin, który doprowadził poddanych do powszechnego buntu tym, iż chciał ich zniewolić, aby strzygli włosy i paznokcie.

Gorliwość, z jaką staramy się nasze owieczki zmusić do spełniania obowiązków świętej religii, też jest często niebezpieczna. Nie można w tym okazać za wiele ostrożności. Cesarz Teodozjusz wytracił mieszkańców jakiegoś miasta, nie wyłączając kobiet i dzieci; kiedy, po tym czynie, chciał przestąpić próg kościoła, biskup Ambroży zamknął przed nim drzwi jako przed mordercą i świętokradcą, w czym okazał się bohaterem. Skoro później cesarz dopełnił pokuty i skoro, dopuszczony do kościoła, chciał zająć miejsce między kapłanami, tenże biskup kazał mu je opuścić: w czym okazał się fanatykiem. Oto, jak trzeba się mieć na pieczy przed zbytnią gorliwością! Cóż znaczy dla religii lub państwa, czy by ten monarcha usiadł sobie między księżmi albo nie?

Paryż, dnia księżyca Rebiab I, 1714.

List LXII. Zelis do Usbeka, w Paryżu

Ponieważ córka twoja doszła siódmego roku życia, sądziłam, że czas wprowadzić ją w poufne komnaty seraju i, nie czekając dziewiątego roku, powierzyć ją czarnym eunuchom. Nigdy nie jest za wcześnie, aby młodą osobę ograniczyć w swobodach dziecięctwa i dać jej zbożne wychowanie w murach, służących za dom wstydliwości.

Nie mogę się zgodzić ze zdaniem matek, które zamykają córki dopiero wówczas, kiedy przychodzi pora zamęścia, i które raczej skazując je na seraj niż mu je poświęcając, narzucają gwałtem obyczaj, do którego powinny je były zaprawić. Trzebaż wszystkiego spodziewać się od rozsądku, a niczego od słodyczy przyzwyczajeń?

Próżno powiadają nam o podległości, jaką nam nałożyła natura: to nie dość dać nam ją uczuć, trzeba nas w nią wćwiczyć, iżby była podporą w krytycznym czasie, w którym namiętności zaczynają się rodzić i budzić w nas prawienie swobody.

Gdybyśmy były przywiązane do was jedynie obowiązkiem, mogłybyśmy niekiedy go przepomnieć; gdyby nas ciągnęła jedynie skłonność, inna mocniejsza skłonność umiałaby ją może osłabić. Ale, kiedy prawa dają nas jednemu mężczyźnie, odgradzają nas od wszystkich innych i stawiają nas od nich tak daleko, jak gdybyśmy były o sto tysięcy mil.

Natura, przemyślna, gdzie chodzi o mężczyzn, nie ograniczyła się do tego, iż dała im pragnienia; chciała, abyśmy je miały i my i abyśmy były czującymi narzędziami ich szczęścia. Zanurzyła nas w ogniu żądz, aby oni mogli żyć spokojnie. Kiedy wyjdą ze swej martwoty, nam przypadło zadanie sprowadzić ich do niej z powrotem: przy czym nie dano nam samym zakosztować szczęśliwego stanu, do jakiego ich doprowadzamy!

Ale, Usbeku, nie wyobrażaj sobie, aby twoje położenie było lepsze niż moje. Kosztowałam tysiąca rozkoszy, tobie nieznanych. Wyobraźnia moja pracowała bez ustanku, aby mi dać poznać ich cenę. Ja żyłam, ty wegetujesz.

Nawet w więzieniu, w którym mnie trzymasz, jestem wolniejsza od ciebie. Im bardziej mnożysz starania, aby mnie otoczyć strażą, tym więcej cieszę się twym niepokojem; twoje podejrzenia, zazdrości, zgryzoty, to znaki twej zawisłości.

Idź dalej tą drogą, Usbeku; każ czuwać nade mną dzień i noc, nie polegaj na zwykłych ostrożnościach. Mnóż moje szczęście, starając się upewnić swoje, i wiedz, iż nie obawiam się niczego, prócz twej obojętności.

Z seraju w Ispahan, 2 dnia księżyca Rebiab I, 1714.

List LXIII. Rika do Usbeka, w ***

Zdaje się, że ty już zupełnie zagrzebałeś się na wsi. Z początku, traciłem cię jedynie na dwa lub trzy dni; obecnie, mija dwa tygodnie, jak cię nie widziałem. Prawda, że bawisz w domu uroczym, że jesteś tam w miłym towarzystwie, że możesz filozofować do woli: czegóż więcej trzeba, abyś zapomniał o świecie!

