Kitabı oku: «Poszukiwacze skarbu», sayfa 3
VI. Redaktorzy28
Pomysł ten zawdzięczamy wujowi Alberta-z-przeciwka. Powiedział nam, że bandytyzm nie jest tak popłatnym zajęciem, jak dziennikarstwo. Projekt wydawania pisma przypadł nam do gustu, zwłaszcza, że poprzednio już sprzedaliśmy poezje Noela i informacje o lordzie Tottenham.
Dora chciała być redaktorem i Oswald także, ale ustąpił jej, bo jest dziewczyną i – mądry głupiemu ustępuje.
Stanowisko redaktora wymagało tyle czasu i pracy, a zwłaszcza przepisywanie „na czysto” było tak nudne, że Dora wkrótce zapragnęła podzielić się ze mną trudami i tytułem.
Wuja Alberta-z-przeciwka mianowaliśmy naczelnym wydawcą pisma. Przepisał na maszynie kilka egzemplarzy, które posłaliśmy naszym znajomym. Ale nikt nie zaabonował29 „Przeglądu z Lewisham”.
Tę nazwę nosił tygodnik: „Przegląd” na pamiątkę miłego redaktora, „Lewisham”, bo tak się nazywa nasze miasto rodzinne. Przekonany jestem, że sam potrafiłbym napisać o wiele ciekawsze artykuły od moich współpracowników, ale nie wypadało, ażeby redaktor pisał zbyt wiele.
Nie uwierzycie, ile czasu zajęło nam wydanie pierwszego numeru. A oto pismo:
PRZEGLĄD LEWISHAM
Redaktorzy: Dora i Oswald Bastabel.
SŁOWO WSTĘPNE
Każde pismo istnieje w pewnym celu. My pragniemy pieniędzy. Jeżeli uszczęśliwimy jakieś smutne serce, okaże się, że nie pracowaliśmy daremnie. Wielu redaktorów zadowala się ulgą, którą niosą strapionym. Ale nam zależy i na pieniądzach.
Redaktorzy
Będą dwie powieści30: jedna napisana przez nas wszystkich razem, druga przez Dicka.
POWIEŚĆ
(przez nas wszystkich)
Rozdział I. przez Dorę
Krwawo zachodzące słońce rzucało ostatnie swe blaski, kryjąc się za wzgórza.
Dwaj podróżni, jeden starszy, a drugi w kwiecie wieku, stanęli u stóp wspaniałego zamczyska.
W zamczysku tym piękna Alicja czekała na swoich wybawców. Ujrzawszy ich, wychyliła się z wieży i smutnie pokiwała ręką. Obaj mężczyźni pokłonili się z szacunkiem i udali się do hotelu, bo byli zmęczeni podróżą.
Rozdział II. przez Alę
Księżniczka była bardzo nieszczęśliwa. Czarownica, która ją zamknęła w baszcie zamkowej, kazała jej co dzień złapać białą myszkę. Ale księżniczka wyłapała wszystkie myszy, jakie się znajdowały w zamku. Zawołała srebrnego gołąbka i kazała mu pofrunąć do cudzoziemców i… (bardzo nam przykro, ale nie ma miejsca na dłuższe rozdziały. Red.).
Rozdział III. przez wydawcę
(Nie umiem, nie, doprawdy nie potrafię napisać powieści).
Rozdział IV. przez Dicka
Wracam w krainę przeszłości i opowiem wam o naszym bohaterze. Chodził do szkoły, w której na obiad dawali indyki i gęsi, a nie cielęcinę lub baraninę. Na deser dostawał dzień w dzień lody i tort, zjadał nie jedną, ale dwie porcje. Dlatego też wyrósł na wielkiego i mocnego mężczyznę. Tak, tak, dzięki dobremu odżywianiu i temu, że się nie uczył historii, geografii, chemii ani mineralogii, pobił czerwonoskórych Indian i został bohaterem tej oto powieści.
Rozdział V. przez Noela
Najwyższy czas, ażeby się coś zdarzyło w naszej powieści. Przyszedł smok, ziejący ogniem i dymem, stanął i ryknął:
Chodź, chodź, zbliż się tu,
To cię żywcem, co tchu
Rozszarpię cię na kawały
Obiad będzie doskonały.
