Kitabı oku: «Koszyk kwiatów», sayfa 5
Rozdział XIII. Nowe cierpienia Marianny
Od śmierci ojca była Marianna ciągle smętną, zdawało się jej, jak gdyby wszystkie jej ulubione kwiatki straciły swą świeżość i kolor, jak gdyby drzewa powleczone były czarną krepą. Czas uleczył po części jej smutek, ale naszły ją znowu świeże cierpienia. We wsi od śmierci ojca zmieniły się okoliczności znakomicie. Gospodarz i jego żona zdali gospodarstwo synowi, człowiekowi dobremu, cichemu, pracowitemu; a ten pojął w małżeństwo kobietę dosyć piękną i bogatą; która przecież prócz zarozumienia i próżności nic tak wielce nie ceniła, jak pieniądze. Pycha i chciwość tak jej twarz napiętnowały, że mimo jej piękności z odrazą nań patrzeć przychodziło. Skromnie i z niechęcią oddawała teściostwu zastrzeżony wymiar żywności; choć wiedziała, że można by się im czemsiś przypodobać, tego umyślnie nie uczyniła; tysiąc nieprzyjemności im wyrządzała i każdy właśnie kąsek im rachowała. Starzy usunęli się do tylnej izdebki i żeby uniknąć swarów, nie bywali w przedniej izbie gdzie dzieci mieszkały.
Synowi nie szło też lepiej z żoną. Obchodziła się z nim po grubiańsku, a zamanąwszy przytaczała mu jej wniesiony majątek; jeżeli chciał mieć spokojną godzinę, trzeba było cierpieć i milczeć. Wymagała nawet, żeby nie odwiedzał rodziców, bo jak wyrzucała, co może to im wywlecze, i tak ciężko będzie dorobić się czego; on przeto tylko wieczorem po pracy i to ukradkiem odwiedzał rodziców. Siadali starzy zwykle smętnie na ławce, syn, gdy ich odwiedził, siadał takoż z uciśnionym sercem przy nich, a rozmowa tak wzajem udręczonych nie mogła być pokrzepiającą smutkiem skołatanego ducha.
„Tak to tak! mawiał stary. Wszyscyśmy sami sobie winni: ty, matko, dałaś się blaskiem pieniędzy, ty, synu, czerwonymi policzkami oszałamocić, a i jam nie bez winy, iżem uległ waszym przedstawieniom i prośbom. – Tak więc wszystko troje zasłużoną cierpimy karę. Trzeba nam było słuchać rady starego Jakuba, temu roztropnemu człowiekowi nie podobało się to małżeństwo, gdy o nim jeszcze za życia jego była mowa; pamiętam ja wszystkie jego słowa i widzę obecnie jak się sprawdzają. – Pamiętasz, matko, twoje własne słowa: dziesięć tysięcy złotych to piękny pieniądz. – On na to: pięknyć nie jest, bo te oto kwiaty w ogrodzie są daleko piękniejsze. Chcieliście pewnie mówić ciężki pieniądz, a to jest prawda, bo trzeba niemałej siły, żeby tyle pieniędzy unieść bez szwanku na ciele – a pewnie i na duszy, bo te skarby zwykły robić człowieka ziemskim, cieleśnikiem, jaki o duszy i Bogu zapomina. I czemuż to chcecie tyle nabyć pieniędzy? – Alboż wam to kiedy na czym zbywało? – A wszakcić i odłożyć na stronę po trosze mogliście. – Wierzcie mi, zbytek nie jest dobry dla człowieka, czyni go dumnym, i coś więcej jeszcze, bo doprowadza go do zwierzęcości. Deszcz lubo jest potrzebny dla roślin, ale jeśli go za wiele, gniją rośliny! – To są słowa Jakuba, a mnie tak w pamięci utkwiły, jak gdybym go słyszał właśnie mówiącego.”
„I ty, synu, mówiłeś raz w jego przytomności: przecież ona jest bardzo piękna dziewczyna, właśnie świeżo rozwinięta róża! – a on ci odrzekł: kwiat nie ceni się samą pięknością, łączy on z pięknością i korzyść, bo daje nam wosk i miód, co z niego zbierają pszczółki. Piękna postać bez cnoty, jest to róża z papieru, rzecz nikczemna, bez życia i zapachu, bez miodu i wosku. Tak mówił Jakub, myśmy nie chcieli słuchać, otóż nam teraz trzeba doświadczać i cierpieć. Co nam wówczas zdawało się być największym szczęściem, to nam dziś do żywa dokucza. Daj nam Boże łaskę, żeby to wszystko znieść cierpliwie, a nie potępić przy tym duszy; bo odwołać tego wszystkiego nie można.”
