Kitabı oku: «Infantka», sayfa 19

Yazı tipi:

Krajczyna Łaska i inne panie dotąd były zaślepione, nie przypuszczały nawet, aby król mógł złamać słowo dane krajowi; trwały więc w tej myśli i wpajały ją w królewnę, że żenić się musiał. Czyniono nawet przygotowania do tego.

Anna słuchała nie śmiejąc przeczyć, zaledwie czasem rzucając zimniejsze, obojętne słowo, ale Łaska i towarzyszki jej natychmiast głośno, gorąco protestowały.

Król wprawdzie nie był częstym gościem u tej mniemanej narzeczonej swej, co się tłómaczyło zajęciem sejmowem, troskami rządzenia, lecz ilekroć się zjawiał, mógł w istocie utrzymać w błędzie, tak się silił na okazywanie niezmiernej czułości dla królewnej.

Uśmiechał się, dowcipkował, jak zalotne dziewczę starał podobać, wyrywały mu się dwuznaczne słowa, wychodził potem rad z siebie, i nikt, oprócz jego minjonów nie wiedział, iż sam szydził z tych zalotów, że potem smutną twarz i postawę Anny przedrzeźniał, mowę jej i westchnienia naśladował, co dworaków pobudzało do śmiechu.

Po takich odwiedzinach królewna jakiś czas żyła niemi, rozweselała się, tłómaczyła sama sobie obawy jako płonne, to co o Henryku mówiono jako złośliwe potwarze.

Z jednej strony Łaska i kobiety jej przemawiały za narzeczonym, z drugiej Czarnkowski i biskup Chełmski nie oszczędzali go.

Rodzaj życia jaki król prowadził, choć się starano je pokryć, choć nawet najlepiej u Henryka położony podkomorzy Jaśko z Tęczyna nie był ani przypuszczany, ani wtajemniczony w nocne zabawy, nie mógł pozostać tajemnicą.

Gawiedź zamkowa umiała podpatrywać, odgadywać, rozumieć.

Wiedziano, że Naneta od Sederyna po męzku przebrana przychodziła na zamek i bawiła tu do dnia białego. Oprócz niej były inne.

Ani młodość, ani krewkość nie mogły wytłómaczyć jawnego zgorszenia, jakie król dawał. Duchowieństwo wiele przebaczać nawykłe w ostatnich latach panowania Augusta, w tem życiu coś jeszcze poczwarniejszego widziało.

Krzyczano na Sodomę i Gomorkę!

Gdy któremu z Francuzów, szczególniej Pibrakowi, delikatne dawano przestrogi, oburzał się przeciw potwarzom, nie dawał mówić, oskarżał Polaków o dzikość i barbarzyństwo.

Król i tak dosyć był umęczony, osamotniony, żeby mu nawet rozerwać się z młodzieżą swą nie dopuszczano.

Napróżno biskupi, szczególniej Pibrakowi, rozpowiadali, jak w kraju panowało straszne przeciw królowi oburzenie, jakie chodziły paskwile.

W istocie nigdy pewnie w Polsce takiego nie bywało rozpasania słowa i odgróżek.

Szlachta na zjazdach wołała otwarcie, iż elekcya nic nie była warta, że to był król ślepych Mazurów, którego oni sobie okrzyknęli.

Mówiono, że go precz pozbyć się potrzeba. Sprawa Zborowskich była pozorem; w istocie pod tym ruchem kryły się intrygi przyjaciół cesarza i partyzantów Ernesta.

Posługiwano się wszystkiem. Infantka, którą senatorowie sami chcieli wprzódy obezwładnić i usunąć na stronę, teraz w oczach nieprzyjaciół króla rosła ze swemi prawami. Wyrzucano mu, że się z nią nie żenił, i zadawano to jako złamanie paktów.

Dzięki temu Anna stawała coraz wyżej, w miarę jak Henryk spadał.

Francuzi na mieście prawie się pokazywać nie mogli: drwiono z nich, urągano się, zaczepiano, ścigano.

Na wrotach i ścianach spotykali się z wizerunkami poczwarnemi króla i napisami obelżywemi.

Król o tem wiedział czy nie? ale wcale go to nie zdawało się obchodzić. Obowiązki swe pełnił przymuszony, niechętnie, wyrywał się jak tylko mógł z rady, zamykał w swoich pokojach i dostukać się już do niego nie było można.

Z tych izb zamkniętych szczelnie i strzeżonych przez Gaskończyków dochodziły śmiechy, muzyka, okrzyki, brzęk naczyń… a Polacy tylko z za drzwi przysłuchiwać się mogli tej wesołej myśli.

Jedną tylko miał dla nich dobrą stronę król – rozsypywał co miał z rozrzutnością niesłychaną.