Co do mnie, wiodę tryb mniej więcej taki jak ten, na który patrzałeś. Obracam się między ludźmi i staram się ich poznać. Umysł mój wyzbywa się nieznacznie azjatyckich pozostałości i nagina się, bez wysiłku, do obyczajów Europy. Nie dziwi mnie już tak bardzo, kiedy zastanę w jakim domu kilka kobiet w towarzystwie tej samej liczby mężczyzn; owszem, uważam, że jest to wcale niezłe urządzenie.

Mogę powiedzieć, iż znam kobiety dopiero od czasu jak bawię tutaj. Nauczyłem się w tej materii więcej w miesiąc, niżbym się nauczył przez trzydzieści lat w seraju.

U nas charaktery są wszystkie jednakowe, bo są spętane. Nie widzimy ludzi takimi jak są, ale jakimi zmusza się ich, aby byli. W tej niewoli serca i umysłu słyszymy wyłącznie głos lęku, który ma tylko jedną mowę, nie głos natury, która wyraża się tak rozmaicie i objawia tyloma postaciami.

Udanie, ta sztuka u nas tak rozpowszechniona i konieczna, jest tutaj nieznane. Wszyscy mówią, widują się, porozumiewają; obyczaje, cnoty, występki nawet, wszystko ma cechę naturalności.

Aby podobać się kobietom, trzeba mieć pewien talent, odmienny od tego, który podoba się im jeszcze bardziej: polega on na drażnieniu ich wyobraźni, które je bawi, jak gdyby przyrzekając co chwilę to, czego dotrzymać można jedynie w nazbyt długich odstępach czasu.

Ten żartobliwy ton, jakby stworzony do gotowalni, zapanował, rzec można, nad charakterem narodu. Żartują tu na radzie, żartują na czele armii, żartują mówiąc z ambasadorem.O komizmie danego zawodu rozstrzyga jedynie stopień powagi, na jaki się sili: lekarz przestałby być pocieszną figurą, gdyby nosił ubiór mniej posępny i gdyby dobijał chorych z żarcikiem na ustach.

Paryż, 10 dnia księżyca Rebiab I, 1714.

List LXIV. Naczelnik czarnych eunuchów do Usbeka, w Paryżu

Znajduję eię, dostojny panie, w kłopocie, istotnie trudnym do opisania. Seraj jest w straszliwym nieładzie i zamieszaniu: wojna szaleje między twymi żonami; eunuchy w rozterce; słychać same skargi, szemrania, wymówki. Moje upomnienia spotykają się ze wzgardą; wszystko zda się dozwolone w tym czasie zamętu; został mi w seraju jedynie czczy tytuł.

Nie ma wśród twych żon ani jednej, która by nie uważała się za wyższą od drugich urodzeniem, pięknością, bogactwem, dowcipem, twą miłością wreszcie; która by się nie stroiła w te tytuły, aby zagarnąć wszystkie przywileje. Tracę ową długoletnią cierpliwość, którą wszelako miałem nieszczęście narazić się im wszystkim: roztropność moja, ustępliwość nawet, cnota tak rzadka i niezwykła na mym stanowisku, okazały się bezużyteczne.

Chcesz, abym ci odsłonił, wspaniały panie, przyczynę buntu? Cała leży w twoim sercu i tkliwości dla twych żon. Gdybyś nie wstrzymywał mej ręki, gdybyś, w miejsce upomnień, pozwolił mi karać; gdybyś, nie dając się rozczulić skargom i łzom kobiet, odesłał je do mnie, który nie rozczulam się nigdy, włożyłbym je rychło do jarzma, które im jest przeznaczone, i poskromiłbym chętkę panowania i swobody.

Wyrwawszy mnie, w piętnastym roku, z Afryki, mej ojczyzny, sprzedano mnie najpierw panu, który miał więcej niż dwadzieścia żon i nałożnic. Osądziwszy, po mym poważnym i milczącym obliczu, że nadałbym się do seraju, kazał mnie przysposobić do tej funkcji. Poddano mnie operacji, przykrej w początkach, ale szczęśliwej w następstwie, ponieważ zbliżyła mnie do ucha i zaufania panów. Wszedłem do seraju, który był dla mnie nowym światem. Starszy eunuch, najsurowszy, jakiego widziałem w życiu, rządził tam z nieograniczoną władzą. Nie słyszało się sporów ani kłótni; wszędzie panowało głębokie milczenie, od pierwszego do ostatniego dnia w roku. Kobiety kładły się o jednej godzinie na spoczynek, o jednej godzinie wstawały. Wchodziły do kąpieli, opuszczały ją na skinienie; resztę dnia zostawały w swych pokojach. Ustawy seraju kazały im przestrzegać drobiazgowej czystości; w tej mierze były niesłychane rygory: najmniejsze wzdraganie karano bez miłosierdzia. – Jestem, powiadał ten człowiek, niewolnikiem; ale jestem niewolnikiem waszego i mego pana. Pełnię władzę, jaką mi dał nad wami: to on was karze; ja użyczam jeno ręki”. Kobiety nie wchodziły nigdy do komnat pana niewołane; przyjmowały tę łaskę z radością, cofnięcie jej bez szemrania. Słowem, ja, który byłem jedynie ostatnim z czarnych w tym spokojnym seraju, byłem tysiąc razy bardziej szanowany, niż dziś tu, gdzie rozkazuję wszystkim.

