Kitabı oku: «Dlaczego zabija», sayfa 12
Rozdział dwudziesty szósty
Przez dłuższy czas Avery pozostała w boksie w restauracji sama. Zamówiła jajka na toście, sałatkę i filiżankę kawy i po prostu siedziała, rozmyślając nad wszystkim, co zostało powiedziane.
– Moja córka mnie nienawidzi – uzmysłowiła sobie.
Czuła większą depresję niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich lat, chciała się wczołgać do jakiejś dziury i tam umrzeć. Zamiast tego jednak zapłaciła rachunek i wyszła.
Wzdrygnęła się na widok światła słonecznego.
– Dlaczego nie może dzisiaj padać? – pomyślała.
Ludzie przemykali ulicami. Samochody mijały ją w pędzie. Stała samotnie w tym całym ruchu niczym duch, jeszcze nie martwa, ale już nie do końca żywa.
– Tego właśnie chce zabójca – pomyślała. – Siedzi ci w głowie. Naśmiewa się z ciebie. Jak Howard. Dokładnie tak, jak Howard.
Avery wróciła do samochodu i odjechała.
Nie zastanawiając się świadomie nad tym, dokąd chce się udać, stwierdziła, że skieruje się na południe, w stronę więzienia. W myślach pojawiały jej się ciała trzech zabitych dziewcząt, podobnie jak zabójca, i samochód, i trasy, i jakiś dom, dom, w którym, jak sobie wyobrażała, on mógłby mieszkać. Niewielki, ukryty wśród drzew, z niewypielęgnowanym trawnikiem, jako że on miał lepsze zajęcia od koszenia trawy. Po kolei musiała odrzucić każdego z podejrzanych.
Potrzebowała zacząć wszystko od nowa. Potrzebowała nowej perspektywy.
Parking więzienny był taki, jakim go zapamiętała. Wejście do środka również. Strażnicy szeptali za jej plecami i pokazywali ją palcami. Kobieta za bramką zbeształa ją za to, że przychodzi nieumówiona.
– Powiedział, że wiedział, że pani wróci – zaśmiał się strażnik. – Co z wami, zakochaliście się w sobie, czy co? Chyba jednak powinno się wierzyć we wszystko, co można przeczytać w gazetach.
Nie było żadnego powodu do powrotu. Nie wierzyła już, że on jej pomoże lub że mógłby pomóc, nie po jej fatalnym w skutkach nalocie na “Art for Life”. Zrozumiała, że on lubił się po prostu zabawić. Natomiast Avery nie była w nastroju do zabawy. Nie miała już niczego do ukrycia, żadnego miejsca, do którego mogłaby się udać i z jakiegoś niesamowitego powodu – w tym momencie – Howard Randall wydał się jedynym prawdziwym przyjacielem, jaki jej pozostał na świecie.
Howard siedział w sali widzeń w piwnicy, tak jak poprzednio, tylko teraz się nie uśmiechał, sprawiał wrażenie zatroskanego.
– Dzisiaj wygląda pani inaczej, niż zwykle, Avery. Czy wszystko w porządku?
Avery zaśmiała się.
Gdyby miała papierosa wyciągnęłaby go i zaczęła palić. Nie paliła od czasu, gdy była dzieckiem, ale tak się czuła: pełna brawury, nietykalna.
Usiadła i oparła łokcie na stoliku.
– Pańska ostatnia wskazówka była do niczego – powiedziała. – Artysta? Czy chodziło panu o Johna Langa?
– Nie wiem, o kim pani mówi?
– Bzdura!
Uśmiechnęła się uśmiechem pełnym agresji.
– Pan się mną zabawił – rzekła. – Niezły ruch. Czy chodziło o to, żeby odbyć podróż sentymentalną, po to by pan mógł popatrzeć sobie jak tonę we łzach?
– Pani ból nie przynosi mi ulgi – wyznał szczerze.
– Kurwa! – wrzasnęła. – Teraz pan się mną bawi. Powiedział mi pan, że to jest artysta. Praktycznie podał mi pan go na tacy.