Bohater, któremu na imię Nabuhadonorozizus31, odpowiedział:
Ręka ma silna i miecz mam u boku,
Więc nie ulęknę się ciebie, o smoku!
Już nie takiego potwora widziałem,
Większych od ciebie smoków uśmiercałem.
(Noelu, za wiele poezji! Sprawiasz tym przykrość tym, którzy nie umieją wierszować).
Więc nastąpiła walka. Rycerz zabił potwora i poślubił księtniczkę. Żyli – (Nie, nie żyli aż do ostatniego rozdziału).
Rozdział VI. przez H. O.
To jest śliczna historia. Ale co się stało z myszami? Nie przychodzi mi nic na myśl. Niech Dora resztę napisze.
Rozdział VII. przez redaktorów
Po śmierci smoka znalazło się mnóstwo myszy. Okazało się bowiem, że smok zjadał je na podwieczorek. Myszy było tak wiele, że stały się nieszczęściem królestwa. Zjadały zboże i cukier, i czekoladki. Więc Alicja, która była też księżniczką, oznajmiła, że zostanie żoną tego, który wytępi myszy. Rycerz, którego prawdziwe imię nie zaczynało się na N, ale brzmiało Orsawaldo, włożył magiczny pierścionek i przywołał do życia smoka, któremu kazał zjeść wszystkie myszy. Smok uczynił to, a rycerz poślubił księżniczkę. Żyli długo i kochali się bardzo.
(A co się stało z drugim cudzoziemcem? Noel).
(Smok pożarł go, bo zadawał za wiele pytań. Red.).
VII. O. D
Położenie materialne przedstawiało się nie najweselej. Większą część pieniędzy wydaliśmy na urodziny ojca. Kupiliśmy mu śliczny przycisk na biurko z widokiem ratusza w Lewisham, piękną skórzaną tekę, pudełko osmażanych owoców i obsadkę32 z kości słoniowej. Ojciec był niesłychanie rad z tych wszystkich prezentów i dziwił się, skąd mieliśmy pieniądze na ich kupno. Gdy zaś dowiedział się, jak zarobiliśmy je, zdumiał się i ucieszył jeszcze bardziej. Resztę pieniędzy wydaliśmy na ognie bengalskie33, które bardzo drogo kosztowały, chociaż przyjemność trwała krótko. Należało zatem pomyśleć o przyszłości.
– Jakże przywrócić majątek rodzinny? – rzekł Oswald. – Próbowaliśmy wszystkich niemal sposobów: i kopania, i pisania, i księżniczki, i dziennikarstwa.
– I bandytyzmu – dodał H. O.
– Kiedyż to? – zapytała Dora marszcząc brwi. – Wszak już wam mówiłam, że bandytyzm jest zajęciem nieuczciwym.
– Ale myśmy złapali tylko Alberta-z-przeciwka; uwięziliśmy go w psiej budzie i H. O. (bo to był jego pomysł) napisał krwią z serdecznego palca list do wuja Alberta-z-przeciwka, że może wykupić swojego siostrzeńca za milion, ale puściliśmy go darmo, bo to była tylko zabawa – tłumaczyła długo i szeroko Ala.
Dick, który siedział pochylony nad gazetą ojca i pilnie ją studiował, podniósł głowę i rzekł:
– Posłuchajcie, to coś dla nas.
– „Poszukuje się wspólnika, z kapitałem 3000 szylingów, do interesu patentowego. Zysk pewien: 300 szylingów miesięcznie. Współpraca osobista zbyteczna”.
– Dobrze by było, gdybyśmy mogli przystąpić do tej spółki – rzekł Oswald.
Ala malowała wróżkę w zielonej szacie, ale farby wodne rozlały się po całym kajecie i weszły wróżce na nos. Więc rzekła:
– Przeklęta farba. Nie ma co myśleć o tym, Oswaldzie. Skąd weźmiesz 3000 szylingów?
A Oswald kombinował dalej:
– 300 szylingów miesięcznie to na nas, jako wspólników, przypadałoby po 150.
Noel nic nie mówił, tylko ssał ołówek, widocznie miał zamiar pisać poezje. W ogóle od poznania księżniczki tęsknił za nią i ciągle chciał chodzić do parku.
Czyniliśmy zadość jego życzeniu, ale furtka była zawsze zamknięta, byliśmy o tym z góry przekonani, tylko Noel łudził się i martwił za każdym razem.
