Kitabı oku: «Dlaczego zabija», sayfa 11
Rozdział dwudziesty czwarty
Talbot odszedł po swoim druzgocącym wywodzie, aby skonsultować się ze swoim zespołem. Większość funkcjonariuszy z Belmont rzucało w stronę Avery nienawistne spojrzenia lub potrząsało głowami.
– Czemu kurwa mamy się tym dzielić? To jest przestępstwo popełnione w Belmont.
Obchód terenu zajął Avery sporo czasu.
Obejrzała zwłoki z wielu różnych stron. Wszyscy ją ignorowali, ale co chwilę słyszała matki wykrzykujące coś zza bramy lub dziennikarzy zadających pytania.
W Avery poczęło kiełkować poczucie zrozumienia dla poczynań zabójcy. Zaczęło się w Lederman Park, a potem na cmentarzu – uczucie, że w jakimś wymiarze go rozumie. Wybierał miejsca ustronne, miejsca zapewniające zmarłym poszanowanie. W tym przypadku było inaczej. Chociaż dziewczynę umieszczono w parku, wśród drzew i zarośli, był to park dla dzieci, wypełniony energią, inaczej niż cmentarz lub ławka nad rzeką.
– Dlaczego właśnie tutaj? – zastanawiała się.
Pole widzenia dziewczyny również było inne: jej wzrok zwrócony był w stronę kilkorga dzieci, różnej płci i koloru skóry.
Coś się wydarzyło – pomyślała.
Co uległo zmianie?
Raport techników i koronera pozwoli jej stwierdzić, czy wystąpiły różnice w ciele lub miejscu zbrodni, ale nawet, jeśli oni nie znaleźliby niczego, Avery była pewna swoich instynktów. Rozpracowując jako adwokat przez lata wiele spraw dotyczących zabójców, a zanim byli to zabójcy, spraw powiązanych z osobami o ogólnie wątpliwej reputacji, stała się specjalistką w dziedzinie subtelnych różnic występujących w ludziach oraz miejscach zbrodni.
Osamotniona, bez nowych poszlak, za to po fatalnym poranku, otoczona tłumem protestujących, rodziców i policji z Belmont spoglądających na nią jak na nieproszonego gościa, Avery spuściła głowę i udała się w stronę samochodu.
Przybycie do A1 stanowiło zwieńczenie tego okropnego dnia, dokładnie takie, jakiego należało się spodziewać. W chwili, gdy otworzyły się drzwi windy i ukazała się w nich Avery, całe biuro zamilkło. Na twarzach wszystkich rysowało się szyderstwo. Jones pokiwał głową i skierował wzrok w innym kierunku a Thompson odwrócił się od niej plecami. Sytuację wręcz pogarszał fakt, że nie padł ani jeden złośliwy żart, ani też nie rozległ się śmiech.
Finley był przy biurku. Wykazywał nieco więcej empatii od pozostałych w wydziale, posłał jej współczujące spojrzenie i spuścił głowę.
Na wielu biurkach leżała poranna gazeta z kompromitującym artykułem na temat odwiedzin u Howarda Randalla. Na kilku ekranach widać było podobne zdjęcie Avery, płaczącej w samochodzie poza terenem więzienia.
– Black – zawołał jakiś głos. – Proszę tu przyjść.
O’Malley machał do niej ze swojego biura.
Connelly wstał.
– Nie, nie – powiedział z naciskiem O’Malley. – Ty nie. Tylko Black.
– To moja sprawa – przekonywał Connelly.
– Jeśli chcesz, aby taką pozostała, siadaj i zamknij się.
Connelly wstał wyzywająco i wypiął klatkę piersiową.
– Czy wpakowałam się w kłopoty? – spytała Avery.
– Proszę wejść – O’Malley machnął ręką i zamknął za sobą drzwi. – Dlaczego sądzi pani, że wpakowała się w kłopoty? Niech pani sama mi to powie.
– Nie wiem – odrzekła. – Poszłam spotkać się z Howardem Randallem w poszukiwaniu poszlak. Dostałam od niego jedną, cóż, niezbyt dobrą – powiązanie między dziewczętami. On coś wiedział.
O’Malley ciężko westchnął.
– Co takiego Howard Randall mógłby wiedzieć o naszej sprawie? – stwierdził. – Gość siedzi w więzieniu. Wie tyle, ile przeczyta w gazetach.