– Pani zabójca jest artystą – powiedział. – Prawdziwym artystą.
– A to co ma oznaczać?
– Jest bardzo dumny ze swojej twórczości. To nie jest przypadkowy morderca. Żaden tam rzeźnik. Kieruje się celem wyższym. Te dziewczęta coś dla niego znaczą. Zna je, osobiście, a w zamian za życie daje im nieśmiertelność, w sztuce.
– Skąd pan to może wiedzieć?
Howard pochylił się do przodu.
– Nigdy nie spytała mnie pani, jak ja wybieram swoje ofiary – odparł – lub dlaczego zostały ustawione w określonych pozycjach.
Jako obrońca Howarda, Avery spenetrowała każdą możliwą drogę prowadzącą do jego uniewinnienia. Jedna z nich polegała na tym, aby wczuć się w sposób myślenia sprawcy oraz zrozumieć powody, dla których popełnił tak potworne czyny. To pozwalało jej skutecznie oddzielić Howarda od morderstwa, na podstawie historii jego życia.
– Chodziło o rozliczenie osób, które w prawdziwym życiu zachowują się, jak martwe – powiedziała. – Wybierał pan swoich najlepszych studentów, oskarżał ich o jakąś zbrodnię przeciw ludzkości, a następnie ćwiartował i umieszczał ich szczątki na ziemi tak, aby wyglądały jak wiele osób, które próbują umknąć z podziemnego świata.
– Nie – warknął Howard.
Odchylił się na krześle.
– Czym jest życie? – zapytał natarczywie. – Co ono znaczy? Dlaczego tu jesteśmy?
– A co to ma do rzeczy?
– Wszystko – wykrzyknął i rąbnął w stół.
Strażnik zerknął przez wizjer.
– Wszystko gra?
– Tak, Thomas – odparł Howard. – Trochę mnie tylko poniosło.
Strażnik odszedł.
– Życie jest krótkie – próbował wyjaśnić Howard – i cykliczne. Żyjemy i umieramy, i znowu, i znowu, i znowu, w nieprzerwanym cyklu we wszechświecie. Sposób, w jaki żyjemy – w tym życiu – wpływa na to, jakimi się odradzamy, cała ta nasza energia i nasz świat. Moje ofiary zostały wybrane, ponieważ miały skazy, konkretne skazy, których w tym życiu nie skorygowałyby nigdy. Dlatego im pomagałem, aby mogły odnosić sukcesy w kolejnym.
– Czy tak uzasadnia pan swoje czyny?
– Świat jest takim, jakim go czynimy, Avery. Wszystko, czego pragniemy, może stać się nasze. Moje działania opierają się na moich przekonaniach. Jak uzasadniasz swoje działania?
– Staram się zrehabilitować za swoją przeszłość. Robię to każdego dnia.
Westchnął i potrząsnął głową, sprawiał wrażenie, jakby miał się za chwilę zaczerwienić, jak mężczyzna, który w końcu, ku własnemu zaskoczeniu, znalazł kobietę swoich marzeń.
– Pani jest taka wyjątkowa – wybuchnął – tak bardzo wyjątkowa. Wiedziałem to od chwili, gdy panią zobaczyłem. I twarda, i inteligentna, i z poczuciem humoru, ale przy tym ze skazą, złamana własną przeszłością. Mogę pani pomóc to naprawić, Avery. Proszę mi na to pozwolić. Wciąż mamy czas. Czy nie chce pani być wolna, szczęśliwa?
– Chcę odzyskać córkę – pomyślała.
– Chcę odnaleźć zabójcę – powiedziała na głos.
Howard rozluźnił się i pochylił do przodu, czujny jak jastrząb.
– Jak się pani czuła, gdy ojciec zamordował pańską matkę?
Avery zesztywniała.
– A skąd on o tym wie? – zastanawiała się. – O wszystkim pisali w gazetach – przypomniała sobie. – To są informacje publiczne. Każdy ma do nich dostęp.
– Znów chce się pan grzebać w mojej przeszłości? – powiedziała. – Skłonić mnie do płaczu? Nie dziś. Już jestem na dnie. Nie mam gdzie się udać.