Znaną była owa Jagiellońska szczodrobliwość tradycyjna Władysława, Aleksandra, Olbrachta, ale Francuz dawał tak, jakby do niczego najmniejszej ceny nie przywiązywał.

W ogóle tego co się tu z nim i koło niego działo, nie brał na seryo.

Przytem największy w świecie nieład panował na tym dworze, jakby na popasie w gospodzie.

Przyjmowano posłów tak, iż zdumieni wychodzili tym monarchą, który się im jakimś paziem wydawał, tak nie po królewsku występował.

Urzędnicy dworscy musieli zastępować króla, gdy posłów traktować należało, bo na stół królewski często i naczynia i potraw brakło.

Tęczyński podkomorzym uczyniony głowę tracił.

Co było przygotowanem na dzień jutrzejszy, zjadano w nocy, rano nikt w porę nie wydał rozkazów – i na objad jeść nie było co.

Książe Nevers, Pibrak, rządził kto chciał, dysponował pierwszy lepszy, rozkazy się krzyżowały – a senatorowie przed obcemi wstydzić musieli.

Po posłuchaniu u króla, moskiewski poseł na obiedzie u jednego z panów bez ogródki powiedział, iż szkoda było narodu dla takiego króla, który wcale do potężnego monarchy podobnym nie był.

Kólczyki u uszów królewskich, obcisłe spodeńki, białe rączki, trefione włosy raziły i śmieszyły.

Starsi panowie boleli pocieszając się tem, iż z czasem wszystko się zmienić musi, król z językiem i obyczajem się oswoi, Francuzi powoli do domu powrócą, otoczą go Polacy i przerobią na lepszego.

Francuzów w samej rzeczy ubywało.

Bito ich, pędzano i tak im było w końcu niewygodnie, iż się jeden po drugim wypraszał. Niektórzy po prostu uciekali.

Z tych co bliżej Henryka stali, Jan z Tęczyna, mianowany podkomorzym, przypuszczony do większej zażyłości, dał się ująć i bronił króla gorąco.

Widział i on wady jego, ale je przypisywał młodości, chwalił dobre serce i łagodność. Henryk umiejący się przypodobać gdy chciał, pozyskał go sobie.

Wielu też z senatorów było za tem, aby króla do małżeństwa nie zmuszać, punkt ten paktów pokryć milczeniem i zapomnieć o warunku, który mógł odstręczyć młodego pana. Zborowscy, Tęczyński, Opaliński, Górkowie, Kostka i wielu innych byli za tem.

Biskupi kujawski i płocki popierali to zdanie. Nie rozprawiano o tem głośno, ale samo milczenie i nienaglenie o małżeństwo mówiło wiele.

Właśnie dlatego iż żenić się wcale nie myślał, a on i dwór królewnę „starą czarownicą” między sobą nazywali, Henryk ile razy się z nią spotykał, starał się ją uśpić grzecznością, okłamać uprzejmością nadzwyczajną.

Jedyny to był talent młodego pana, iż nikt zręczniej serdeczności zmyślać nie umiał nad niego, gdy w duszy nie kochał nikogo.

Naówczas już z pewnością przychodziło na myśl to, co później starał się napróżno wykonać: chciał powrócić do Francyi, gdzie na niego po bracie korona czekała, a Polskę, na wzór Ludwika Węgierskiego, zdać wielkorządzcom. Zresztą lekko sobie ważył tę koronę.

Gdy sejm nareście się skończył, a wiosna zbliżała, myślano tylko o wycieczkach, zabawach, turniejach, o rozrywkach dla wielce znudzonego pana, a młodzież polska, zachęcona przez Jana z Tęczyna, gotowała się do turniejów, do tańców, do uczt, w których uciekających Francuzów zastąpić miała.

Wybierając się już do Niepołomic, Henryk, który oddawna nie był u Anny, oznajmił się jej na pożegnanie. Była tak słabą, że znowu z radością przyjęła ten dowód pamięci o sobie. Ubrała się staranniej i czekała na zapowiedzianego.

Henryk nadzwyczaj wyelegantowany, woniejący, przybył z jednym tylko swoim grand prevôt, Villequierem, i sekretarzem Beaulieu. Od progu przywdział maseczkę nadzwyczaj wesołą, zobaczywszy stojącą i oczekującą na siebie Annę, która stała smutna i blada.

– Nie prawdaż – rzekł biorąc ją za rękę, którą przytrzymał chwilę – iż mi za złe nie macie tak długiego zapomnienia? Lecz, wyraz to niewłaściwy. Pamiętałem, smuciłem się, wybierałem i nie dopuszczono mnie do was. Panowie senatorowie polscy są prawdziwemi tyranami i nie ja nad niemi, ale oni panują nademną!

Trzymano mnie często głodnego do nocy.

Henryk śmiał się.