Marianny powodzenie było także bardzo przykre. Że starzy wprowadzili się do izdebki, przeto ona musiała z niej ustąpić; a młoda gospodyni wskazała jej pomieszczenie na górze, swarząc się z nią caluteńki dzień i przyganiając wszelkim jej postępkom, tak dalece, że oczywiście pojąć było można, iż chce jej się pozbyć z domu. Starzy sami udręczeni nie mogli jej dać żadnej pociechy. Tak przeto opuszczona sierota uznawała, iż trzeba opuścić ten bolesny przytułek, ale dokądże miała się udać? – W tak krytycznym położeniu poszła do proboszcza, a przedstawiwszy mu swoje położenie, prosiła o radę. Roztropny kapłan wysłuchawszy zażalenia Marianny, taką jej dał radę: „W takim rzeczy położeniu nie możesz na długo pozostać u twoich gospodarzy; do takich ciężkich robót, jakie na cię wkładają, nie jesteś dość silną i od młodości przyzwyczajoną; wszakże zaraz opuścić miejsce i udać się w świat na niepewne nie wypada; trzeba trochę jeszcze pocierpieć, a Boga serdecznie prosić o siłę do zniesienia tych nieludzkich prześladowań; ja tymczasem postaram się o stosowne dla ciebie miejsce, u jakiej uczciwej familii. Módl się i ufaj w Bogu, znoś cierpliwie prześladowania, a doczekasz się, że Bóg twe położenie przemieni.”
Marianna podziękowała za radę i obiecała do niej się zastosować.
Jej najmilsze na ziemi miejsce był grób jej ojca. Posadziła na nim krzak róży i mówiła sobie: „O, gdybym ja tu zawsze przebywać mogła! Łzami bym go polewała, żeby się przyjął i zakwitł.” —
Doczekała się i tego, krzaczek się zazielenił i wydał śliczne pączki.
„Miał mój ojciec prawdę – mówiła sobie – gdy mi powiadał: życie ludzkie podobne jest krzaczkowi róż; czasami jest goły i suchy, a nie widać na nim, tylko kolce; ale gdy się trochę cierpliwie poczeka, to się znajdą listki i śliczne kwiaty. – Obecnie jest dla mnie czas ciernia, ale nie traćmy nadziei, – przysłowie pewnie się ziści, cierpliwość rodzi różę!” —
Rozdział XIV. Wyrzucenie Marianny
W czasie tych rozmaitych dolegliwości, jakie ciężyły na Mariannie, nadszedł 25 lipca, rocznica imienin jej nieboszczyka ojca. Niegdyś był ten dzień dla niej dniem radości, ale dziś przy wschodzącym słońcu powitała go ze łzami. Niegdyś zwykła była w tym dniu zrobić ojcu jakąś radość, albo podarowała mu jakąś tajemnie wygotowaną ręczną pracę, – albo stawiła mu ulubione potrawy z butelką wina, lub coś podobnego; tą razą88 chciała takoż uczcić dzień imienin jego, ale czymże to okazać? – Włościanie okoliczni mieli zwyczaj w takowych dniach zdobić groby swoich lubych kwiatami, przy takich okolicznościach zwykli byli prosić ją o kwiaty, których im nigdy nie odmówiła. Przyszło jej przeto do myśli grób ojca takoż kwiatami przyozdobić. Koszyczek, który spowodował wszystkie jej cierpienia, stał na skrzyni i wpadł jej pod uwagę. Zdjęła go, a napełniwszy zielonym i rozmaitymi kwiatami, poszła do Erlenbrun godziną prędzej, niż się msza święta zwykle rozpoczynała, i stawiła go na grobie ojca. – „Otóż – mówiła w rozczuleniu – kochany ojcze, wychowałeś mię starannie, i dałeś mi niezliczone dowody twej miłości, a ja ci za to nic dać nie mogę, przynajmniej grób twój zdobię kwiatami.” – Wysłuchawszy mszy świętej, zostawiła koszyk na grobie, bo mogła być pewną, iż go nikt nie ruszy. I prawda, ludzie, spostrzegłszy koszyczek, cieszyli się owszem z pobożności córki i życzyli zmarłemu spokoju i wiecznej światłości, przykładem jej pociągnięci.