– Świetnie – skwitował. – Teraz może się pani podnieść.
Dzień śmierci matki zapisał się w najdrobniejszych szczegółach w pamięci Avery.
To się wydarzyło przed domem. Wróciła ze szkoły i usłyszała strzał. Miała wówczas dziesięć lat. Jeden wystrzał, cisza, a potem kolejny. Bieg do lasu, gdzie zobaczyła ojca, stojącego nad ciałem matki, z bronią w ręku.
– Idź, przynieś mi łopatę – powiedział.
– Nic nie czułam – wyznała Avery Howardowi. – Moja matka była pijaczką, w ogóle jej nie obchodziłam. Dała jasno do zrozumienia, że pojawiłam się przez pomyłkę. Gdy umarła nie czułam niczego.
– A jaką jest pani matką?
Pęknięcie. Avery czuła pęknięcie w pustej, samotnej skorupie swojej egzystencji. I chociaż była pusta i wyczerpana, zaczęła sobie uświadamiać, że nadal można ją zranić.
– Nie chcę rozmawiać o Rose.
Brwi Howarda zmarszczyły się, tworząc głęboką bruzdę.
– Acha – odrzekł. – Rozumiem.
Spojrzał sufit, pomyślał o czymś innym i znów zwrócił się do niej.
– Pani zabójca zna te dziewczyny – stwierdził. – Co je wszystkie łączy?
Avery potrząsnęła głową.
– Na razie trzecia dziewczyna stanowi tajemnicę – odparła. – Pierwsze dwie to studentki, obie w stowarzyszeniach. Jedna na ostatnim roku, jedna na trzecim, zatem nie ma związku.
– Nie – wyszeptał.
– Co?
– Nie – powiedział ponownie. – Myli się pani.
– Co do czego?
Rozczarowanie zgasiło blask jego spojrzenia.
– Czy słyszała pani kiedyś opowieść o chłopcu i motylu? – spytał. – Gdy gąsienica przepoczwarza się w motyla, motyl używa ciała i skrzydeł, aby uwolnić się z kokonu. To trudne i czasochłonne zadanie, ale motyl walczy i pracuje, buduje mięśnie, zyskuje siłę, a gdy w końcu się wyswobodzi, jest w stanie ulecieć w powietrze i z łatwością zdobywać pokarm, aby przeżyć. Jednak pewnego dnia, chłopiec, który hodował gąsienice jako zwierzątka domowe, zauważył, że jeden z kokonów trzęsie się i porusza. Zrobiło mu się żal wykluwającej się istotki i zapragnął jej pomóc, aby nie musiała aż tak bardzo cierpieć. Poprosił matkę, aby wykonała w kokonie małe nacięcie i pomogła zwierzęciu się wyzwolić. Ale ten prosty gest, zrodzony z miłości i troski, pozbawił motyla jego siły. Gdy ten w końcu się wyłonił – zbyt szybko – jego ciało i członki nie były jeszcze wystarczająco silne by polować czy latać. Zmarł w ciągu kilku dni.
– Co to wszystko ma znaczyć? – spytała Avery. – Jestem motylem czy chłopcem?
Howard nie odpowiedział.
Zwiesił głowę i tkwił w milczeniu, nawet wówczas, gdy Avery wciąż pytała, potem krzyczała, a następnie uderzyła w stół, domagając się odpowiedzi.
Rozdział dwudziesty siódmy
Była wstrząśnięta.
Avery była mocno wstrząśnięta spotkaniem z Howardem, wściekła i wstrząśnięta.
– O co mu chodziło? – zastanawiała się. – Wszystko, co powiedziałam, było faktem. Obie studiowały, obie w stowarzyszeniach. Jedna na ostatnim roku. Jedna na trzecim. Co tu jest nie tak?
– Aaaa! – krzyknęła w myślach.
Na ulicach tłoczyli się ludzie i samochody. Była sobota, Avery została oficjalnie odsunięta od sprawy. Nie chciała jednak zabijać czasu. Chciała działać.
– Zacznij od początku – pomyślała. – Od punktu wyjścia.