– Ale nareście ten sejm się raz zakończy i wszyscy, oni i ja odetchniemy swobodniej. Jadę do tego zameczku w lasach, który i W. Król. Mości znajomym być musi, bo mi mówią, że tam ojciec jej zwykł był polować.

– I ja byłam tam wiele razy – odparła ożywiając się powoli Anna – Nie spodziewaj się jednak W. Król. Mość ani wiele przyjemności, ani wygód w Niepołomicach. Miejsce jest odosobnione i dzikie.

– Tem swobodniej tam odetchnę – rzekł król – aby potem do Krakowa powrócić odświeżony i wypoczęty. A Wasza Król. Mość co postanowiliście?

– Ja? – spytała nieco zdumiona Anna. – Ja? jak W. Król. Mości wiadomem być musi, wcale dotąd mej woli nie mam. Panowie senatorowie panują daleko despotyczniej nademną.

Dotąd nic się od nich doczekać nie mogłam, ani uregulowania sprawy spadku mojego i sióstr po bracie, ani opatrzenia mnie na przyszłość.

Wiele dóbr macierzystych mi pozabierano…

Anna już parę razy wprzódy napomykała o tem królowi – podniosła ku niemu oczy. Henryk się zarumienił, zapomniał zupełnie o tem, co jej przyrzekał.

– A! proszę wierzyć – przerwał żywo, rękę kładnąc na piersiach – nie moja wina! Zawsze pp. senatorów. Co do mnie, gotówem wszystko po myśli i wedle życzenia waszego rozstrzygnąć, podpisać.

– Uczyńcież to, W. Król. Mość – odparła Anna – bo niepewność jest przykra, a oprócz tego siostrom odpowiedzialną się czuję za zwłokę. Ja tu jedna bronię sprawy królowej Szwedzkiej i księżnej Brunświckiej.

Król słuchał już jednem uchem tylko, co najprędzej pragnąc się wymknąć, ale Anna dodała jeszcze.

– Proszę bardzo W. Kr. Mość o rozstrzygnięcie. Moje nalegania niewiele znaczą, słuchać mnie nie chcą, W. Kr. Mość masz prawo.

Król się kłaniał i przymrużał oczy, a usteczka krzywił zalotnie.

– Ale możesz W. Kr. Mość być pewną, że co do mnie – rzekł – ja z oczyma zamkniętemi podpiszę wszystko, co może jej spokojność zapewnić.

Chętnie uczyniłbym ofiarę nawet.

– Ja żadnej anibym przyjęła, ni potrzebuję wymagać – odezwała się Anna – żądam tylko sprawiedliwości. Dotąd nie obmyślano dla mnie nic, a nawet do własności swojej przyjść nie mogę.

– A! – przerwał nagle Henryk – ta nieszczęśliwa sprawa tego biednego kasztelana ze Zborowskiemi! Ile nam ona czasu zabrała, jak zawichrzyła wszystkiem! Dzięki Bogu skończona raz, chociaż miałem to nieszczęście, że chcąc wszystkich zaspokoić, nie podobałem się nikomu. Zborowscy sądzą mnie nazbyt okrutnym, pani Wapowska zbyt pobłażającym.

Nie widać było z tonu i dźwięku mowy, aby to wszystko wielce króla obchodziło. Lekko się wyrażał, a uśmiech sarkastyczny, dwuznaczny, do którego był nawykłym, nie przestawał błądzić mu po ustach. Czasem, roztargniony spoglądając na panny fraucymeru królewnej, stojące za nią, jedno oko przymrużał.

Królewna podziękowawszy za obietnice, dodała, iż polega na nich i będzie czekać spełnienia.

– Chociaż jadę do Niepołomic – dodał król – nie dadzą mi i tam spokoju i będę pamiętał, aby nic nie zalegało, a sprawa W. Kr. Mości będzie dla mnie najpilniejszą.

Wprędce potem król, jakby się tem chciał przypodobać Annie, począł chwalić polską wiosnę.

– Obiecują mi polowanie piękne, lasy być mają wspaniałe.

– I dawniej zwierza były pełne – przerwała Anna – a że tam nikt polować nie miał prawa, dziś też obfitować muszą we wszystko.

Zapytała jeszcze królewna o wiadomości z Francyi i zdrowie królowej matki, na co posmutniawszy odpowiedział Henryk, że od trzech dni listów nie miał, co go wielce niepokoiło.

– O zdrowie matki mniej jestem niespokojny – dodał – więcej się troszczę o najukochańszego brata, który już cierpi oddawna, a swego doktora Ambr. Paré słuchać nie chce, poluje nadto i zrywa piersi ucząc się grać na trąbce myśliwskiej.

Królewna szepnęła, iż słyszała, jakoby wiersze też pisywał, na co się Henryk uśmiechnął.

– Tak mówią – rzekł szydersko – ale ma przytem tyle rozsądku, że się z tem nie chwali. Królowie mają zbyt wiele do czynienia, aby poezyą się zajmowali. A potem, od czegóż Ronsard?