Nagle Noel rzekł:
– Pragnąłbym, by wróżka zeszła kominem i położyła na stole brylant wartości trzech tysięcy szylingów.
– Mogłaby również dobrze położyć trzy tysiące na stole – odpowiedziała Dora.
– Mogłaby zamiast tego dawać nam trzysta szylingów tygodniowo – rzekłem.
– Albo trzy tysiące – powiedział Dick.
– Albo trzydzieści tysięcy – zawołała Ala.
Już H. O. otwierał usta, by powiedzieć trzy miliony, więc odezwałem się sam:
– Nie przyjdzie żadna wróżka i nic nam nie da. Tylko ratując jakiegoś bogacza od śmiertelnego niebezpieczeństwa, możemy dojść do majątku! Wynagrodziłby nas worem złota, moglibyśmy przystąpić do spółki i zarabiać 150 szylingów miesięcznie.
– Boże! co byśmy zrobili z tyloma pieniędzmi!
Wtedy Dick:
– Czemuż by nie pożyczyć tych pieniędzy?
– Ciekaw jestem, kto nam da.
I znowu Dick przeczytał:
– „Pożyczki pieniężne. Bank przyszłości pana Z. Rosenbauma34. Pożyczam sumy pieniężne od 100 do 100 tysięcy szylingów. Panie i panowie mogą liczyć na pewną dyskrecję. Osobisty podpis wystarcza.”
– Co to znaczy? – spytał H. O.
– To znaczy, że jest jakiś dobry człowiek, który ma mnóstwo pieniędzy i szuka biednych, którym by mógł przyjść z pomocą, pożyczając pieniądze. Prawda, Dicku? – powiedziała Dora.
– Naturalnie – potwierdził Dick.
H. O. rzekł, że pan Rosenbaum jest ogólnym dobroczyńcą.
– Dziwię się – powiedział Dick – że ojciec nie zwrócił się jeszcze do niego po pożyczkę.
– A może – rzekła Dora.
– Nie, nie uczynił tego na pewno, bo byśmy dostali od niego jakieś upominki.
Tymczasem Rex wskoczył na stół. Przewrócił farby, którymi malowała Ala. Dora pobiegła po ścierkę. H. O. umalował twarz i ręce zieloną farbą i bawiliśmy się, że jest chory na dżumę, a ja byłem magikiem arabskim i odczyniałem chorobę.
Potem był obiad, podczas którego naradzaliśmy się, kiedy pójdziemy do Ogólnego Dobroczyńcy. Naturalnie wszyscy chcieliśmy iść do niego.
Może by O. D. (tak skróciliśmy Ogólny Dobroczyńca) był niezadowolony, gdyby nas przyszło sześcioro.
Zauważyłem nieraz, że ludzie mieli nam za złe, że jest nas aż sześcioro. Jeżeli nie jest zbyt wiele sześć par pończoch, sześć funtów jabłek albo sześć pomarańczy, to dlaczegóż sześcioro dzieci miałoby być za dużo?
Naturalnie Dick miał pójść, bo to był jego pomysł.
Dora wolała pojechać w odwiedziny do starej ciotki. Ala uważała siebie za niezbędną, bo w ogłoszeniu było napisane: „panie i panowie”. A może O. D. nie zechciałby nam pożyczyć pieniędzy, gdyby nie było chociaż jednej pani.
H. O. powiedział, że Ala nie jest żadną panią.
Na to ona:
– A ty zostaniesz w każdym razie, bo jesteś smykiem!
– Gęś, jędza, czarownica!
I Ala się rozbeczała. Dora znowu musiała godzić rodzeństwo. Stanęło na tym, że Noel pojedzie z Dorą do ciotki, a my zabierzemy H. O., który się tego gwałtownie napierał.
Początkowo chcieliśmy włożyć najstarsze ubrania, podrzeć je jeszcze bardziej i wstawić różnokolorowe łaty, ażeby pokazać O. D., jak bardzo potrzebujemy pieniędzy.
Ale Dora powiedziała, że byłoby nieuczciwym udawać biedniejszych, niż jesteśmy w rzeczywistości. A Dora, mimo że jest najstarszą siostrą, miewa rację czasami.