Zaraz na drugi dzień po tym, gdy ludzie gospodarza zatrudnieni byli grabieniem siana, zginęła z bielnika przy domu sztuka płótna. Gospodyni dostrzegła tego dopiero pod wieczór, a że była podejrzliwą, jak zwykle ludzie chciwi, zwróciła swe podejrzenie na Mariannę, której nie lubiła. Stary Jakub nie czynił tajemnicy z owego zginionego pierścienia, powierzył ją w zaufaniu gospodarzom; syn to wiedział, powierzył niebacznie swej złośliwej żonie, ta też łatwo rzuciła pomysł na niewinną Mariannę. Skoro więc ta wspólnie z innymi dziewkami wracała od siana, wybiegła gospodyni jak oparzona z kuchni, poczęła na Mariannę krzyczeć i wymyślać, żądając, aby natychmiast oddała skradzioną sztukę płótna.
Marianna odpowiedziała skromnie, że tego płótna nie skradła i że nie ma nawet podobieństwa, aby to uczynić mogła, ile że cały dzień z drugimi służącymi oddalona od domu, była przy sianie. Pewniej to jest, że gdy gospodyni zatrudniona była w kuchni, ktoś obcy przyszedł i płótno ukradł. – I tak też było w samej rzeczy, ale zaślepiona kobieta, nie przypuszczając żadnej zdrowej uwagi, nie ustała wymyślać, nazywając ją złodziejką itp. „Albo ja to nie wiem, jakaś ty jest? – krzyczała. – Nie wiem pewnie, żeś skradła pierścień; żeś o mało uszła szubienicy, – że cię za granicę wypędzono! – Natychmiast wynoś się z mego domu! – Pod moją strzechą nie ma miejsca dla takiej hołoty!” —
Gbur89, już i tak przytłumiony ostrością żony, przecież ośmielił się żonę uspokoić i dlatego nadmienił: „przecież jej dziś nie wypędzisz z domu, toć już noc; dajże jej przynajmniej zjeść wieczerzę, którą pracując cały dzień, zarobiła; – niech przynajmniej przenocuje.”
„Ani godziny, – krzyknęła szalona kobieta – ani minuty niech mi tu nie zawadza! – A ty, głupi chłopie, zamknij gębę, bo ci ją głownią przypiekę!” —
Gospodarz, widząc, że rozzłoszczonej swymi uwagami nie upamięta, zamilkł. Marianna zaś milczała; zebrała w białą chustę swoje rzeczy, zapewniła jeszcze raz skromnie, że złodziejstwa nie jest winną, i prosiła, aby nie broniono pożegnać się ze starymi. „A któż ci będzie tego bronił? – mówiła gospodyni drwinkując. – Idź i pożegnaj się, a lepiej byś jeszcze zrobiła, gdybyś ich z sobą zabrała, ile że śmierć nie ma widać ochoty, ciepnąć się na tę domową zawadę!” —
Oboje starcy słyszeli ten hałas i zrozumieli po większej części, a przeto zapłakali nad sobą i nad tą biedną dziewczyną; cieszyli ją jak mogli, dawszy na drogę, co mieli gotowizny, która kilka złotych wynosiła. „Idź, dobre dziewczę, z Bogiem! – mówili w końcu. Nie trać nadziei; błogosławieństwo twego ojca będzie ci niewyczerpanym skarbem; zobaczysz może nie za długo, że wyda nadobny owoc. Wspomnisz na nasze zapewnienie, gdy ci dobrze pójdzie!”
Marianna pożegnawszy się, szła z zawiniątkiem w ręku ku cmentarzowi, chciała albowiem pożegnać grób ojca, zanim oddali się z tych stron. Gdy wychodziła z boru, słyszała jak w kościele dzwoniono na Anioł Pański, a gdy stanęła na cmentarzu, była już ciemna noc. Z tym wszystkim nie przerażały ją bynajmniej tam znajdujące się groby; szła prosto ku grobowcowi ojca, klękła i modliła się czule; łza łzę potrącała. Księżyc w pełni oświecał nadobnie cmentarz, a przesyłając swe światło przez dwa przy grobie stojące świerki, oświetlił grób, widziała krzak róż i koszyk z kwiatami, który nie tknęła ręka lekkomyślna. Lekki wiatr szeptał smutne tony w gałęziach drzew i igrał swawolnie z listkami róż; zresztą było samotnie, cichutko, jak zwykle na cmentarzach bywa.