– On ma umysł zabójcy – nie ustępowała Avery. – Myśli, jak nasz sprawca.
O’Malley zmarszczył brwi.
– Stop – powiedział – proszę przestać. Proszę mnie posłuchać, Avery. Lubię panią. Widziałam niesamowite rzeczy, które pani robiła na służbie. Była pani nieustraszona, oddana, uczciwa, a przede wszystkim, mądra. Inni też to widzieli. Robią pani piekło, bo zazdroszczą i się boją. Ludzie boją się tego, czego nie rozumieją i ja też zaczynam odczuwać ten rodzaj strachu.
– Kapitanie, ale co pan…
Wstrzymał ją dłonią.
– Proszę – powiedział, bardzo spokojnie, nieomal rozdarty – pozwolić mi skończyć. Ta sprawa jest poważna. Poważniejsza niż myślałem. Mamy zwłoki w trzech różnych hrabstwach, żadnych dalszych poszlak, za to tłumy wzburzonych ludzi. Jest pani w transie, Avery. Widzę to. Widzę to nawet teraz. Ta sprawa panią pochłania. Bardzo pani chce znaleźć tego gościa, tak bardzo, że popełnia pani naprawdę głupie błędy na miarę debiutanta.
Podniósł w górę palec.
– Po pierwsze – powiedział – dziś rano, w Cambridge, naszła pani osobę cywilną.
– Miałam powód, by sądzić…
– Nie obchodzi mnie, co pani sądziła – wrzasnął. – Zaczepiła pani mężczyznę w galerii sztuki, mógłbym dodać, że człowieka z doskonałymi koneksjami, człowieka, który z uwagi na swoją przeszłość, przechodził już setki razy przez piekło. Po pani wyjściu gość się załamał. Próbował popełnić samobójstwo w łazience. Jego szef musiał wyważyć drzwi. Wezwano karetkę. Później do mnie zadzwonił, zadzwonił do szefa, zadzwonił od burmistrza. Wie pani, co powiedział? Ano powiedział, że pozwalamy psycholce prowadzić tę sprawę. Na szczęście nie wniósł oskarżeń. Jeszcze!
– Samobójstwo?
Avery opuściła głowę. Przypomniała sobie palący wzrok Wilsona Kyle’a i jego żarliwą mowę o historii Langa.
– To była pomyłka – powiedziała. – Nie chciałam do tego doprowadzić.
– Po drugie – ciągnął O’Malley i podniósł w górę dwa palce. – Trafiła pani do gazet. Cóż, wiem, że to nie pani wina. Przez większość czasu zachowuje się pani tak, jakby była jedyną osobą we wszechświecie. Aż się zastanawiam, jak jest pani w stanie cokolwiek zobaczyć, ale jest pani w stanie. Nie zauważyła pani, natomiast wszystkich tych krwiożerczych paparazzi, żądnych sensacji pani kosztem. Jakoś przyjąłem zdjęcie z parku. Nie jestem jednak w stanie przyjąć zdjęcia z więzienia. Udała się pani na spotkanie z najbardziej znanym, seryjnym mordercą w historii Bostonu, z człowiekiem, którego pani wypuściła na wolność, człowiekiem, który zabił ponownie na pani konto, ale nie przyszło pani do głowy, aby skonsultować się w takiej sprawie? Lub przynajmniej dać mi jakoś znać, abym miał szansę powiedzieć, że pani zupełnie odbiło?
– Potrzebowałam szerszego spojrzenia.
– Trzeba było zwrócić się do mnie lub do Connely’ego lub kogokolwiek innego związanego ze sprawą. A nie tak po prostu iść do więzienia federalnego, aby nakryć jakiegoś świra. No Jezu! Czy nie czyta pani gazet? Zrobili z wydziału bandę debili, którzy potrafią zdobyć poszlaki jedynie od świra. Niedobrze, Avery, bardzo niedobrze.
– Kapitanie, ale ja…
– Po trzecie – powiedział i podniósł w górę trzy palce – pani koledzy się buntują. Thompson i Jones skarżą się na ten pomysł z monitoringiem.
– Wczoraj zmarnowali cały dzień.
O’Malley podniósł rękę.
– Connelly nie będzie nawet z panią rozmawiać…
– To nie moja wina!