Gdy dojechała do Lederman Park, było tam mnóstwo biegaczy i osób z psami. Na boisku do baseballa, tuż nad rzeką, toczył się mecz softballa pomiędzy męskimi drużynami w strojach czerwonych i niebieskich.
Avery zaparkowała samochód i udała się do ławki, na której znaleziono Cindy Jenkins. Obraz zwłok ostro wrył jej się w pamięć – poza, lekki uśmiech, spojrzenie w kierunku kina.
– Chciał zabijać trójkami – pomyślała. – Ale to uległo zmianie. Dlaczego to uległo zmianie? Nic, co dotyczyło tych trzech ciał, nie sprawiało wrażenia bardzo odmiennego. Ze wszystkimi obszedł się troskliwie i, z wyjątkiem ostatniego ciała, wszystkie spoglądały na trójki – trzy zakochane kobiety, trzy dziewczyny z czasów drugiej wojny światowej.
– Jaki to ma związek – zastanawiała się.
Usiadła, nie tam, gdzie umieszczono Cindy, ale po przeciwnej stronie ławki i przeszukiwała telefon pod kątem wszelkich informacji na temat liczby trzy: w większości religii była to liczba magiczna. W języku chińskim brzmi podobnie do słowa: “żywy”. Była to pierwsza liczba oznaczająca “wszystko”. Noe miał trzech synów. Trójca to trzy. Trzy. Trzy. Trzy.
Avery odłożyła telefon.
– Chciałeś zabić trzy osoby – pomyślała. – W trójce mieści się moc. Ale potem coś się zmieniło. Co się zmieniło? Co sprawiło, że chciałeś zabić więcej?
Po spotkaniu z Howardem Avery zaczęła sądzić, że zabójca odwoływał się do jakiegoś systemu wyższych przekonań, może bóstwa jakiejś religii, może jakiegoś własnego boga. Boga, który potrzebował młodych dziewcząt.
– Dlaczego? – pomyślała Avery. – Dlaczego potrzebujesz młodych dziewcząt?
Obie studiowały. Obie uczestniczyły w stowarzyszeniach studentek. Jedna na ostatnim roku. Jedna na trzecim.
– Nie – powiedział Howard.
Pojechała na cmentarz Auburn.
Stojąc w miejscu, w którym umieszczono Tabithę Mitchell i patrząc na wskroś wielkiego cmentarza, Avery czuła się, jakby przebywała w jakimś surrealistycznym świecie, który nie stanowił w pełni jej świata. Jazda do Lederman Park. Jazda na cmentarz. Były kojące, pełne spokoju. On przeżyłby to samo. Żadnych lęków. Żadnego przejmowania się, że ktoś go złapie. Po prostu kolejny, piękny dzień.
Plac zabaw dla dzieci Stony Brook w Belmont był epicentrum aktywności. Avery zdumiało, że miejsce zbrodni zostało już wyczyszczone. Wszędzie można było zobaczyć dzieci w wieku od osesków po ośmiolatki. Starsze przebiegały przez rozpylacze wody i wspinały się na drewniany zamek. Matki nawoływały i goniły swoje dzieci. Te płakały z powodu nabitych guzów. Niektóre z matek i opiekunek obrzucały Avery takim spojrzeniem, jakby ją znały lub usiłowały skojarzyć jej twarz.
Skierowała się do wejścia do zamku, w którym umieszczono trzecią dziewczynę.
Z otworu wyjrzał dzieciak.
– Cześć – powiedział i wycofał się.
Avery wyobraziła sobie, jak wyglądała dziewczyna, a następnie odwróciła się, aby popatrzeć na mural przedstawiający niezliczoną liczbę dzieci trzymających się za ręce.
– Jakie jest powiązanie? – zastanawiała się.
Obie studiowały. Obie działały w stowarzyszeniach studentek. Jedna na ostatnim roku. Jedna na trzecim.
Nie.
Wybrała numer.
W słuchawce rozległ się szorstki głos Talbota Digginsa.
– No co tam, Black? Odniosłem wrażenie, że pani już nie żyje.