Chcieliśmy więc włożyć najlepsze, niedzielne ubrania, ażeby O. D. nie pomyślał, że jesteśmy bardzo biedni i nie będziemy w stanie oddać zaciągniętego długu. I temu sprzeciwiła się Dora.
Stanęło więc na tym, że postąpimy zupełnie uczciwie i pójdziemy tak, jak stoimy, nie umywszy rąk ani twarzy. Gdy jednak w pociągu spojrzałem na twarz H. O., pożałowałem, że nie był mniej uczciwy. Każdy z was wie, jak się odbywa jazda pociągiem, więc nic nie opowiem o niej, chociaż było bardzo wesoło, zwłaszcza, gdy kontroler przyszedł sprawdzać bilety, a H. O. schował się pod ławkę i udawał psa.
W Londynie poszliśmy przed pałac królewski obejrzeć paradę; potem wstąpiliśmy na wodę sodową z sokiem, a następnie udaliśmy się na wskazaną ulicę.
Chcieliśmy wejść do sklepu, nad którym wisiał szyld:
„Bank przyszłości – zamknięte”. Zadzwoniłem. Jakiś chłopak otworzył i spojrzał na nas spode łba. Zapytaliśmy, czy jest pan Rosenbaum i Dick podał kartę wizytową. Była to właściwie karta ojca, ale Dick nosi to samo imię.
Chłopiec kazał czekać i zatrzasnął nam drzwi przed nosem.
Po chwili wrócił i spytał, jaki mamy interes?
– Pożyczka pieniężna!!! – krzyknął Dick. – Śpiesz się i nie każ nam tu czekać do sądnego dnia.
Chłopak trzasnął drzwiami, nogi nam zesztywniały od długiego stania, a H. O. przysiadł na stopniach i już miał rozpłakać się z nudów, gdy chłopak otworzył drzwi i rzekł:
– Chodźcie, pan Rosenbaum chce się z wami zobaczyć.
Wytarliśmy nogi o słomiankę i nie splunęliśmy na podłogę nie dlatego, że to było napisane dużymi czerwonymi literami, ale sami wiemy, jak się zachować u obcych.
Przez korytarz wyłożony czerwonym chodnikiem wprowadził nas chłopak do dużego pięknego pokoju.
– Szkoda, że nie włożyliśmy naszych najlepszych ubrań, a przynajmniej, że nie umyliśmy się – pomyślał Oswald, ale już było za późno.
W pokoju znajdowały się aksamitne portiery i miękkie, różnobarwne dywany. Na olbrzymim biurku stały złote kandelabry, kryształowe wazony, figury z porcelany i marmuru.
Na ścianach wisiały świeczniki i obrazy.
Jeden zwłaszcza podobał mi się nadzwyczajnie! Przedstawiał głowę kapusty, indyka i martwego zająca. Dałbym wszystkie zabawki za ten jeden obraz. Mógłbym nań patrzeć calutkie życie i zdaje mi się, żeby mi się nigdy nie znudził ten zając, który wyglądał, jak żywy. Ali podobał się najbardziej obraz, na którym namalowana była dziewczyna ze stłuczonym dzbankiem.
Pośrodku tego imponującego pokoju stał staruszek z siwiuteńką brodą, w czarnym tużurku35. Nos miał zakrzywiony, jak u orła. Przez złote okulary przyglądał się nam bacznie i dokładnie.
Wchodząc, powiedzieliśmy gremialnie „Dzień dobry!” i zastanawialiśmy się, od czego zacząć rozmowę, gdy H. O. odezwał się.
– Czy pan jest O. D.?
– Czym? – spytał staruszek.
– No, czy pan jest O. D.? – powtórzył H. O.
Kiwnąłem ręką, ażeby przestał, ale tylko starszy pan zauważył mój ruch i pogroził mi palcem.
– Zamiast Ogólny Dobroczyńca, mówimy O. D.
Starszy pan zmarszczył czoło.
– Czy ojciec was tu przysłał? – spytał.
– Ależ nie – powiedział Dick – skądże?
Staruszek pokazał nam kartę wizytową, więc mu wytłumaczyliśmy, że Dick nosi imię ojca.
– A czy ojciec wie, żeście tu przyszli?