– Nie wiem, co zrobiła pani z Finleyem – powiedział zdumiony – ale on urabia się po łokcie i jest szczerze poirytowany tym wszystkim.
Nagle do Avery doszło dokąd zmierza ta cała rozmowa.
– Poirytowany czym wszystkim? – zapytała.
– Może zbyt rychło panią awansowałem – wymamrotał O’Malley do siebie.
– Chwileczkę, kapitanie.
Potrząsnął głową i zrobił minę.
– Proszę już nic nie mówić, Avery. Nic. Dobra? Szef żyć mi nie daje. Burmistrz jest wkurzony. Otrzymuję skargi chuj wie od kogo, a wszystkie są na panią. Ale tak poważnie, najgorsze ze wszystkiego jest jednak to – powiedział z prawdziwym smutkiem w oczach – najgorsze jest to, że tutaj wcale nie chodzi ani o panią, ani o ten cały nieistotny burdel. W ciągu tygodnia zginęły trzy dziewczyny. Trzy trupy, Avery. I żadnych poszlak. I żadnego śladu. Prawda?
Oczami wyobraźni Avery zobaczyła przez moment teatralny piruet i ukłon zabójcy w kamerze parkingu.
– Znajdę go – powiedziała. – Przysięgam.
– Nie gdy ja dowodzę – odparł O’Malley. – Zdejmuję panią ze sprawy. Ze skutkiem natychmiastowym. Na pani miejsce wchodzi Connelly.
– Kapitanie …
– Ani słowa więcej, Black. Ani słowa więcej, bo teraz jeszcze trzymam nerwy na wodzy, prawda? Panuję nad sobą, bo to też na mnie działa, ale jeśli pani mnie zmusi, naprawdę się zdenerwuję przez to całe ciśnienie, pod którym działam w związku z tą sprawą. Pani wylatuje. W ciągu kolejnej godziny na biurku Connelly’ego ma wylądować wszystko, co pani znalazła. Wszelkie informacje dotyczące ostatniego miejsca zbrodni w Belmont. W jakim punkcie jesteśmy? Gdzie jest ciało? Nie, nie chcę, aby mi to pani teraz mówiła. Chcę to mieć na piśmie wraz z wszelkimi poszlakami, które pani bada, ze wszystkim. Proszę niczego nie pomijać. Zrozumiano? A potem może pani iść. Proszę się zwolnić na resztę dnia. Wrócić w poniedziałek, a wówczas pogadamy, co dalej. Muszę to wszystko przemyśleć przez weekend.
– Wylatuję ze sprawy – rzekła.
– Wylatuje pani.
– Na dobre?
– Na dobre – przytaknął.
– A czy nadal jestem w wydziale zabójstw?
O’Malley nie odpowiedział.
Rozdział dwudziesty piąty
Avery nie miała dokąd pójść. Ulubione miejsce – strzelnica – było przeznaczone dla policjantów, a ona nie czuła się już policjantką. Jej dom był ciemny i pusty. Wiedziała, że jeśli pójdzie do domu, to zakopie się w łóżku i pozostanie w nim przez wiele dni.
Miejscowy pub, tuż za rogiem jej domu, był otwarty.
I tak zaczął się poranek.
– Szkocką – powiedziała. – Tylko dobrą.
– Dobrej tu nie brakuje – zapewnił ją barman.
Avery nie rozpoznała go. Do baru chodziła tylko wieczorami.
– Ale teraz już nie – pomyślała z desperacką obojętnością. – Teraz stałam się pijaczką, która pije za dnia.
– Lagavulin! – krzyknęła i walnęła w kontuar.
Oprócz niej o tej godzinie było w barze tylko kilka osób, wszyscy miejscowi, dwóch starszych mężczyzn, którzy sprawiali wrażenie osób zajmujących się piciem zawodowo.
– Jeszcze raz! – zawołała Avery.
Po czterech kolejkach była zawiana.
Ku jej zaskoczeniu, stan lekkiego upojenia spowodował, że przeszłość znów do niej powróciła. Po tym, jak Howard Randall zabił ponownie, gdy dzięki genialnej obronie przez Avery trafił na wolność, przez wiele tygodni topiła smutki w alkoholu. Pamiętała tylko samotne noce w ciemnym pokoju, kaca oraz niekończące się wiadomości w mediach, które w kółko międliły to samo.