„Dobry ojcze! obyś ty jeszcze żył, żeby twoja Marianna mogła się tobie poskarżyć w swej biedzie i tak ulżyć sobie w cierpieniach! – Wszakże i tak dobrze jest, iżeś nie dożył tej nędzy, w której obecnie zostaję. Tobie już jest dobrze, nie dokucza ci żadna boleść! – O, gdybym ja też z tobą połączona była! – Jeszczem ja też w życiu moim tak nieszczęśliwą nie była, jak jestem obecnie. – Wtenczas, gdy księżyc przez kraty zaglądał do mego więzienia, żyłeś jeszcze, kochany ojcze, dziś ten księżyc oświetla twój grób! – Wówczas, gdy mię wypędzano z rodzinnej siedziby, miałam jeszcze ciebie, ojca dobrego, wiernego opiekuna, przyjaciela wiernego! – Obecnie nie mam nikogo; uboga, haniebnym splamiona podejrzeniem, wszędzie obca, od wszystkich opuszczona, niemająca żadnego przytułku. Nawet z tego miejsca, gdzie jakie takie skłonienie głowy miałam, wygnano mię złośliwie; i pociecha, która mi stąd wynikała, iż czasami mogłam popłakać sobie nad grobem ojca – wzięta mi, bo trzeba odejść w daleki i nieznany mi świat.” I znowu poczęła serdecznie płakać.
Po chwili płaczu klękła i tak się modliła: „Boże i najlepszy ojcze! spojrzyj z wysokiego nieba na biedną sierotę płaczącą na grobie ojca swego, – i zmiłuj się nad nią! – Gdzie bieda najwyższego dochodzi stopnia, tam bywa Twoja pomoc najbliższą; moja niedola nie może już być większą, serce mi właśnie pęka pod jej ciężarem; – pokaż o, dobry Ojcze, że ramię Twoje nędznych wspierające nie jest ukrócone; uświetnij Twoją dobroć we mnie, nie opuść mnie; boć już nikogo nie mam, do kogo bym się uciec mogła. – Weźm mię tam, gdzie są moi rodzice, – albo spuść kroplę pociechy do mego zmartwieniem skołatanego ducha. – Wszakże Ty upałem zwiędniałe kwiatki pokrzepiasz chłodzącą rosą, pokrzep, Ojcze, i moją duszę Twą ożywiającą łaską!” – Łzy nie pozwoliły jej więcej mówić. —
„I jakąż ja biedna dam sobie radę? – Gdzież się opuszczona podzieję? – Choćbym do którego domu wstąpiła z prośbą o nocleg, a czy mię przyjmą, jeśli powiem, dlaczego ze służby oddalona?” —
Spojrzała wokoło siebie, i spostrzegłszy mchem porosły kamień przy grobie ojca leżący, który że gdzie indziej zawadzał, pod mur cmentarza złożony, służył za ławkę – rzekła: na tym kamieniu siądę i przy ojcowskim grobie noc całą spoczywać będę; i słuszna, bo może ostatni raz przy nim jestem, niechże moja bytność będzie przedłużona. Jutro z dniem pójdę dalej, gdzie mię ręka Boska poprowadzi.”
Rozdział XV. Pomoc z Nieba
Marianna siadła na kamieniu pod murem, ocieniona gałęźmi świerków, osłoniwszy twarz chustą łzami zmoczoną. Duch jej był bardzo strapiony, a tak tkliwie się modliła, że tego opisać niepodobna. Raz westchnęła: „Mój Boże! czy to nie masz dla mnie Anioła, który by mi wskazał, dokąd się mam udać?”