– Nie wie i nie dowie się, póki nasz interes nie przyjdzie do skutku – rzekła Ala. – Ojciec ma sam dosyć zmartwień i kłopotów ze swoimi interesami, dowie się o naszych, gdy będziemy mogli podzielić się z nim zyskiem.
Starszy pan zdjął okulary; ręką pogładził brodę i spytał:
– Co was sprowadza do mnie?
– Przeczytaliśmy pańskie ogłoszenie – mówił Dick – a że potrzebujemy trzy tysiące szylingów, przyszliśmy do pana. Wzięliśmy siostrę ze sobą, bo podobno pan pożycza paniom i panom razem.
– A na cóż wam te pieniądze?
– Mamy zamiar przystąpić do spółki, w interesie patentowym, zysk pewien. 300 szylingów miesięcznie. Osobista współpraca zbyteczna – recytował Dick ogłoszenie, którego się nauczył na pamięć.
– Zdaje mi się, że was nie bardzo rozumiem – rzekł O. D. – Zanim jednak przystąpimy do rozpatrzenia tej sprawy, powiedzcie, proszę, czemu nazwaliście mnie Ogólnym Dobroczyńcą?
– Bo widzi pan – zaczęła Ala, uśmiechając się, jak gdyby się nic a nic nie bała – sądzimy, że to bardzo pięknie z pańskiej strony szukać biednych i starać się im przychodzić z pomocą, pożyczając pieniądze od stu do stu tysięcy szylingów. „Panie i panowie mogą liczyć na dyskrecję. Osobisty podpis wystarcza”.
Wypieki wystąpiły jej na twarzy i spojrzała na nas z triumfem, ponieważ także nauczyła się ogłoszenia.
– Hm – rzekł O. D. – siadajcie.
I wskazał nam krzesła o złoconych nogach i pluszowych obiciach. Noel powiedziałby pewno, że są to trony królewskie.
– A teraz powiedzcie, czemu zamiast myśleć o interesach pieniężnych, nie uczęszczacie do szkoły?
Więc mu wytłumaczyliśmy, że pójdziemy do szkoły, gdy ojciec będzie miał pieniądze. Powiedzieliśmy mu też, że warunki materialne Bastablów pogorszyły się ostatnimi czasy, ale że jesteśmy na drodze do majątku, wchodząc w spółkę z właścicielem patentów. O. D. zadawał nam mnóstwo pytań; wreszcie wrócił do tematu pożyczki.
– A więc chcecie pieniędzy. Kiedyż mi je zwrócicie?
– Jak tylko będziemy mieli.
O. D. zwrócił się do Oswalda:
– Zdaje się, że jesteś najstarszym?
Odpowiedziałem, że żadnej to nie gra roli, bo pomysł był Dicka.
Więc rzekł do niego:
– Czy jesteś pełnoletnim36?
– Nie, ale będę za dziesięć lat.
– Może wtedy unieważnisz swój dług.
– Co? – spytał Dick z głupią miną (mógłby grzecznie powiedzieć: przepraszam, nie zrozumiałem, może pan zechce powtórzyć – jak by zapytał Oswald).
– Długu, który zaciągnąłeś jako dziecko, mógłbyś potem nie zechcieć zapłacić; i prawo przyznałoby ci rację.
– Jeżeli pan myśli, że byłbym takim oszustem… – i zerwał się oburzony.
– Siadajże, chłopcze! Przecież żartowałem – powiedział O. D. i poczęstował nas kwaśnymi cukierkami.
– Nie radzę wam, ażebyście przystępowali do tego interesu. To jest najzwyczajniejsze oszustwo. W ogóle nie radzę wam wierzyć wszystkim ogłoszeniom w gazetach. Nie mam przy sobie trzech tysięcy, ale mogę pożyczyć wam 15 szylingów, a jak będziesz pełnoletni – zwrócił się do Dicka – oddasz mi.
– Mam nadzieję, że znacznie wcześniej – rzekł Dick. – A ten podpis?
– Najzupełniej zbyteczny – powiedział O. D. – między ludźmi honoru słowo wystarcza.
Potem wręczył Dickowi piętnaście szylingów, a Ali śliczny flakon perfum. Odprowadził nas przed dom, posłał po dorożkę, zapłacił dorożkarzowi z góry i kazał nas odwieźć na dworzec. Podał nam rękę na pożegnanie, a Alę poprosił o całusa, H. O. chciał go także uściskać, ale powstrzymałem go od tego, bo miał twarz wyjątkowo brudną!