– Dlaczego miałabym już nie żyć? – spytała.
– W ogóle nie czyta pani gazet? Wschodnie Wybrzeże wpadło w panikę z powodu zabójcy. Trzy dziewczyny w ciągu tygodnia? Znowu weszła pani na pierwsze strony wiadomości. Twierdzą, że zdjęto panią ze sprawy. Na służbowy urlop.
– Nie jestem na żadnym służbowym urlopie.
Wokół Talbota słychać było dzieci. Kwiczały. Powiedział:
– Sekundkę – a następnie jego głos został przytłumiony i usłyszała. – Cisza, łobuzy. Nie widzicie, że tata rozmawia przez telefon. Idźcie do mamy. Wynocha mi stąd! Idźcie, dołączę za sekundę
– Przepraszam – powiedziała Avery. – Chyba przeszkadzam.
– Gdzie tam – odparł. – To tylko kolejna sobota w parku. No co tam, Black?
– Dzwonię, żeby się czegoś dowiedzieć o trzeciej ofierze.
– Taaa, dzwonił do mnie porucznik Connelly z pani biura. Powiedział, że teraz on prowadzi śledztwo. Chciał się dowiedzieć, co znaleźliśmy. Brzmi jak niezły palant. Przepuścił odciski przez system i dopasował do próbki. Brała udział w jakimś głupim żarcie studenckim w zeszłym roku. Nazywa się Molly Green. Media nie zostały jeszcze poinformowanie, zatem proszę to zachować dla siebie. Jest na ostatnim roku w Brandeis. Na kierunku finanse. Niezbyt dobra studentka. Nie należy też do stowarzyszenia, zatem koniec z “Zabójcą studentek ze stowarzyszenia”.
– Czy rozmawiał pan z kimś z Brandeis?
– Rozmawiałem z dziekanem. Tutaj też na razie ścisła tajemnica. Nie chce, aby cokolwiek zostało ujawnione przed złożeniem przez niego oświadczenia w poniedziałek. Skierował mnie do doradcy zawodowego, Jessiki Givens. Rzekomo Molly cierpiała na pewnego rodzaju paranoje związane z sytuacją na rynku pracy.
– Rynku pracy? Czy ofiara miała pracę?
– Pani doradca niewiele powiedziała. Ale w końcu zdradziła, że wszystko się jakoś poukładało.
– Czy mogę prosić o numer tej pani?
– Tak – powiedział. Słuchawka oddaliła się od jego twarzy, gdy szukał numeru i głośno go wykrzyczał, aby Avery usłyszała.
– Ma pani?
Avery wpisała numer i nazwisko: Jessica Givens.
– Mam – odparła.
– Czy rozmawiał pan z jej znajomymi? – spytała Avery.
– Mój zespół kontaktował się już wczoraj ze znajomymi i rodziną. Przeciągnęło się to na dzisiaj. Pracowała dorywczo jako niania u rodziny w pobliżu szkoły. Tam ostatni raz widziano ją żywą. Zabójca porwał ją w pobliżu tego domu, gdy wracała do siebie w czwartkowy wieczór.
– Skąd pan to wie?
– Moi ludzie zdobyli zeznanie od dzieciaka, piętnastolatka, który mieszka po drugiej stronie ulicy, od domu, gdzie Molly pracowała. Dzieciak powiedział, że nie mógł spać. Mniej więcej o tej godzinie, gdy Molly wyszła z pracy, zobaczył dziewczynę odpowiadającą opisowi, która wyszła z domu i zaczęła rozmawiać z jakimś gościem obok niebieskiego minivana.
Avery nabrała powietrza..
– Tym właśnie jeździ – powiedziała. – Niebieskim Chryslerem minivanem.
– Tak – zgodził się Talbot. – To mi też powiedział pani przełożony. I że na razie nie ma informacji, kto jest właścicielem samochodu, ale zawężają poszukiwania. Dzieciak powiedział, że sprawca miał czapkę i okulary. Biały, około metr siedemdziesiąt trzy lub metr sześćdziesiąt siedem, szczupły, ale silny. W wieku pomiędzy dwadzieścia pięć a czterdzieści pięć lat. To wasz gość, prawda?