Wtem zdaje się jej, iż słyszy swe imię głosem bardzo przyjemnym wyrzeczone; spojrzy i przelękniona widzi postać nadobną, właśnie Anioła, – oczy świetnią radością, twarz rumienna jak róża, głowa i szyja złotym włosem pokryte, suknia biała jak najczystszy śnieg, – stojącą przed nią w świetle srebrnym księżyca; – widzi i z drżeniem pada na kolana. „O mój Boże! – Czy to Anioła przysyłasz na moje pokrzepienie?” —
„Nie, kochana Marianno! Aniołem nie jestem, lecz człowiekiem jak ty; wszakże stawam ci na ratunek! – Bóg wysłuchał pobożne twe modły! – Przypatrz się mnie; bo podobno mię nie poznajesz!”
„Boże Wielki! – odrzekła Marianna – Hrabianka Emilia! – Jakżeś tu Pani się znalazła, na tym smutnym miejscu, w tej późnej godzinie, tyle mil od domu rodzinnego?”
Hrabianka podniosła Mariannę z ziemi, ujęła ją w swe objęcia i całowała w najrzewniejszem rozczuleniu. „Dobra Marychno! – myśmy ci wielką krzywdę wyrządzili! Owa radość, którąś mi uczyniła, podarowawszy ów piękny koszyk, była ci bardzo źle odpłacona. Ale twoja niewinność jest obecnie odkryta. O! możesz ty mnie i moim rodzicom tę krzywdę – darować? – Oto my pragniem, co tylko siły zdołają, wynagrodzić ci pokrzywdzenia! – Tylko nam wybacz kochana dzieweczko!” —
Na to odpowiedziała Marianna: „Moja dobra pani! W steku ówczesnych okoliczności, dosyć jeszcze łagodnie obeszliście się ze mną! – a przeto ani mi na myśl przyszło, żeby się na wasze postępowanie gniewać; owszem wspominałam zawsze o was z wdzięcznością. Co mię najwięcej martwiło, to była ta okoliczność, iż mieliście powód, choć i nieprawy, ale przecież powód złego o mnie sądzenia; następnie nic więcej sobie nie życzyłam, jak żeby moja niewinność wyszła kiedyś na jaw, a to życzenie oto Bóg uiścił. Niech mu za to wieczne dzięki będą!”
Hrabianka, która trzymała jeszcze Mariannę w swoich objęciach, gdy spuściwszy na dół oczy spostrzegła grób Jakuba; złożywszy pobożnie ręce mówiła: „O! ty, poczciwy starcze, który pod tą spoczywasz mogiłą, którego od mego dzieciństwa lubiłam, który zdziałałeś kosz, w którym pierwsze dni życia mojego spoczywałam; którego ostatnią, a tak źle odpłaconą ofiarą, był oto ten koszyk, co tu na grobie twoim stoi; – o, gdybyś ty jeszcze żył, aby można było za wyrządzoną ci obrazę ciebie przebłagać! Mój Boże! gdybyśmy byli z większą rozwagą działali; więcej ufali twojej z dawna doświadczonej wierności, pewnie byś tu był nie legł, lecz żył jeszcze na pociechę naszą! – Wybacz! oto ja w mym i moich rodziców imieniu ślubuję przy twym grobie, że czego tobie wynagrodzić nie możem, to twej córce w dwójnasób wynagrodzimy! – Daruj urazy!” —
„Ale, pani, mój ojciec nie miał żadnej urazy względem państwa; owszem co dzień z rana i w wieczór łączył ich w swej modlitwie tak dobrze, jak to czynił pod bytność swą w Eichburgu. Nawet błogosławił im w skonaniu, bo mówił do mnie krótko przed zgonem: „Marianno! mam to mocne przekonanie, że nasze Państwo uzna naszą niewinność i powoła cię z wygnania do siebie. – Zapewnij natenczas hrabię, hrabinę i tego anioła pannę Emilię, którą, gdy jeszcze dzieckiem była, na ręku nosiłem, że moje serce jeszcze dotąd pełne jest uszanowania i wdzięczności! Wierz pani; to są jego słowa!” —
To zapewnienie rozczuliło hrabiankę. W końcu rzekła: „Siądźmy tu sobie na tym kamieniu; bo od grobu ojca twego ciężko mi jest naraz oddalić się, ile że tu mi tak dobrze, jak w jakiej świątyni, jakby duch twego poczciwego ojca unosił się nad nami!”
Rozdział XVI. Jakim sposobem znalazła się tu hrabianka
Siadłszy z Marianną na kamieniu, poczęła mówić Emilia. „Marianno! rzecz oczywista, że Bóg jest z tobą! Bo mię tu cudownie dla twego dobra przyprowadził. Stało się to jakby z prostego i naturalnego porządku rzeczy, a przecież jest w tym coś widocznie dziwnego, boskiego.”