VIII. Lord Tottenham
Przez dłuższy czas byliśmy bardzo szczęśliwi i zadowoleni. Posiadając owe piętnaście szylingów, mieliśmy wrażenie, że majątek został rzeczywiście nam przywrócony. Bo, póki mieliśmy pieniądze na drobne wydatki, nie odczuwaliśmy żadnych innych braków. Przypuszczam, że dzieci, które stale otrzymują pieniądze na drobne wydatki, nigdy by nie wpadły na pomysł szukania skarbu. Jest to więc naszym szczęściem w nieszczęściu, jak powiedział kiedyś wuj Alberta-z-przeciwka.
Gdy z piętnastu szylingów pozostało kilka pensów, trzeba się było zabrać ponownie do poszukiwania skarbu.
Przyszła kolej na wykonanie pomysłu Oswalda.
Rodzeństwo odnosiło się nader nieprzychylnie do jego projektów i nie chciało wziąć udziału w ich wykonaniu, ale Oswald wiedział, że prawdziwy bohater musi liczyć tylko na siebie i nie zrażał się niczym. Oswald wierzył, że opowieści drukowane w książkach głoszą prawdę i że jedyną drogą do wielkiej fortuny jest wyratowanie starego bogacza od grożącego mu niebezpieczeństwa. Wtedy bogacz adoptuje swojego wybawcę, a jeżeli ten nie chce zmienić ojca, wynagradza go w jakiś inny sposób.
W niejednej książce czytał Oswald o podobnych wypadkach. Raz mały chłopczyk pomógł jakiemuś kalece wysiąść z pociągu; okazało się potem, że był milionerem, polubił chłopczyka i dał mu samochód.
Kiedy indziej znowu jakiś pan zgubił portfel, który znalazł mały chłopczyk i oddał właścicielowi, a ten był wielkim generałem i zaadoptował dobrego i uczciwego znalazcę. Różnych historii w tym rodzaju naczytał się Oswald i wierzył im.
Ale reszta rodzeństwa odnosiła się z niedowierzaniem do tych pomysłów. Mówili, że należałoby najpierw narazić kogoś na śmiertelne niebezpieczeństwo, a następnie dopiero wyratować.
Wobec tego Oswald postanowił sam wypróbować kilka łatwiejszych sposobów. Stawał na przystankach tramwajowych i pomagał wychodzić panom z siwymi brodami. Nikt mu nie był wdzięczny za to, tylko go kilkakrotnie zwymyślano.
Następnie jakiś pan upuścił na ulicy sztukę37 dwuszylingową. Oswald podniósł ją i namyślał się, z jakimi słowami zwrócić ją właścicielowi, gdy ów pan złapał Oswalda za kołnierz i nazwał złodziejem. Spotkałaby go niezawodnie jeszcze większa przykrość, gdyby nie to, że policjant z rogu był dobrym znajomym Oswalda. Pan przeprosił Oswalda za posądzenie, chciał mu nawet dać sześć pensów, ale Oswald odwrócił się z godnością i poszedł do domu.
Samodzielne poszukiwania Oswalda nie doprowadziły do żadnego celu, rzekł więc do rodzeństwa:
– Tracimy czas! Zróbmy coś!
Było to podczas obiadu. Rex chodził dokoła stołu i zjadał resztki z podłogi, a było ich mnóstwo, bo mieliśmy na obiad baraninę na zimno (której nikt nie lubi).
– Należałoby wykonać pomysł Oswalda – powiedziała Ala – on brał udział w poszukiwaniach skarbu, dlaczegóż nie mielibyśmy uratować lorda Tottenhama.
Lord Totenham jest tym dziwakiem, który codziennie odbywa spacery za miasto, a o trzeciej po południu wchodzi na wzgórze, zdejmuje brudny kołnierzyk, rzuca go w krzaki, wyjmuje z kieszeni świeży i zakłada go.
– Lord Totenham – zastanowił się Dick – to niezła myśl. Ale gdzież jest śmiertelne niebezpieczeństwo? – I rzeczywiście nic nie groziło staremu lordowi.
– A może – rzekł Oswald – połowa nas zostanie zbójami i napadnie na lorda, a druga połowa obroni go.