Z chwilą gdy wielki eunuch poznał mój charakter, zwrócił na mnie oko. Wspomniał panu o mnie jako o człowieku zdolnym być jego następcą. Nie przestraszała go moja młodość; sądził, iż wrodzona roztropność zastąpi brak doświadczenia. Cóż ci powiem? Uczyniłem takie postępy w jego zaufaniu, iż nie wzdragał się powierzać mym rękom kluczy od straszliwych miejsc, nad którymi czuwał od tak dawna. Pod tym wielkim mistrzem nauczyłem się trudnej sztuki rozkazywania i urobiłem się w zasadach nieugiętej władzy. Studiowałem pod nim serce kobiet; nauczył mnie korzystać z ich słabostek, a nie dać się obłądzić ich pysze. Często z upodobaniem patrzał, jak je doprowadzałem do ostatnich granic posłuszeństwa; następnie, zwalniał im nieznacznie cugli i życzył, bym i ja, na czas jakiś, pozornie się ugiął. Ale trzeba go było widzieć w chwilach, gdy bliskie rozpaczy przechodziły od błagań do wyrzutów: wytrzymywał ich łzy nieporuszony i odczuwał rozkosz tryumfu. „Oto, powiadał z zadowoleniem, jak trzeba panować nad kobietami. Ilość nie przeraża mnie; poprowadziłbym tak samo seraj naszego wielkiego monarchy. W jaki sposób mężczyzna może mieć nadzieję pozyskania ich serca, jeśli wierne eunuchy nie zaczną od tego, aby ujarzmić ich ducha?”

Posiadał nie tylko stałość, ale i przenikliwość. Czytał w ich myślach i zdradach: układne ruchy, minki obłudne niczego nie zdołały mu ukryć. Znał ich najskrytsze uczynki i najtajniejsze słowa. Wygrywał je przeciw sobie wzajem i nagradzał najdrobniejsze zwierzenie. Ponieważ stawały przed obliczem małżonka jedynie wezwane, eunuch wzywał te, które chciał i zwracał na nie oczy pana: było to zwykle nagrodą jakiejś zdradzonej tajemnicy. Przekonał pana, iż z korzyścią dla porządku będzie zostawić jemu wybór, pomnażając jego powagę. Oto, jak rządzono, wspaniały panie, w seraju, który, sądzę, był najlepiej prowadzony w całej Persji.

Zostaw mi wolną rękę; pozwól, bym nakazał posłuch. Tydzień starczy, aby wrócić porządek w samym sercu buntu. Oto, czego żąda twój honor, a wymaga bezpieczeństwo.

Z twego seraju w Ispahan, 9 dnia księżyca Rebiab I, 1714.

List LXV. Usbek do swoich żon, w seraju w Ispahan

Dowiaduję się, że w seraju panuje nieporządek, że wkradły się weń swary i rozdwojenie. Co zalecałem wam odjeżdżając, jeśli nie pokój i zgodę? Przyrzekłyście; czy po to aby mnie oszukać?

Nie umiem się posługiwać srogością, aż wówczas kiedy wyczerpię wszystko inne. Czyńcie zatem przez wzgląd na siebie to, czego nie chciałyście czynić dla mnie.

Starszy eunuch bardzo jest niezadowolony z was. Powiada, że nie macie dlań szacunku. Jak pogodzić takie postępowanie ze skromnością należną waszemu stanowi? Czy nie jemu powierzono, na czas mej nieobecności, pieczę o waszą cnotę? On strażnikiem i opiekunem tego świętego skarbu. Ale wzgarda, jaką mu okazujecie, świadczy, iż ludzie, których zadaniem jest strzec, byście żyły wedle praw honoru, są wam dotkliwym ciężarem!

Zmieńcie tedy postępowanie, proszę, i sprawiajcie się tak, abym mógł, na drugi raz, odrzucić rady, jakie mi dają: rady skierowane przeciw waszemu spokojowi i swobodzie.