„Od czasu, jak się widocznie odkryła twoja niewinność, żadnej nie miałem spokojności; ty i twój ojciec ciężyliście mi na sercu. Wierz mi, niejedną gorzką łzę wylałam dla was! – Moi rodzice śledzili was wszędzie, ale nie można było nic wyśledzić. – Przed kilku dniami przyjechałam z ojcem i matką do owego tam książęcego zamku, co leży przy onej tam wsi, od dwudziestu lat niezamieszkały, tylko przez leśniczego. Mój ojciec, który, jak wiesz, jest intendentem lasów książęcych, przyjechał tu dla sprostowania granic w borach tutejszych, cały dzień dzisiejszy przepędził w borach z dwoma obcymi panami, którzy w tym samym interesie, co mój ojciec, tu przebywają. Matka moja z żonami tych panów i dorosłą jednej z nich córką zasiadły do gry, a mnie, która w grach sobie niewiele podobam, od takowej zwolnili. Po gorącym dniu nastał przyjemny wieczór, okolica tutejsza nader przyjemna, wywabiła mię na przechadzkę; szłam więc z córką leśniczego.”
„Szliśmy przez wieś, drzwi cmentarza były otwarte, grobowce pozłociło zachodzące słońce; a że od wczesnej młodości lubiłam odczytywać napisy i wiersze na pomnikach, więc weszliśmy na cmentarz. Nie uwierzysz, jak mi to jest przyjemno, gdy czytam tu, że w kwiecie wieku zmarł młodzieniec lub panna; tam jak mężczyzna lub kobieta dożyli lat sędziwych i spoczęli po trudach i pracy. Nawet wiersze, które trzeba nieraz dobrym usprawiedliwiać celem, są mi godne czytania i rozwagi. Wszystko to wzbudza we mnie tkliwe, pobożne, moralne myśli.”
„Gdyśmy już wszystkie zwiedzili grobowce, rzekła córka leśniczego: „Warto, żebym pani jeszcze coś pięknego wskazała; – grób pewnego ubogiego człowieka, który lubo nie ma ani pomnika ani napisu, który przecież nader przywiązana do ojca córka umie wybornie ozdabiać. – Spojrzyj pani na ów, pod cieniem świerków wsadzony na mogile krzak róż i ten tak gustowny koszyczek z pięknymi kwiatami.” – Spojrzę, dostrzegam i stawam jak wryta. Od razu poznaję koszyk, o którym tyle razy od twego oddalenia z Eichburga smutnie wspominałam; – a gdyby mogła się wcisnąć jeszcze jaka wątpliwość, tę zbiłaby wyrobiona na nim moja cyfra i herb rodzicielski. Dopytuję się skwapliwie o ciebie i twego ojca; a córka leśniczego zawiadomiła mię o chorobie ojca twego i smutku, jaki z jego ponosisz śmierci. Pospieszyłam natychmiast do tutejszego proboszcza, widać godnego kapłana, który tamto potwierdził i wiele dobrego o was mi napowiadał. Chciałem natychmiast udać się do ciebie, ale zanim wszystko opowiedział ksiądz proboszcz, było późno w wieczór, i nie można było życzenia wykonać. Cóż tu robić, jutro już mamy powracać; – otóż proboszcz, ułatwiając trudność, posłał po nauczyciela, aby ciebie zawezwał, iżbyś natychmiast przyszła na probostwo.”
Nauczyciel, stanąwszy przed proboszczem, oznajmił, że tak daleko chodzić nie trzeba, bo jest przy grobie ojca. Biedne dziewczę dodał – obawiać się trzeba, żeby nie nabyła jakiej choroby z ciężkiego żalu; ciągle płacze i narzeka. Już po dzwonieniu na Anioł Pański, – gdym około zegara był zatrudniony, żeby ten gruchot aby pod bytność państwa w biegu utrzymać – widziałem ją na grobie ojczystym kwilącą się.”