Nikt się na to nie zgodził, bo prócz H. O. nikt nie chciał zostać zbójem.
– Gdyby tak Rex! – powiedziała Ala.
Zrozumieliśmy wszyscy ten oryginalny pomysł.
Rex jest bardzo zmyślnym stworzeniem i zna niejedną sztukę. Nie zdołaliśmy wprawdzie nauczyć go chodzenia na dwóch łapach, ale jeżeli mu szepnąć „łapać!”, to w tej chwili rzuca się na wskazaną osobę.
Zdecydowaliśmy się na to wszyscy prócz Dory, która powiedziała, że jest to głupia zabawa i że nas może spotkać wielka nieprzyjemność. Wzięła ostentacyjnie książkę i poszła do jadalni.
Ułożyliśmy plan zasadzki: Rex, Ala i H. O. ukryją się w krzakach za wzgórzem, a w chwili, gdy lord Tottenham zmieniać będzie kołnierz, szepną Rexowi „łapaj”. Rex złapie lorda Tottenhama, a Oswald, Dick i Noel rzucą się na Rexa i uratują lorda Tottenhama od śmiertelnego niebezpieczeństwa. Stary lord powie: „Jakże się wam odwdzięczę, młodociani obrońcy”. No i wszystko się pięknie skończy.
Poszliśmy za miasto. Dzień był przykry i dżdżysty. Rexa, Alę i H. O. ukryliśmy w krzakach. Rex i Ala zachowywali się spokojnie, ale H. O. zamoczył sobie kolana, nogi bolały go od klęczenia, chciał wyjść z krzaków i biegać po łące, zanim pojawi się lord Tottenham. Powiedziałem mu, że prawdziwy Spartanin38 powinien znosić głód i chłód. Nareszcie ukazał się lord Tottenham.
Rzekliśmy Ali:
– Tsss! zbliża się – a sami odeszliśmy z wolna, pogwizdując sobie, ażeby lord Tottenham nie mógł posądzić nas o jakieś złe zamiary. Tymczasem lord Tottenham zbliżał się. Mijając nas, rzekł:
– Biada ojczyźnie, która…
Obejrzeliśmy się, lord wszedł na wzgórze, stanął obok miejsca, w którym byli ukryci Ala, H. O. i Rex, zaczął odpinać kołnierzyk.
Naraz usłyszeliśmy warczenie Rexa, a po chwili Rex szarpał lorda za spodnie, szczekając donośnie.
Lord rzucił się do ucieczki, pies za nim. Nagle Lord zawołał: „ratunku! ratunku!” (zupełnie, jak gdyby go ktoś nauczył) i zaczął rozpaczliwie wymachiwać rękami.
Dogoniliśmy go w jednej chwili wołając:
– Dicku, uratujmy tego poczciwego, starego człowieka!
Lord Tottenham krzyknął gniewnie:
– Poczciwego starego człowieka! Złapcie tego psa!
– To i dla nas jest niebezpieczne – powiedział Oswald z godnością – ale któż będzie się wahał w takiej chwili, któż nie okaże odwagi!
A Rex nie puszczał lorda, ciągnął go za spodnie, rwał je i warczał.
Więc Noel krzyknął:
– Spieszcie się, bo może być za późno!
Złapałem Rexa za kark, szepnąłem „puszczaj” i Rex puścił.
Lord Tottenham poprawił sobie kołnierz, odetchnął, ręką pogładził włosy, nasunął kapelusz i powiedział.
– Wdzięczny wam jestem, żeście mnie uwolnili od tego przebrzydłego zwierzęcia. Wypijcie za moje zdrowie.
Dick powiedział, że nie wolno nam pić nawet za zdrowie lorda Tottenhama.
– Jestem wam wdzięczny, moje dzieci, i cieszę się, że nie mam do czynienia z ulicznikami, ale z porządnymi dziećmi. Mimo to, możecie przyjąć coś od nowego przyjaciela – i wyjął z kieszeni portmonetkę, a z portmonetki złotą monetę. Zrobiło mi się nad wyraz przykro i głupio. Po strachu, którego napędziliśmy lordowi, nie można było w żadnym razie przyjąć jego pieniędzy. W dodatku nie mówił nic o adoptowaniu nas. Byłem w prawdziwym kłopocie. Puściłem Rexa, chciałem pożegnać się z lordem Tottenham i powiedzieć mu, że nie chcemy żadnego wynagrodzenia, gdy najnieoczekiwaniej w świecie pies popsuł nam wszystko. Rex, puszczony przeze mnie, zaczął skakać koło nas, wymachiwać ogonem, łasić się i lizać ręce. Był dumny z siebie.