Wierzajcie, chciałbym wam dać zapomnieć, że jestem waszym panem, i pamiętać jedynie, że jestem waszym małżonkiem.

Paryż, 5 dnia księżyca Chahban, 1714.

List LXVI. Rika do ***

Ludzie zajmują się tu wiele nauką, ale nie wiem, czy uczoność dużo zyskuje na tym. Ten sam, który wątpi o wszystkim jako filozof, nie śmie niczemu przeczyć jako teolog: mimo iż pełen sprzeczności, zawsze jest rad z siebie, byle porozumieć się co do jego charakteru.

Chorobą większości Francuzów jest dowcip; a choroba tych, którzy chcą mieć dowcip, to pisanie książek.

Nie można sobie wyobrazić czegoś bardziej od rzeczy. Natura zdawała się roztropnie starać o to, aby głupstwo ludzkie było przemijające; otóż, książki dają mu nieśmiertelność. Głupiec winien być zadowolony, że wynudził tych, którzy z nim żyli; tymczasem chce dręczyć jeszcze przyszłe pokolenia! Chce, aby głupota jego święciła tryumf nad zapomnieniem, w którym mógłby spocząć spokojnie; chce, aby potomność dowiedziała się, że żył, i wiedziała, po wiek wieków, że był głupcem.

Nie ma autorów, którymi bym więcej pogardzał niż kompilatorami. Zewsząd zbierają strzępy utworów cudzych, aby je wcielać we własne, niby darń w trawniku. Tacy nie stoją wyżej niż zecerzy składający czcionki: zestawione razem, tworzą książkę, której oni użyczyli jedynie pracy rąk. Chciałbym, aby się nauczono szanować książki oryginalne; zdaje mi się, że profanacją jest wyjmować ich części z sanktuarium w którym są zawarte po to, aby je wystawiać na wzgardę, na którą nie zasługują.

Gdy ktoś nie ma nic do powiedzenia, czemuż nie siedzi cicho? Na co się zdadzą komu te powtórki? Ale taki człowiek chce budować nowy porządek. Nie lada mi talent. Wchodzi taki pan do biblioteki i przekłada na dół książki, które były na górze, a na górę te, które były na dole: oto jego arcydzieło!

Mówię o tym, ponieważ wzburzyła mnie książka, którą dopiero co odłożyłem. Jest tak gruba, iż można by myśleć, że zawiera całą mądrość świata; tymczasem zakotłowała mi tylko głowę, nie powiedziawszy nic nowego. Bądź zdrów.

Paryż, 8 dnia księżyca Chahban, 1714.

List LXVII. Ibben do Usbeka, w Paryżu

Trzy okręty zawinęły tutaj, nie przynosząc wiadomości o tobie. Czyś chory? czy igraszkę sobie czynisz z tego, aby mnie niepokoić?

Jeśli przestajesz dbać o mnie w kraju, gdzie nie jesteś związany niczym, cóż dopiero będzie w Persji, na łonie rodziny? Ale może jestem w błędzie: dość masz przymiotów na to, aby wszędzie znaleźć przyjaciół. Serce jest obywatelem wszystkich krajów: jak może dusza czująca szlachetnie zabronić sobie tych serdecznych związków? Wyznam ci, szanuję dawne przyjaźnie; ale rad jestem wszędzie nowym.

W jakimkolwiek kraju się znalazłem, żyłem tak, jakbym miał spędzić tam całe życie. Miałem tę samą cześć dla ludzi zacnych; to samo współczucie, albo raczej czułość, dla nieszczęśliwych; szacunek dla tych, których nie zaślepiło powodzenie. Taki już mój charakter, Usbeku; wszędzie, gdzie znajdę ludzi, szukam wśród nich przyjaciół.

Jest tu jeden gwebr46, który, po tobie, ma, jak sądzę, pierwsze miejsce w moim sercu; dusza jego to istny kryształ. Szczególne racje kazały mu się schronić w tym mieście, gdzie żyje z uczciwego rzemiosła wraz z ukochaną kobietą. Życie jego składa się z szeregu szlachetnych postępków; mimo iż szuka ciszy i cienia, więcej jest w jego sercu bohaterstwa, niż w sercu największych monarchów.

Mówiłem mu tysiąc razy o tobie, pokazuję mu twoje listy. Uważam, że mu to sprawia przyjemność, i widzę już, że nie znając go, masz w nim przyjaciela.

Znajdziesz tutaj jego główne przygody; mimo niechęci, z jaką zgodził się je spisać, nie mógł odmówić tego mej przyjaźni, ja zaś powierzam je twojej.