– To nasz gość.
– Dzieciak nie wiedział, na co patrzy. Mówi, że wyglądało na to, że dziewczyna zemdlała. Facet wołał o pomoc, a potem włożył ją do samochodu i odjechał.
– Czy ten chłopak gdzieś zadzwonił?
– Nie, powiedział, że wyglądało na to, że facet się nią zajął. On ma tylko piętnaście lat.
– Coś jeszcze?
– A to jest mało?
– Staram się złożyć to jakoś do kupy.
– Ma pani szczęście, że w ogóle z panią rozmawiam, Black. Kurczę, ten Connelly serdecznie pani nienawidzi.
– Dlaczego mi pan pomaga?
– Chyba dlatego, że mam słabość do zdesperowanych, brawurowych białych lasek, o których czytam w gazetach – zażartował, a potem przyciszył głos. – Spokojnie, słonko. Wygłupiam się tylko. Ona jest detektywem. Nie, nie interesuję się nią. Chwileczkę.
Wrócił do rozmowy:
– To tyle, Black. Muszę kończyć. Dziękuję za rozmowę.
Rozłączył się.
– Brandeis – pomyślała Avery. – Trzecia dziewczyna uczęszczała na uniwersytet Brandeis w Waltham, w hrabstwie jak na razie najbardziej oddalonym na zachód. Pierwsza ofiara studiowała na Harvardzie, który mieści się w Cambridge, zaraz obok Bostonu. Druga, na politechnice MIT w Cambridge, a pozostawiono ją dalej na zachód, na cmentarzu Watertown. Uniwersytet Brandeis leży jeszcze dalej na zachód, ale ofiarę przewieziono na wschód, do Belmont.
Uzmysłowiła sobie, że on mieszka w Belmont lub w Watertown.
Podpowiadała to logika. Nie miałby ochoty jeździć nigdzie dalej, aby znaleźć i umieścić każdą z dziewczyn, którą zabił. Sądząc po tym, gdzie porzucał zwłoki i skąd je zabierał, za każdym razem czas przejazdu się skracał.
– Z Lederman tutaj, do Belmont, jedzie się dosyć długo – pomyślała. – Całą drogę do Bostonu. Ale to było pierwsze ciało, a on chciał zwrócić uwagę i oddalić się od swojego domu. Potem nabrał śmiałości. Drugie ciało znajdowało się dalej na zachód, w Watertown. Trzecie, jeszcze dalej, w Waltham.
– On nie może mieszkać w Waltham. Po co miałby przebywać stamtąd całą drogę do Bostonu?
Zadzwoniła do Finleya.
Finley odebrał i w tle słychać było niezwykle głośną i obrzydliwą muzykę heavy-metalową.
– No, no – krzyknął.
– Finley, tu Black.
Usłyszała prawie szept:
– O cholera!
Następnie muzyka ucichła, a Finley uderzył w służbowy ton:
– Posłuchaj mnie, Black – powiedział. – Nie wolno mi z tobą rozmawiać o sprawie.
– Czy cały czas zajmujesz się dilerami samochodów?
– No.
– Zabójca mieszka w Belmont, albo w Watertown. Ogranicz poszukiwania do tych dwóch hrabstw, to zaoszczędzi mnóstwo czasu.
– A skąd to wiesz?
Przerwała połączenie.
Rachunkowość. Ekonomia. Finanse. Wszystkie kierunki pokrewne.
Talbot powiedział, że trzecia ofiara stresowała się rozmowami o pracę. Na Cindy czekało zatrudnienie w firmie audytorskiej. Jak się nazywała? Devante – przypomniała sobie. Największa firma w Bostonie. Czy Molly miała pracę? Tabitha była dopiero na trzecim roku. Czy ona też już pracowała?
Udała się do samochodu.
W drodze do Brandeis, znów wybrała numer Finleya.
– Co do kurwy nędzy!? – warknął Finley. – Daj mi spokój. Jest sobota. Po raz pierwszy od dwóch lat nie mam dyżuru ani w sobotę, ani w niedzielę. Daj mi się trochę zabawić. Dzwoń do Connelly’ego. On jest na służbie. Dzwoń do Thompsona. On też ma służbę.