Królowi zdawało się, że nad zwykłe jej rozmiary przedłużywszy rozmowę z królewną, musiał ją już uszczęśliwić i na długo nakarmić; zakręcił się kłaniając grzecznie, uśmiechnął zalotnie i wesoło, elastycznym krokiem tancerza poszedł ku drzwiom.

Wszystkie panie patrzyły za nim zachwycone, tak zręcznym był, gibkim i młodzieńczo się wydawał.

Łaskę cieszyło to dla Anny.

– Takiego mieć będzie ślicznego męża!

Nie wątpiła bowiem, iż mieć go będzie.

Królewna po wyjściu Henryka natychmiast usunęła się do sypialni, aby tam chwilę przemarzyć.

Jak uczeń wypuszczony ze szkoły, młody król śpieszył do swych apartamentów. Tu go wielka spotkała radość.

D’Entragues, którego lubił bardzo, rówieśnik, przyjaciel, przybywał z listami z Francyi.

Czekali wprawdzie oddawna na króla Opaliński, Zebrzydowski świeżo mianowany wojewodą i biskup płocki, ale d’Entragues przywoził tak upragnione z Francyi nowiny – nic nie mogło równoważyć się z niemi.

Pibrak pobiegł przepraszać, składając się listami od matki i panowie senatorowie raz jeszcze z niczem odejść musieli.

D’Entragues nie miał nawet czasu zrzucić butów, w których podróż konno, pośpiesznie odbywał, wprowadzono go do gabinetu, którego drzwi natychmiast na rygiel spuszczone zostały.

Gdy się znaleźli sami, Henryk zrzucając z ramion płaszczyk i kapelusz z głowy, westchnął głęboko.

– A! przyjacielu! – zawołał ręce łamiąc – kiedyż ja z tej niewoli babilońskiej wyswobodzonym zostanę? Nie wiesz, na szczęście twe, co to jest siedzieć tu na ciężkiej pokucie w kraju niedźwiedzi, piwa i szabel krzywych, gdzie ludzie się po całych dniach kłócą, godzą, zabijają, a kłótnie i zgodę zapijają beczkami tego narodowego napoju.

Wzdrygnął się.

– D’Entragues, co ty mi przywozisz? matka? król? d’Alençon? co się u was dzieje?

D’Entragues dobywał listy.

– Dowiecie się trochę z tego, co pisze królowa, chociaż poleciła mi, abym to dopełnił tem co mi ustnie zwierzyła… król coraz jest gorzej.

Henryk spojrzał bystro.

– Co mówi Paré?

– Milczy, to najgorzej – odparł spytany. – Król wcale się oszczędzać nie chce, a łóżka nie cierpi. Choroba się wzmaga widocznie.

– Groźną jest? – szepnął Henryk.

– Przynajmniej się nią wydaje – mówił d’Entragues – nam wszystkim i królowej matce, która wcześnie zapobiegać musi, aby w razie nieszczęścia, d’Alençon, król Nawarry a z nimi Condé, Turenne i ich przyjaciele nie pochwycili regencyi.

Brwi Henryka się ściągnęły, listy, które trzymał w ręku, ścisnął konwulsyjnym ruchem.

– Zdaje mi się – rzekł stłumionym głosem, w którym namiętne poruszenie czuć było – zdaje mi się, iż królowa ma dosyć środków, aby ich nieszkodliwymi uczynić i nie spuszczać ich z oka. Regencya jej jednej należy; źleby było, gdyby ją miał d’Alençon pochwycić.

Zapobiedz temu potrzeba.

– Sądzę, że zapobieżono – odparł żywo d’Entragues – królowa ma na sercu sprawę W. Kr. Mości jak swą własną.

– Bo ona też jest wspólną naszą – przerwał Henryk. – Potrzeba mieć oko nietylko na brata mego i na tego chytrego króla Nawarry, który tak dobrze umie, gdy mu potrzeba, dobrodusznego udawać. Kondeusz, Montmorency, de Cossé, Turenne i Thore są niebezpieczni.

Uśmiechnął się d’Entragues.

– Wszyscy oni są tak dobrze jak w ręku naszym – rzekł – o to W. Kr. Mość możesz być spokojnym.

Wątpię, ażeby czas mieli do ucieczki, a najmniejszy ruch podejrzany swobody ich pozbawi.

– Do Bastylii – zamruczał Henryk.

– Trudniej będzie z d’Alençonem i królem Nawarry – ciągnął dalej przybyły – ale ci się na żaden krok stanowczy bez pomocników ważyć nie będą.

Henryk podniósł ręce do góry.

– I trzeba, ażeby mnie los nieszczęśliwy zaniósł tu na drugi koniec świata i związał, abym tylko zdaleka musiał niepokoić się i trwożyć.