Historia Aferidona i Astarty

Urodziłem się wśród gwebrów, w religii najstarszej może ze wszystkich na świecie. Miałem to nieszczęście, iż miłość nawiedziła mnie wcześniej niż rozsądek. Od szóstego roku życia niezdolny byłem wyobrazić sobie istnienia inaczej, jak tylko w pobliżu siostry. Oczy moje wciąż się zwracały ku niej; kiedy mnie opuściła na chwilę, zastawała mnie we łzach. Każdy dzień mnożył miłość moją dla niej. Ojciec, zaskoczony tak gwałtowną sympatią, rad byłby pożenić nas wedle dawnego obyczaju gwebrów; ale obawa mahometan, pod których jarzmem żyjemy, nie pozwala myśleć o tych świętych związkach, których religia nasza nie tylko dozwala, ale je niemal nakazuje, i które są tak czystym obrazem spójni stworzonej przez naturę.

Ojciec, widząc, iż niebezpieczne byłoby iść tą godziwą skłonnością, postanowił zgasić płomień, o którym sądził, że jest w zarodku, a który w istocie był już u szczytu. Korzystając z jakiejś podróży, zabrał mnie z sobą, zostawiając siostrę pod opieką krewnej; matka bowiem umarła dwa lata wprzód. Nie umiem opisać bólu tej rozłąki. Tuliłem siostrę zalaną łzami; co do mnie, nie miałem już łez; boleść uczyniła mnie bezczułym. Przybyliśmy do Tyflisu; ojciec, powierzywszy me wychowanie jednemu z krewniaków, wrócił do domu.

W jakiś czas potem dowiedziałem się, iż, przy pomocy przyjaciół, ojciec umieścił siostrę w bejramie królewskim, w służbach jednej z sułtanek. Gdybym się dowiedział o jej śmierci, nie byłoby to dla mnie większym ciosem; pomijając, że traciłem nadzieję ujrzenia jej, wstąpienie do bejramu czyniło ją mahometanką; odtąd, zgodnie z uprzedzeniami tej religii, nie mogła patrzeć na mnie inaczej, jak tylko ze wstrętem. Mimo to, nie mogąc wytrwać w Tyflisie, znużony sobą i życiem, wróciłem do Ispahan. Pierwsze słowa moje do ojca były pełne goryczy; wyrzucałem mu, iż wtrącił córkę tam, gdzie wstęp daje jedynie zmiana religii. „Ściągnąłeś na całą rodzinę, rzekłem, gniew Boga i słońca, które ci przyświeca. Uczyniłeś więcej, niż gdybyś pokalał żywioły; pokalałeś duszę córki, nie mniej od nich czystej. Umrę z bólu i miłości; oby śmierć moja była jedyną karą, jaką cię Bóg dosięgnie! To rzekłszy, wyszedłem. Dwa lata trawiłem życie na tym, iż chodziłem patrzeć na mury bejramu i oglądać miejsca w których mogła się znajdować siostra. Codziennie narażałem się tysiąc razy na śmierć z ręki eunuchów, którzy pełnią straż dokoła tych straszliwych bram.

Wreszcie ojciec umarł; sułtanka zaś, w której służbach była moja siostra, widząc ją rosnącą z każdym dniem w piękność i krasę, uczuła w sercu zazdrość, i oddała ją w zamęście eunuchowi, który pożądał jej namiętnie. Dzięki temu siostra opuściła seraj i zamieszkała z eunuchem w Ispahan.