„Proboszcz chciał mi tu towarzyszyć; ale jam mu za to podziękowała, aby bez świadków, podług uczucia mego serca, przywitać cię. Za to prosiłam go, aby poszedł do moich rodziców, uwiadomić ich, gdzie jestem, i przysposobić na przyjęcie ciebie. – W taki to sposób zaszło moje nagłe zjawienie; koszyczek, jak nas smutnie rozłączył, tak nas znowu społem połączył, żeby nigdy się nie rozdzielić.”
„Tak jest, – mówiła Marianna, złożywszy ręce i wzniósłszy oczy w górę – to tak Bóg zrządził! – Zmiłował się nad moją nędzą, gdy żadnego nie miałam widoku. O, jakże dobrotliwym i łaskawym jest dla mnie! – Mówią, że Bóg nie posyła pod te czasy, jak niegdyś, Aniołów, ażeby byli ludziom pomocą; – ale ja wiem z doświadczenia, że posyła szlachetne dusze, pełne czucia i ludzkości, które umieją czynnie podźwignąć nędzarza, jak hrabianka Emilia. – Bóg kieruje ich krokami aż do miejsca, gdzie ich przytomność, tak pociesza jak zjawienie Anioła.”
Emilia, przerywając Mariannie, rzekła: „Jeszcze jedno powiedzieć ci powinnam, moja przyjaciółko, co w tej historii jest osobliwszym, a co mię przeraża; bo pokazuje, jak sprawiedliwość Boska ściga człeka jeszcze na tym świecie! Oto Jutka, twoja największa nieprzyjaciółka, usiłowała ciebie wyprzeć z mego serca, aby siebie tam osadzić, przeto wymyśliła owo złośliwe kłamstwo na ciebie i zdawało się, iż jej się to udało. Wszakże właśnie to kłamstwo było przyczyną, że straciła nasze zaufanie i służbę, a ty stałaś się wtenczas jeszcze droższą sercu naszemu. – Usiłowała ciebie na zawsze oddalić, już tryumfowała z twego wygnania, rzuciła ci z diabelską radością koszyk pod nogi; pewnie nie pomyślała nawet, że ten sam koszyk posłuży do wzajemnego naszego połączenia, a przecież posłużył. – Iści się tu przeto, że poczciwym żaden zły człowiek szkodzić właściwie nie może; – że wszystko, co nam źli ludzie, wyrządzą, Bóg obróci na nasze dobre; że właściwie usiłowania złośliwych na naszą zgubę, Bóg używa do naszej swobody.” —
„Ale powiedzże mi, moja luba, czemu w tak późnej dobie znajdujesz się przy grobie ojca, i czym tak szczególniej zdajesz się być zmartwioną?”'
Marianna opowiedziała hrabiance, jak haniebnie wygnaną została z domu ostatniego przytułku swego, a hrabianka zdziwiła się niemało nad tym zdarzeniem. W rzeczy samej – mówiła – już to Bóg tak zrządził, że właśnie w ten sam moment tu stanęłam, gdyś ty najsmętniejszą była, i z łzami Boga o opiekę błagała! – A wszak ci i w tej okoliczności potwierdza się, że Bóg to złe co nam nieludzkość wyrządza, na nasze dobro obraca. Złośliwa gospodyni wypędziła cię z domu i sądziła, iż cię nieszczęśliwą czyni; – a oto mimo woli popędziła cię w moję90 i moich rodziców bliskość, którzy cię dawno troskliwie szukają i z radością przyjmą.”
„Teraz czas, mówiła Emilia, żebyśmy stąd odeszli; bo moi rodzice pewnie się o mnie troszczą. Pójdźże więc, kochana Marychno, i wiedz, że cię już nie popuszczę od mego boku; jutro odjeżdżamy do dóbr rodzicielskich.” —
Marianna, która z boleścią serca wspomniała, że jej przychodzi opuścić grób ojczysty na zawsze, w łzach żegnała się z nim i trudno się mogła od niego oderwać. Hrabianka przeto wzięła ją pod ramię i rzekła: „Pójdź, kochana Marychno, weźm z sobą koszyk, a będziesz miała pamiątkę po twoim dobrym ojcu. Zamiast koszyka, którym twoja miłość ozdobiła mogiłę, stawimy mu pomnik, z którego się ty ucieszysz. – Pójdźmy, bez wątpienia, życzysz sobie wiedzieć historię owego pierścionka, tę ci w drodze opowiem.”
Prowadząc się wzajem pod ramię, szły przy łagodnym świetle księżyca ku zamkowi.