Spojrzała na siebie, na swoją rękę i na ubranie, a potem na ludzi w barze.
– Zobacz, jak nisko upadłaś – pomyślała. – Teraz nie jesteś już nawet policjantką. Jesteś nikim.
Przed oczami pojawiła się twarz jej ojca, który się śmiał:
– Myślisz, że jesteś nie wiadomo kim – rzekł do niej kiedyś z bronią skierowaną w jej skroń. – Nie jesteś. Ja cię powołałem do życia, ja mogę ci to życie odebrać.
Avery powlokła się do domu.
Zdjęcia zabójcy zlały się z trasami samochodu, jej ojcem, Howardem Randallem. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, zanim urwał jej się film, był własny szloch.
* * *
Pozostałą część dnia Avery spędziła w łóżku, z zaciągniętymi zasłonami. Po południu i wieczorem od czasu do czasu wstawała, aby się nawodnić, wypić piwo lub napchać się jakimiś resztkami z lodówki, a potem znów szła do pokoju i zasypiała.
W sobotę, o dziesiątej rano, zadzwonił telefon.
Na ekranie wyświetliło się, że dzwoni Rose.
Avery odebrała, rozespana i na wpół przytomna.
– Cześć.
Głos po drugiej stronie brzmiał twardo i nieustępliwie.
– Brzmisz, jakbyś spała. Zbudziłam cię?
– Nie, nie – powiedziała Avery i usiadła, aby zetrzeć ślinę z podbródka. – Już wstałam.
– Nie odpowiedziałaś na mojego maila.
– Jakiego maila?
– Odpowiedź na twojego. Powiedziałam: “Tak” na propozycję lunchu. Czy nadal jesteśmy umówione?
Chwilę to trwało, zanim Avery zrozumiała, o co jej chodzi. W końcu przypomniała sobie, że w przypływie ekscytacji faktem, iż – jak jej się wydawało – jest o krok od schwytania zabójcy, wysłała Rose wiadomość. Ale obecnie, na kacu, ze statusem pariasa w pracy, niepewna nawet tego, czy zajmuje swoje stanowisko, z niechęcią przyjmowała myśl, że będzie musiała się ubrać, umalować i, mimo własnego nieszczęścia, udawać kochającą matkę przed separującą się od niej córką.
– Tak – odrzekła. – Oczywiście, nie mogę się doczekać.
– Jesteś pewna? Brzmisz okropnie.
– Mam się świetnie. Świetnie, kochanie. O dwunastej, tak?
– To się widzimy.
I rozłączyła się.
– Rose – pomyślała Avery z westchnieniem.
Były sobie obce. Avery nigdy się do tego przed nikim nie przyznała, ale karmienie Rose i próby bycia matką stanowiły dla niej koszmar. Piękna wydawała się wówczas idea macierzyństwa: nowe życie, cud narodzin, możliwość uratowania związku z Jackiem dzięki Rose. W praktyce, przekonała się jednak, że jest to wyczerpujące, niewdzięczne zajęcie i kolejny powód do zmagań z Jackiem. Przy każdej możliwej okazji Avery wynajmowała opiekunkę, oddawała Rose do żłobka czy przedszkola lub przekazywała ją byłemu już mężowi. Praca była jej jedyną ucieczką.
– Byłam taką złą matką – pomyślała.
– Nie – próbowała sobie przypomnieć. – Nie wszystko było złe.
Szczerze kochała Rose.
Miała mnóstwo wspaniałych wspomnień. Czasami razem się wygłupiały i przebierały. Avery uczyła ją chodzenia na wysokich obcasach. Były przytulania, i łzy, i filmy oglądane późną nocą, i lody.
Teraz wszystko wydawało się tak bardzo odległe.
Od lat były rozdzielone.
Po sprawie Howarda Randalla Jack wystąpił do sądu o opiekę, którą mu przyznano. Stwierdził, że Avery nie nadaje się na matkę, co uzasadnił licznymi argumentami, w tym zdjęciami zrobionymi, gdy Rose zaczęła się okaleczać, oraz smsami i e-mailami do matki, które pozostały bez odpowiedzi.
– Kiedy ostatnio się z nią widziałam? – zastanawiała się Avery.
– Na Boże Narodzenie – pomyślała. – Nie, kilka miesięcy temu. Minęłam ją na ulicy. Nie widziałam jej tak długo, że praktycznie przestałam ją poznawać.