Upłynęło więcej niż trzy miesiące, nim mogłem się z nią zobaczyć. Eunuch, człowiek najzazdrośniejszy pod słońcem, wciąż, pod rozmaitym poborem, odprawiał mnie z niczym. Wreszcie, przestąpiłem próg bejramu; pozwolił mi z nią mówić przez gęstą żaluzję. Oczy rysia nie zdołałyby jej dojrzeć, tak była omotana w szaty i zasłony; mogłem ją poznać jedynie po głosie. Jakież było me wzruszenie, kiedy uczułem się tak blisko niej, a zarazem tak daleko! Zadałem sobie gwałt, śledzono mnie. Co do niej, zdawało mi się, iż uroniła kilka łez. Mąż jej próbował tłumaczyć się przede mną; potraktowałem go jak ostatniego z niewolników. Był bardzo zakłopotany, skoro spostrzegł, iż przemawiam do siostry w nieznanym mu języku: był to język staro-perski, nasze święte narzecze. „Jak to, siostro! rzekłem, więc to prawda, że opuściłaś religię ojców? Wiem, że wstępując do bejramu, zmuszona byłaś przyjąć wiarę Mahometa; ale, powiedz, czy i serce twoje mogło, jak usta, wyrzec się religii, która pozwala mi kochać ciebie? I dla kogo depcesz tę wiarę, która winna być nam tak droga? Dla nędznika, zbrukanego jeszcze kajdanami, które dźwigał: gdyby był człowiekiem, byłby najostatniejszym z ludzi. – Bracie, odparła, człowiek ten jest moim mężem; muszę go czcić, mimo iż ci się zdaje tak niegodny. Byłabym też ostatnią z kobiet, gdybym… – Ach, siostro, odparłem, wszak jesteś z rodu gwebrów; nie jest, ani nie może być twoim mężem: jeżeli jesteś prawowierna jak twoi ojcowie, winnaś nań patrzeć jak na potwora. – Ach, rzekła, jakże daleką zda mi się ta religia; ledwie poznałam jej nauki, a już trzeba mi było ich zapomnieć. Widzisz, że język, którym mówię do ciebie, nie płynie mi już swobodnie, zaledwie zdołam się nim wysłowić; ale bądź pewien, iż pamięć dzieciństwa zachowała dla mnie niezmienny urok. Od tego czasu, nie zaznałam chwili prawdziwej radości; nie upłynął jeden dzień, bym nie myślała o tobie. Jeśli zgodziłam się na zamęście, stało się to w znacznej mierze przez pamięć o tobie i w nadziei ujrzenia cię jeszcze. Ale jakże drogo przyjdzie mi jeszcze opłacić ów dzień, który kosztował mnie już tyle. Widzę, że ty odchodzisz od zmysłów; mąż drży cały z gniewu i zazdrości; już cię nie ujrzę; mówię z tobą ostatni raz w życiu! Ach, gdyby tak było, bracie, niedługo mi tego życia, to pewna”. Tu głos się jej załamał; niezdolna dłużej prowadzić rozmowę, opuściła mnie, pogrążonego w najgłębszej rozpaczy.

W kilka dni zażądałem znów widzenia z siostrą. Barbarzyński eunuch rad byłby się sprzeciwił; ale, pomijając, iż tacy mężowie nie mają nad żonami tej władzy, co inni, kochał ją tak szalenie, iż nie umiał jej niczego odmówić. Ujrzałem ją znowu spowitą w zasłony, w towarzystwie dwóch niewolnic; znowuż trzeba mi było wieść rozmowę w poufnym języku. „Siostro, rzekłem, czemu się dzieje, że nie mogę cię widzieć inaczej, jak tylko przechodząc nieopisane męki? Te mury, które cię więżą, te zamki, te kraty, nędzni stróże, którzy cię strzegą, wszystko doprowadza mnie do szału. Jak mogłaś wyrzec się lubej swobody, którą cieszyli się twoi przodkowie? Matka twoja, istota tak czysta, nie dawała mężowi innej rękojmi prócz cnoty: żyli szczęśliwi wzajemną ufnością. Prostota ich była dla nich bogactwem tysiąc razy cenniejszym niż fałszywy blask zbytku, który cię otacza. Tracąc wiarę, postradałaś swobodę, szczęście i tę szacowną równość, która stanowi chlubę twojej płci. Gorzej jeszcze: jesteś tu nie żoną, bo nie możesz nią być, ale niewolnicą niewolnika, którego uczyniono wyrzutkiem ludzkości. – Ach, bracie, rzekła, uszanuj mego małżonka, uszanuj religię, którą przyjęłam; wedle tej religii nie wolno mi ani słuchać cię, ani mówić z tobą bez zbrodni. – Jak to! siostro, wykrzyknąłem w uniesieniu, ty wierzysz, że ta religia jest prawdziwa? – Ach, rzekła, ileż szczęścia dla mnie, gdyby było inaczej. Zbyt wiele poświęcam tej religii, bym mogła w nią nie wierzyć. Jeśli moje wątpliwości…” Tu zamilkła. „Tak, wątpliwości twoje, siostro, jakie bądź są, mają głębokie przyczyny. Czego spodziewasz się od religii, która czyni cię nędzną na tym świecie, a nie zostawia nadziei na tamtym? Pomyśl, że nasza wiara jest najstarsza na ziemi; że kwitła od niepamiętnych czasów w Persji. Narodziny jej wspólne są z narodzinami państwa, którego początki giną w niepamięci. Przypadek jeno wprowadził tu mahometanizm; sekta ta zdobyła grunt nie siłą przekonania, ale podboju. Gdyby nasi prawowici książęta nie byli słabi, trwałby tu w mocy kult dawnych magów. Przenieś się myślą w te odległe wieki; wszystko ci będzie mówić o magizmie, a nic o sekcie mahometan, która, w kilka tysięcy lat potem, nie była nawet w kolebce. – Ale, rzekła, gdyby nawet moja religia była świeższa niż twoja, jest ona czystsza; uwielbia jedynie Boga, gdy wy uwielbiacie słońce, gwiazdy, ogień, nawet żywioły. – Widzę, siostro, nauczyłaś się od muzułmanów spotwarzać naszą świętą wiarę! Nie ubóstwiamy gwiazd ani żywiołów, ani nasi ojcowie nigdy nich nie ubóstwiali, nigdy im nie wznosili świątyń, nie składali ofiar; oddawali im cześć, ale niższego rzędu, jako dziełom i objawom bóstwa. Siostro, w imię Boga, który nas oświeca, przyjm tę świętą księgę, którą ci przynoszę: to księga naszego prawodawcy, Zoroastra. Czytaj ją bez uprzedzeń, przyjm światło, które oświeci cię podczas czytania; wspomnij ojców swoich, którzy tak długo czcili słońce w świętym mieście Balk, wspomnij wreszcie mnie, który cały los, nadzieję, dolę, życie pokładam w twej odmianie”. Opuściłem ją wzruszony i zostawiłem jej samej los najważniejszej sprawy mego życia.