– Tabitha Mitchell – powiedziała – czy na nią czekała gdzieś praca?
– Prawdziwa praca?
– Tak, prawdziwa praca. Nie księżniczki w Disneylandzie.
– Dlaczego miałaby mieć pracę? Była na trzecim roku, prawda?
– Nie wiem. Dlatego do ciebie dzwonię. Nie rozmawiałeś z jej rodziną?
– Tak, z matką.
– Nigdy nic nie mówiła o pracy?
– Nie.
– To zadzwoń jeszcze raz. Dowiedz się, czy Tabitha miała coś zorganizowane na lato.
– Nie jestem na służbie.
– Jesteście w środku sprawy!
– Nie muszę ci, kurwa, odpowiadać, Black!
– Na wolności grasuje zabójca! – krzyknęła Avery. – On znów kogoś zabije. A ja jestem blisko, Finley, bardzo blisko. Czuję to. Dzwoń do mamy. Do znajomych Tabithy. Do kogo tylko będzie trzeba. Muszę poznać odpowiedź. Szybko. Proszę cię. I zadzwoń, gdy czegoś się dowiesz.
– Kurwa! – wrzasnął Finley, zanim Avery zakończyła połączenie.
Rozdział dwudziesty ósmy
Avery pojechała drogą nr 20 do hrabstwa Waltham. Przemieszczała się powoli.
Co kilka mil musiała zatrzymywać się na światłach.
Jessica Givens nie odbierała telefonu. Po czwartej próbie, Avery uświadomiła sobie, że to musi być jej numer służbowy. Zostawiła wiadomość i zadzwoniła do operatora.
– Dzień dobry – powiedziała. – Potrzebuję numer Jessiki Givens w Waltham.
– Mamy dziesięć numerów na nazwisko Givens w Waltham – odparł operator. – Czy pani wie, gdzie ona mieszka?
– Nie.
W biurze dziekana włączyła się automatyczna sekretarka.
Avery jechała South Street prosto na Uniwersytet Brandeis. Znalezienie miejsca do parkowania chwilę trwało.
Brandeis był jedną z najwyżej notowanych uczelni specjalizujących się w finansach na terenie stanu. Kampus centralny składał się z mnóstwa wijących się uliczek na wysokim wzgórzu, po którym niezwykle trudno się kluczyło i chodziło. Teren zabudowany był ceglanymi budynkami o zabytkowym charakterze, które to wrażenie przełamywały pojawiające się od czasu do czasu kamienne zamki lub nowoczesne szklane, ekscentrycznie wyglądające budowle. Avery zaparkowała i udała się urokliwymi ścieżkami w górę, pytając każdego, kogo mijała, gdzie znaleźć administrację. W końcu skierowano ją do małego budynku, który był prawie całkiem pusty. Przy kontuarze w środku pracowała jedna osoba.
– Dziś jest zamknięte – powiedział urzędnik.
Avery pokazała odznakę.
– Nazywam się Avery Black. Szukam Jessiki Givens. Jak rozumiem, jest doradcą zawodowym, który pracuje gdzieś na terenie kampusu.
Powitał ją bardzo ciepły i przyjazny uśmiech.
– Witam – powiedział. – To pani jest Avery Black. Poluje pani na seryjnych morderców, prawda? Fantastycznie!
– Nie ma niczego fantastycznego w seryjnym mordercy.
– Nie, nie – zmitygował się. – Oczywiście, że nie. Nie chodziło mi o seryjnego mordercę. Chodziło mi o panią. Bez przerwy mówią o pani w wiadomościach. Wiem, kim pani jest. Gazety już panią ukrzyżowały i nadal to robią.
– Jestem zaskoczona, że pan, mimo tego, ze mną rozmawia.
– No – uśmiechnął się – niezły z pani numer.
Słowa najwyraźniej wymknęły mu się z ust, a gdy sobie uświadomił, że wypowiedział je głośno, zdenerwował się, poczerwieniał i próbował się wycofać.
– Przepraszam. To było totalnie nieprofesjonalne. Ja…
– Nie ma sprawy – czarowała go swoim najbardziej ujmującym uśmiechem. – Serio.
– Naprawdę?
– Tak – skinęła głową i pochyliła się, aby być bliżej. – Naprawdę. Czy może mi pan pomóc?
– Pewnie, pewnie. Ma pani szczęście, że jeszcze mnie pani zastała. Miałem już skończyć pracę. Zastanówmy się – pomyślał i spojrzał na ekran komputera. – Czego pani potrzebuje?
– Numeru komórki i domowego adresu Jessiki Givens.
Zerknął na ekran. Kosmyk czarnych, falowanych włosów zakrywał jedno oko. Był młody, gdzieś koło dwudziestki.
– Wie pani, nie powinienem przekazywać danych osobowych.
Avery przybliżyła się jeszcze kawałek.
– Jak ma pan na imię? – wyszeptała.
– Buck.
– Buck – wyartykułowała ustami, a następnie zniżyła głos, rozejrzała się w obie strony, jakby ktoś ich potajemnie obserwował.
– Jestem bliska znalezienia zabójcy, Buck. Jessica Givens posiada informacje, które mogą być pomocne.
Nagle wyraźnie się zmartwił.
– Czy on zaatakował kogoś tutaj? Myślałem, że to chodzi tylko o Harvard i MIT.
– Można to tak ująć, że nikt nie jest bezpieczny, Buck. Każda studentka może stać się jego celem. Ale Jessica Givens – powiedziała z naciskiem i wskazała na drzwi – coś wie. Coś ważnego. Posiada informację, która mogłaby rozwiązać tę całą sprawę. Nie mogę zaufać nikomu innemu. Jestem z tym sama. Czy może mi pan pomóc? Ale to tak między nami. Nikt inny nie może się o tym dowiedzieć.
– Cholera – wyszeptał. – Pewnie – odpowiedział. – Pewnie, jeśli to jest aż tak istotne, w porządku – przestał się wahać i podał potrzebne informacje.
– Dziękuję – powiedziała. – Mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę, że być może to pan, samodzielnie, pomoże mi schwytać zabójcę.
– Naprawdę?
– Naprawdę – wyszeptała swoim najbardziej uwodzicielskim głosem.
Palec powędrował na jej usta.
– Proszę pamiętać, że to nasza tajemnica.
– Zdecydowanie – odparł Buck. – Tylko między nami.
Avery cicho wycofała się i przemknęła przez drzwi. Gdy tylko promienie słoneczne padły na jej twarz, wybrała podany numer.
– Halo? – powiedział ktoś po drugiej stronie linii.
– Czy rozmawiam z panią Jessiką Givens?
– Tak. Kto mówi?
– Dzień dobry pani. Nazywam się Avery Black. Jestem z ekipy dochodzeniowej, zajmuję się sprawą Molly Green. Jak rozumiem rozmawiała pani z Talbotem Digginsem?
– Skąd pani ma ten numer?
– Czy pani jest doradcą zawodowym, z którym detektyw Diggins rozmawiał w sprawie Molly Green?
– Tak, to ja. Ale to jest numer prywatny. Jestem akurat z rodziną.
– Molly Green nie żyje, proszę pani. Próbujemy wyśledzić zabójcę. Ta rozmowa zajmie chwilkę. Powiedziała pani, że ofiara stresowała się rozmową o pracę, prawda?
– Tak.
– Jak to się rozwiązało?
– Dostała ofertę z firmy audytorskiej, mniej więcej miesiąc temu.
– Firma audytorska – pomyślała Avery.
Cindy Jenkins została zatrudniona przez taką firmę.
– Czy pamięta pani jej nazwę?
– Oczywiście – odparła Jessica. – To jedna z największych firm w Bostonie. Zdziwiłam się, że ją zatrudnili. Jej wyniki w nauce były nieporównywalne z wynikami innych studentów ubiegających się tam o pracę. Była to firma Devante. Devante Accounting w dzielnicy finansowej Bostonu.