– A! W. Kr. Mość możesz być zupełnie spokojnym – dodał d’Entragues. – Królowa czuwa, nic zaniedbanego niema.

– Mów mi jeszcze o Karolu – przerwał Henryk. – Jestże on w istocie tak źle?

– Wnosząc z twarzy – szepnął przybyły – zdaje się, że choroba z każdym dniem się staje groźniejszą. Pomimo starań lekarzy, wychudł strasznie, gorączka go trawi. Paré powiada przed temi, którym ufa, iż w tym wieku w jakim król jest, choroba groźniejsza niż w starości.

– Zmienił życie? – zapytał Henryk.

– Bynajmniej.

– A królowa młoda? – tu spojrzał bystro w oczy przyjacielowi, który go zrozumiał.

– Niema o to obawy – szepnął d’Entragues – jedynym potomkiem zostanie dziecię Maryi Touchet.

Henryk się uśmiechnął.

– To nikomu przeszkadzać nie będzie – odparł rzucając się na krzesło.

Musisz być straszliwie zmęczony d’Entragues? – dodał – ale ja ciebie nawet dla zrzucenia butów tych puścić nie mogę, póki mi nie powiesz wszystkiego. Tak chciwy jestem nowin z Paryża, tak stęskniony za wami! A! co za kraj! co za ludzie! i na końcu jak miecz Damoklesa wisi nademną straszna ostateczność ożenienia z kobietą, która matką byćby mi mogła, a mówią o niej, że jest czarownicą, że struła brata własnego i odziedziczyła po matce wszystkie przymioty, które tu pamięć jej czynią odrażającą.

D’Entragues spojrzał na niego.

– To małżeństwo – począł.

– A! to małżeństwo – nie dając mówić dorzucił król – to małżeństwo byłoby śmiercią dla mnie! czemś jeszcze gorszem od śmierci, męczarnią…

– Nie naglą W. Kr. Mości?

– Wywijam się jak mogę – począł Henryk żywo. – Łudzę, zwlekam, nie daję im mówić o tem nawet. Część senatorów jest za mną, spodziewam się przez nich resztę pozyskać.

Sparty na ręku, mówił z oczyma spuszczonemi i podniósł głowę nagle.

– Miałżebym tu do tych lodów przykuty pozostać na zawsze? – zawołał. – D’Entragues! wy na to nie pozwolicie, ja nie wytrzymam!

Wstał z krzesła.

– Dopókiż tak mój los pozostanie nierozstrzygnięty? – zawołał.

– Nie powinno to potrwać długo – rzekł d’Entragues. – Wiem, że i królowa matka tak sądzi. Dlatego czyni wszelkie przygotowania, aby katastrofa nie zastała ją nieczujną.

– Jestże ona nieuniknioną? – cicho, jakby sam się tego obawiał co miał wyrzec, szepnął Henryk.

– Tak się zdaje – potwierdził d’Entragues.

Nastąpiły mnogie pytania o szczegóły, o pobyt d’Alençona i króla Henryka, o Kondeusza, o tych, których król za najniebezpieczniejszych uważał. Poseł królowej matki upewniał, że pamiętano o wszystkich, że nikt nie mógł nic przedsięwziąć, czemuby baczna królowa nie zapobiegła zawczasu.

Naostatek d’Entragues został wypuszczony z gabinetu, a Henryk listy przywiezione przez niego czytać zaczął.

Cały potem wieczór oblegano przybyłego z Paryża, bo każdy miał pytać o kogo, ale d’Entragues, otwarty z królem, przed innemi skąpym był w słowa. Składał się niewiadomością.

Nie przeszkodziło przybycie tego posła postanowionej do Niepołomic wycieczce, dokąd oddawna kredensa, kuchnie, służba, łowcze przybory wyprawione zostały. Zabrano Francuza ze sobą.

Tu na ustroniu król czuł się swobodniejszym daleko, nie tyle oczu na niego patrzało. Przybywających panów pojono tak, aby nie wszystko co się tu działo widzieli.

Henryk mógł zapomnieć o paszkwilach i usposobieniu niechętnem dla siebie, bo tu mu o nich nie donoszono.

W Krakowie tymczasem nawet pobytowi temu nie przebaczano, rozpowiadając o nim rzeczy straszne. Wiedziano ile Francuzi z sobą przyjaciółek zabrali, że Nanetę Sederyn po męzku przebraną we własnej wyprawił kolebce. Zmniejszyła się liczba Francuzów, ale nienawiść dla nich urosła.

W gospodzie u Grocika poczwarne o zabawach nocnych na zamku krążyły plotki. Zamek, choć zamknięty, nie miał tajemnic, zdradzała je czeladź, a najmniejsza rzecz starczyła złym językom, aby z niej straszną potwarz skleiły.