Wróciłem w dwa dni. Nie odezwałem się nic: czekałem w milczeniu wyroku życia lub śmierci. „Kocham cię, bracie, rzekła, i kocham jako gwebryjka. Długo walczyłam; ale, bogowie! ileż trudności nie zwalczyłaby miłość! jakiejż ulgi doznaję! Nie lękam się już, iż nadto cię kocham: mogę nie stawiać już granic mej miłości: nawet bezmiar jej jest cnotą. Och! jak to zgodne jest ze stanem mego serca! Ale ty, któryś umiał skruszyć kajdany pętające mego ducha, kiedyż zerwiesz i te, które krępują me ręce? Od tej chwili oddaję się tobie; niechaj chyżość, z jaką przyjmiesz ten dar, okaże jak ci jest drogi. Bracie, pierwszy raz, kiedy cię będę mogła uściskać, myślę, że skonam w twych ramionach.”

Nie zdołam wyrazić radości, jakiej doznałem. Przez chwilę czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi; patrzałem niemal na spełnienie pragnień, jakimi oddychałem przez dwadzieścia pięć lat życia; rozwiały się wszystkie zgryzoty, które czyniły mi je tak uciążliwym. Ale, skorom się oswoił z tymi słodkimi myślami, spostrzegłem, że nie jestem tak bliski szczęścia, jak to sobie zrazu wyobrażałem, mimo iż zwyciężyłem największą przeszkodę. Trzeba było oszukać straże: nie śmiałem nikomu zwierzyć tajemnicy: miałem na świecie jedynie siostrę, ona tylko mnie. Gdyby mi się nie powiodło, narażałem się, że będę wbity na pal; ale najokrutniejszą karą byłoby mi samo niepowodzenie. Umówiliśmy się, że siostra pośle do mnie po zegar, który ojciec zostawił jej w spuściźnie: miałem ukryć w nim piłkę do przepiłowania żaluzji oraz mocny sznur. Od tego czasu nie miałem już jej odwiedzać, ale co noc pod oknem czekać chwili, w której będzie mogła spełnić zamiar. Wreszcie, szesnastej nocy, usłyszałem cichy zgrzyt piłki. Od czasu do czasu praca przerywała się; dech zamierał mi w piersiach. Po godzinie ujrzałem siostrę: przymocowała sznur, spuściła się po nim i osunęła się w me ramiona. Zapomniałem w tej chwili o niebezpieczeństwie, długo trwałem bez ruchu; następnie wyprowadziłem ją za miasto, gdzie miałem konia. Posadziłem ją za sobą na siodle i co żywo oddaliłem się z tych złowrogich miejsc. Przybyliśmy przed świtem do pewnego gwebra, który, schroniwszy się w pustyni, pędził ubogie życie z pracy rąk. Nie uważaliśmy za bezpieczne zostawać tam długo; idąc za jego radą, zapuściliśmy się w gęsty las, zamieszkaliśmy w dziupli starego dębu do chwili, gdy minie wrażenie naszej ucieczki. Żyliśmy w tym zakątku, bez świadków, powtarzając sobie, że będziemy się kochać zawsze i czekając, aż gwebryjski kapłan dokona ceremonii małżeństwa przepisanej przez święte księgi. „O, siostro, mówiłem, jakże ten związek jest czcigodny! natura zespoliła nas, święte prawo zespoli jeszcze silniej. Wreszcie kapłan pozwolił nam uśmierzyć goryczkę miłosną: dopełnił, w chatce wieśniaka, ceremonii, pobłogosławił nas, życząc krzepkości Gustaspa i świętości Hohoraspa47. Wkrótce opuściliśmy Persję, gdzie nie czuliśmy się bezpieczni; udaliśmy się do Georgii. Żyliśmy tam rok, z każdym dniem bardziej rozkochani. Ale, ponieważ zapasik mój był na ukończeniu, obawiałem się zaś ubóstwa nie dla siebie, ale dla siostry, rozstałem się z nią, aby szukać pomocy u krewnych – Niepodobna sobie wyobrazić czulszego pożegnania. Niestety, podróż