Teraz Avery chciała być matką, prawdziwą matką. Chciała być kimś, do kogo Avery dzwoni po poradę, u której nocuje i do której przychodzi objadać się lodami.
Avery zawsze blokował ból, niekończący się ból serca i żołądka z powodu tego, co zrobiła w przeszłości oraz tego, co musiała zrobić, aby się zrehabilitować jako detektyw. To był pożerający ją, gigantyczny, ciemny potwór, który domagał się pożywki.
Nie ma sprawiedliwości.
Avery wzięła się w garść.
W dżinsach, T-shircie oraz brązowej bluzie spojrzała na swoje odbicie w lustrze.
– Za mocny makijaż – pomyślała. – Wyglądasz na zmęczoną. Przygnębioną. Skacowaną.
Radosny uśmiech nie zdołał ukryć jej wewnętrznych rozterek.
– Pieprzyć to – powiedziała.
Restauracja Jake’s Place przy Harrison Avenue była ciemną, przepastną placówką z purpurowymi boksami, w których ludzie mogli zjeść dobry posiłek, zachowując przy tym anonimowość. Przy różnych okazjach Avery widywała tam gwiazdy filmowe i celebrytów. Rose wybrała je po raz pierwszy w trakcie sporu o opiekę nad nią. Chociaż Avery była przekonana, że powodem była niechęć Rose do tego, aby ktoś zobaczył ją z własną matką, miejsce stało się łączącym je ogniwem i jedynym lokalem, w którym w ogóle się spotykały po wielu miesiącach niewidzenia.
Rose przyszła wcześniej, siedziała już w boksie z dala od innych klientów.
W wielu aspektach była klonem Avery z młodości: niebieskie oczy, jasnobrązowe włosy, rysy modelki i doskonały gust jeśli chodzi o ubrania. Miała na sobie bluzkę z krótkimi rękawami, które eksponowały jej szczupłe ramiona. W jej lewym nozdrzu znajdował się mały kolczyk z diamentem. Zachowując idealną postawę i kontrolowane spojrzenie, obowiązkowo się uśmiechnęła, a następnie jej twarz przybrała wyraz pusty i nieodgadniony.
– Cześć – powiedziała Avery.
– Cześć – padła lakoniczna odpowiedź.
Avery nachyliła się w nienaturalnym uścisku, który nie został odwzajemniony.
– Podoba mi się ten kolczyk w nosie – powiedziała.
– Myślałam, że nie znosisz kolczyków do nosa.
– Ładnie na tobie wygląda.
– Twój e-mail mnie zaskoczył – rzekła Rose. – Nie kontaktujesz się ze mną zbyt często.
– To nieprawda.
– Cofam to – zastanawiała się Rose. – Kontaktujesz się ze mną tylko wówczas, gdy wszystko świetnie idzie, ale z tego, co czytałam w gazetach i tego, co sama widzę – powiedziała, obserwując ją przymrużonymi oczami – tak nie jest.
– Bardzo dziękuję.
Avery, która, w ciągu roku widywała córkę od przypadku do przypadku, Rose wydawała się dużo starsza i dojrzalsza, jak na swoje szesnaście lat. Wcześniejsze przyjęcie na uczelnię. Pełne stypendium w Brandeis. Pracowała nawet jako niania u rodziny mieszkającej koło jej domu
– Co u taty? – spytała Avery.
Przyjście kelnera przerwało wymianę zdań.
– Witam – powiedział. – Nazywam się Pete. Jestem nowy, z góry przepraszam za wpadki. Czy mogę przynieść coś do picia?
– Tylko wodę – powiedziała Rose.
– Dla mnie też.
– Oczywiście, tutaj są karty. Wrócę za chwilę, aby przyjąć zamówienie.
– Dziękuję – rzekła Avery.
– Czemu zawsze pytasz o tatę? – warknęła Rose, gdy zostały same.
– Z ciekawości.
– Jeśli jesteś taka ciekawa, to dlaczego sama do niego nie zadzwonisz?
– Rose…
– Przepraszam – powiedziała. – Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Wiesz co? Ja nawet nie wiem, dlaczego tu jestem – lamentowała. – A tak szczerze, mamo. Nie wiem, dlaczego ty chcesz, żebym tutaj była.
– A to co ma znaczyć?
– Chodzę do terapeutki – odrzekła Rose.