Gawiedź krakowska zresztą w tem oburzeniu swojem była wyrazem tego uczucia, jakie w wyższych kołach się odzywało.

Chciano mieć króla, któryby majestat swój blaskiem cnoty uczynił wielkim; ostatnie lata życia Augusta dosyć już zgorszeń i goryczy przyniosły. Natomiast płoche chłopię wiodło za sobą srom i upokorzenie.

Wstydzić się za nie trzeba było przed posłami obcemi, przed ludem, przed światem. Ludzie wywozili z Krakowa tylko powieści o rozpuście i nieładzie.

Nie jeden raz odzywały się już głosy, że króla takiego cierpieć się nie godzi; ale ślub monarchy z krajem wydawał się tak nierozerwanym jak pasterza z owczarnią, jak męża z życia towarzyszką. Rozwód był niepodobnym.

Wymyślano więc różne środki jakiemiby na inną drogę młodego pana wprowadzić, a ożenienie stosowne wydawało się wielu jednym z najskuteczniejszych.

Dyssydenci chcieli niemieckiej księżniczki, katolicy bodaj rakuzkiej. Anna miała być uposażoną i skazaną na wieczne osamotnienie.

Wyzdrowiawszy Talwosz, który chodził jak błędny długo, przysłuchując się temu co mówiono, podburzając przeciwko Francuzom, trawiony jakimś niepokojem, po wyjeździe króla począł się także gdzieś wybierać.

Nie zwierzał się nikomu. Podróż to postanawiał, to odkładał, niepewien co pocznie.

Jednego dnia w końcu oglądano się za nim u Grocika, gdzie często bywał, rozmowom i plotkom się przysłuchując, a na zapytanie o niego odparł ktoś, iż go zrana widziano jadącego konno za miasto.

Talwosz w istocie ruszył do Niepołomic. Nikomu się on z niczego nie spowiadał, zdawało się jednak, iż historya Zagłoby i wyjazd z nim Doroty były mu podejrzane. Posądzał piękną Dosię, że gdzieś się dla kogoś ukrywać musiała.

Jak wpadł na myśl, że w Niepołomicach być mogła? Któż to odgadnie?

Mieścinę tak zastał pełną, iż konia postawić a sobie zapewnić noclegu było trudno. Zjazd był wielki. Bawili przy królu senatorowie niektórzy, urzędnicy niezbędni, wszyscy Francuzi ulubieni i mnogo się przemykało proszących, którzy na szczodrobliwość Henryka rachowali.

Litwin znalazł sobie niepoczesny dworek mieszczanina, w którym go przyjęto. Postawiwszy konia, następnego dnia, ubrany tak aby oczu na siebie nie zwracał, poszedł z innymi krążyć około zamku i patrzeć na to co się tam działo.

Życie było bardzo huczne. Tuż około zamku plac obwiedziony służył za miejsce popisów dla biegających do pierścienia, którem i król się czasem zabawiał, lub na turnieje, chociaż one gorzko jeszcze zawsze nieszczęśliwą sprawę Wapowskiego przypominały.

Za gośćmi ściągnęło do Niepołomic mnóstwo różnych przekupniów, spodziewających się z nich korzystać.

Bezpiecznie więc w tym różnorodnym tłumie obracać się mógł Talwosz, nie będąc śledzonym i poznanym. Zwracał on oko baczne na wszystkich wchodzących i wychodzących, na służbę, na tych co zamek zajmowali. Miał nawet przyjemność widzieć tego dnia sławną Nanetę, którą mu tak dobrze opisano, iż ją poznał odrazu. Oprócz niej było kobiet kilka.

Talwoszowi na tę samą myśl, iż w podobnem towarzystwie zmuszonym był szukać swej Zagłobianki, serce się krajało, krew zalewała twarz.

– A! nie – mówił sam do siebie – to urojenie, to być nie może.

Jakaś śmieszna, chorobliwa ciekawość przytrzymywała go tu aż do późnego wieczora, gdy wszystkie okna zapłonęły światłem i król, po powrocie z łowów, do stołu miał siadać. O mroku cały jego dwór zaczął się swobodniej poruszać.

Talwosz już miał zamek opuścić, gdy postać jakaś mężczyzny młodego, ruchami nieśmiałemi zwróciła jego oczy. Sam nie wiedział dlaczego na widok jej serce mu bić zaczęło. Stał tak, że idący tuż około niego przechodzić musiał.

Im się bardziej zbliżał, tem straszniejsza bladość okrywała twarz smutną i wynędzniałą nieszczęśliwego Talwosza.

W tym zręcznym ale bojaźliwie się przesuwającym chłopaku poznał Dosię Zagłobiankę. W pierwszej chwili taka boleść go przejęła, tak uczuł się nieszczęśliwym, że zdrętwiały pozostał w miejscu. Wyminęła go idąc ku bramie. Lecz w tymże momencie oprzytomniawszy Litwin biegł już za nią i śmiało w ciemnych wrotach za rękę pochwycił.