Lord Tottenham otworzył szeroko oczy i rzekł:
– Zdaje mi się, że ten pies jest waszym dobrym znajomym.
Wtedy Oswald poczuł, że wszystko stracone i szybko powiedział:
– Do widzenia.
Chcieliśmy odejść.
– Nie tak pośpiesznie! – krzyknął lord i schwycił Noela za kołnierz.
Noel wrzasnął i Ala wybiegła z krzaków. Nie wiemy właściwie czemu, ale Noel jest jej ulubieńcem.
Lord Tottenham spojrzał na nią i rzekł:
– Zdaje mi się, że jest was więcej?
Wtedy H. O. wyszedł z krzaków.
– I ty należysz do tego towarzystwa? – zwrócił się do H. O., który mu powiedział, że jest nas tym razem tylko pięcioro. Lord Tottenham spojrzał na nas surowo i zaczął iść coraz szybciej, prowadząc Noela za kołnierz.
Szliśmy za nim, a Dick, najodważniejszy, spytał, dokąd nas prowadzi.
– Do więzienia! – odrzekł.
– Dobrze, ale niech pan nie bierze Noela, bo on jest delikatny i łatwo się męczy. Zresztą to nie jego wina. Jeżeli pan chce wziąć któregoś z nas do więzienia, to tylko mnie, bo to był mój pomysł.
A Dick (porządny chłopak) dodał:
– Jeżeli pan Oswalda zabierze, to i ja pójdę z nim do więzienia. Tylko Noela niech pan puści, bo on słaby!
Lord Tottenham przystanął i rzekł:
– Należało wcześniej pomyśleć o tym!
Noel drżał na całym ciele i pobladł okropnie. Ala jęła prosić lorda:
– Ładny, miły, kochany lordzie! Niech go pan puści, bo on zaraz zemdleje. Jakże żałuję, żeśmy to zrobili. A Dora uprzedzała nas, że to się źle skończy.
– Widzę, że Dora miała nieco zdrowego rozsądku – rzekł lord Tottenham i puścił Noela. Ala przytuliła go do siebie i zaczęła mu rozcierać ręce i twarz, bo drżał i blady był jak papier.
Wtedy lord Tottenham zapytał:
– Dacie mi słowo honoru, że nie uciekniecie?
– Tak!!!
– Więc chodźcie za mną. – Doszliśmy do ławki, na której usiadł lord Tottenham, a nas postawił przed sobą rzędem.
– Poszczuliście psa, a następnie staraliście się wmówić mi, żeście wyratowali mnie z niebezpieczeństwa. Chcieliście otrzymać wynagrodzenie. Czyn wasz jest… No, powiedzcie sami, jak się na to zapatrujecie?
Powiedziałem, że czyn nasz był nieuczciwy, ale że pieniędzy nie wziąłbym w żadnym razie.
– W jakim celu zatem uczyniliście to? – zapytał zdziwiony lord. – Powiedzcie prawdę.
– Teraz widzę, że to był bardzo głupi pomysł i Dora też odradzała – mówił Oswald. – Ale myśmy pragnęli odbudować majątek rodzinny. Czytałem w książkach, że jeżeli się ratuje starszego mężczyznę od śmiertelnego niebezpieczeństwa, to ten adoptuje, a jeżeli dzieci nie chcą zmieniać ojca (co się także zdarza), to daje im jakiś cenny skarb. A że nie było śmiertelnego niebezpieczeństwa, wzięliśmy Rexa i… i… – nie dokończyłem, bo zawstydziłem się strasznie.
– Piękny sposób dojścia do majątku – przez oszukaństwo i kawały – rzekł lord Tottenham – pomyślcie tylko, gdybym był słabszy, mógłbym był dostać ataku sercowego i umrzeć z przestrachu.
Rozbeczeliśmy się wszyscy, prócz Oswalda. Reszta rodzeństwa utrzymywała, że i on płakał.