okazała się nie tylko daremna, ale i zgubna. Zastawszy całe nasze mienie skonfiskowane, krewnych zaś w niemożności wsparcia nas czymkolwiek, wydostałem ledwie tyle, ile było trzeba na powrót. Jakaż była moja rozpacz! Nie zastałem już siostry. Na kilka dni przed mym powrotem Tatarzy wpadli do miasta: znęceni jej urodą, uprowadzili ją i sprzedali Żydom wędrującym do Turcji, zostawiając jedynie córeczkę, którą powiła kilka miesięcy wprzódy. Pospieszyłem za owymi Żydami i zdybałem ich o trzy mile: prośby moje, łzy, okazały się próżne; żądali trzydziestu tomanów, nie godząc się opuścić ani grosza. Zwróciwszy się, gdzie mogłem, o pomoc, nabłagawszy się daremnie tureckich i chrześcijańskich księży, udałem się do armeńskiego kupca; sprzedałem mu córkę; sprzedałem i siebie za trzydzieści pięć tomanów. Pospieszyłem z powrotem do Żydów, dałem im trzydzieści tomanów; pozostałych pięć wręczyłem siostrze, którą ujrzałem dopiero wówczas. „Jesteś wolna, siostro, rzekłem, i mogę cię uścisnąć; masz oto pięć tomanów; żal mi, że nie kupiono mnie drożej. – Jak to! rzekła, ty się sprzedałeś? – Tak, odparłem. – Och, nieszczęsny, i cóż uczyniłeś? czyż nie dość było mej niedoli, abyś ty jeszcze ją mnożył? Twa wolność była mą pociechą; twa niewola wpędzi mnie do grobu. Och, bracie, jakże okrutną jest twoja miłość! A córka! nie widzę jej! – Sprzedałem ją także”, odparłem. Wybuchnęliśmy płaczem; nie mieliśmy siły wyrzec słowa. Wreszcie udałem się do mego pana; równocześnie, siostra stanęła przed jego obliczem: rzuciła mu się do kolan. „Błagam cię, panie, rzekła, o niewolę, jak inni błagają o wolność; weź mnie, sprzedasz mnie drożej niż mego męża.” Zaczął się spór, który wycisnął łzy z oczu mego pana. „Nieszczęśliwy! rzekła, myślałeś, że przyjmę wolność kosztem twojej? Panie, widzisz oto dwoje nieszczęśliwych, którzy umrą, jeśli ich rozdzielisz. Oddaję ci się w ręce: kup mnie; może te pieniądze i służby moje zdołają kiedyś uzyskać to, o co nie śmiem cię prosić. Twoja własna korzyść zaleca nie rozdzielać nas: zważ, że ja mam w ręku jego życie.” Armeńczyk był to dobry człowiek, wzruszyły go nasze niedole. „Służcie mi oboje gorliwie i wiernie, rzekł, a przyrzekam, że za rok udaruję was wolnością. Widzę, że żadne z was nie zasługuje na nieszczęście jasyru. Jeśli, odzyskawszy swobodę, będziecie tak szczęśliwi jakeście tego warci, jeśli się los wam uśmiechnie, pewien jestem, że wynagrodzicie mi stratę.” Uścisnęliśmy jego kolana i udaliśmy się za nim. Pocieszaliśmy się wzajem w niewoli; największym mym szczęściem było, kiedy mogłem odrobić pracę nałożoną siostrze.

46.gwebrowie – pramieszkańcy Persji, należący, jako czciciele ognia, do religii Zaroastra i ścigani wzgardą mahometańskiej ludności. [przypis tłumacza]
47.Gustasp i Hohorasp – dawni królowie i bohaterowie Iranu z czasów Zoroastra. [przypis tłumacza]
Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
19 haziran 2020
Hacim:
300 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Metin PDF
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Metin PDF
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Metin PDF
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок
Metin
Средний рейтинг 0 на основе 0 оценок