Twarzy jego dojrzeć nie mogąc, Zagłobianka odepchnęła silnie śmiałego napastnika, który zawołał.

– Panno Doroto! ja to jestem! Na Boga! Mamże oczom wierzyć moim! Wy! w tem ubraniu! w tem miejscu! A! tak…

Zagłobianka stała niema, nie próbowała nawet uciekać.

– Tak – odezwała się zuchwale – ja to jestem; czego chcesz odemnie? Jakie masz prawo?…

Głos jej zamarł w ustach.

– Prawo! – krzyknął Talwosz idąc za nią, gdyż poczęła bramę mijać, jakby na zewnętrzne podwórze wyjść chciała. – Mam takie prawo jak człowiek, który tonącego ratuje.

Dorota wyszedłszy na podwórzec stanęła, założyła dumnie ręce na piersi.

– Według was ja już jestem trupem – rzekła szydersko – nie masz więc już obowiązku mnie wyciągać!

– Wy! wy! mogliście upaść tak straszliwie, tak nisko? – począł Talwosz z uniesieniem.

– Widzicie – odezwała się zimno dziewczyna. – Przyszliście zapóźno.

Rozśmiała się niewesoło. Talwoszowi, mimo oburzenia, na płacz się zbierało.

– I to – zawołał – koniec waszych wszystkich nauk, owoc książek i czytania, mądrości, której byłaś tak chciwą!

Zagłobianka nic nie odpowiadając ruszyła ramionami.

– Nie, to nie koniec – odparła po przestanku – a jaki on będzie, ja nie wiem. To pewna, ze nie wrócę tam zkąd przyszłam, ale pójdę dalej.

– Na zgubę! – zawołał Talwosz.

– Może – zimno znowu szepnęła Dorota – ale do czego się to zdało wszystko, że mnie wmość gonisz, szpiegujesz i narzucasz mi swoje nauki i opiekę. Widzisz, że zrobiłam com chciała! Zawracać się ani mogę, ani myślę. Chcesz się mścić i prześladować mnie za to?

Talwosz się rzucił oburzony.

– Panno Doroto – zawołał – tak to mnie znasz, iż możesz o zemstę i prześladowanie posądzać? Widzę cię ginącą, płakać mi się chce. Mylisz się sądząc, że zawrócić nie można. Zawsze czas.

– Nie – odparła Dorota, która znacznie zdawała się ostygłą. – Nie. Zapóźno już.

Ponieważ ludzi się wiele około bramy kręciło, którzy podsłuchiwać mogli, Zagłobianka zaczęła powoli iść dalej, prowadząc za sobą Talwosza.

Stanęli wśród placu dzielącego od miasteczka. Zagłobianka się zatrzymała. Szła dotąd z głową spuszczoną, zadumana, podniosła ją spoglądając na Litwina, który wlókł się za nią cały przejęty i drżący.

– Talwosz – rzekła zbliżywszy się nieco ku niemu. – Prośbę do ciebie mam.

Nie było odpowiedzi, pogrążony w myślach, zgryziony Litwin milczał.

– Trzymaj o mnie co chcesz – rzekła – ale nie zdradź przed królewną i temi, którzy dawniej mnie znali.

– Wstydzisz się więc sama? – przerwał Talwosz.

– Wstydzę, gryzę się, jestem nieszczęśliwa – rzekła Dosia. – Nie wiem jak do tego doszło, co się stało ze mną. Winnam ja, winien mój los, przeznaczenie… lecz co się stało, powtarzam, odstać się nie może. Lituj się, łaj, ale nie czerń mnie przed ludźmi. Ty kiedyś może przebaczysz, albo przeklniesz mnie…

Nie mogła dokończyć. Talwosz słuchał z politowaniem.

– Nie powiem nikomu nic – odparł – na coby się to przydało? Francuzów i tak nienawidzą wszyscy, ale jakże wy, wy z rozumem waszym mogliście dać się tak uwieść nikczemnie, tak upaść?

– Człowiek niezawsze rozum ma – rzekła po chwili. – Nie pytaj.

– Jakaż przyszłość? – spytał Litwin.

Dosia poruszyła ramionami.

– Żadnej, ja nie myślę już o niej.

Zamilkli; Litwin ani jej porzucić nie mógł, ani tak rozmowy skończyć.

– Wszystko to dla mnie zagadka i tajemnica – dodał po chwili. – Niech choć wiem dla kogo poświęciliście tak wszystko?

Dosia podniosła oczy i długo na niego patrzała.

– Na co ci się to wiedzieć zdało – odparła. – Wart czy nie wart, była godzina, żem go sądziła godnym tego. Może dziś myślę inaczej – westchnęła – ale dziś…

Powtórzyła rozpaczliwym niemal głosem: – Zapóźno! zapóźno!