– Naprawdę? To świetnie.
– Twierdzi, że jesteś podłożem mnóstwa moich problemów.
– Na przykład?
– Na przykład to, że nas zostawiłaś.
– Rose, ja nie…
– Zaraz – kontynuowała Rose – proszę. Daj mi skończyć, dobrze? Przekazałaś opiekę tacie i zniknęłaś. Czy zdajesz sobie sprawę, jak to mnie zniszczyło?
– W pewnym stopniu…
– Nie. Przedtem, zanim to wszystko się wydarzyło, byłam lubiana. A potem, w jeden dzień, stałam się dziewczyną, od której należy się trzymać z daleka. Ludzie się ze mnie naśmiewali. Nazywali mnie morderczynią, bo moja mama wypuściła na wolność zabójcę. A ja, oczywiście nie mogłam z tobą porozmawiać, ze swoją własną matką!!! To wtedy potrzebowałam cię z powrotem. Tak naprawdę, ale ty wówczas praktycznie mnie odrzuciłaś. Nie chciałaś ze mną rozmawiać, nie chciałaś rozmawiać o sprawie. Czy zdajesz sobie sprawę, że wszystkiego, co wiem o tobie od tamtego momentu, dowiedziałam się z gazet?
– Rose …
– A na domiar złego, nie było, oczywiście, pieniędzy – Rose zaśmiała się i machnęła dłonią. – Gdy straciłaś pracę, byliśmy spłukani. Nigdy o tym nie pomyślałaś, co? Z pani adwokat-gwiazdy stałaś się policjantką. Świetny ruch, mamo?
– Musiałam to zrobić – odcięła się Avery.
– Nie mieliśmy niczego – ciągnęła Rose. – Nie można tak po prostu rozpoczynać nowej kariery zawodowej w środku życia. Musieliśmy zmienić mieszkanie. Czy ty kiedykolwiek o tym pomyślałaś? Jak to wpłynie na nas?
Avery cofnęła się na krześle.
– Czy dlatego tutaj przyszłaś? Żeby na mnie krzyczeć?
– Dlaczego ty w ogóle chciałaś tu przyjść, mamo?
– Chciałam nawiązać z tobą kontakt, zobaczyć, jak się miewasz, porozmawiać i spróbować jakoś to wszystko naprawić.
– Nic takiego się nie wydarzy, jeśli jakoś nie dojdziemy do porozumienia, a ja na razie nie jestem w stanie. Po prostu nie jestem.
Rose potrząsnęła głową i spojrzała w sufit.
– Wiesz? Przez lata uważałam cię za supergwiazdę. Niewiarygodna osobowość, świetna praca, mieszkaliśmy w fantastycznym domu, czułam, że – ojej, mam niesamowitą mamę. I nagle to wszystko się rozpadło. Wszystko odeszło w nicość – dom, praca i ty – przede wszystkim ty.
– Życie mi się zawaliło – powiedziała Avery. – Załamałam się.
– Ja byłam twoją córką – poskarżyła się Rose. – Też w tym byłam. A ty mnie zignorowałaś.
– Teraz tu jestem – odparła Avery. – Jestem tu i teraz.
Wrócił kelner.
– A więc moje panie! Co będziemy zamawiać?
W tym samym momencie Avery i Rose krzyknęły:
– Jeszcze nie!
– Ojej, no dobrze. Proszę na mnie kiwnąć, gdy będą panie gotowe.
Żadna nie odpowiedziała.
Kelner wycofał się i odszedł.
Rose potarła twarz.
– Za wcześnie – stwierdziła. – Przepraszam, mamo. Jednak to za wcześnie. Pytałaś, dlaczego chciałam tu przyjść? Sądziłam, że jestem gotowa. No, nie jestem.
Wysunęła się z krzesła i wstała.
– Rose, proszę cię. Siadaj. Dopiero co przyszłyśmy. Tęsknię za tobą. Chcę porozmawiać.
– To nie chodzi o ciebie, mamo. Nigdy nie chodziło o ciebie. Czy możesz to zrozumieć?
– Daj mi szansę – poprosiła Avery. – Zacznijmy wszystko od początku.
Rose potrząsnęła głową.
– Nie jestem gotowa. Przykro mi. Wydawało mi się, że jestem, ale nie.
I odeszła.
– Rose! Rose!?