Kitabı oku: «Dlaczego zabija», sayfa 6

Yazı tipi:

Rozdział dwunasty

Spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta.

Słońce wciąż wisiało na niebie, wielki trawnik wypełniony był ludźmi.

Usiadł oparty o drzewo przy Killian Court na kampusie politechniki MIT. W cieniu wysokiego drzewa, nie kryjąc się, założył czapkę i okulary.

Dotarł na miejsce zaledwie kilka minut wcześniej. Problemy w pracy spowodowały, że oddał szefowi arkusz kalkulacyjny na ostatnią chwilę. Często pytał Wszechducha, dlaczego nie można zabić szefa, no i wszystkich innych, wyraźnie uciążliwych osobników. Bez słów – tylko przy pomocy dziwnych dźwięków i niepokojących miraży, Wszechduch dał mu do zrozumienia, że jego przemyślenia i uczucia nie miały żadnego znaczenia – znaczenie miały tylko dziewczyny.

Młode. Żywiołowe. Pełne życia.

Dziewczyny, mogące uwolnić Wszechducha z jego więzienia.

Świątynia dziewczyn, dziewczyny z uczelni gotowe przejąć świat, źródło tętniącej, pełnej mocy energii, łatwej do przekazania Wszechduchowi; siła wystarczająca do wyrwania się z interwymiarowego królestwa i przybycia na Ziemię w fizycznej postaci. Koniec z zapotrzebowaniem na apostołów i sługi. Wolność. Wreszcie. A co z tymi wszystkimi, którzy mu pomogli? Cierpliwymi i silnymi, budującym świątynię ze szczątków studentek z miłością i oddaniem? Co z nimi? Cóż, ci, oczywiście, mają zapewnione miejsce w Niebie, od razu jako bogowie.

Był wtorek. We wtorkowe wieczory Tabitha Mitchell zawsze szła ze znajomymi do biblioteki zwieńczonej wielką kopułą, aby się uczyć.

Wypatrzył ją o szóstej piętnaście. Tabitha była w połowie Chinką, w połowie biała. Ładna i lubiana, wygłupiała się z przyjaciółmi. Odrzuciła ciemne włosy i potrząsnęła głową w odpowiedzi na jakąś wypowiedź. Grupa przeszła przez trawnik.

Nie trzeba było jej śledzić. Trasę już znał – powrót do akademika, żeby się przebrać; potem wyjście do pubu Muddy Charles na “Super wtorki: wieczór dla dziewczyn. Wszystkie piją za darmo.” Wtorkowe imprezy lubiła najbardziej.

Wypił łyk smoothie, przymknął oczy i przygotowywał się psychicznie.

* * *

Narastanie napięcia stanowiło jego ulubione stadium – to oczekiwanie, tęsknota oraz bliskie eksplozji pożądanie. Dzięki tym dziewczynom miłość była emocją, którą łatwo dawało się odczuć. Każdą z nich cechowała duchowa żywiołowość, energia i niewiarygodne poczucie celu, jako wspólny mianownik, co było ważniejsze od wszystkich osiągnięć realizowanych na własną rękę. W jego myślach były to księżniczki, królowe, godne jego podziwu i nieprzerwanej adoracji.

Natomiast odrodzenie okazywało się trudne.

Kiedy się wszystkie przebrały, nie były już jego własnością. Stały się ofiarami dla Wszechducha, klockami do budowy świątyni na jego ostateczny powrót; on musiał tylko pamiętać je jako obrazy i wspomnienia z kiełkującej miłości, której pędy przycięto zbyt krótko, zawsze zbyt krótko.

Stał nad rzeką Charles i patrzył się na fale. Nastała noc, a wieczorem, tuż przed wzbudzeniem, ogarniała go potrzeba największej introspekcji. Za nim, przez Memorial Drive, przechodziła Tabitha Mitchell ze znajomymi, w drodze do pubu Muddy Charles. Zostawali w nim przynajmniej ze dwie godziny, o czym już wiedział. Potem rozchodzili się i Tabitha udawała się do akademika, samotnie.

Na ciemnym niebie z trudem można było zobaczyć gwiazdy. Wypatrzył jedną, potem dwie, co sprawiło, że zaczął się zastanawiać, czy Wszechduch mieszkał wśród tych gwiazd, czy też sam był niebem, kosmosem. Niczym odpowiedź – ujrzał jego wizerunek: ciemniejszy cień na nieboskłonie, który zdawał się rozciągać na całe sklepienie. Oblicze Wszechducha miało cierpliwy, oczekujący wyraz. Nie padło ani jedno słowo. W tej chwili wszystko było jasne.

Około dziewiątej skierował się do pubu i czekał w wąskim przejściu pomiędzy barem znajdującym się z wielkim budynku Morss Hall z białym kolumnami a Fairchild Building. Miejsce było słabo oświetlone. Sporo osób przechodziło obok.

Pojawiła się o wpół do dziesiątej.

Tabitha pożegnała się przed holem. U podnóża schodów dziewczyny rozeszły się w różne strony. Jej dwie koleżanki skręciły w stronę mieszkania na Amherst Street, ona udała się w lewo. Taki miała zwyczaj, przechodziła przez przejście.

Przestał zważać na licznych przechodniów obok i na ulicy; wstąpił w niego aktorski duch. Zaczął udawać pijaka i zatoczył się na Tabithę. W dłoni ukrył domowej roboty strzykawkę, doczepiając ją pierścionkami do palców.

Przechodząc za nią równocześnie wbił jej igłę w kark, objął ją za szyję, aby się nie ruszała i przyciągnął ją do siebie.

– Cześć, Tabitha! – powiedział bardzo przyjaznym, głośnym głosem z wyniosłym brytyjskim akcentem, a potem, aby ją zmylić, dodał:

– Shelly i Bob powiedzieli mi, że tutaj będziesz. Pogódźmy się, co? Nie chcę się już kłócić. Pasujemy do siebie. Usiądźmy i porozmawiajmy.

Początkowo Tabitha szarpnęła się i próbowała wyzwolić z uścisku napastnika, ale przez szybko działające narkotyki zdrętwiało jej gardło. W ciągu kolejnych sekund zaczęły jej się mylić imiona znajomych. Mimo gasnącego umysłu i ciała pomyślała z nadzieją, że to jakiś żart koleżanek ze stowarzyszenia studentek.

Od podtrzymywał ją bardzo profesjonalnie. Jedną ręką objął ją przez plecy i wspierał, aby nie upadła. Drugą, w której trzymał środek nasenny, wsunął igłę do kieszeni roboczych spodni, a następnie ujął jej policzek. W taki sposób utrzymywał ją w pionie silnymi ramionami, nie przestając do niej mówić, jakby rzeczywiście stanowili skłóconą parę, która być może zaraz się pogodzi.

– Znowu piłaś? – spytał. – Dlaczego pijesz zawsze wtedy, kiedy mnie nie ma? Chodź. Usiądźmy i porozmawiajmy.

Początkowo wiele osób na ulicy, jak również tych, które przechodziły przez trawnik, bezpośrednio mijając zabójcę i Tabithę, sądziło, że coś jest zdecydowanie nie tak; bardzo wskazywały na to jej nienaturalne ruchy. Kilku przechodniów nawet przystanęło, aby popatrzyć, ale zabójca tak profesjonalnie był w stanie panować nad ciałem Tabithy, że po zastrzyku i krótkiej walce, Tabitha wyglądała jak inne zawiane studentki, którym pomaga najlepszy przyjaciel czy ukochany. Starała się stawiać kroki. Czepiała się go rękami, ale nie jakoś agresywnie, tylko tak, jakby spała i musiała przegonić majaki.

Delikatnie, z czułością, zabójca podprowadził ją do murku, posadził i pogładził po włosach. Nawet najuważniejszy i najbardziej czujny przechodzień mógł uznać, że wszystko jest w porządku i kontynuować to, co zaplanował na wieczór.

– Będziemy ze sobą szczęśliwi – wyszeptał morderca.

Pocałował ją miękko w policzek. Odczuwał nawet silniejsze podniecenie, niż w przypadku Cindy. Dziwnie pobudzony zerknął w ciemne niebo i ujrzał Wszechducha, który spoglądał na niego gniewnym spojrzeniem, z dezaprobatą.

– Wszystko w porządku – Zabójca zdenerwował się w duchu.

Silnym uściskiem przyciągnął Tabithę bliżej do siebie. Wciągnął w nozdrza jej zapach, ścisnął ręce i nogi. Z jej ust wydobywały się ciche jęki, ale wiedział, że miną; narkotyki oczyszczą jej umysł za jakieś dwadzieścia minut.

Dwóch chłopców grało we frisbee. Grupa hałaśliwych studentów pierwszego roku śpiewała piosenki. Wzdłuż rzeki Charles mknęły samochody.

W miejscu pełnym ludzi zabójca podniósł Tabithę i zarzucił sobie na ramiona. Chociaż jej nogi plątały się bezwładnie, trzymał jej ręce na klatce piersiowej i biegł do samochodu zaparkowanego przy Memorial Drive.

– No weź! – wołał ze swoim udawanym akcentem. – Obejmij mnie nogami! Wcale mi nie pomagasz! Może wysil się choć trochę? Proszę cię.

Ciągnął tę rozmowę przy niebieskim minivanie. Oparł ją o samochód, otworzył drzwi po stronie pasażera i delikatnie umieścił w środku.

Przez kilka sekund kucał przy drzwiach, nie tylko, aby udawać przejętego chłopaka, ale aby obserwować jej twarz, patrzyć na wznoszącą się i opadającą pierś i zastanawiać się – jak to robił często – jak by to było ją pocałować, tak naprawdę, i kochać się z nią. Wszechduch okazywał niezadowolenie ze swojego niebiańskiego miejsca i zabójca, wzdychając, zamknął drzwi pasażera, zajął miejsce za kierownicą i odjechał.

Rozdział trzynasty

W pogodny, wczesny, środowy poranek Avery weszła do biura, aby sprawdzić wiadomości pod kątem pojawienia się jakiś nowych poszlak. Niepokojąca rozmowa z George’em potwierdziła jedno: to świr. Czy mógł być zabójcą? Jasne, Avery już zaczęła go o to podejrzewać, ale wciąż były inne tropy do zbadania.

Pozostał ostatni podejrzany – chłopak Cindy Jenkins, Winston Graves. Graves, mistrz Harvardu w szermierce, pochodził z rodziny należącej do elity. Ojciec był właścicielem kilku sieci supermarketów, a matka występowała regularnie w telewizji QVC. Winston niewątpliwie wsławił się jako zaangażowany student i sportowiec, który, choć nigdy nie będzie zmuszony do przepracowania choćby jednego dnia w życiu, i tak zdobywał najwyższe oceny i miał aspiracje, by reprezentować swój kraj na Igrzyskach Olimpijskich.

– Nieźle – pomyślała. – Ale i tak warto sprawdzić.

– Hej, Black – zawołał kapitan. – Proszę tu przyjść.

Finley Stalls siedział przed biurkiem kapitana, niczym złodziej, którego zaraz złapią na gorącym uczynku. Mimo krótkiego momentu koleżeńskiego porozumienia poprzedniego dnia, Avery nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Jako policjant z patroli ulicznych zwykle przydzielany do tego zespołu oddziału ds. zabójstw, który akurat zgłosił zapotrzebowanie. Był według niej człowiekiem leniwym, złośliwym i niegodnym zaufania. Mówił przy tym z tak silnym akcentem i w takim tempie, że przez większość czasu właściwie nie można go było zrozumieć.

– O co chodzi, panie kapitanie?

O’Malley miał na sobie granatową koszulę z długim rękawem i brązowe spodnie. Twarz pokrywał mu jednodniowy zarost. Sprawiał wrażenie, jakby tej nocy niewiele spał.

– Thompson najwyraźniej wyważył odpowiednie drzwi – powiedział. – Dzisiaj rano zadzwoniła do nas Shelly Fine, matka domniemanego sprawcy. Wygląda na to, że pożyczyła mu pieniądze na wynajęcie na cały miesiąc domku w zatoce Quincy. Tu jest adres – rzekł i podał jej skrawek papieru. – To może być to miejsce. Proszę tam zaraz pojechać. A jeśli okaże się, że tak jest, spotkam się dziś po południu z szefem, aby zaplanować konferencję prasową.

Avery sprawdziła adres.

– Południowy-zachód – pomyślała. – Nad wodą. Daleko od miejsca porwania lub trasy przejazdu minivana. Zgodnie z raportem wywiadowczym Jonesa, zabójca, po wyjeździe z Cambridge, jechał w przeciwnym kierunku. A według Thompsona samochód kierował się na północ.

– Jasne – stwierdziła. – Pojadę tam dziś po południu.

– Upiła się pani, czy co? – warknął w odpowiedzi. – Właśnie daję pani potencjalny adres zabójcy, którego szukamy, a pani mi mówi, że będzie czekać do popołudnia?

– Thompson i Jones spędzili wczoraj większą część dnia na śledzeniu tras samochodowych. Według nich minivan udał się z parku na północ, a z alejki na zachód. Ani razu nie zboczyła na południe. Nie mówię, że Fine nie jest naszym zabójcą. Po prostu dalej myślę.

– Niech pani posłucha, Black. Może sobie pani myśleć, co się pani podoba. Chce pani śledzić wszystkie inne poszlaki? Proszę bardzo. Ale dopiero po przeszukaniu tego domku. Zrozumiano? Jeśli o mnie chodzi, sprawa jest zamknięta. Proszę ją teraz zapakować w prezentowy papier i przewiązać wstążką zawiązaną na piękną kokardę. I radzę postarać się, abym wypadł dobrze przed szefem.

– Jasne – odparła. – Zrobi się.

– “Jasne” brzmi jak: “I tak zrobię, jak chcę” – skwitował O’Malley. – Niech pani posłucha, Avery – powiedział i spuścił z tonu. – Wiem, że ma pani głowę na karku. Dlatego panią awansowano, prawda? Wiem, że ma pani świetną intuicję. Ale ja chcę to zamknąć. A co, jeśli się mylę? Świetnie. Będziecie mieli potem ubaw na całego. Ale teraz? Teraz mamy najlepszą poszlakę i chcę, abyście ją zbadali.

– Zrozumiano – rzekła.

– Dobrze – odparł. – Proszę zabrać nowego partnera i do roboty.

– Finleya?

– Taaaa – przytaknął. – A to jest jakiś problem?

– Pan mówi serio?

– Co? – żachnął się kapitan. – Myśli pani, że dam pani dobrego gliniarza? Pani pierwszy partner zginął. Drugi jest w szpitalu. Finley idealnie się nadaje. To odpowiedź na wszystkie moje problemy. Jeśli się sprawdzi – świetnie. Jeśli da się zabić? Nie będzie problemu. Przynajmniej będę mógł zaraportować szefowi, że pozbyliśmy się bezużytecznego tłuściocha.

– Wszystko słyszę! – krzyknął Finley.

O’Malley wskazał na niego palcem.

– Tylko spróbuj dać ciała – warknął. – Mam tego dosyć, rozumiesz Fin? Jeśli wykażesz się w tej sprawie, to może zmienię zdanie o tobie i twoim zaangażowaniu służbowym. Jak dotąd, zasłynąłeś jako rasista, którego przesuwają od wydziału do wydziału, bo nikt nie chce cię wylać na dobre. A czego ty tak naprawdę chcesz? Jesteś zadowolony z tej opinii? Dobrze. Koniec laby. Robisz, co ona powie i wyrabiasz sobie punkty. Zrozumiano?

* * *

– Odpierdala mu, nie? – warknął Finlay, gdy już wyszli. Wyrzucił z siebie te słowa w takim tempie i z tak silnym akcentem, że Avery usłyszała dźwięk: “O-dobala-nie” i minutę zajęło, zanim zrozumiała, co powiedział.

Przewyższała go co najmniej o głowę i, przez to, że Finley miał usta jak żaba, nalane policzki, wielkie oczy i niską, krępą sylwetkę, sprawiała przy nim wrażenie supermodelki.

W drodze do samochodu prawie nie zamienili słowa.

Białe BMW najwyraźniej nie przypadło Finleyowi do gustu.

– No nie! – krzyknął. – Ja mam do tego wsiadać?

– A dlaczego nie?

– Bo to wózek dla bab.

Avery wskoczyła do środka.

– A to jak szanowny pan uważa.

Finley, w swoim granatowym mundurze patrolowym, stojąc obok białego kabrioletu BMW zupełnie nie z jego bajki, sprawiał wrażenie kocura wyrzuconego na deszcz.

– Hej, Fin – krzyknął z oddali jakiś policjant. – Miłej przejażdżki.

– Żebyś wiedział – jęknął Finley.

– To się nazywa karma – rzekła Avery, gdy posłusznie wskoczył i zamknął drzwi. – Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Wyjechała z parkingu i skręciła na zachód.

– Zaraz – zaprotestował. – A dokąd to? Do zatoki Quincy jedzie się w przeciwnym kierunku.

– Dojedziemy tam – odrzekła.

– Nie no, chwileczkę – oponował dalej. – Też byłem w biurze. Stary powiedział, żeby jechać do zatoki Quincy. Natychmiast.

– Powiedział też, że masz mnie słuchać.

– Nie ma mowy. Nie ma mowy – krzyczał Finley. – Nie mogę tego przez ciebie spieprzyć, Black. Zawracaj. Mówię ostatni raz. Kapitan już mnie nie znosi. Mamy robić, co kazał.

Opuszczał spółgłoski i mówił tak prędko, że Avery aż zatrzęsło.

– Czy miałeś okazję kiedyś się posłuchać? – spytała. – Chodzi mi o to, czy kiedyś się nagrałeś i sam spróbowałeś zrozumieć, co mówisz.

Finleya zupełnie zatkało.

– Wszystko jedno – uznała.

– Black, ja nie żartuję – brnął dalej.

– Czy spotkałeś kiedyś w życiu seryjnego mordercę? – zapytała.

– Nie. Tak. No, być może – zastanawiał się Finley.

– Jest w nich coś – rzekła Avery – co różni ich od innych ludzi. Nie wiedziałam tego, dopóki nie reprezentowałam jednego takiego w sądzie, sądząc, że jest niewinny. Gdy moja pomyłka wyszła na jaw, zaczęłam inaczej patrzyć na świat. Jego dom, przedmioty, które gromadził. Z zewnątrz wyglądało to jak normalne rzeczy, ale, z perspektywy czasu, stanowiły wskazówki. Wszystko osłaniał jakiś cień – przypomniała sobie. – Jak welon, w oczekiwaniu na to, by go podnieść.

– O co ci, kurwa, chodzi? – jęknął.

Avery westchnęła ciężko.

– Być może George Fine jest zabójcą, którego szukamy – stwierdziła. – Zaczepiał dziewczyny, zaatakował policjanta. Ale, gdy go widziałam, nie składało mi się to w całość. Wszystko wskazywało na coś innego, na świrniętego dzieciaka, któremu się poprzestawiało w głowie. Nie ma solidnego dowodu, że chodzi o coś innego, więc sądzę, że ten dom to jakaś odskocznia, do której udaje się, aby wyrzucić coś z siebie. Nie wiem, może się mylę. Pojedziemy do tego domu. Obiecuję. Tylko za godzinkę.

Finley potrząsnął głową.

– Do cholery. Jestem udupiony.

– Jeszcze nie – stwierdziła. – Tylko krótki wypad do Harvardu na rozmowę z ostatnim podejrzanym, a potem prosto do zatoki Quincy.

Pozostała część drogi do Cambridge upłynęła w ciszy. W pewnym, powodowana ciekawością kim jest Finley i z czego wynika ich wspólna, trudna przeszłość, Avery uniosła brew i zadała pytanie.

– Dlaczego zawsze byłeś wobec mnie takim dupkiem?

– Wobec ciebie?

– Tak, wobec mnie.

Finley wzruszył ramionami jakby odpowiedź była oczywista.

– Jesteś laską – stwierdził. – Wszyscy wiedzą, że laski to marne policjantki. Słyszałem też, że jesteś do tego lesbą. Że lubisz przyskrzyniać seryjnych morderców, tak? Noż kurwa! Jesteś zwyczajnie pieprznięta Black. Poza tym zawsze wydaje się, że jesteś gdzieś obok. Sam sobie zadaję pytanie: “Czemu ona nie pójdzie pracować gdzie indziej, jak jej się tu nie podoba?” I tyle. Droczę się z tobą… Musisz się odwinąć, jeśli chcesz zdobyć szacunek. – powiedział i wymierzył kilka ciosów w powietrze. – Dup, dup, dup.

Avery przyszło do głowy, że być może Finley jest osobą dość szczególną.

* * *

– Czy można państwu w czymś pomóc?

Winston Graves wyglądał dokładnie jak jego opis nakreślony przez dziewczyny ze stowarzyszenia studentek: arogancki, zdystansowany, wysoki, śniady i dobrze zbudowany.

O marzycielskich, zielonych oczach i wyrzeźbionej, opalonej sylwetce. Chociaż nie był idealnym odzwierciedleniem mężczyzny, którego Avery widziała na filmach z kamery ochrony, próbowała wyobrazić go sobie w przebraniu i zapadniętego w ramionach, aby sprawiać wrażenie niższego.

Stał na ganku mieszkania na parterze w biało-czerwonych spodenkach do koszykówki, japonkach i koszulce bez rękawów. W dłoni trzymał książki. Zerknął na Finleya, który stał dalej na chodniku i gapił się na Winstona niczym gotowy do ataku pitbull.

– Nazywam się Avery Black – przedstawiła się i pokazała odznakę. – Z Wydziału Zabójstw. Chciałam zadać kilka pytań na temat Cindy Jenkins.

– No najwyższy czas – odrzekł.

– Słucham?

– Dzwoniłem na policję w niedzielę. Czyżby dopiero teraz ktoś uznał, że rozmowa ze mną też może być ważna? Ha – parsknął udawanym śmiechem. – Jestem pod wrażeniem.

– Chyba nie do końca rozumiem – stwierdziła Avery. – Czy ma pan coś do dodania w sprawie? Czy z tego względu chciał pan, aby policja się z panem kontaktowała?

– Nie – odparował. – Tylko zawsze porusza mnie ogrom głupoty naszych służb państwowych.

Avery skrzywiła się.

– No – rzekł Finley. – Lepiej trzymaj na wodzy przemądrzały język, koleżko, albo zrobię ci z harvardzkiego tyłka jesień średniowiecza.

Winston początkowo spojrzał na Finleya z wyniosłą pogardą, ale gdy jego wzrok na dobre skrzyżował się z pałającym wściekłością spojrzeniem, najwyraźniej odczuł cień zwątpienia i upokorzenia.

– Czego Państwo chcą? – drążył Winston.

– Może pan nam wreszcie powie, gdzie pan był w sobotę wieczorem – odparowała Avery.

Winston zaśmiał się.

– Poważnie? – powiedział. – Stałem się podejrzany? No coraz lepiej!

Winstona spowijała potężna, niezniszczalna aura, jakby należał do osób nietykalnych, ponad nimi wszystkimi, namaszczonych pieniędzmi i prawami należnymi z tytułu urodzenia. Przypominał Avery wszystkich tych multimilionerów, z którymi pracowała jako adwokat. Pewnie wówczas zachowywała się podobnie do niego.

– Tego wymagają procedury – wyjaśniła.

– Grałem w pokera z kumplami. Wszyscy byli u mnie gdzieś tak do północy. Chcecie to sprawdzić? Nic nie stoi na przeszkodzie. Tu są nazwiska – wymienił paru kolegów z grupy z Harvardu.

Avery zapisała to sobie.

– Dziękuję – rzekła. – A jak pan się ma?

Zmarszczył brwi.

– A to co ma oznaczać?

– No nie wiem, staram się okazać empatię. Jak pan się czuje? Zdaję sobie sprawę, że to musiało być dla pana bardzo trudne. Jak rozumiem łączył pana z Cindy wieloletni związek. Dwa lata, prawda?

– Oto kawał wspaniałej, dochodzeniowej roboty – skwitował sarkastycznie. – Zerwaliśmy z Cindy. Nie oficjalnie, ale za to kilka miesięcy temu. To, że nie jesteśmy sobie pisani, stało się zbyt boleśnie widoczne. Nasze drogi rozchodziły się w różnych kierunkach. Zamierzałem z nią zerwać. Zatem nie, nie był to dla mnie aż tak wielki cios. To straszna tragedia. Zmartwiłem się, gdy doszło do mnie, co się stało. Natomiast jeśli chodzi o łzy, to trafiliście pod zły adres.

– No, no – skwitowała Avery. – A minęły dopiero trzy dni.

– Słucham? – warknął Winston. – Czegoś tu nie rozumiem? Przychodzicie do mojego domu. Chcecie zrobić ze mnie podejrzanego, wypytujecie o mój związek, a następnie próbujecie wywołać poczucie winy, ponieważ coś czuję lub nie? Może lepiej trochę baczyć na słowa, proszę pani, bo jak nie, to zadzwonię do swojego adwokata, który już dopilnuje, aby trochę ściągnięto pani smycz.

– Zamknij się, gnoju! – wrzasnął Finley mierząc w niego palcem.

Avery rzuciła mu spojrzenie, które mówiło: “Teraz to mi nie pomagasz.”

Zadźwięczał jej telefon.

– Black – rzuciła do słuchawki.

Dzwonił O’Malley.

– Cokolwiek robisz, przerwij to natychmiast. – powiedział naglącym, miękkim tonem. – Zawracaj i przyjedź na Violet Path na cmentarzu Mount Auburn w Watertown. Wpisz sobie do telefonu i przyjeżdżaj. Pytaj o detektywa, który nazywa się Ray Henley. On dowodzi. Domek może poczekać.

– Co się stało? – spytała.

Nastała trzysekundowa przerwa.

– Znaleziono kolejne ciało.

Yaş sınırı:
0+
Litres'teki yayın tarihi:
15 nisan 2020
Hacim:
241 s. 2 illüstrasyon
ISBN:
9781094304199
İndirme biçimi:
Metin PDF
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin PDF
Ortalama puan 4,8, 5 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,8, 59 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 4 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,4, 11 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3,4, 10 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 5, 1 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 2,5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 3, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 4,5, 2 oylamaya göre
Metin
Ortalama puan 0, 0 oylamaya göre