Talwosz nie odchodził jeszcze.

– Panno Doroto – rzekł – słówko, Francuzi się u nas nie osiedzą, o samym królu nawet nie wiem czy my z nim a on z nami wyżyć potrafi. Przyjdzie może godzina, gdy wam pomoc będzie potrzebna. Wiecie gdzie mnie szukać.

Dorota podała mu rękę i szepnęła smutnie.

– Bóg zapłać.

A wnet zmieniając rozmowę, dodała.

– Co robi królewna?

– Płacze czasem, niekiedy się łudzi – odpowiedział Talwosz. – Krajczyna i jej przyjaciółki utrzymują i żywią nadzieje, że król się z nią ożeni.

Rozśmiała się Zagłobianka.

– A! – przerwała – kto jej dobrze życzy, ten myśli podobne wybić z głowy powinien. Król się wzdryga na wspomnienie o niej samo. Nie ożeni się nigdy, może ani z nią, ani z żadną inną. Ludzie mu odmalowali królewnę jako niebezpieczną trucicielkę i czarownicę. Wie, że ma lat blizko pięćdziesięciu, a on…

Rzuciła ręką w powietrzu.

– Zawczasu ją przygotujcie do tego, ażeby się nie uwodziła – dodała Dosia. – Wyposażą ją i wyprawią kędyś na Mazowsze, nikt się ani ujmie za nią. Biedna sierota. Siostry, brat, kraj, opiekunowie, wszyscy ją opuszczają.

– Mówmy o pannie, nie o niej – przerwał Talwosz, który przewidywał, że się rozstać będzie musiał z Dosią. – Dwór zawsze w Niepołomicach zostać nie może, powróci w końcu maja do Krakowa, panna się tam pokazać nie możesz, cóż zrobisz z sobą?

Zagłobianka obojętnie ramionami potrząsnęła.

– Jak gdyby w tym dużym Krakowie – rzekła – albo na przedmieściach nie było dla mnie kąta? Skryję się gdzieś od ludzkich oczów.

– A cóż to będzie za życie? – spytał Litwin.

– Spytaj jakie ono teraz jest? – przerwała mu Dosia, której mowa, słowa, dźwięk głosu powiadały, że wcale szczęśliwą nie była.

Obejrzała się po nocnem niebie, na którem jasne gwiazdy świeciły. Chłodna, spokojna noc wiosenna ciszą jakąś niezupełną świat do snu kołysała. Zdala słyszeć było rzechotanie żab, jakieś szelesty tajemnicze lasu, jakieś szeptanie wiatru i stłumione szczebiotanie ptasząt.

Dosia objęła oczyma widnokrąg, podała rękę Talwoszowi.

– Bądź zdrów! – szepnęła niewyraźnym głosem. – Nie myśl o mnie.

– I pobiegła nazad ku zamkowi.

Wiedziano bardzo dobrze w Krakowie, co się w Niepołomicach działo, codzień prawie ktoś tam jechał lub ztamtąd przybywał, ale do królewnej Anny dochodziły tylko te wiadomości, które troskliwy o nią dwór jej dopuszczał.

Nikt z tych co, jak Solikowski lub biskup chełmski, jaśniej widzieli położenie, nie śmiał rozczarowywać Anny i przynosić jej wieści, któreby ją zasmucić musiały.

Wszyscy widzieli, że owo małżeństwo, którem się jeszcze łudzono, gdyby nawet możliwem było, bardzo nieszczęśliwemby być musiało.

Poznawano coraz lepiej owego księcia Andegaweńskiego, który zdala się wydawał rycerskiem panięciem, a zblizka był zepsutym chłopakiem, który sobie żartował ze wszystkiego, a sam potrzebował tylko zabawy i roztargnienia. Tych tu trudno mu było dostarczyć.

Francuzów ubywało, gdyż pobyt w Polsce stawał się dla nich coraz trudniejszym, zapominając o panu uciekali, gdy tylko mogli; z Polakami ani się rozmówić, ani zrozumieć, ni do ich obyczajów nie mógł Henryk nawyknąć.

Tęczyński, najbliższy króla, najmilszy mu może, był za szlachetnym, zanadto zacnym młodzieńcem, aby z nim mógł on przestawać na stopie zupełnego zaufania.

Z zaślepieniem i prostotą jakąś dziecinną prawie, podkomorzy króla daleko innym, lepszym sobie wyobrażał i czynił niż był w istocie.

Ile razy król się z czem niezdarnem mimowoli zdradził, Tęczyński nie brał tego na seryo, a poważniejąc zmuszał Henryka do zwrotu.

Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
01 temmuz 2020
Hacim:
470 s. 1 illüstrasyon
Telif hakkı:
Public Domain
İndirme biçimi:
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Ses
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre